Piotr Pawłowski (1966-2018) – wspomnienie przyjaciela
„Dwa lata po... Tak, czas ma swoje metody. Niezawodne. Mniej lub bardziej świadomie próbujemy mu się przeciwstawić. Ostatecznie jednak nas zmęczy i... postawi na swoim” – pisze br. Bernard, serdeczny przyjaciel Piotra Pawłowskiego, w drugą rocznicę śmierci.
Toczy z nami na przykład nieustanną walkę o pamięć. Bo właśnie pamięcią możemy próbować powalczyć ze śmiercią. Życie jednak ze swoją dynamiką łatwo osłabia pamięć. Jak to mówimy: „idzie do przodu”. Poeta dodał: „trzeba z żywymi naprzód iść!”. A jednak, na szczęście – i wiemy to dobrze – choć nie możemy czasu zatrzymać, jednakże jesteśmy w stanie nieco go osłabić, a nawet... wykraść mu to i owo, wyławiając z jego nieustępliwego strumienia rzeczy czy momenty dla nas ważne. W ten sposób nawet, gdy płynie dalej, jesteśmy już inni. Owszem, obmywa i zmienia nas, ale już nie poddajemy mu się całkowicie biernie.
W takiej perspektywie paradoksalnie wykorzystujemy jego upływ, by nabrać właściwego dystansu i z tego, co było – i czego nam żal – wyłonić to co najistotniejsze. By zobaczyć, jak bardzo nas zmieniło życie, współpraca, spotkania z tymi, którzy odeszli. Trzeba tylko się nie poddawać i nieustannie odnawiać pamięć i wspomnienia.
Jak? Nie ma uniwersalnych metod. Każdy musi się zaangażować: tym bardziej, im więcej czuł się z kimś związany czy coś mu zawdzięczał. To też taka weryfikacja, na ile nasze uczucia są zintegrowane, a na ile powierzchowne. Jest wiele obszarów pamięci, w których można pracować coraz bardziej rozbrajając czas, przemycając po trochu osoby, które odeszły do nieśmiertelności! To zadanie tych, którzy zostali – oczywiście jeśli chcą...
Jedną z takich przestrzeni neutralizowania czasu jest muzyka. Z jednej strony żyje z czasu. Z drugiej – w swych strukturach i splotach całkiem skutecznie przemyca to, co już minęło – określone chwile, związane z nimi emocje, myśli czy porywy serca.
Piotr lubił powtarzać, że nieważne, jakiej się słucha muzyki, ale z kim. Oczywiście to sformułowanie mocno retoryczne. Znający go bliżej, mogą potwierdzić, że miał swój całkiem oryginalny i niebanalny gust muzyczny. W pamięci pozostają mi nasze pierwsze spotkania w jego mieszkaniu jeszcze przy ul. Syrokomli. Październikowe popołudnie – z nieco nostalgicznym, ale jednak wyraźnym słońcem za oknem (czy i ono nie walczy z czasem co roku, na pewien czas poddając się, potem jednak znowu wracając...). I tego dnia nagle, nie wiedzieć czemu, pojawia się temat muzyki. Wyjmujemy kasetę ze ścieżką dźwiękową E. Morriconego z filmu „Misja”. Jeden z rzadkich momentów słuchania muzyki dla niej samej. Czas się zatrzymuje (choć jednak płynie, i to jeszcze jak! – w muzyce!). Na pewno nie było wtedy wspomnień co teraz – to plus, a zarazem i minus młodości. Pracowała za to wyobraźnia i serce, wibrujące pewnymi ideami, ładujące się dynamiką i pokojem niesionymi przez tę muzykę... A w tym roku odszedł też autor tej muzyki. Może się już spotkali z Piotrem...
Chodziliśmy z Piotrem na różne koncerty. Brzmiało wiele utworów. Większość z nich rozmył czas. Ostała się jedynie „Appassionata” Beethovena, wspólnie przeżywana w Pałacyku Szustra na warszawskim Mokotowie. Czy etiuda „rewolucyjna” Chopina słuchana wraz z Joni Eareckson-Tada w Stanach Zjednoczonych. Przez ich pryzmat mogę dojrzeć Piotra. Wraca zabrany przez czas i zarazem koloryt tych momentów – ze wszystkimi trudnościami i zadaniami, które były przedtem i potem. Ale w tamtym właśnie momencie było się jakby u źródeł, w miejscu do dzisiaj pozostającym – w jakimś sensie – wciąż z Piotrem, jego zadumą, wzruszeniem czy zachwytem tamtym właśnie momentem...
Owszem, czas płynie, ale konkretne utwory mogą aktywizować wspomnienia czy doświadczenie bliskości, o ile wyostrzymy pamięć i serce. Dla niektórych może to być bolesne przeżycie. Pamięci jednak trzeba pomagać, nieustannie ją oczyszczając. Inaczej nie może dobrze mierzyć się z czasem, zbytnio jest osłabiona emocjami.
A czyż rytm naszego życia nie jest muzyką? Nasze codzienne rytuały, celebracje – mniej lub bardziej świadome – poranna toaleta, wychodzenie z domu, rozpoczynanie rutynowych zajęć, odpoczynek, powrót, wieczorne wygaszanie dnia... Gdy zabraknie kogoś bliskiego, zwłaszcza uczestnika tych rytuałów, niemożliwe wydaje się ich kontynuowanie. Serce pęka. To oczywiste, że pewne rzeczy trzeba zmienić, ale i tutaj czas chce zwyciężyć. Dlatego należy dać mu opór, może modulując tonację dotychczasowego utworu albo zaczynając inny, albo rozwijając dalej ten zaczęty.
Tak na pewno dzieje się teraz w biurze Integracji, na łamach pisma, ale i w przestrzeni tych wszystkich projektów, które kiedyś planował Piotr. Pewne trudności pozostają. Inne znikają. Czas przemija. Tak się stawia, bo nieustannie pożera siebie, zapada się w siebie. Tym żyje. Jesteśmy więc na wygranej pozycji. Bo kiedyś czas się skończy i powróci to, co niosło nas w dniach młodości. W pewnym sensie Piotr na to czekał: bardzo lubił zdanie z proroka Izajasza, że „chromy wyskoczy jak jeleń” (Iz 35, 6). W tym przypadku upływ czasu mógł być tylko interpretowany pozytywnie – jako ostateczny powrót do tego, co nam naprawdę przypisane. Tak to sugestywnie opisuje biblijny mędrzec:
Pomnij jednak na Stwórcę swego w dniach swej młodości,
zanim jeszcze nadejdą dni niedoli
i przyjdą lata, o których powiesz:
„Nie mam w nich upodobania”;
zanim zaćmi się słońce i światło,
i księżyc, i gwiazdy,
i chmury powrócą po deszczu;
w czasie, gdy trząść się będą stróże domu,
i uginać się będą silni mężowie,
i będą ustawały [kobiety] mielące, bo ich ubędzie,
i zaćmią się patrzące w oknach;
i zamkną się drzwi na ulicę,
podczas gdy łoskot młyna przycichnie
i podniesie się do głosu ptaka,
i wszystkie śpiewy przymilkną;
odczuwać się nawet będzie lęk przed wyżyną
i strach na drodze;
i drzewo migdałowe zakwitnie,
i ociężałą stanie się szarańcza,
i pękać będą kapary;
bo zdążać będzie człowiek do swego wiecznego domu
i kręcić się już będą po ulicy płaczki;
zanim się przerwie srebrny sznur
i stłucze się czara złota,
i dzban się rozbije u źródła,
i w studnię kołowrót złamany wpadnie;
i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był,
a duch powróci do Boga, który go dał.
(Koh 12, 1-7)
Codzienność ma swoje rytmy, melodie i motywy. Tak, tkają je wspomnienia i emocje. Ale dopóki żyjemy, dopóty możemy je układać w piękne kompozycje, które zachwycą – a może nawet pocieszą innych. I dzięki temu i my nie zostaniemy zapomnieni. Ktoś będzie kontynuował naszą pieśń – od czasu do czasu tylko sprawdzając kierunek podczas słuchania muzyki. Oczywiście w dobrym towarzystwie...
Br. Bernard (Łukasz Sawicki) jest zakonnikiem w Opactwie oo. Benedyktynów w Tyńcu, a także absolwentem warszawskiej Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina (teoria muzyki; fortepian, klasa prof. Barbary Muszyńskiej). Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej Jana Pawła II w Krakowie i w Papieskim Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa,
zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz