„Ja dziewczynka jestem człowiek”. Historia Krystyny Hryszkiewicz
Krystyna Hryszkiewicz urodziła się kilka miesięcy przed wybuchem wojny na Kresach Wschodnich. Jako małe dziecko na skutek choroby straciła słuch i wzrok. Dlatego nie tak łatwo było światu odkryć jej wrażliwość i inteligencję. Stało się to za sprawą niezwykłej zakonnicy, która zmieniła życie nie tylko Krystyny, ale wszystkich osób głuchoniewidomych w Polsce.
Zamieszczamy fragmenty książki s. Lidii Witkowskiej ze Zgromadzenia Franciszkanek Służebnic Krzyża pt. „Ciemność i cisza przezwyciężone. Historia głuchoniewidomej Krystyny Hryszkiewicz”. Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Bez obrazów, kolorów i dźwięków
Urodziła się zdrowa. Z każdym miesiącem rosła, coraz więcej gaworzyła, wypowiadała pierwsze słowa, ostrożnie stawiała pierwsze kroczki. Około piętnastego miesiąca życia Krysia zachorowała. Dostała wysokiej gorączki, omal nie umarła. Przeżyła, ale choroba pozostawiła swoje piętno. Nikt nie wiedział, co się dzieje. Zaczęła się wędrówka po lekarzach. Wydawało się, że jest poprawa, ale choroba wróciła ze zdwojoną siłą. Dziecko przestało widzieć. Z nadzieją, że znajdzie pomoc, jej ojciec odbył daleką podróż aż do Moskwy. Niestety, ale również tam diagnoza straszna: nic nie da się zrobić! Kolejna wizyta u lekarza w Białymstoku rozwiała wszelkie nadzieje. Powiedziano, że szanse na wyleczenie są niewielkie, bo jest to ropne zapalenie opon mózgowych.
Kiedy rodzice wrócili z Krystyną do domu, zorientowali się, że córeczka nie tylko nie widzi, ale i nie słyszy. Już było wiadomo, że dziewczynka jest głuchoniewidoma. (...)
Dla Krysi zaczęło się życie pozbawione obrazów, kolorów i dźwięków. Dziecko nie pamiętało niczego, co widziało czy słyszało wcześniej. Niezaspokojona potrzeba komunikowania się z najbliższym otoczeniem była źródłem wielkich frustracji. Krystyna wprawdzie sama zaczęła wymyślać znaki, aby porozumiewać się z najbliższym otoczeniem, ale zupełnie nie rozumiała otaczających ją zjawisk. Była coraz bardziej dynamiczna, pełna chęci poznawania tego, co wokół, a siły matki coraz bardziej ograniczone. Krysia prawie nie odrywała swoich małych rączek od spódnicy mamy i bezbłędnie rozpoznawała jej dłonie, które dawały poczucie bezpieczeństwa. Zmysłami, które jej pozostały, próbowała poznawać świat. Jej niezwykłość polegała na tym, że była niezwykle inteligentna, a także bardzo wrażliwa. Na tym etapie życia z pomocą przyszedł mamie brat zmarłego męża – Witold, który po pewnym czasie ożenił się z mamą Krystyny i stał się jej ojczymem. (...)
Czy Krysia biega?
W roku 1946 w ramach repatriacji ludności polskiej, razem z rodzicami i pozostałą rodziną Krysia przeprowadziła się z Oszmiany do Szczecinka.
Cała rodzina zamieszkała w jednym domu, którym był poniemiecki barak dla służby folwarcznej. Miało to swoje plusy, bo drzwi z jednej strony domu wychodziły na ulicę, ale z drugiej prowadziły do pięknego ogrodu i na pole należące do dziadków. Tatuś Krystyny znalazł pracę jako woźny w przedszkolu, mama całymi dniami zajmowała się domem, dzieckiem i pomagała w polowych pracach. Ponieważ bała się niestałości małych koleżanek, które przychodziły do Krystyny, w zasadzie nie dopuszczała do tych kontaktów i dlatego Krysia była bardzo samotna. Chodziła tylko ścieżką niedaleko domu pod czujnym okiem mamy, a jednocześnie robiła się coraz bardziej samowolna i trudna.
Siostra Emmanuela Jezierska w książce pt. „Obserwacje nad rozwojem głuchociemnej Krystyny Hryszkiewicz” pisała: „Krysia całymi dniami biegała po szerokiej polnej drodze, widocznej z okien i drzwi domu, w którym mieszkała. Biegała ciągłe, wiele godzin w ciągu dnia, tam i z powrotem. Wzdłuż drogi rosły jakieś warzywa, zboże, ale Krysia nie wyciągała ręki, by dowiedzieć się, co to jest, czy tam coś jest. Matka przyznaje, że otoczenie nie zachęcało jej do tego, bo wtedy Krysia wyrywała i niszczyła. Lepiej więc, uważano, żeby się tym nie interesowała.
Rozwój fizyczny Krystyny był dobry. Wyrastała na ładną i zdrową dziewczynkę. Była duża i silna. Wyładowywała swoją energię w marszu tam i z powrotem. Zatroskane oko matki czy babki patrzyło od czasu do czasu przez okno lub drzwi na drogę. Czy Krysia biega? Czy nie odeszła gdzieś dalej? Chodzi..., biega... To dobrze”. (...)
Życie w Szczecinku było z pewnością trudne, ale dawało też wiele radości, gdyż mimo sytuacji wymagającej podejmowania ciężaru nieraz ponad siły, wszyscy wspierali się wzajemnie i stanowili coraz bardziej kochającą się rodzinę. (...)
Różne historie miały miejsce w życiu Krystyny, która coraz bardziej na swój sposób domagała się zrozumienia tego, co wokół niej się dzieje. Na tym etapie nikt nie mógł jej pomóc wydobyć się z ciemności i ciszy, w jakiej była pogrążona.
Sama wymyślała znaki. Tworzyła je samorzutnie, zależnie od potrzeby chwili. Wymowne ruchy całych rąk, dłoni i palców określały przedmioty, osoby, niektóre cechy, jak: mały, duży, ładny, brzydki; odnosiły się także do czynności: jeść, pić, spać, iść, skakać, stać, pisać, przeplatać na ramce, myć się, czesać, ubierać itd. Dla przedmiotów, których nie znała, natychmiast sama tworzyła znak bez żadnego wysiłku. Bardzo często był to kształt tej rzeczy wyrysowany palcem w powietrzu, np. dzbanek. Były to znaki będące doskonałym odtworzeniem przedmiotu czy też czynności. Znaki wyrażały sedno rzeczy i nawet ten, kto z nią mało przebywał, łatwo mógł się domyślić, o co chodzi. (...)
Dziura w jabłku
Rodzice chcieli posłać Krystynę do szkoły, gdzie mogłaby nauczyć się porozumiewać z otoczeniem, ale nie wiedzieli, gdzie takiej szkoły szukać. Postanowili poprosić o pomoc w tej sprawie samą Matkę Bożą. Cała trójka: mama, tata i Krystyna, która miała wtedy 11 lat, wybrali się w daleką podróż pociągiem do Lublina. Dlaczego właśnie tam?
Kilka lat wcześniej, w roku 1949, na obrazie Matki Bożej Częstochowskiej znajdującym się w katedrze lubelskiej pojawiły się prawdziwe łzy. Matka Boża płakała. To było wielkie wydarzenie, znak od Maryi. Ludzie masowo zaczęli nawiedzać to miejsce. Przybywali z całej Polski, aby prosić o potrzebne łaski dla siebie lub bliskich. Rodzice Krystyny pełni ufności i wiary również wybrali się w długą podróż, aby prosić Matkę Bożą o pomoc. Prosili o cud. W ten sposób, nade wszystko dzięki swojej wierze, zostali wysłuchani, choć inaczej niż przypuszczali.
Zmęczeni po niezwykłych przeżyciach udali się w drogę powrotną do domu. W drodze z Lublina do Szczecinka była przesiadka w Warszawie. Na kolejne połączenie trzeba było czekać kilka godzin, a Krystyna zmęczona i niespokojna, ciekawa tego, co wokół, zaczęła rozrabiać. Swoim zachowaniem zwracała na siebie uwagę innych osób. I wydarzyło się coś niezwykłego. Jakaś nieznajoma kobieta podeszła i zaproponowała im odwiedzenie szkoły dla głuchoniemych przy Placu Trzech Krzyży. Rodzice wraz z Krystyną, korzystając z długiego czasu oczekiwania na kolejny pociąg, wzięli taksówkę i pojechali pod wskazany adres. Akurat w tym czasie w szkole była wizytacja profesor Marii Grzegorzewskiej, twórczyni pedagogiki specjalnej w Polsce.
Tak doszło do pierwszego spotkania pani Grzegorzewskiej z Krystyną. Nie było wiele czasu, bo pani profesor była bardzo zajęta, ale wystarczyła chwila rozmowy i małe zdarzenie, które zdecydowało o dalszym losie Krysi. Pani profesor dała Krystynie na chwilę piękne jabłko i była ciekawa, co ona z nim zrobi? Dla Krystyny jabłko nie było czymś nowym, ale z pewnością było zdobyczą, której nie zamierzała oddać. Po chwili, kiedy okazało się, że jabłko nie jest jej i trzeba je oddać, Krystyna dzielnie próbowała obronić zdobycz. Pani Profesor nie dawała za wygraną, więc Krysia zastanowiła się i jak tylko zorientowała się, że sprawa będzie przegrana, palcem zrobiła w jabłku dziurę i je oddała. Dziura była sposobem na to, aby nie żałować przegranej, bo jabłko uszkodzone niewarte walki. Typowy sposób, w jaki Krystyna pocieszała się, kiedy wiedziała, że sprawę przegra. Pani Profesor powiedziała, że w tym dziecku jest wielka potęga umysłu i inteligencji i że znajdzie dla niej najlepsze miejsce w Polsce, aby mogła się kształcić. (...)
Profesor Maria Grzegorzewska już po pierwszym spotkaniu z Krystyną nie miała wątpliwości, że drzemią w niej potężne siły rozumu i woli. Wiedziała, że musi znaleźć miejsce, w którym powoli odsłonią się możliwości na ten moment uśpione. Obiecała pomoc. Po trzech latach rodzice Krystyny otrzymali zaproszenie do Ośrodka w Laskach, a s. Emmanuela Jezierska, franciszkanka, podjęła trud opieki nad Krystyną i nauczenia jej nowego sposobu porozumiewania się z widzącymi. (...)
Zrodzić do nowego życia
Krysia przyjechała do Lasek z rodzicami 23 lutego 1953 roku. Miała wtedy 14 lat. Przywiozła ze sobą małą walizkę i pościel. Jej przyjazd był oczekiwany. Czekały na nią siostry Emmanuela Jezierska i Ludwika Krupa, które odtąd stały się jej nieodłącznymi towarzyszkami życia. (...)
Siostra Emmanuela napisała książkę pt. „Obserwacje nad głuchoniewidomą Krystyną Hryszkiewicz” oraz kilka artykułów. Książka jest dziennikiem zawierającym opis zmagań Krystyny z nowym otoczeniem, poznawanie świata i przebieg nauki komunikowania się z najbliższymi.
W Laskach Krystyna poznała mowę znaków migowych przez nią i dla niej tworzonych, alfabet punktowy Braille’a, pismo literowe do dłoni (oparte na systemie Lorma) w układzie siostry Emmanueli Jezierskiej oraz mowę głosem.
Od samego początku Krystyna była ciekawa świata. Spotkane osoby i przedmioty starała się poznawać dotykiem, przy pomocy węchu czy językiem. Bardzo lubiła czytać i pytać o wszystko, czego nie rozumiała. Poznane wyrazy powtarzała kilka razy i zapisywała je sobie. Zapamiętywała na zawsze to, czego się już nauczyła. Siostra Emmanuela wszystkie zajęcia musiała starannie przemyśleć i przygotować. Uczennica z każdym miesiącem coraz bardziej wychodziła ze świata ciszy i pełna ciekawości chciała wciąż coś nowego poznawać. Było to dla Siostry nie lada wyzwanie.
Siostra swoim pionierskim działaniem w Polsce przyczyniła się do kształtowania zainteresowania społecznego ludźmi głuchoniewidomymi, wskazała na ich możliwości i potencjały rozwojowe. Przekonała osoby pełnosprawne, że można wydobyć głuchoniewidome dziecko z konsekwencji uszkodzeń najważniejszych zmysłów. Przede wszystkim dała nadzieję rodzicom głuchoniewidomych dzieci i pokazała, że można je „zrodzić do nowego życia”. Otworzyła drogę innym specjalistom, ukazując, jak należy z takimi dziećmi pracować i co w tej pracy winno być priorytetem. Powoli przygotowała do życia swoją podopieczną Krystynę Hryszkiewicz. Czasy ówczesne nie były sprzyjające ani łatwe, aby zdobyć cokolwiek, co mogłoby ułatwić proces edukacji. (...)
Siostra Emmanuela próbowała uczyć Krystynę mowy. Dziewczynka miała specjalne lekcje, podczas których obserwowała ręką, jak Siostra wymawia głosem słowa, a potem ona sama próbowała powtarzać proste wyrazy. Pierwszymi wypowiedzianymi słowami były: „mama” i „tata”. Było tą jedną z największych radości dla rodziców, którzy poza głośnym krzykiem przez wiele lat nie słyszeli głosu Krystyny. (...)
Jej zainteresowania każdego dnia wykraczały poza wszelkie oczekiwania siostrzane. Przygotowanie zajęć stawało się coraz bardziej czasochłonne, wymagające nowych pomysłów. W pewnym momencie Krysia zainteresowała się, dlaczego siostra Emmanuela trzyma książkę, która jest pusta, bo nie ma w niej wypukłych, brajlowskich znaków. Czytanie wzrokiem było pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Mimo wszystko każdy ruch siostry bacznie obserwowała. Kiedy o to zapytała, dowiedziała się, że siostra czyta oczami. Jakież to musiało być śmieszne: czytać oczami! Zaczęła delikatnie oglądać swoje oczy, pierwszy raz wprost tym zainteresowana. Przyjęła jednak do wiadomości, że tak jest, skoro już tyle zupełnie nowych rzeczy siostra jej pokazała. A może ufała, że kiedyś to zrozumie. Wniosek, jaki z pewnością dla siebie wyciągnęła był taki, że są książki, które ona czyta palcami, a inni czytają oczami. Jakieś pojęcie tego miała, wyniosła z domu rodzinnego, bo kiedy coś zgubiła, np. na podłodze, to dawała znaki, że trzeba tego poszukać oczami. (...)
Wie, że jest jakimś „Ja”
Po pewnym czasie nauczania siostra Emmanuela chciała przekazać Krystynie ważną prawdę, że ona, Krysia, jest CZŁOWIEKIEM! „Dziś napisałam Krysi opowiadanie prowadzące Ją do poznania nazwy „człowiek”. Poprzednio już (od powrotu z wakacji) wypracowałam z nią ogólne pojęcia rośliny i zwierzęcia. Wypracowanie tamtych pojęć nie było obecnie zbyt trudne. Krysia posiada już duży zapas wiedzy praktycznej o świecie, zna też wiele nazw jednostkowych, co wszystko razem stanowi doskonałe podłoże pod zrozumienie dalszych etapów, łączenia zjawisk w pewne grupy, a dalej w wyższe nadrzędności. Krysia o sobie wie już dużo. Wie, że jest dziewczynką. Wie, że się nazywa Krystyna Hryszkiewicz. Wie, że jest jakimś „Ja”. Karta o człowieku jest bardzo prosta. Stwierdza ona dobrze znane Krysi prawdy w formie sądów przeczących. Brzmi ona tak:
„Ja dziewczynka nie jestem kwiat.
Ja dziewczynka nie jestem owoc.
Ja dziewczynka nie jestem warzywo.
Ja dziewczynka nie jestem drzewo.
Ja dziewczynka nie jestem żyto.
Ja dziewczynka nie jestem trawa.
Ja dziewczynka nie jestem roślina”.
A dalej karta wymienia znane Krysi zwierzęta, stwierdzając,
że ona, dziewczynka, nie jest nimi. W końcu ogólne:
„Ja dziewczynka nie jestem zwierzę”.
I nareszcie ostatnie:
„Ja dziewczynka jestem człowiek”.” (...)
Autorką książki „Ciemność i cisza przezwyciężone. Historia głuchoniewidomej Krystyny Hryszkiewicz” jest siostra Lidia Witkowska, od 35 lat franciszkanka służebnica Krzyża, doktor teologii duchowości. Od lat pracuje z niewidomymi dziećmi. We wczesnej młodości poznała głuchoniewidomą Krystynę Hryszkiewicz – to spotkanie wpłynęło na wybór drogi życiowej młodej dziewczyny.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz