Marcin Gortat: Szukamy dzieci, które potrafią jeździć na wózku i są samodzielne
- Chciałbym być znany z czegoś ważniejszego, większego, niż tylko gra w koszykówkę. Tak, mógłbym poprzestać na koszykówce i być kolejną z wielu osób, które na Instagramie odwijają kolejne pudełeczka od sponsorów i partnerów. Mógłbym pokazywać w mediach, gdzie byłem z narzeczoną i wrzucać zdjęcia ze ścianki. Nie tego jednak chciałem w życiu – mówi Marcin Gortat, koszykarz, który zrobił karierę w NBA, a dziś zakłada klasę koszykówki na wózkach w szkole sportowej.
Marcin Gortat, jedyny Polak, który zagrał w finałach NBA, przez ponad 16 lat podporządkowywał swoje życie koszykówce. Każdy dzień miał wypełniony co do minuty treningami i meczami. Na parkiet wybiegał 906 razy. Jego kariera zawodnicza zakończyła się nagle, gdy zabrakło satysfakcjonującego kontraktu. Ta zmiana nie była dla niego łatwa, ale na walkę z problemami zna tylko jeden sposób – pracę. Zastosował go i tym razem. Na pierwszym miejscu postawił teraz obozy dla dzieci i młodzieży (Gortat Campy), działalność swojej fundacji i szkoły sportowe. Wypłynął również na nieznany sobie obszar sportu paraolimpijskiego. Właśnie otwiera w Łodzi klasę koszykówki na wózkach.
Ilona Berezowska: Jak się Pan zetknął z koszykówką na wózkach?
Marcin Gortat: To było dobrych parę lat temu. Na naszym pierwszym Campie. Wózkarzy poznałem również na meczach reprezentacji, gdy jeszcze w niej grałem. Były to jednak przelotne spotkania. Miałem tylko chwilę, żeby się przywitać i wymienić dwa, trzy słowa. Na Campach mieliśmy więcej czasu na dłuższe rozmowy z dzieciakami, zawodnikami reprezentacji. Wtedy mogłem lepiej poznać z ich środowisko, problemy i potrzeby. Nasza współpraca regularnie się rozwijała. I po latach dotarliśmy do punktu, w którym ruszamy z klasą koszykówki na wózkach w szkole sportowej. Nie jest to łatwe zadanie, problemów nie brakuje, ale spróbujemy sobie z nimi poradzić.
Sam również spróbował Pan gry na wózku. Jakie były pierwsze wrażenia?
Nie da się ukryć, że każde spotkanie z osobami niepełnosprawnymi było dla mnie mocnym doświadczeniem. Takim, które uczy pokory i pozwala docenić to, co się ma, i to, kim się jest. Jeżdżenie na wózku nie jest łatwe, funkcjonowanie na wózku nie jest łatwe, a co dopiero granie w koszykówkę. Pierwsze moje wrażenie było takie, że mi się w tym wózku... nie mieściły pośladki. Po prostu nie mogłem odpowiednio usiąść. Koszykarz na wózku musi mieć długie ręce, silne ramiona i za sobą tysiące godzin treningu, by dojść do jakiegoś poziomu.
Kibicuje Pan paraolimpijczykom, komuś szczególnie?
Na pewno najbliżsi mojemu sercu są koszykarze na wózkach, ale zdarza mi się spotykać z paraolimpijczykami przy okazji działalności moich szkół czy też fundacji. Mile wspominam na przykład spotkanie z Natalią Partyką.
Sport paraolimpijski to dla Pana nowy obszar. Nie brakuje w nim problemów i wyzwań. Jest Pan na to gotowy?
No tak, zaczynamy coś nowego, więc oczywiście jest z tym związanych mnóstwo większych i mniejszych problemów. Ujawniły się już podczas rekrutacji. Narażamy się wielu osobom, zderzamy się z oczekiwaniami. Pierwsze rozczarowanie rodziców już za nami. My szukamy dzieci, które potrafią jeździć na wózku i są samodzielne. Tylko z takimi uczniami, którzy na co dzień funkcjonują niezależnie i samodzielnie, możemy trenować sport. Tymczasem mieliśmy zapytania od rodziców dzieci wymagających pełnej opieki i wsparcia w codziennych czynnościach. Jest nam przykro, ale nie mamy warunków, by zaoferować naukę i trening w szkole mistrzostwa sportowego również takim uczniom. Następna problematyczna kwestia, to konieczność dowożenia dzieci na zajęcia. Planujemy otworzyć internat, ale jeszcze nie teraz. To zawęża grupę dzieci, które w pierwszym roku będą uczęszczać do tej klasy. Rzeczywiście, nie brakuje nam murów i ścian, których nie możemy przebić od razu.
Mówiąc o oczekiwaniach... Pana nazwisko kojarzy się ze sportem na światowych arenach. Rodzice nie tylko oczekują idealnych warunków bytowych w szkole, ale zapewne marzą o dopingowaniu swoich dzieci na paraolimpiadzie. Tego Pan nie zapewni. Co więc realnie mogą zyskać młodzi koszykarze na wózkach?
Przede wszystkim oferujemy bezpłatną naukę. Chciałbym jednak z całą mocą podkreślić, że prywatna, darmowa szkoła sportowa nie oznacza przepychania uczniów z klasy do klasy. My tego nie robimy. W pierwszych latach funkcjonowania szkoły niektórym tak się wydawało, że wystarczy grać fantastycznie w piłkę nożną czy siatkówkę, by trafić z klasy do klasy. Niestety, tak nie jest i nie będzie. Nie interesuje mnie, czy uczeń jest reprezentantem kraju, czy talentem na skalę światową. Dzieci, które opuszczą tę szkołę, muszą sobie dawać radę w życiu pozasportowym. W sporcie wiele może się zdarzyć. Kontuzje, urazy czy cokolwiek. Trzeba być przygotowanym do normalnego życia. Opieka sportowa, sprzęt i porządna edukacja – to są te rzeczy, które zapewnia szkoła Marcina Gortata. Nie każde dziecko będzie mistrzem świata, a nawet Polski. Jakiś procent pójdzie do pracy. Chcemy, by byli do tego przygotowani.
A co z wybitnymi talentami na wózkach? Ma Pan jakąś wizję ich rozwoju?
Klubu nie mam i nie zamierzam mieć. Ekstraklasy nie założę, ale jeśli dziecko ma talent, to w naszej szkole będą pracowali trenerzy ekstraklasy, będą wyławiali talenty. Na pewno takie osoby mają szansę na stypendia sportowe, kontrakty i walkę o reprezentację kraju. Do nas trafiają dzieci w wieku 7-8 lat. Przechodzą przez Campy, mają szansę na grę w lidze. U wózkarzy to jeszcze tak nie działa, ale wiem, że w Łodzi jest bardzo dobry klub, do którego taki utalentowany uczeń mógłby trafić. Z klasą koszykówki na wózkach stawiamy pierwsze kroki. Tak było ze szkołą od początku jej funkcjonowania. Otworzyliśmy pierwszą, drugą, kolejną szkołę. Zawsze były problemy i błędy i zawsze wyciągaliśmy z nich wnioski, uczyliśmy się na nich. Mamy dobry zespół ludzi, którzy potrafią się przyznawać do błędów, analizować je i szukać rozwiązań. Jestem przekonany, że tutaj będzie tak samo. Będą potknięcia, ale jestem pewien, że się uda.
Takie klasy nie mogą jednak powstać w każdej Szkole Gortata. Co stoi na przeszkodzie?
Szkoła w Łodzi to na razie jedyna placówka, w której możemy otworzyć klasę dla uczniów z niepełnosprawnościami. Może jeszcze w Gdańsku, kiedyś w przyszłości. Po prostu obiekty w Poznaniu, Krakowie nie są na to gotowe architektonicznie. Przebudowa budynków pochłonęłaby cały budżet. Nie dałbym rady.
Gdy rozpoczął Pan grę w NBA, nie miał Pan chwili dla siebie. Zamiast cieszyć się pozycją sportowego celebryty, dołożył Pan sobie obowiązków i założył fundację?
Chciałbym być znany z czegoś ważniejszego, większego, niż tylko gra w koszykówkę. Tak, mógłbym poprzestać na koszykówce i być kolejną z wielu osób, które na Instagramie odwijają kolejne pudełeczka od sponsorów i partnerów. Mógłbym pokazywać w mediach, gdzie byłem z narzeczoną i wrzucać zdjęcia ze ścianki. Nie tego jednak chciałem w życiu. Uważałem i nadal uważam, że mogę zrobić coś więcej. Na sportowcu światowego poziomu – a NBA na pewno można do tego poziomu zaliczyć – spoczywa odpowiedzialność i powinien oddać coś społeczeństwu. NBA ma ogromną rzeszę fanów. Wspierają nas, zawodników na meczach. Jeśli więc jako sportowcy możemy zrobić coś dla naszych fanów, społeczności, kibiców, to powinniśmy to robić. Wolę, żeby pisano o tym, co zrobiłem, a nie o tym, gdzie byłem z narzeczoną.
Ale na fundację zdarzało się Panu narzekać?
Były takie momenty przez 12 lat funkcjonowania fundacji, kiedy pożerała mój prywatny czas. Jednak dzisiaj, gdy moja kariera sportowa ustała, stała się moim lekarstwem. Mógłbym siedzieć w domu i zwariować w czterech ścianach. Dzięki fundacji i szkołom mam powód, żeby udać się do biura, popracować nad projektami, mieć kontakt z młodzieżą i tworzyć coś na przyszłość.
Z myślą o tej przyszłości młodzieży powstały Campy?
Wiedziałem, że dzieciaki patrzyły na mnie trochę jak na starszego brata i chciały mnie naśladować. Chciałem im podziękować za to, że mnie dopingowały i wspierały. Jednak co by nie mówić o powodach, sprawia mi to dużo przyjemności. Niektórych poznałem, gdy byli dziećmi. Jedna dziewczyna trafiła do nas jako dziewięciolatka, a dzisiaj ma już 17 lat. Jest w USA i trenuje. Może nawet będzie grała w WNBA. To niesamowite uczucie. Prowadziliśmy ją tak długi czas. Ale nie ograniczam się do Campów. Pracujemy z koszykarzami po wypadkach, żołnierzami, rodzinami weteranów, dziećmi żołnierzy, którzy stracili rodzica na misji. Robimy dużo akcji.
Po zakończeniu kariery miał Pan listę zadań do zrobienia. Sprawdźmy, jak wygląda jej realizacja. Wigilia przy rodzinnym stole, po wielu sezonach nieobecności, odbyła się?
Tak, ten punkt jest zrealizowany.
Podobnie jak udział w Balu Mistrzów Sportu i jazda na łyżwach?
Tak, to też jest już zaliczone.
Na liście była również jazda na nartach. Jak wygląda sprawa z tym punktem?
No nie, to jeszcze nie. Rok temu jakoś przez moje gapiostwo, tego nie zrealizowałem. To teraz pierwsze zadanie z listy do zrobienia. Wybiorę jakiś łagodny stok, żebym się od razu nie zabił. Zatrudnię instruktora, żeby przekazał mi podstawy jazdy na nartach i postaram się, żeby zimą się to wydarzyło.
Co jeszcze czeka na realizację?
Marzę o tym, by mieć trochę więcej czasu dla siebie, wyjechać i odpocząć. Coraz częściej myślę o tym, żeby odwiedzić Arktykę. Chciałbym zobaczyć śnieg po horyzont, białe góry. Nigdy nie byłem, a chciałbym przeżyć coś takiego. Mam też taki szalony pomysł, żeby polecieć do Iraku, do polskiej bazy wojskowej, spotkać się z żołnierzami, zobaczyć, jak to wszystko tam wygląda. Mam też umowę z Piotrem Gruszką [siatkarz – przyp. red.], że wybierzemy się razem na jakąś górę. Pomysłów na życie mi nie brakuje.
Tekst alternatywny:
Spotkanie rekrutacyjne do szkoły sportowej Marcina Gorata.
Dyscyplina: koszykówka na wózkach
Zapraszamy samodzielne dziewczyny i samodzielnych chłopców poruszających się na wózku aktywnym lub za pomocą protez lub zaopatrzenia ortopedycznego.
Godz. 10-11.30
18.07.2020
Szkoła Marcina Gorata w Łodzi, ul. Rzgowska 17a, 93-008 Łódź
Zapisz się na spotkanie.
Kontakt i więcej informacji: Szymon Nowak - tel: 693795123.