Czy jest wyjście awaryjne?
Świat ma coraz mniej barier. Osobom z niepełnosprawnością ułatwia się dostęp do wielu miejsc. Czy ucieczka z nich jest równie łatwa?
Po katastrofie włoskiego statku wycieczkowego „Costa Concordia” świadkowie zeznawali, że nie wszystko było w porządku z ewakuacją pasażerów z niepełnosprawnością. Mieli być pozostawieni sami sobie, podczas gdy ich miejsca w łodziach ratunkowych zajęli bogaci Rosjanie, którzy przekupili załogę.
– Nie widziałem nikogo na wózku, ale wiele osób w wieku emerytalnym, 65-70 lat – opowiada „Integracji” Piotr Grajda, mieszkający w Kanadzie uczestnik dramatycznych wydarzeń na „Costa Concordii”. – Ludzie ci, jak większość pasażerów, byli zostawieni sami sobie. Musieli skakać i biegać po śliskim, pochylonym pokładzie bez żadnej pomocy i opieki ze strony załogi. Widziałem te osoby przewracające się i mdlejące z nadmiaru wrażeń.
Piotr Grajda podkreśla, że wielokrotnie pływał w rejsach wycieczkowych i zawsze czuł się na pokładzie bezpiecznie. Widoczny jest sprzęt ratunkowy, wisi wiele instrukcji postępowania na wypadek problemów, są też windy i podnośniki dla osób z niepełnosprawnością.
– Jak pokazały wydarzenia na „Concordii”, wszystko to może szlag trafić – podkreśla. – Sprzęt nie zadziałał tak, jak powinien, pasażerowie i załoga panikowali, regulaminów i procedur nikt nie przestrzegał. Pasażerowie, włącznie z tymi niepełnosprawnymi, zostali pozostawieni na łasce losu.
Kobiety, dzieci i niepełnosprawni
Polska potęgą morską nie jest, jednak i na Bałtyku może wydarzyć się tragedia, jak w 1993 r., gdy podczas sztormu zatonął prom „Jan Heweliusz”. Rok później Morze Bałtyckie pochłonęło 852 osoby wraz z promem „Estonia”.
Nie tylko w lotnictwie mówi się, że regulaminy są pisane krwią, więc i te katastrofy wpłynęły na poprawę bezpieczeństwa statków. Promy liniowe pływają z polskich portów m.in. do Skandynawii. Z Gdyni do szwedzkiej Karlskrony kursują promy obsługiwane przez Stena Line Polska. Są na tyle nowoczesne, że bez większych problemów mogą nim podróżować osoby na wózkach. Przygotowano dla nich większe od standardowych kabiny z szerszymi drzwiami i dostępnym prysznicem. Agnieszka Zembrzycka-Kwiatkowska, rzeczniczka prasowa Stena Line Polska, tłumaczy jednak, że przepisy regulujące bezpieczeństwo na morzu sprawiają, że statki nie są w całości pozbawione barier.
– Pewne czynności, np. embarkacja, czyli wejście lub wjazd na statek, wymagają asysty. Może to też dotyczyć pewnych miejsc na statku, np. drzwi zewnętrzne na pokład słoneczny mogą wymagać pomocy w otwarciu. Pokład samochodowy jest podzielony grodziami, opierającymi się na progu, który może stanowić utrudnienie – wymienia.
Dodaje, że choćby dlatego zalecane jest podróżowanie z pełnosprawną osobą towarzyszącą i korzystanie z oferowanej pomocy. Niezbędne jest informowanie podczas rezerwacji o niepełnosprawności. Ma to znaczenie także w sytuacji ewentualnego ewakuowania promu. Załoga wie wówczas, w której kabinie przebywa pasażer z niepełnosprawnością.
– W przypadku ewakuacji należy pasażerów z niepełnosprawnością odszukać i przetransportować do środków ratunkowych – tłumaczy rzeczniczka. – Osoby niepełnosprawne mają pierwszeństwo przy ewakuacji, tak jak kobiety z dziećmi.
Fot.: www.sxc.hu
W szczególnych przypadkach ratownikami staje się cała załoga, włącznie z kelnerami czy kucharzami. Kapitan jest odpowiedzialny za organizację bezpieczeństwa na statku, w tym m.in. sprawdzenie, oczywiście poprzez swoich podwładnych, czy nikt nie został w żadnej z kabin. Dodatkowo cały statek jest monitorowany. W ogóle liczebność załogi uzależniona jest od liczby pasażerów. Zwiększenia załogi wymaga też m.in. obecność na pokładzie osób z niepełnosprawnością, nie tylko ruchową.
– Procedury przewidują, że taka osoba w żadnym wypadku nie zostaje zostawiona sama sobie – zapewnia rzeczniczka.
Cała załoga nawet dwa razy na tydzień przechodzi ćwiczenia ewakuacyjne, przy okazji każdego rejsu instruowani są także pasażerowie.
AP pomoże w samolocie
Podobnie jest przed podróżą lotniczą. Nie bez powodu za każdym razem załoga prezentuje przed lotem, co w jakim przypadku robić. Dlaczego jest to tak ważne, dowiedzieli się pasażerowie samolotu, który kpt. Tadeusz Wrona 1 listopada 2011 r. perfekcyjnie posadził na warszawskim Lotnisku Chopina, mimo niewypuszczonego podwozia. Po takim lądowaniu konieczna jest natychmiastowa ewakuacja pasażerów. W Warszawie wyszła perfekcyjnie. Przez nadmuchiwane trapy 220 pasażerów i 11 członków załogi opuściło pokład w ok. 90 sekund. Z informacji przekazanych nam przez PLL LOT wynika, że w samolocie nie podróżowały osoby o ograniczonej sprawności ruchowej, tzw. PRM (ang. Passengers with Reduced Moblility).
Czy jeśli na pokładzie byłyby osoby z niepełnosprawnością, ewakuacja przebiegłaby mniej sprawnie? Raczej nie, na co wskazuje równie szybka ewakuacja samolotu, który w 2009 r. awaryjnie lądował na rzece Hudson w Nowym Jorku. Jedną ze 150 ewakuowanych pasażerów była starsza kobieta na wózku. To właśnie ze względów bezpieczeństwa osoby o ograniczonej sprawności ruchowej, ale też pasażerowie podróżujący z dziećmi nie mogą zajmować miejsc przy wyjściach awaryjnych. Nie oznacza to oczywiście, że osoby niesamodzielne są spisywane na straty, by nie wstrzymywać pozostałych.
– Nie jest prawdą obiegowa opinia, że w przypadku ewakuacji pasażerowie PRM są ewakuowani jako ostatni. Opuszczają pokład tak jak pozostali, w normalnym tempie i kolejności, jaką narzuca ewakuacja – zapewnia Leszek Chorzewski, rzecznik prasowy LOT. – Podczas przygotowania do lądowania awaryjnego lub wodowania pasażerom z ograniczoną swobodą ruchu personel pokładowy przydziela pomocników, tzw. AP (Able-bodied Persons), którzy asystują w czasie ewakuacji. Do roli AP wybierani są najczęściej członkowie personelu lotniczego i pokładowego podróżujący prywatnie, pracownicy linii lotniczych, policjanci, strażacy etc.
Fajerwerki latały, straż gasiła
Oczywiście stosunkowo niewiele osób pływa statkami i lata samolotami. Każdy jednak przebywa w różnych budynkach. Czy w nich jest bezpiecznie?
St. kpt. mgr inż. Marcin Cisek, kierownik Pracowni Modelowania Sytuacji Kryzysowych w Szkole Głównej Służby Pożarniczej, nie słyszał o nieudanej ewakuacji osób z niepełnosprawnością. Przyznaje jednak, że raz zrobiło mu się gorąco na myśl o tym, co może się stać. Podczas Europejskich Letnich Igrzysk Olimpiad Specjalnych w 2010 r. na warszawskim Torwarze nagle 1500 osób z niepełnosprawnością intelektualną, opiekunów i wolontariuszy zeszło z trybun na parkiet, gdzie była dyskoteka. Problem w tym, że w razie czego mogli opuszczać salę tylko przez główne wejście. Na szczęście nic złego się nie wydarzyło. Organizatorzy dużych imprez czasem nie do końca zdają sobie sprawę z zagrożeń.
– Była taka impreza, z mojej perspektywy bardzo niebezpieczna, w Stoczni Gdańskiej z okazji 25-lecia „Solidarności” – wspomina kpt. Cisek. – Jean Michel Jarre grał, fajerwerki latały, straż na dachach stała i gasiła. Ewentualna ewakuacja byłaby fatalna w skutkach. Nie było oświetlenia, wyjścia były wąskie.
Oczywiście nic się przecież nie stało, ale ewakuacji nigdy nie można wykluczyć. Także z miejsc, gdzie przebywa wiele osób z niepełnosprawnością. W 2007 r. pożar strawił budynek szkoły w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Laskach. Na szczęście nie było wówczas w środku uczniów. To jednak pokazuje, że takie rzeczy się zdarzają. To m.in. dlatego wszystkie budynki przechodzą próbne ewakuacje, uczniowie są informowani, jak się w razie czego zachowywać.
– Mamy takie coroczne alerty, co jest zresztą zgodne z przepisami straży pożarnej – mówi Piotr Grocholski, dyrektor Ośrodka w Laskach. – Przez pogadankę, a potem symulowaną akcję ratunkową, pokazuje się, w jakiej kolejności powinno nastąpić opuszczanie budynku.
Organizowany jest też konkurs plastyczny o pracy strażaków, który przygotowuje dzieci do myślenia o zagrożeniach. Próbne ewakuacje pomagają także strażakom zapoznać się z topografią terenu i budynków. Po pożarze na terenie Zakładu dla Niewidomych w Laskach w 1958 r. założono tam OSP, ochotników rekrutując głównie spośród pracowników ośrodka. Tak jest do dziś.
– Wiadomo, że dzieci, które są widzące, sprawniej się ewakuują, natomiast jako strażacy musimy się liczyć z tym, że dzieciom niewidomym musimy w razie pożaru pomóc wyjść – mówi Włodzimierz Domański, naczelnik OSP w Laskach, który na co dzień pracuje w Zakładzie dla Niewidomych. – Trzeba też sobie zdać sprawę z tego, że u nas są dzieci nie tylko niewidome, ale też niektóre niesprawne ruchowo, także na wózkach, więc ta specyfika jest szczególna. Trzeba się liczyć z większymi siłami i środkami w ludziach, którzy zajmą się częściowo ewakuacją, a częściowo gaszeniem.
Ewakuacja priorytetem
Przede wszystkim przeszkoleni muszą być pracownicy i wychowawcy, bo to oni w razie czego wyprowadzą uczniów, zanim przybędzie pomoc. To personel musi powiadomić służby ratunkowe i rozpocząć ewakuację, potem zaś współpracować ze strażakami, bo najlepiej zna swoich podopiecznych. Jak bardzo zachowanie personelu jest istotne, przekonano się w Wyszogrodzie. W 2009 r. wybuchł pożar w tamtejszym Domu Pomocy Społecznej.
– Osoby chodzące praktycznie były ewakuowane przez pracowników, a zadania strażaków polegały na ewakuowaniu osób z piętra, w dużej mierze leżących – mówi Piotr Głowacki, naczelnik OSP w Wyszogrodzie i funkcjonariusz Państwowej Straży Pożarnej. – Część była wynoszona w pozycji leżącej na noszach, część na krzesłach.
Schody ewakuacyjne, fot. www.sxc.hu
Pożar zaczął się na łóżku mężczyzny, którego nie udało się uratować. Drugiego pensjonariusza z sali wyprowadziły pielęgniarki. Ogień szybko ugaszono, ale konieczna była ewakuacja ponad 30 osób z powodu dużego zadymienia budynku. Piotr Głowacki był jednym z pierwszych na miejscu zdarzenia, bo – szczęście w nieszczęściu – OSP jest niemal po drugiej stronie ulicy. Jak mówi, strażak często musi improwizować za pomocą wszelkich dostępnych środków, stąd wynoszenie ludzi na krzesłach, bo tak jest szybciej. Podkreśla, że każdy pożar jest inny, ale priorytetem jest ewakuacja ludzi. Oczywiście nie można dopuścić do rozprzestrzeniania się ognia. Naczelnik wyszogrodzkiego OSP przyznaje, że trudno jest wynosić osobę niesprawną.
– Człowiek, który jest w pełni sprawny, bardzo nam pomoże – stwierdza. – Wtedy jeden strażak wyprowadza kilka osób w grupie. A tutaj praktycznie trzech strażaków musiało być dla jednej osoby.
Wszyscy są zdrowi i sprawni
Kpt. Cisek, obok osób z niepełnosprawnością ruchową, jako najtrudniejsze do ewakuacji wymienia osoby otyłe. Samodzielnie nie są często w stanie pokonywać dużych odległości, a noszenie kogoś, kto waży np. 200 kg, to wyzwanie nawet dla zastępu strażaków. Kpt. Cisek zapewnia jednak, że nigdy nie jest tak, że osoby mniej sprawne ewakuuje się na końcu. Nawet w sytuacji, gdy wielu jest rannych.
– Rozróżnia się wtedy ludzi pod kątem stopnia zranienia, a nie stopnia niepełnosprawności – podkreśla kpt. Cisek.
W takich sytuacjach najpierw pomaga się tym, którzy są najciężej ranni. Można wesprzeć ratowników, informując o swoich obrażeniach i możliwości poruszania się.
Jeśli zaś chodzi o samą ewakuację, to najważniejsza jest kwestia narażenia na zagrożenie. W przypadku np. pożaru ewakuuje się więc najpierw osoby, które są najbliżej miejsca, gdzie się pali lub jest duże zadymienie, zaraz potem całą resztę z korytarza czy oddziału. Etapami wyprowadza się ludzi z wysokich budynków, gdzie jest dużo pięter czy np. kino z wieloma salami. Chodzi o to, by się nie stratowali. Niestety, gorzej jest z ewakuacją osób z niepełnosprawnością.
– W prawie związanym z bezpieczeństwem zwykłych budynków, głównie przeciwpożarowym, nie ma mowy o tym, że są osoby niepełnosprawne – ironizuje kpt. Cisek. – Wszyscy są zdrowi, sprawni i szybko biegający. Formalnie nie istnieje nawet ewakuacja windami.
Jedyna wzmianka jest przy określaniu klas zagrożenia ludzi w budynkach – gdy projektuje się obiekt dla grupy ludzi z ograniczoną zdolnością poruszania się, z każdego miejsca musi być bliżej niż zwykle do wyjścia ewakuacyjnego. Dotyczy to najczęściej żłobków, przedszkoli, szpitali, domów starców. Ale już biur w ten sposób się nie buduje. Co z tego zresztą, że co chwilę będzie klatka schodowa, skoro osoba na wózku jej nie sforsuje. Mimo wszystko pewnym ratunkiem są windy, choć tylko te odpowiednio zabezpieczone przed zatrzymaniem się, sterowane od wewnątrz (np. za pomocą kluczyka) przez przygotowaną do tego osobę, która ma łączność z centralą. W nowoczesnych wysokościowcach są też specjalne windy dla straży pożarnej, które nie przestaną działać w czasie zagrożenia.
Zazwyczaj jednak osoby poruszające się na wózkach lub leżące są trochę poza systemem bezpieczeństwa. Rzadko w którym budynku można znaleźć schodołazy, które służą do ewakuacji, nie ma też przy klatkach schodowych tzw. pokojów przetrwania, stosowanych na Zachodzie. Niekiedy wykorzystuje się rękawy ewakuacyjne, które mają nawet po 100 m. Kpt. Cisek zwraca uwagę na problem, jaki pojawił się po zainstalowaniu rękawa w jednym z DPS.
– Okazało się, że choć średnica tego rękawa to 200 cm, część osób się nie mieściła – mówi. – Tym, które się nie mieściły, kupiono w końcu maski z filtrami, które pozwalają przez parę minut przebywać w warunkach średniego zadymienia.
Bezpieczeństwo w twoich rękach
Nawet w nowoczesnych budynkach złe zarządzanie może doprowadzić do tragedii. Dlatego w każdej firmie są wyznaczone osoby odpowiedzialne za ewakuację. Oczywiście nie muszą nikogo znosić po schodach, ale ich obowiązkiem jest co najmniej pozostawienie takiej osoby w bezpiecznym miejscu i jak najszybsze powiadomienie o niej ratowników.
– Tylko pytanie, czy nam to wystarcza? – podsumowuje kpt. Cisek.
Warto więc samemu odpowiednio wcześniej zadbać o własne bezpieczeństwo. Na pewno trzeba dowiedzieć się, gdzie jest najbliższa klatka schodowa, jeśli na co dzień korzysta się z windy. Dotyczy to szczególnie osób niewidomych, które będą mogły wówczas same opuścić budynek. W niczym im przecież nie pomogą odblaskowe oznaczenia na ścianach. Nie tylko osoby niewidome mogą mieć problem ze znalezieniem schodów.
– Mieliśmy kiedyś próbną ewakuację z bardzo wysokiego budynku – mówi kpt. Cisek. – Zdarzało się tam, że ludzie, już gdy alarm był ogłoszony, dzwonili do ochrony z pytaniem, gdzie jest klatka schodowa.
Fot. www.sxc.hu
Na pewno w przypadku ewakuacji nie wolno wstydzić się prosić o pomoc, jeśli samemu nie jest się w stanie opuścić budynku. Nie czekać, tylko poinformować o swojej sytuacji i niepełnosprawności osoby odpowiedzialne za budynek, choćby ochronę. Na pewno więc trzeba zadbać o to, by do tych osób mieć numery telefonów. Nie wolno lekceważyć próbnych ewakuacji, warto wszystkiego się dowiedzieć. Człowiek jest spokojniejszy, gdy wie, co robić. Panika jest złym doradcą.
– Ludzie czasem zachowują się nieracjonalnie – mówi kpt. Cisek. – Jeżeli ktoś biegnie i przepycha się, to wbrew pozorom jest to racjonalne. Boi się, dobrze, niech ucieka, zanim komuś coś zrobi. Natomiast gorzej, jeżeli ktoś zamiast do wyjścia, idzie do łazienki, bo „ma jeszcze czas”.
Ludzie potrafią w czasie pożaru chować się w dziwnych miejscach.
– Ostatnio mieliśmy pożar domu, w którym spłonął mężczyzna – mówi Włodzimierz Domański. – Prawdopodobnie próbował się schować w łazience, tam gdzieś była szafka. Prawdopodobnie, bo został tylko popiół.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz