Jak zostać pisarzem?
To nie człowiek staje się pisarzem. To pisarstwo wybiera człowieka. Opowiadam historie pod przymusem, jak w tej starej piosence – muszę, bo inaczej się uduszę. Słowa same układają się w zdania, a bohaterowie żyją w mojej głowie i krzyczą, dopóki nie wysłucham ich opowieści. „Być pisarzem to znaczy wykonywać jedną z najpiękniejszych profesji. To także prestiż” – mówi Agnieszka Pietrzyk, autorka licznych kryminałów. Ale pisarstwo to nie tylko piękno i prestiż. To także ciężka praca, która przynosi wiele satysfakcji.
Skąd brać pomysły na książki?
Napisałam w swoim życiu dwie powieści, jeden leksykon i dwa zbiory opowiadań – w sumie pięć książek. Zajmuję się horrorem i tworzę głównie literacką fikcję, dlatego pomysły muszą rodzić się w mojej głowie. Nie, nie biegam z siekierą, by później to opisać. Kreatywność zawsze była moją mocną stroną – czasem inspiruje mnie życie, czasem sytuacja, a czasami tylko jedno słowo. Pisałam od zawsze i uważałam to za coś naturalnego. Hanna Pasterny mówi, że nie planowała żadnej ze swoich książek. W „Tandemie w szkocką kratkę” czy w „Moich podróżach w ciemno” opisuje prawdziwe historie i wydarzenia. Jednak do przelania swoich myśli na papier musieli skłonić ją znajomi.
„Pewne tematy uznali za ciekawe, warte zgłębienia i pokazania ich szerszemu gronu” – wspomina.
Jak napisać książkę?
Pomysł jest podstawowym elementem każdej opowieści – czy to historii fabularnej, czy dokumentalnej. Jednak równie ważne jest jego prawidłowe przedstawienie – nie bez powodu pewne książki z przeciętną fabułą sprzedają się w zawrotnych nakładach, a inne, choćby najbardziej wybitne, kurzą się na półkach magazynów. Ludzie lubią literaturę, którą się dobrze czyta. I choć słowo „dobrze” trudno skwantyfikować, to istnieje szereg technik stosowanych przez pisarzy, by książka miała swój rytm i styl, by jej lektura sprawiała przyjemność.
Budowanie fabuły
Tomasz Wandzel, autor m.in. „Hycla” i „Córki zakonnika”, tłumaczy: „Najpierw wymyślam temat, choć czasami to temat znajduje mnie. Tak było w przypadku mojej ostatniej książki pt. „Chłopiec z Kresów” wydanej w marcu 2020 r. Następnie opracowuję kilka (najczęściej dwa lub trzy) punkty, które muszą się znaleźć w powieści. Samo pisanie to już taka literacka podróż od jednego punktu do drugiego”.
Podobną technikę stosuje Agnieszka Pietrzyk: „Gdy przystępuję do pisania książki, muszę mieć w głowie ogólny zarys fabularny, przede wszystkim muszę znać zakończenie, bo tylko wtedy jestem w stanie sprawnie poprowadzić fabułę. Nie czekam na natchnienie, po prostu siadam do komputera i piszę, przez kilka godzin dziennie i siedem dni w tygodniu. Trochę czasu poświęcam też na poszukiwanie informacji potrzebnych do książki, jest to głównie wiedza z zakresu kryminalistyki, robię to na bieżąco podczas pisania powieści”.
Dzięki tej systematyczności Agnieszka ma już na koncie m.in. cykl o komisarzu Kamilu Soroce. Dla odmiany Katarzyna Bonda, nazywana królową kryminału, w wielu wywiadach podkreślała, że nie siada do pracy bez bardzo szczegółowego planu fabuły. W jej podręczniku dla pisarzy zatytułowanym „Maszyna do pisania” przedstawia różne techniki tworzenia opowieści, ale też wyjaśnia związek współczesnego sposobu opowiadania historii z literaturą sprzed kilkuset, a nawet kilku tysięcy lat.
Budowanie postaci
Równie istotny co fabuła jest bohater. Agnieszka Pietrzyk zwraca uwagę na ogólną zasadę mówiącą, że postać nie może być zbyt wyidealizowana lub z gruntu zła, bo musi pozostać wiarygodna dla odbiorcy. Nie ma jednej uniwersalnej drogi. Pisarz, tak jak każdy artysta, powinien znać narzędzia, jakimi dysponuje, i świadomie dobierać je do swoich potrzeb. W trakcie warsztatów z Katarzyną Puzyńską, w których brałam udział kilka lat temu, poznałam zasadę tworzenia kwestionariuszy osobowych. Katarzyna to jedna z najbardziej cenionych pisarek młodego pokolenia, autorka m.in. „Utopców”, znana z bardzo szczegółowego przedstawiania relacji międzyludzkich.
Co ciekawe, przyznała się uczestnikom warsztatów, że sama techniki kwestionariuszy nie stosuje. Budowanie postaci zaczyna się od ankiety – kwestionariusza zawierającego pytania o imię, nazwisko, wiek, wygląd, zainteresowania, historię. Im kwestionariusz dokładniej wypełniony, tym większa szansa, że postać będzie wiarygodna. Katarzyna powtarza, że najważniejsza jest wiedza o tworzonej postaci, poznanie jej na wylot. Co ciekawe, wielu elementów uzupełnionych w kwestionariuszu pisarz nie uwzględnia w swojej historii. Chodzi o to, by on rozumiał postać, którą tworzy, znał jej opowieść i motywacje. To po prostu w efekcie czuć.
Choć mówię tu o wielu technikach i możliwościach, to sama w zależności od książki stosuję tylko wybrane z nich lub ograniczam się do ramowego planu akcji. Najważniejsza jest regularność. Mówi o niej wielu znanych pisarzy, ale najbardziej jej aspekt podkreśla Stephen King w podręczniku „Pamiętnik rzemieślnika”. Regularne pisanie w określonym środowisku i przez określony czas sprawia, że wciąż żyjemy tą historią, nie gubimy wątków i pragniemy ją dokończyć. Mistrz horroru King mówi też o tym, że nigdy nikomu nie pokazuje fragmentów tekstu, dopóki go nie zakończy.
W pełni to rozumiem – także tego nie robię, ponieważ niejednokrotnie na etapie poprawek fabuła rozrastała się o kilkanaście procent. Najlepiej budowanie fabuły i postaci podsumowuje Tomasz Wandzel: „Każda książka wymaga indywidualnego podejścia autora. Unikam stosowania szablonów (...) najlepszym poradnikiem dla osób zaczynających przygodę z pisaniem jest czytanie. Nie chodzi o to, aby kopiować styl innych autorów lub wykorzystywać ich pomysły, ale by zobaczyć, jak różnorodne formy może przybierać literatura. Poza tym czytanie wzbogaca język i uwrażliwia”.
Pamiętajmy też, że pisanie książki to zajęcie dla cierpliwych. „Syndrom Riddocha. Lepszego świata nie będzie” pisałam ponad rok, a Agnieszka Pietrzyk wspomina: „Pierwszą książkę napisałam w ciągu ośmiu miesięcy, ale było to pisanie bardzo spontaniczne, niemal bez poprawek. Dzisiaj na napisanie powieści potrzebuję całego roku. Na ten czas składa się też miesiąc przerwy, kiedy to powieść czytana jest przez moich zaprzyjaźnionych recenzentów, i potem kolejny miesiąc na moje poprawki".
Książka gotowa – czas ją wydać!
Myślę, że wielu pisarzy się ze mną zgodzi, że szukanie wydawcy to najbardziej męczący i stresujący etap literackiej podróży. Jesteśmy twórcami – opowiadamy historie i chcemy dotrzeć z nimi do ludzi. Nim nadejdzie dzień, w którym chwycimy pięknie wydaną książkę w dłonie, może minąć kilka lat.
„Na swoim koncie mam współpracę z czterema wydawcami. Najkrócej na pozytywną odpowiedź czekałam siedem dni, a najdłużej rok” – mówi Agnieszka Pietrzyk.
Hanna Pasterny dodaje: „Znalezienie wydawcy pierwszej książki zajęło mi kilka miesięcy. Zdecydowana większość wydawnictw nie odpowiedziała. Te, które odpisały, stwierdziły, że tematyka nie jest zgodna z ich profilem wydawniczym”.
Mnie znalezienie wydawcy powieści „Syndrom Riddocha” zajęło ponad rok.
Jak to zrobić?
Pierwszym etapem zawsze jest wybranie wydawnictw, z którymi chcemy współpracować. Warto przygotować tabelkę i wpisywać w nią nazwy wydawców, profil wydawniczy, dane kontaktowe i sposób przesyłania propozycji wydawniczej. Po dziesięciu latach w branży wiem, że nie ma sensu wysyłanie propozycji do wydawców, którzy nie zajmują się tworzonym przeze mnie gatunkiem.
Gdy już zbierzemy wiedzę i wybierzemy wydawców, z którymi chcielibyśmy podjąć współpracę, wysyłamy naszą powieść. Zwracamy uwagę na oczekiwania wydawcy: niektórzy chcą tylko fragmentu, inni konspektu, a jeszcze inni proszą o cały tekst. Po wysłaniu książki i zapisaniu w tabelce dat dzwonię do wydawnictwa. Na ogół po około tygodniu, czasem miesiącu, aby się upewnić, że tekst dotarł, i by spytać, kiedy orientacyjnie mogę oczekiwać odpowiedzi. Już raz przeżyłam sytuację, gdy przez rok słyszałam w telefonie, że książka jest w trakcie czytania, a po roku usłyszałam, że plik nigdy nie dotarł i mam wysłać jeszcze raz. Trzymanie ręki na pulsie jest bardzo ważne.
Vanity czy self?
Oprócz tradycyjnych wydawnictw istnieją też wydawnictwa „vanity i self”. Te dwa pojęcia często są mylone. Self-publishing występuje wtedy, gdy ktoś decyduje się samodzielnie wydać i dystrybuować swoją książkę. Potrzebne do tego są pieniądze i duże umiejętności marketingowe, ale zysk jest nieporównywalny z tym, który można uzyskać w wydawnictwie tradycyjnym. Dlatego na tę technikę często decydują się blogerzy, którzy mają już dużą liczbę fanów i wiedzą, że ich książka się sprzeda, a sami posiadają wystarczającą wiedzę z marketingu.
Istnieją też wydawnictwa „vanity”, czyli takie, które biorą pieniądze od autora za wydanie książki. W teorii jest to rozwiązanie między wydawnictwem tradycyjnym a self-publishingiem. Wydawnictwo vanity bierze na siebie skład, druk, wydanie, okładkę, dystrybucję i marketing, dzieląc się kosztami tych wszystkich prac z autorem. Tak jest w teorii. W praktyce niestety wiele wydawnictw vanity w Polsce skupia się na tym, aby wydać jak najwięcej i zarobić jak najwięcej, a dalszy los książki ich nie interesuje. Dlatego wiele książek wydawanych tym trybem jest źle złożona, ma kiepską okładkę i żałosną redakcję, a autor któregoś dnia odkrywa, że jego literackie dziecko nie ma żadnej promocji. A bez promocji książka się nie sprzeda.
Oczywiście wśród wydawnictw vanity mogą znaleźć się perełki. Sama, nie mając jeszcze wiedzy o rynku książki, zaczynałam w takim wydawnictwie. Zostałam oszukana na kilka tysięcy złotych, ale nie wiem, czy bez tego doświadczenia byłabym tu, gdzie jestem. Na różnorodne wady i zalety self-publishingu zwraca uwagę Tomasz Wandzel: „Moja najnowsza książka „Chłopiec z Kresów” ukazała się w tradycyjnym wydawnictwie. Natomiast wszystkie poprzednie – w systemie self-publishingu. Zaletą self-publishingu jest pełna kontrola nad wszystkim, co związane z książką. Wadą – konieczność poświęcania dużej ilości czasu na promocję i sprzedaż. W przypadku tradycyjnych wydawnictw autor musi iść na pewne ustępstwa, co jednak czasami wychodzi książce na dobre. Nie jest również obarczony kwestiami marketingu. (...) Self-publisher ma utrudniony dostęp do dużych sieci księgarskich, szczególnie z książką w wersji papierowej. Wydawnictwa tradycyjne mają już przetarte szlaki, więc im jest łatwiej”.
Korekta i redakcja
Znalezienie wydawcy to pierwszy etap. Następnie wracamy do książki i spędzamy wiele godzin na współpracy z redakcją i korektą (choć coraz częściej te dwa zawody łączą się w jeden). Taka współpraca ma na celu językowe dopracowanie książki, a także wyłapanie błędów, które autor przegapił.
Najgorzej wspominam współpracę z korektą/redakcją w wydawnictwie vanity. W książce przeszło kilka błędów, których jako autorka nie zauważyłam, a które recenzenci radośnie mi wypomnieli. Teraz kładę dużo większy nacisk na dobrą i intensywną współpracę z redakcją. W przypadku mojej książki dla dzieci „Wampiry, potwory, upiory i inne nieziemskie stwory” redakcja trwała wiele długich tygodni, a my z panią redaktor wymieniałyśmy się nie tylko uwagami dotyczącymi stylistyki i języka, ale też dyskutowałyśmy o tym, czy dane elementy można przedstawić dzieciom w ten, a nie inny sposób.
Taką wielopoziomową współpracę doceniam i życzę jej innym pisarzom. Hanna Pasterny także dobrze wspomina jedną ze swoich redaktorek: „Pisząc „Tandem w szkocką kratkę”, starałam się stosować do sugestii pani redaktor, która czasem prosiła, bym jakiś wątek rozwinęła lub skróciła. Dużym atutem było to, że nigdy wcześniej nie miała kontaktu z osobą niewidomą. Zwracała mi więc uwagę na to, co może być niejasne dla czytelnika i wymaga doprecyzowania”.
Książka wydana – i co dalej?
Książka ukazała się na rynku, stoi na półkach w księgarniach i cieszy oczy. To najpiękniejszy moment. Jeśli jednak pisarz chce żyć z pisania, to na tym etapie czeka go jeszcze więcej pracy. Profesjonalne wydawnictwa rozumieją wagę marketingu i skoro już zainwestowały w wydanie książki, to starają się zadbać też o jej promocję. Wszystko jednak zawsze rozbija się o pieniądze.
Wydawca zajmujący się moją książką dla dzieci bardzo dba o marketing na targach literackich i niejednokrotnie zabiera mnie ze sobą. W przypadku pozostałych książek główny ciężar marketingowy spoczywa na mnie. Przez kilka lat jeździłam po konwentach literackich, wydając własne pieniądze na hotel i paliwo, by stać wiele godzin na stoiskiu i sprzedawać swoją książkę. Kiedyś miałam nawet stoisko na lokalnych dożynkach!
Agnieszka Pietrzyk tak wspomina początki swojego literackiego marketingu: „Przy mojej drugiej powieści dość mocno zajmowałam się promocją. Informację o książce wysłałam do wielu serwisów, a moi znajomi nawet nakręcili trailer. Obecnie ograniczam się do marketingu w moim mieście, są to spotkania z dziennikarzami i czytelnikami. Ogólnopolską promocją zajmuje się wydawca i robi to dobrze, bo informacje o kolejnych tytułach pojawiają się zarówno w serwisach poświęconych literaturze kryminalnej, jak i wysokonakładowych pismach dla kobiet. Widzę, że pod tym względem wydawca się stara, ale gdyby marketing był intensywniejszy, to byłabym bardziej zadowolona”.
Podobne doświadczenia ma Hanna Pasterny: „Wydawca mojej pierwszej książki w ogóle nie zajmuje się promocją i marketingiem. Gdy próbowałam zachęcić go do współpracy z hurtowniami, stwierdził, że do tej pory książki sprzedawał tylko przez swoją stronę internetową i to wystarczy. Z drugim wydawcą jest znacznie lepiej, ale to małe wydawnictwo, nieposiadające osoby od marketingu, więc organizacją spotkań w dużej mierze zajmuję się sama”.
Czy z pisania można żyć?
Spośród zapytanych przeze mnie pisarzy tylko Tomasz Wandzel deklaruje, że jest zadowolony ze sprzedaży swojej książki. Ja i Hanna Pasterny mówimy wprost, że nie satysfakcjonują nas te liczby, a Agnieszka Pietrzyk twierdzi, że mogłoby być lepiej. W Polsce bowiem z pisania żyją tylko najwięksi. A za ich sukcesem stoi nie tylko ogromny talent, ale też dużo pieniędzy i czasu włożonych w promocję.
Bądźmy szczerzy: ilu z nas, idąc do księgarni, wydaje pieniądze na upchniętą w kąt półki książkę, o której nigdy nie słyszał? A ilu z nas, pisarzy, w ogóle nigdy nie widziało swojej książki na półce w księgarni, bo wydawca ogranicza się do sprzedaży internetowej lub hurtownie przetrzymują towar, zamiast wysyłać go do sklepów?
Mimo tych niedogodności bez pisania nie mogłabym żyć. Gdy historie chcą się uwolnić, muszę im to umożliwić, bo inaczej zjedzą mnie od środka. Pisanie to najpiękniejsza z przygód. Niezależnie od tego, czy przynosi zyski czy tylko satysfakcję.
Sylwia Błach – programistka, pisarka, blogerka, działaczka społeczna, modelka. Wyróżniona przez markę Panache w konkursie Modelled by Role Models Nowy Wymiar Piękna jako „Wzór do Naśladowania”. Pojawiła się na ostatniej okładce magazynu „Harper’s Bazaar” jako finalistka konkursu „Evoque – I’m on the move” – dla kobiet wprawiających inne kobiety w ruch. Finalistka konkursu Mocne Strony Kobiety magazynu „Cosmopolitan”. Pracuje w Poznańskim Centrum Superkomputerowo-Sieciowym. Po godzinach tworzy sklepy i strony internetowe. Choruje na rdzeniowy zanik mięśni, porusza się na wózku. W 2017 r. znalazła się w I edycji Listy Mocy, publikacji wydanej przez Integrację, z sylwetkami 100 najbardziej wpływowych Polek i Polaków z niepełnosprawnością. Więcej: sylwiablach.pl.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Artykuł pochodzi z numeru 5/2020 magazynu „Integracja”.
Komentarze
-
Jeszcze grono odbiorców
11.11.2020, 14:10Pomysł, warsztat, fundusze to nie wszystko. Pisuję opowiadania z zakresu fantastyki naukowej, lub nauki fantastycznej. Opiblikowałem opowiadanie "Matmag" na portalu fantastyka.pl licząc, ze osoby ztamtąd maja wystarczajaco rozwiniętą wyobraźnię. Niestety, Czyteknicy nie zdołali wyobrażić sobie ulotnego świata, w którym relacje, funkcje mają osobowość, i kończyli na jedzeniu trawy. To scena z jednej trzeciej opowiadania, kiedy głowna/y bohater/ka zaczyna odkrywać swoje własnosci matematyczne, żeby rozpoznać swoje imię i wiedzieć jak się wywoływać.odpowiedz na komentarz -
Czytając Integrację można odnieść wrażenie że w Polsce jest góra 5 niepełnosprawnych - a nie 5 milionów których warto cytować czy pokazywać, albo Błach albo jakaś Pasterny i dalej posucha.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz