Przemoc i dyskryminacja. Czego doświadczają uczniowie ze specjalnymi potrzebami?
Dociskanie kolanem do podłogi, izolacja podczas szkolnych uroczystości czy groźba wysłania dziecka do szpitala psychiatrycznego. To tylko drobny wycinek tego, na co narażone są dzieci ze specjalnymi potrzebami w polskich szkołach.
Dzieci nieneurotypowe – czyli np. ze spektrum autyzmu lub ADHD – są postrzegane jako agresywne, aspołeczne lub po prostu groźne dla otoczenia. Niedawno Szkoła Podstawowa nr 13 im. Jana Brzechwy w Płocku zamieściła ogłoszenie o poszukiwaniu nauczyciela dla ucznia z autyzmem. W ofercie, dostępnej na stronie kuratorium, napisano „Mile widziane doświadczenie w pracy z uczniem agresywnym”.
Niestety, mało kto zadaje sobie pytanie, skąd ta agresja się bierze i czy czasem nie jest ona wywołana tym, jak traktowani są uczniowie ze specjalnymi potrzebami. Żeby pokazać skalę problemu, poprosiliśmy rodziców osób nieneurotypowych, ale też same takie osoby, by opowiedzieli, z jakimi przykładami dyskryminacji się spotkali.
Nauczyciele nie bronili
Oleś Markiewicz, uczeń 3 klasy liceum:
Inni uczniowie podarli mi zeszyt, rzucali we mnie celowo piłką, złamali mi moją ulubioną opaskę do włosów. Koledzy z klasy oszpecili moje rysunki i wsuwali je pod drzwi toalety, gdy płakałem, zagradzali schody, abym nie mógł przejść, śmiali się po tym, jak się przewróciłem, napisali moim pismem w zeszycie najlepszej przyjaciółki, że jest gównem – tak aby wszyscy myśleli, że to ja napisałem, kopali i zabierali mi plecak, nazywali chorym, jak się cieszyłem podczas biegania, przedrzeźniali. Przepychając mnie, stłukli mi ekran w telefonie, rzucali we mnie papierkami.
Śmiali się za to, że ubieram się w luźne ubrania, noszę niemarkowe buty i mam kolorowe włosy. Nie pozwalano napisać wiadomości do mamy, jak źle się czułem, zasłaniając ekran telefonu, śmiali się z moich włosów. A gdy przez to, że ciągle siedziałem sam, dostałem tablet od rodziców, aby nie nudzić sie na przerwach – zabierali mi go, by na nim grać. Nauczyciele mnie nie bronili przed hejtem, a zdarzało się, że na mnie sami krzyczeli. W żadnej szkole, w jakiej byłem, nie udało mi się spotkać prawie żadnego nauczyciela, który by mi pomógł, niektórzy wręcz sami mnie poniżali.
Uspokajający chwyt kolanem do podłogi
Magda:
Kiedy syn był przebodźcowany, chował się np. pod ławkę. Oczywiście nie pozwalano mu tam siedzieć i siłą go wyciągano. Wymuszano na nim „pożądane” zachowania, czyli np. właściwe przeprosiny. Bywało, że „uspakajano” go, stosując „bezpieczny chwyt” – nauczyciel dociskał go do ziemi kolanem, przytrzymywano go na siłę, aby przestał się rzucać i się uspokoił. Oprócz tego karano go słownie, ośmieszano, szykanowano, zaczepiano – został też klasowym kozłem ofiarnym. A nas szkolna psycholog prosiła o zgodę na „bezpieczne obezwładnianie” w przypadku wystąpienia agresji.
Najgorzej było w 1 klasie po feriach zimowych, dzieciaki bardzo go zaczepiały, śmiały się z niego. Problem zachowań agresywnych narastał. Szkoła straszyła, że rodzice mogą nas podać do sądu. Kiedy dostarczyłam zaświadczenie, że syn jest w trakcie diagnozy na zespół Aspergera, problem trochę ucichł.
Kiedy zdiagnozowano u niego autyzm i ADHD, syn nagle z problematycznego stał się wymagającym uczniem. Od początku nie miał problemów z nauką, więc nie można mu było dać etykiety łobuza, bo miał ponadprzeciętne wyniki w nauce. Nagle zaczęli być dla niego mili, nauczyciele zaczęli inaczej postępować i chyba powiedziano o tym rodzicom, bo też przestali nas szykanować i zaczęli mówić „dzień dobry”. Udało się też zapewnić synowi wsparcie nauczyciela wspomagającego.
Syn zbudował dookoła siebie mur
Teresa:
Mój młodszy syn podrapał kolegę do krwi. Poprosiłam wychowawczynię o interwencję i wyjaśnienie z kolegami, co się wydarzyło. Okazało się, że podrapany chłopak przez dwa tygodnie dokuczał mojemu synowi, a ten już nie wytrzymał i odreagował. Chciał go mocno chwycić za rękę i niechcący go podrapał. Na szczęście miał mądrą wychowawczynię, która po dwóch dniach, jak emocje i złość minęły, doprowadziła do konfrontacji chłopców. Szkoda tylko, że nikt nie zauważył tego wcześniej i nikt nie zwrócił uwagi, że dziecko dotychczas bardzo łagodne zaczęło być agresywne.
Mój starszy syn był tak gnębiony przez kolegów, że bałam się, że zachoruje na depresję. Niestety, przez 1,5 roku nie powiedział, co się dzieje. W szkole też nikt niczego nie zauważył. Dopiero na koniec 6 klasy czara goryczy się przelała i powoli zaczął się otwierać przed nami. Zbudował wokół siebie mur, którego niektórzy nauczyciele nie potrafili zburzyć do końca podstawówki.
Zeszyt z nienawiścią
Kinga:
Gdy moja córka, Agatka, była w 3 klasie szkoły podstawowej, dzieci przygotowały zeszyt, gdzie wypisywały, za co można ją nienawidzić. Agatka dowiedziała się o tym przypadkiem od innej uczennicy. Sprawę zgłosiłam w szkole, ale nikt nie zareagował. Powiedziałam, że wejdę do klasy i niechcący potknę się o plecak dziecka, o którym wiem, że trzyma ten zeszyt i skończy się nękanie mojej córki. Nauczycielka sprawdziła w końcu ten tornister. Wtedy sama się przekonała, że taki zeszyt rzeczywiście istnieje.
Finał był taki, że rodzice zostali wezwani do dyrektora i tłumaczyli swoje dzieci tym, że one też mają emocje i mają prawo na moje dziecko pisać, bo ma dziwne zachowania. W końcu nikt nie poniósł żadnych konsekwencji. W dniu zakończenia roku szkolnego wszyscy dostali nagrody w postaci książek, a moje dziecko nie. Płaczu Agatki nie zapomnę do końca życia. Została ukarana za nic. A ja nawet nie miałam szans, by zareagować.
Nauczyciele sugerują lanie
Darek:
Syn był wyzywany przez inne dzieci i niektórych rodziców, a nawet pracowników szkoły. Bywał prowokowany przez rówieśników do zachowań niepożądanych, za które był karany, bez możliwości wytłumaczenia tych sytuacji. Po mojej interwencji padło nawet takie stwierdzenie ze strony jednej z nauczycielek: „proszę pana, ale oni jeden przez drugiego przybiegają i skarżą, nie możemy ich wszystkich wysłuchać”.
W sytuacjach odwrotnych, tj. kiedy inne dzieci zachowywały się niezgodnie z zasadami, w tym były zachowania prowokacyjne, skargi syna były często ignorowane – tak wynikało z jego relacji i częściowo potwierdzało się w rozmowach ze szkołą. W sposób „miękki” szkoła sugerowała, aby nie uczestniczył w wycieczkach. Trochę to rozumiem, bo wiem, jakie trudności wiążą się z zachowaniami mojego syna, ale z drugiej strony szkoła niechętnie podchodziła do zapewnienia synowi dodatkowej opieki.
Podczas spotkań z rodzicami, na które byliśmy zapraszani, zapewniano nas, że wszyscy chcą porozmawiać, jak można wspólnie pomóc. Większość rozmów sprowadzała się jednak do wyliczenia zachowań syna, które nie podobały się nauczycielom i rodzicom oraz nacisków na nas, abyśmy dziecko ze szkoły zabrali. Padały stwierdzenia, że syn powinien znaleźć się na oddziale psychiatrii dziecięcej, że takie dzieci kończą w zakładach poprawczych i że powinienem dziecku „wlać”, żeby zapamiętało, jak ma się zachowywać.
Kiedy otrzymał diagnozę o spektrum – najpierw otrzymał rozpoznanie „zespół Aspergera”, ale w toku dalszych obserwacji zmieniono diagnozę na „autyzm atypowy” – i do szkoły wpłynęło orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego, szkoła zakwestionowała diagnozę i unikała wdrożenia pomocy psychologiczno-pedagogicznej i zaleceń z orzeczenia. Zgłosiłem obawy dyrektorowi, ale niewiele to zmieniało.
Dopiero w 3 klasie udało się uzyskać wsparcie nauczyciela współorganizującego. Prosiłem o spotkanie przed rozpoczęciem roku szkolnego, aby porozmawiać, w jaki sposób wdrażamy pomoc dziecku, biorąc pod uwagę konfliktowe tło. Spotkanie się nie odbyło. Jedynie podczas rozpoczęcia roku szkolnego pani wychowawczyni oznajmiła dzieciom i rodzicom, że w klasie będzie drugi nauczyciel ze względu na mojego syna i jego problemy.
Uczeń gorszej kategorii
- Znamy setki historii rodziców, ale również i tych, opowiedzianych przez samych uczniów w spektrum autyzmu, mówiących o tym, jak często sam fakt bycia osobą w spektrum sprowadza ich do roli ucznia gorszej kategorii i zawsze winnego – mówi Izabela Hnidziuk-Machnica, współzałożycielka i dyrektor zarządzająca Fundacji ALEKlasa, mama 10-latka w spektrum autyzmu, społeczniczka i edukatorka. – Zdarzają się sytuacje, w których uczniowie w spektrum, chłopcy i dziewczynki, doświadczają prześladowania w szkole, ale dziwnym trafem winni przeważnie są oni sami – „bo się prosili”, „bo są dziwni”, „bo odstają od grupy rówieśniczej” – wyjaśnia edukatorka.
Z jej doświadczenia wynika, że uczniowie w spektrum traktowani są przez wielu dyrektorów szkół jak ciężar, którego albo należy się pozbyć, albo zrobić wszystko, by to rodzice sami zdecydowali o przeniesieniu dziecka do innej placówki.
- I zaczyna się rodzicielski rajd po wszystkich szkołach w okolicy, mieście lub nawet poza nim, bo przecież nikt „przy zdrowych zmysłach” i z własnej, nieprzymuszonej woli nie przyjmie „agresywnego ucznia z autyzmem” – stwierdza Izabela Hnidziuk-Machnica, odnosząc się do skandalicznego ogłoszenia płockiej szkoły.
Inna sensoryka nie może wykluczać
Jak objaśnia założycielka ALEKlasy, wiele problemów wynika z tego, że zmysły osób autystycznych funkcjonują inaczej niż neurotypowych.
- Problem jednak w tym, że dla większości osób neurotypowych coś, co wydaje się być dla nich błahostką, dla dziecka w spektrum autyzmu może być doświadczeniem na pograniczu niezwykle silnego lęku, paniki czy wręcz fizycznego bólu. Głośny krzyk kolegi z ławki prosto w ucho mojego syna spowodował wybuch, który dla ludzi niemających pojęcia o specyfice spektrum byłby agresją w najczystszej postaci. Dla mnie i świadomych trudności syna nauczycieli był jednak manifestacją jego przerażenia oraz dosłownie – niewyobrażalnego bólu fizycznego w głowie – objaśnia Izabela Hnidziuk-Machnica.
Jej zdaniem kluczowe jest zauważenie, że każde z tych dzieci potrzebuje wsparcia, zrozumienia i empatii ze strony otoczenia.
- Nie da się tego osiągnąć, jeśli poziom wiedzy na temat spektrum autyzmu w polskich szkołach jest znikomy, a przyszli nauczyciele i pedagodzy nadal uczą się na studiach, że autyzm to choroba psychiczna, a najlepszą formą terapii lub co gorsza, leczenia (!) jest przemoc. Tak nie może być. To się musi zmienić, i to teraz – stwierdza.
Nie tylko spektrum
Problem dyskryminacji nie dotyka wyłącznie uczniów nieneurotypowych. Dzieci z każdym rodzajem niepełnosprawności są narażone na różne formy dyskryminacji.
Czasami są to trywialne i przypominające realia z filmów Barei sprawy. Jak choćby to, że w pewnej szkole średniej, wyposażonej w windę i dostosowaną toaletę, nie ma dostępnej dla ucznia na wózku szatni. A rodzice nie mogą się doprosić, by ustawiono dla niego szafkę przy wejściu. Przez co chłopak całymi dniami zmuszony jest trzymać swoją kurtkę na kolanach lub w plecaku.
- Dużym problemem jest zapewnienie opieki dzieciakom z przewlekłymi chorobami – tłumaczy Agnieszka Niedźwiedzka z Fundacji Instytut Rozwoju Regionalnego (FIRR), prowadząca projekt „Pomoc dla rodziców”. – Ostatnio zgłosiła się do nas matka dwunastolatka z gastrostomią. Dziecko korzysta z wózka, jest karmione i pojone dojelitowo, a przy tym ma głęboką niepełnosprawność intelektualną. Chłopiec uczęszcza do OREW, dokąd jest zabierany przed 7 i wraca ok. 17. Któregoś dnia mama przyjechała do placówki około południa i okazało się, że dziecko ma objawy odwodnienia. Przez pięć godzin nikt go nie napoił ani nie nakarmił. Nauczycielki boją się obsługi gastrostomii, a w ośrodku brakuje pielęgniarki.
Oznacza to między innymi, że część dzieci nie może mieć podanych niezbędnych im leków. Dyrekcja tę sytuację tłumaczy pandemią koronawirusa.
- Cały czas trafiają do nas też historie o tym, że dzieciom nie ma kto zmienić pieluchy czy ich cewnikować – mówi Agnieszka Niedźwiedzka. – Rodzice zgłaszają, że brakuje wsparcia dla dzieci z cukrzycą. O ile w szkołach w teorii jest obowiązek zapewnienia opieki pielęgniarki, to w przedszkolach nie ma nawet tego. W praktyce kończy się tym, że matki spędzają całe dnie, siedząc na przedszkolnym korytarzu. Niestety, dla niektórych zespołów orzekających kilkulatki z cukrzycą, które potrafią liczyć do dziesięciu, są na tyle samodzielne, że same przeliczą jednostki insuliny, więc te siedzące pod salą mamy niekiedy są pozbawione świadczenia pielęgnacyjnego.
Co mogą zrobić rodzice?
Pytanie o to, jak powinno się reagować na przypadki dyskryminacji i skąd można uzyskać pomoc, skierowaliśmy do Biura Rzecznika Praw Dziecka i Kuratorium Oświaty w Szczecinie.
„Droga zgłaszania dyskryminacji czy stosowania wobec dziecka przemocy lub po prostu nieudzielania mu pomocy dostosowanej do indywidualnych potrzeb zaczyna się od wychowawcy, specjalistów szkolnych i dyrektora szkoły. Należy tu wspomnieć, że oprócz rozmowy bezpośredniej warto jednocześnie przedstawić na piśmie (dyrektorowi szkoły) problem dotyczący sytuacji dziecka” – czytamy w odpowiedzi z Biura Rzecznika Praw Dziecka.
Co jednak, gdy rozmowy z pracownikami szkoły nie przyniosą rezultatu?
„Jeżeli nie następuje poprawa, a sytuacja dziecka ulega wręcz pogorszeniu, oznacza to, że działania są nieskuteczne i trzeba je zweryfikować – informują przedstawiciele Biura Rzecznika praw Dziecka. – Wówczas rodzice powinni zwrócić się do organu nadzoru pedagogicznego, tj. właściwego dla rejonu kuratora oświaty. Kurator oświaty sprawuje nadzór pedagogiczny nad jakością realizacji zadań przez dyrektorów szkół i w ramach ustawowych kompetencji poleca przeprowadzenie kontroli w sytuacjach, które mogą sugerować naruszenie praw dziecka. Oczywiście, jeśli dochodzi do sytuacji skrajnej, niebezpiecznej dla zdrowia czy życia dziecka, należy jak najszybciej zapewnić bezpieczeństwo naszemu dziecku oraz powiadomić organy ścigania”.
Ponadto rodzice mogą także zgłaszać wszelkie nieprawidłowości i zagrożenia, na które ich zdaniem narażone jest dziecko, Rzecznikowi Praw Dziecka. Każda sprawa zostanie zbadana zgodnie z kompetencjami, w które wyposażyła Rzecznika ustawa z dnia 6 stycznia 2000 r. o Rzeczniku Praw Dziecka (Dz. U. z 2020 r., poz. 141). Innym adresem, pod który można wysyłać swoje skargi, jest Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania lub Rzecznik Praw Obywatelskich.
Do podania leków potrzebna jest umowa
Trochę inaczej wygląda kwestia opieki nad dziećmi przewlekle chorymi, wymagającymi dodatkowego wsparcia medycznego.
- Jeśli chodzi o odmowę np. podawania leków czy obsługi pompy insulinowej, konieczne jest tutaj wspólne ustalenie tych zasad między rodzicami a szkołą – tłumaczy Małgorzata Duras, dyrektor Wydziału Informacji i Promocji oraz rzecznik prasowy Kuratorium Oświaty w Szczecinie. – Nauczyciel lub inni pracownicy szkoły nie mają takiego obowiązku. Dyrektor nie może nakazać nauczycielowi świadczenia usług medycznych, a jedynie poprosić go o wsparcie dziecka w tej kwestii. Opierać to się musi na zawarciu umowy między rodzicem a pracownikiem szkoły. Zatem rozwiązania trzeba poszukać wspólnie, pamiętając, że dyrektor przyjmując dziecko do szkoły musi zapewnić mu odpowiednie warunki do nauki.
Magdalena Duras powołuje się na stanowisko Ministerstwa zdrowia w tej sprawie:
„Gdy w czasie nieobecności pielęgniarki w placówce oświatowej trzeba podać dziecku lek lub wykonać inne czynności (np. skontrolować poziom cukru we krwi u dziecka chorego na cukrzycę; podać lek drogą wziewną dziecku choremu na astmę), czynności te mogą być wykonane przez inne osoby (w tym: dziecko, rodziców, nauczyciela), jeżeli odbyły one przeszkolenie w tym zakresie. Osoby przyjmujące to zadanie muszą wyrazić na to zgodę. Wykształcenie medyczne nie jest koniecznym wymogiem” – czytamy w stanowisku Ministerstwa.
Komentarze
-
Integracja między uczniami z różnymi potrzebami w jednej szkole
31.07.2022, 22:38A co z przypadkami, kiedy niepełnosprawny uczeń jest jakkolwiek atakowany przez innego niepełnosprawnego ucznia?odpowiedz na komentarz -
Błąd w rozumowaniu
01.06.2022, 15:21Morał jest taki: każdy akt agresji powinien być traktowany pobłażliwie, to autystyk jest zawsze ofiarą, pogryzione, bite dzieci mają nadstawić drugi policzek, bo są zdrowe. I to wszystko bo chory, a w następnym zdaniu że autyzm nie jest choroba!!! Zdecydujcie się wreszcie, bo na zachowania agresywne nie powinny być narażane żadne dzieci, a nie tylko te z papierkiemodpowiedz na komentarz -
Cos sie tutaj nie zgadza
02.02.2022, 22:11Pracuje w szkole publicznej w UK. Mamy tutaj wiele dzieci z ASD (Asbergerem). Zadne z nich nie przejawia fizycznej agresjii. Owszem, traca czasem kontrole nad emocjami, placza, krzycza, maja trudnosci z przyjazniami itd. Te przypadki opisywane w artykule to nie to samo. Szkola publiczna mainstreamowa moze sobie poradzic tylko z pewnymi zachowaniami. Od czego sa szkoly specjalne? Dlaczego rodzice nie sla dzieci tam gdzie warunki dla ich rozwoju bylyby bardziej sprzyjajace a kadra odpowiednio przygotowana?odpowiedz na komentarz -
Tak, wiele by tu można napisać, jednak sytuacja nie jest kolorowa. Dziewczynki z ASP diagnozowane są niestety na ogół w wieku dojrzewania, stąd wielu teoretyków przez lata twierdziło, że dotyka to głównie chłopców. Nasze córki świetnie się maskują, wchodzą w rolę często są wysokofunkconujące i tylko życie jest dla nich drogą ciernistą i pod górę. W szkole mimo, że była to klasa integracyjna, córka była izolowana od reszty klasy nie wytrzymała tego nerwowo popadła w depresję, potem pojawiła się anoreksja - szkoła nie zdała egzaminu totalnie - wiedza nauczycieli w zakresie dzieci z autyzmem w szkołach publicznych jest tak niska, że aż się chce płakać. Przepisaliśmy córkę do szkoły prywatnej, mimo, że koszty nas przerastają, sytuacja się poprawiła - jest lepszy kontakt z nauczycielami, jednak podejście do sprawy jest dalekie od oczekiwań rodziców. Poradnia PP wydająca orzeczenie o kształceniu specjalnym wskazała, najważniejsze sprawy edukacyjne dla córki - jednak orzeczenie sobie a życie sobie, więc ciągle trzeba przypominać, prosić nauczycieli - dla których taki uczeń to zło konieczne... Niestety jak to bywa przy Zespole ASP pojawiają się choroby psychiczne i naszej córki to nie ominęło, niestety telefon do przychodni NFZ z prośbą o wizytę u lek. psychiatry dziecięcego w W-wie - Pani rejestratorka odpowiada - najbliższy termin za 10 miesięcy ! Więc rodzice starają się prywatnie, bardzo proszę są terminy miesiąc czekania, ale się dostaniesz pierwsza wizyta 300 zł kolejne po 200 zł, psychoterapia, też nie ma co liczyć na NFZ, trzeba szukać prywatnie ceny 160 - 200 zł za sesję, a spotkania potrzebna są co tydzień. Ze zdrowiem córki coraz gorzej, jedno z rodziców musi zrezygnować z pracy, niestety. Miejska Komisja ds. Orzekania wydaje orzeczenie zgodne z diagnozą, jednak nie ma punktu 7 na orzeczeniu więc, nie ma co liczyć na zasiłek dla opiekuna, podejmujemy decyzję o odwołaniu się do Wojewódzkiej Komisji. Na komisji lekarz psychiatra i psycholog zgadza się ze stanem zdrowia dziecka i potrzebą stałej opieki, ale 2 tygodnie później przychodzi pismo - decyzją komisji podtrzymujemy decyzję poprzedniego Zespołu orzekającego w uzasadnieniu - obowiązkiem rodziców jest opieka nad dzieckiem, nawet ze szczególnymi potrzebami. Pozostaje nam złożenie sprawy do Sądu ale nie mamy już siły. Zapewne wielu rodziców dziewczynek z zespołem ASP ma te problemy, tylko dlaczego nasze wysokofuncjonujące dzieci, które totalnie są aspołeczne nie mają miejsca ani w edukacji, ani w opiece medycznej.odpowiedz na komentarz
-
Nauczyciele sugerują lanie ... i to działa. U jednego dziecka zdiagnozowano autyzm, ojciec wojskowy powiedział że jest na to sposób, wprowadził synowi rygor wojskowy. Dziś chłopak ponad 30 lat, jest spokojny, wykonuje polecenia, żadne tam darcie mordy czy "zamykanie się w swoim świecie". Oczywiście dziś taka metoda by nie przeszła i rodzice wolą mówić że dziecko ma autyzm i tylko terapia coś może pomóc. No to tak sobie wmawiajcie, wy odejdziecie, a wasze dziecko trafi do DPS lub psychiatryka i nikt się nie będzie nim przejmował.odpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz