Praca marzeń z seniorami
Pani Krystyna umarła w weekend. O czwartej nad ranem. Magdalena Sobczak, pielęgniarka koordynująca w prywatnym domu opieki Pałac dla Seniora w Sulejówku, miała wtedy wolne. O tym, że jej podopieczna odeszła, dowiedziała się w poniedziałek.
- Bardzo to przeżyłam. Ona była wspaniała. Miała zaawansowaną depresję, ale czasem też lepszy dzień. Gdy wspominała Powstanie Warszawskie, lata wojny i gdy opowiadała o synu, jej umysł pracował jak brzytwa – mówi Magdalena.
Gdy rozmawiałyśmy, od pogrzebu pani Krystyny, emerytowanej lekarki pediatry, mamy znanego krytyka filmowego, minęło zaledwie 10 dni. Magdalena nadal jest w żałobie.
- Ja wiem, co mówią psycholodzy. Nie powinnyśmy się tu z nikim zaprzyjaźniać, w nic angażować, bo to prosta droga do wypalenia. Tylko że ja nie potrafię inaczej. Obojętność nie leży w mojej naturze. Lata spędzone w zawodzie wcale tego nie zmieniły – zapewnia.
Zanim podjęła pracę w Sulejówku, pracowała w szpitalu na oddziale neurologicznym i udarowym. Tworzyła też oddział neurochirurgii. Dla młodej dziewczyny to była szkoła życia. Później, jako wdowa i samotna matka, była zdeterminowana, by poradzić sobie z każdym wyzwaniem.
- Od zawsze chciałam być pielęgniarką. Opiekowałam się lalkami, badałam je, robiłam zastrzyki misiom. Na studiach pielęgniarskich poczułam się u siebie. Po drodze skończyłam prawo medyczne, bioetykę. Rozwijałam się zawodowo i nadal jestem pełna energii. Jednak po latach spędzonych w szpitalu zaczęłam odczuwać przeciążenia kręgosłupa. Szukałam spokojniejszego miejsca pracy i muszę powiedzieć, że tu, w domu seniora, trafiłam idealnie.
Magdalena nadal ma dużo zajęć, ale w domu seniora odzyskała spokój. Kontakt z seniorami przynosi jej satysfakcję i poczucie spełnienia.
- To idealna praca dla kogoś, kto lubi ludzi i ma ochotę pomagać. Seniorzy są pełni wdzięczności i często ją okazują. Ich uśmiech potrafi mi wiele wynagrodzić.
O tym, co ją denerwuje, a czego nie lubi, Magdalena mówi niewiele. Czasem rodzina podopiecznych swoje oczekiwania wypowiada tonem nieznoszącym sprzeciwu, czasem trzeba sobie poradzić z bezradnością. Najtrudniejsze jest umieranie.
- Z pomocą przychodzi mi wtedy czytanie książek ks. Jana Kaczkowskiego. W jego filozofii życia, w ich przesłaniu znajduję pocieszenie. Ważny jest również ruch. Swojego doła wydeptuję na stepperze.
Pałac dla Seniora
Czas pandemii
Koronawirus spowodował, że życie w domu seniora stało się trudniejsze. Brak odwiedzin i poczucie osamotnienia odbiło się na zdrowiu pensjonariuszy. Zdarzały się skoki ciśnienia i temperatury. Pielęgniarki miały więcej obowiązków. Teraz wszystko wraca do normy, chociaż nie tak szybko, jak chcieliby seniorzy.
- Nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy ograniczyć wiele zajęć. Postawiliśmy na indywidualną pracę z terapeutami, ale nic nie zastąpi kontaktu z rodziną. Dla nas wszystkich początek pandemii był trudny. Teraz znowu realizujemy spotkania z bliskimi, chociaż niestety w ograniczonym zakresie i tylko na świeżym powietrzu. To było ważne dla rodzin i dla naszych podopiecznych – wyjaśnia Anna Ziółkowska, kierownik Pałacu dla Seniora.
W swoim życiu nie planowała pracy z seniorami. Jednak po czterech latach na stanowisku jest w nią zaangażowana. Odkryła przy tym jej zalety i wady.
- To mocno absorbująca praca. Nie da się od niej odciąć i zostawić na progu domu. Po godzinach pracy nadal myśli się o naszych mieszkańcach. O tym, co się u nich dzieje, czy poprawił się stan konkretnego pana, czy pewna pani zrobiła dzisiaj postępy. Trudno znaleźć równowagę między pracą a domem.
Anna od pracowników placówki oczekuje przede wszystkim tego, że będą seniorom okazywać szacunek. Na liście niezbędnych cech zapisała też cierpliwość.
- Szacunek i cierpliwość to podstawa. Ale wymagam również od pracowników dobrego słowa i uśmiechu. A sama nie zamykam się w gabinecie. Lubię kontakt z pensjonariuszami.
Cierpliwość jest konieczna. Do domu seniora trafiają osoby po 80. roku życia, które utraciły samodzielność. Ze względu na niepełnosprawność fizyczną lub pogarszające się funkcje poznawcze wymagają całodobowej opieki. Najtrudniejszym wyzwaniem kierownika placówki jest dobór personelu.
- Łatwo nie jest. Właściwie cały czas trwa rekrutacja. Zależy mi na osobach zaangażowanych w pracę. Studiuję psychologię i piszę pracę o wypaleniu zawodowym opiekunów osób starszych. Zdaję sobie sprawę, jak ważny i trudny bywa ten zawód. Na szczęście to, co tutaj robię, uczy mnie optymizmu.
fot. pixabay.com
Psychiczny relaks
Optymizmem tryska także Kamila Michalska, opiekunka medyczna. Na co dzień zajmuje się codzienną toaletą pensjonariuszy, ich kąpaniem, karmieniem, przebieraniem, wychodzeniem na spacery. Na spotkanie przybędzie spóźniona. Wróciła bowiem z urlopu i pensjonariusze chcą wysłuchać jej opowieści i wrażeń. Dzisiaj wizyta w każdym pokoju się wydłuża.
- Jeden z panów codziennie sprawdzał, jaką mam pogodę na urlopie. Myślę, że teraz podopieczni będą mnie pytać o spotkanie z dziennikarką. My tu chyba trochę jesteśmy ze sobą zaprzyjaźnieni. Ja też po wyjściu z pracy, czasami nie mogę wytrzymać, żeby nie sprawdzić, co słychać u osób, które poczuły się gorzej na moim dyżurze. Na szczęście pracują tu również moja mama i siostra. Zawsze mogę dopytać – opowiada Kamila, która pracę opiekunki zaczęła dziewięć lat temu. – Wtedy byłam po urlopie wychowawczym i szukałam swojej drogi zawodowej. Mama pracowała w innym ośrodku opieki i zaproponowała, żebym przyszła na jeden dzień, spróbowała. Była pewna, że dłużej nie wytrzymam. A ja się zachwyciłam. I teraz jestem tutaj.
Kamili nie przeszkadza żaden fizjologiczny aspekt jej pracy. Pracuje fizycznie, ale nie czuje potrzeby odpoczynku po pracy. Uprawia ogród, wychowuje dwoje dzieci, pełni też funkcję sołtysa w swojej wsi.
- Może to brzmi niewiarygodnie, ale ja stąd wychodzę i tryskam energią. Dzięki temu, co tu robię, doceniam swoje życie, rodzinę, dom i jestem szczęśliwa. Moim podopiecznym brakuje takich drobnych chwil codzienności. Ja staram się ze swojej codzienności wycisnąć jak najwięcej. Sołtysem jestem trzecią kadencję. Młodsze dziecko ma trzy lata. Starsze jest nastolatkiem. Obydwoje mnie potrzebują i chętnie znajduję dla nich czas i energię. Mam przyjaciół i bliskie osoby. Ta praca niczego mi nie zabiera, a wiele daje. Uczy mnie szacunku do starszych osób. Ten szacunek przekazuję również dzieciom.
Nie wszystko jest jednak idealnie. Podnoszenie, dźwiganie odbija się na kondycji kręgosłupa Kamili. Czasem nachodzą ją myśli o umierających pensjonariuszach. Wtedy bierze kijki i wydeptuje kilometry. O swoich doświadczeniach rozmawia z rodziną i z koleżankami poznanymi w szkole opiekunów medycznych. Nie muszą niczego przed sobą ukrywać.
Mało cieni, więcej blasków
Martyna Borucka-Grądzka, fizjoterapeutka, która z seniorami pracuje od kilku miesięcy, upewnia się, czy jest właściwą osobą do rozmowy.
- Nie wiem, co mam powiedzieć. Chyba nie umiem opowiedzieć o blaskach i cieniach mojej pracy. Jestem tu od stycznia i chociaż staram się nie patrzeć na pracę przez różowe okulary, to żadne cienie nie przychodzą mi do głowy. Nic na to nie poradzę, że lubię w niej wszystko, tak jak i w poprzedniej, gdzie zajmowałam się rehabilitacją ortopedyczną.
fot. pixabay.com
Martyna jest na początku swojej drogi zawodowej. Od pierwszego dnia pracy postanowiła traktować pensjonariuszy jak własnych dziadka i babcię, a fizjoterapię jak zadanie do wykonania.
- Miewam momenty zwątpienia, gdy długo nie widzę efektów, ale potem mija tydzień, drugi, trzeci i nagle pani, z którą pracuję, wyżej podniesie rękę. Cieszę się z tego jak dziecko. To mnie napędza do działania.
Martyna pierwszy raz pracuje z osobami chorującymi na alzhaimera. Już odkryła, że kluczem do sukcesu jest cierpliwość i uśmiech. Najtrudniej było w pierwszych tygodniach pandemii.
- Dom pracował normalnie, a ja umierałam ze strachu, że kogoś zarażę, chociaż stosujemy tu wszystkie środki ostrożności. To było naprawdę stresujące, zwłaszcza że w tym czasie seniorzy byli bardziej zamknięci w sobie, mniej chętni do ćwiczeń. Tęsknili za rodziną. Na szczęście ja się przyzwyczaiłam do stanu epidemii, a seniorzy znowu widują bliskich.
Zaproponować siebie
Pandemia odbiła się również na pracy Ewy Cichockiej z Domu Pomocy Społecznej „Laurentius” w Olsztynie. Jako wokalistka zespołu Czerwony Tulipan straciła możliwość koncertowania, później na dwa miesiące zamknięto DPS, z którym jest związana od czterech lat.
- Początkowo byłam wolontariuszką. Całe życie przykładałam ogromną wagę do rozwoju osobistego. Uważam, że praca nad sobą to obowiązek artysty, który staje przed widzem i chce mu coś zaoferować. W pewnym momencie poczułam, że mogę się tym podzielić z innymi. Zaczęłam prowadzić własne warsztaty i zaproponowałam je także w domu opieki. Od niedawna jestem już pracownikiem tej placówki.
Ewa Cichocka na co dzień zajmuje się piosenką kabaretową i literacką. Jest również zapaloną miłośniczką jogi śmiechu. Wierzy, że śmiech działa relaksacyjnie i przeciwbólowo. Poprawia nastrój.
- I ten śmiech chciałam zaoferować seniorom. Pomyślałam, że człowiek w wieku senioralnym nie ma zbyt wielu powodów do śmiechu. Zamykają się przed nim różne możliwości i aktywności. Jest skoncentrowany na chorobach. Chciałam wnieść w ich życie trochę radości.
Początki były trudne. Pierwszymi odbiorcami warsztatów były osoby z demencją, po wylewach. Kontakt z nimi nie przebiegał gładko. Mimo to nie zrezygnowała.
- Zorientowałam się, że czasami wystarczy po prostu być. To, że przychodzę i poświęcam swój czas, okazało się wartością dla moich podopiecznych. Jednak teraz, gdy przeniosłam się do dziennego domu opieki, mogłam w pełni wrócić do jogi śmiechu, warsztatów, rozmów.
Ewa Cichocka
Ewa mocno zaangażowała się w swoją pracę. Zaprasza artystów, kosmetyczki, fotografów, organizuje występy.
- Wydaliśmy nawet kalendarz, ale czasami po prostu rozmawiamy. To wiele nam daje. Seniorom sprawia radość, a mnie inspiruje.
Praca z seniorami zmieniła podejście Ewy do własnego życia. Dostrzegła w nim kruchość i ulotność.
- Tu śmierć jest namacalna, realna. Odczułam to fizycznie. Trzeba szukać sensu w życiu. Życie jest darem i trzeba dobrze wykorzystać nasz czas. Odchodzenie moich podopiecznych to trudny moment, a przez te cztery lata pożegnaliśmy wiele osób. Staram się patrzeć na to z lotu ptaka. Myślę też o własnej śmierci, ale nie towarzyszy mi lęk. Zaczęłam cenić każdy dzień. Skupiam się na świadomym byciu tu i teraz. Życie jest bardzo krótkie. Jak mgnienie. Musiałam nabrać grubszej skóry. Mam świadomość, że dom opieki to już ostatni przystanek w życiu pensjonariuszy.
Każde spotkanie z pensjonariuszem może być ostatnim. Jednak Ewa nie odcina się od nich emocjonalnie. Buduje osobiste relacje.
- Ze wszystkimi żyję w przyjaźni. Jestem blisko każdego podopiecznego. Do pracy idę z pozytywnym nastawieniem, uśmiechem. Nigdy nie żałowałam, że podjęłam taką współpracę. Poczucie, że robi się coś dla innych, jest fenomenalne. Uważam, że w takim miejscu może pracować tylko ktoś, kto lubi ludzi, kto ma w sobie szacunek do innych i dużo miłości. Bez tego nie wytrzyma.
Swojego zajęcia Ewa nie nazywa pracą. Dla niej to odskocznia od życia artysty. Uważa, że pracę, czasem ciężką i niewdzięczną, wykonują opiekunowie.
- Opiekunowie to ludzie wyjątkowi, którzy muszą być otwarci i gotowi na wszystko. To bardziej służba niż praca. Na co dzień mam szczęście obserwować opiekunów z prawdziwego zdarzenia.
A ich starość?
Praca w domach seniora i opieki, w placówkach prywatnych, w DPS-ach i dziennych domach opieki przynosi pracownikom i wolontariuszom codzienne wyzwania, dużo satysfakcji, ale też zmusza do zastanowienia się nad własną starością. Czy obserwując funkcjonowanie domów opieki, sami zdecydowaliby się w nich spędzić starość?
fot. freeimages
Ewa Cichocka nie wyklucza takiego rozwiązania.
- W domu opieki odbieram lekcję człowieczeństwa, uczę się cierpliwości. Gdy myślę o swojej starości, to oczywiście wyobrażam sobie, że pożyję 120 lat, będąc do końca w pełni sił i w zdrowiu. Gdyby jednak rzeczywistość miała się okazać bardziej prozaiczna, to dom opieki byłby dla mnie opcją do zaakceptowania. Mam podopieczne, które są zachwycone właśnie takim rozwiązaniem. Na razie jednak, mimo już 60 lat, nie mam poczucia, że jestem w schyłkowym okresie swojego życia. Nadal idę do przodu – zapewnia.
Kamila Michalska zdecydowałaby się spędzić ostatni etap życia w placówce, chociaż ma nadzieję, że nie będzie musiała podejmować takiej decyzji.
- O starości myślę z obawą. Obserwując podopiecznych, myślę, że lepiej być chorym na alzhaimera i żyć we własnym świecie. Nie chciałabym mieć świadomości chorującego ciała. Nie jestem pewna, czy chciałabym żyć 94 lata, jak moja babcia. Znam jednak zakłady opieki od podszewki i zdecydowałabym się spędzić tu starość. Oddałabym też do takiego miejsca bliską osobę. Wierzę, że dostałaby właściwą opiekę.
Magdalena Sobczak jest pełna obaw, ale widzi plusy mieszkania w domu seniora.
- System opieki społecznej pozostawia wiele do życzenia. Dla niektórych to tylko biznes. I zdarzają się patologie. O mojej starości myślę z obawą. Społeczeństwo się starzeje i chyba jako kraj nie jesteśmy na to gotowi. Nie wiem, czy moje pokolenie będzie jeszcze mogło liczyć na opiekę. Mam kochającego syna, ale nie chcę mu zawiązywać życia swoją starością. Starość w ośrodku nie jest taka zła. Wiele się dzieje, zawiązują się przyjaźnie, panie mają tu nawet fryzjera. Gdyby było mnie stać na taki ośrodek, w jakim teraz pracuję, tobym się zdecydowała. Na razie odsuwam od siebie te myśli. Jestem zdrowa, pełna energii i nowych pomysłów.
Martyna Borucka-Grądzka jest młodą mamą. Dla niej starość to kwestia bardzo odległej przyszłości.
- Moja starość? Coś tam jest mi pisane i będę musiała się z tym pogodzić. Chciałabym zostać w swoim domu do końca i mam nadzieję, że będzie mi to dane. Na razie dbam o formę i zdrowie. Ćwiczę, chodzę na siłownię, tańczę, zdrowo się odżywiam.
Pracują na różnych stanowiskach. Mają różne relacje z podopiecznymi, ale wszystkie reagują tak samo, gdy z mediów płyną doniesienia o patologiach, naruszaniu prawa, a niekiedy godności pensjonariuszy.
- To mnie boli. Wiem, że to się gdzieś może zdarzyć, ale my naprawdę wkładamy w swoją pracę całą duszę i serce. Angażujemy się na 100 procent. Jest mi zawsze niewymownie przykro, gdy jakaś czarna owca w naszym zawodzie swoim zachowaniem uderza w wizerunek nas wszystkich. My kochamy to, co robimy – podsumowuje Magdalena Sobczak.
Komentarze
-
Terapeuta zajęciowy
19.12.2020, 00:24Jestem osobą niepełnosprawną (ofiara wypadku samochodowego), do momentu kiedy to nastąpiło byłem z zawodu informatykiem i pracowałem w bankowości spółdzielczej. Zajmowałem się między innymi Bankami Spółdzielczymi w całym województwie. Dało mi to wiedzę na pracy z ludźmi starszymi. W chwili obecnej pracuję z osobami 90+. Nie jest to problem. Lubię z nimi pracować, szanują cię kiedy umiejętnie do nich podchodzisz. Osoby te są pensjonariuszami Placówki Zapewniającej Całodobową Opiekę. Jest to jak co niektórzy się śmieją "DPS złotówka" W 100 płatności. Podopieczni nie mają odleżyn. Dbamy o nich. Nie mamy ich tyle jak niektóre DPS. Ja w trakcie dnia do wielu podchodzę i z nimi indywidualnie rozmawiam. Robię to też zbiorowo.odpowiedz na komentarz -
Fajny jest taki DPS, ale to taka oaza na pustyni. Większość DPS to zwykłe mordownie, gdzie pensjonariusze leżą z odleżynami, bez właściwej opieki, niektórzy po prostu modlą się o szybki koniec. Niby to nie żadna tajemnica, ale dopiero podczas pandemii koronawirusa widać to najlepiej. Bogu starość jednak nie wyszła.odpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz