Przystanek śmierć
Mimo że często przedstawiana jest jako Pani z kosą, do nikogo z kosą nie przychodzi, po prostu człowiek czuje się słabo, coraz słabiej i umiera. Boimy się tej chwili. Prawdą jest jednak, że można wobec śmierci zachować spokój, a nawet pogodę ducha. Wiele zależy od przygotowania się na ten moment.
Śmierć bywa różna. Spokojna i niespokojna. Szybka i powolna. Jeśli człowiek umiera w szpitalu, może mieć godziny życia wydłużone o kolejne kroplówki, respirator, który za niego oddycha, albo o niekończącą się reanimację. Dzieje się tak, ponieważ lekarze nie chcą się poddać. Mimo że pacjent jest obłożnie chory - w dobrej wierze - wciąż próbują mu pomóc. Nawet wtedy, gdy ratunku już nie ma.
"- Mieliśmy pod opieką mężczyznę z nowotworem kości. Jego rokowania byty niepomyślne - mówi pielęgniarka. - Wszyscy wiedzieliśmy, że jeśli nie stanie się cud, to on umrze. Był intensywnie leczony do końca."
Profesjonaliści opiekujący się umierającymi twierdzą, że intensywne leczenie takich pacjentów przedłuża tylko ich cierpienie. Niektórzy zaznaczają, że jeśli ma się zdarzyć cud, to Pan Bóg poradzi sobie bez tak agresywnego leczenia, tym bardziej, że Kościół w encyklice "Humane vitae" ogłoszonej 25 marca 1995 r. przez papieża Jana Pawia II dopuszcza rezygnację z uporczywej terapii, jeśli nie przynosi ona rezultatów i jest zbyt uciążliwa dla chorego. W encyklice czytamy: "(...) Gdy śmierć jest bliska i nieuchronna, można w zgodzie z sumieniem zrezygnować z zabiegów, które spowodowałyby jedynie nietrwałe i bolesne przedłużenie życia, nie należy jednak przerywać normalnych terapii, jakich wymaga chory w takich przypadkach".
Bez znieczulenia
Ból jest tym, co pacjentów najbardziej przeraża. Jednocześnie okazuje się, że jest przez lekarzy najczęściej ignorowaną dolegliwością. Na szczęście mijają czasy, kiedy to umierający krzyczeli z bólu. Powstają poradnie specjalizujące się w sposobach jego uśmierzania.
Pani Bożena jest kobietą w średnim wieku. Pewnego dnia poczuła ból tak duży, jak nigdy w życiu. Bolało ją, kiedy siadała, wstawała i kiedy chodziła. Pojechała do szpitala, zrobiono jej rentgen. Nic nie stwierdzono i odesłano ją do domu. Wracała do szpitala kilka razy. Wszystkim mówiła o swoich dolegliwościach. Po roku trafiła do lekarza, który wreszcie uwierzył, że ją boli. Okazało się, że w ciągu roku nikt nie
stwierdził, że miała pęknięte kości: łonową i krzyżową. Nikt nie leczył bólu, nie skierowano jej do poradni przeciwbólowej, mimo że mieści się w tym samym budynku co szpital. Kiedy wreszcie dostała silnie działające leki, wyznała:
"- Wtedy chciałam umrzeć na mojego raka." Profesor Krystyna de Walden-Gałuszko,
konsultant krajowy ds. medycyny paliatywnej, zgadza się z tym, że wiedza lekarzy i pielęgniarek w zakresie leczenia bólu i opieki paliatywnej jest niezadowalająca. - "Problematyka ta jest lub będzie włączona do programu nauczania lekarzy, którzy specjalizują się w leczeniu chorób wewnętrznych i w onkologii, oraz do programu nauczania pielęgniarek środowiskowych" - zapewnia pani profesor.
W koszmarze choroby nowotworowej, bliskość drugiego człowieka, choć nieznacznie, ale chroni cierpiącego człowieka przed lękiem i samotnością
Trudne rozmowy
Elisabeth Kübler-Ross, jest psychiatrą. Ponad trzydzieści lat swojego życia poświęciła badaniom zjawiska umierania. Jest przekonana, że człowiek umierający - dziecko i dorosły - wie, że umiera. W autobiografii napisała: "Podczas konsultacji siadywałam na łóżkach pacjentów, trzymałam ich za rękę i godzinami z nimi rozmawiałam. Nauczyłam się, że nie ma ani jednego umierającego człowieka, który nie potrzebowałby miłości, dotyku i rozmowy. Umierający pacjenci nie lubili bezpiecznego dystansu, jaki zwykle utrzymywali wobec nich lekarze. Pragnęli za wszelką cenę szczerości".
Siostra Pawła umarła w 25. roku życia. Była nieuleczalnie chora, miała wadę serca. - "Czasami sama zaczynała mówić o śmierci, ale ja zawsze zaprzeczałem i mówiłem jej, że to nieprawda, że nie umrze. Nie rozmawiałem z nią o śmierci, bo zawsze chciało mi się ryczeć" - wspomina jej młodszy o rok brat.
Na kilka tygodni przed śmiercią Kasia obroniła pracę licencjacką. Praca miała tytuł: "Moje spojrzenie na śmierć". Pisała w niej między innymi tak: "Jestem chora od urodzenia, więc byłam świadoma, że z biegiem czasu będzie coraz gorzej. Chciałam popełnić samobójstwo, a konkretnie pchnąć się nożem. Nie obchodziło mnie, co na to rodzice i brat ani rodzina czy znajomi, a tym bardziej Bóg. Nie zrobiłam sobie nic tylko dlatego, że stchórzyłam. Nawet zresztą nie podejmowałam tej próby. Bóg postawił na mojej drodze ludzi, z którymi zaczęłam rozmawiać o śmierci. Oni pracowali w hospicjum, więc temat nie był im obcy. Nasze rozmowy nie były tylko w tonie poważnym, ale i wesołym. Swego czasu z koleżanką witałyśmy się: "memento mori" (łac. pamiętaj o śmierci), odzew: "carpe diem" (łac. chwytaj dzień)".
Niektórzy twierdzą, że rozmawiając z umierającym, odbiera mu się nadzieję. - "Nie wierzę w to" - mówi jedna z pielęgniarek hospicjum. - "Rozmowa jest ulgą. Z zasady nie zaczynamy rozmawiać o śmierci jako pierwsi, ale kiedy rozmowę zaczyna pacjent - nie mówimy głupstw typu "weź się w garść", a tylko uważnie słuchamy."
Niedawno zmarły ks. Eugeniusz Dutkiewicz, kapelan chorych i wieloletni dyrektor hospicjum w Gdańsku, wspominał: - "Kiedy rodziny dowiadywały się, że byłem przy śmierci ich bliskich, pytały, co umierający powiedział."
W godzinę śmierci wszystko urasta do ważnego znaku, symbolu.
Nie zawsze chorzy chcą rozmawiać o śmierci, jeśli chcą, trzeba im dać do tego prawo, jeśli nie, trzeba to uszanować. Warto pamiętać o tym, że w czasie rozmowy chory może wyrazić chęć pożegnania się z najbliższymi. A jak wynika z badań CBOS, 57 proc. ankietowanych Polaków boi się, że przed śmiercią nie będzie mieć takiej możliwości.
Co to znaczy umrzeć?
Ostatnie godziny życia - wyłączając śmierć nagłą - są do siebie podobne. - "Pacjent zaczyna coraz wolniej oddychać, spada mu tętno, nie ma siły mówić, podnosić ręki ani się obrócić. Ma trudności z przełykaniem" - mówi jedna z pielęgniarek. - "Jeśli pacjent był leczony przeciwbólowo, w 95 proc. przypadków nie odczuwa bólu. Stan taki trwa kilka, czasami kilkanaście godzin - dodaje".
Jeśli człowiek umiera we własnym domu, może mu towarzyszyć cała rodzina. Przy śmierci swojej siostry, chorej na rozszczep kręgosłupa i niewydolność nerek, była siedmioletnia Dominika. - "Ja już kiedyś myślałam, że Ania nie żyje, bo miała zamknięte oczy i nie patrzyła na mnie. Nie przestraszyłam się wtedy, tylko powiedziałam: "Aniu"
- a wtedy ona się do mnie odezwała. Teraz też się do niej odezwałam, ale nic mi nie odpowiedziała, więc sprawa była prosta - umarła - opowiadała dziewczynka."
Rodzina zmarłego niedawno pana Mariana, mieszkająca w małym miasteczku, w dawnym województwie siedleckim, winą za śmierć dziadka obarcza szpital. Starszy pan trafił tam z powodu zapalenia płuc. Miał 82 lata, gorączkę i dreszcze. Rodzina przyszła do niego w odwiedziny, a dziadka nie ma... Pytają pielęgniarek: "Gdzie dziadek?", a one na to, że umarł. "Jak to umarł?" - Lekarz popatrzył na pielęgniarki, potem znów na nich i stwierdził: "No umarł". Okazało się, że rano starszy pan wstał z łóżka i próbował zmienić koszulę. Podniósł się, przewrócił i śmiertelnie uderzył głową o barierkę sąsiedniego łóżka. Rodzina ma wielki żal do personelu o to, że nikt nie pomógł mu się przebrać. - "Przecież wszyscy wiedzieli, że jest staruszkiem, i sam nie daje sobie rady" - mówią.
Rodzice Radka też byli zaskoczeni śmiercią syna, choć był on od kilku miesięcy pod opieką hospicjum. Od tego czasu nie mówił, nie poruszał się, nie widział. Trudno powiedzieć, ile rozumiał. - "Dbaliśmy o niego tak, jakby był chory, ale miał wyzdrowieć" - mówi ojciec. - "Żyliśmy nadzieją, mimo że rozum podpowiadał zupełnie co innego" - dodaje. Kiedy Radek coraz wolniej oddychał, rodzice zaczęli go reanimować. - "Chcieliśmy, żeby lekarz powiedział nam wprost, że to już koniec. Ale tego nie usłyszeliśmy. Gdybyśmy byli uprzedzeni, nie męczylibyśmy go godzinę dłużej. Przecież on nie miał siły już żyć" - mówi z żalem ojciec.
Kasia, nieuleczalnie chora siostra Pawła, umierała w domu. - "Rodzice byli przy niej, modlili się i trzymali ją za ręce, a ja chodziłem z kąta w kąt i też się modliłem" - opowiada chłopak.
Jeśli w szpitalu umiera człowiek, lekarze i pielęgniarki mają zwyczaj mawiać: "Tylko nie na moim dyżurze". - "Głupiejemy, kiedy ktoś umiera" - mówi pielęgniarka pracująca w klinice, w której średnio co miesiąc umiera jedna osoba. - "Nie wiemy, co powiedzieć, nie wiemy jak się zachować, nikt nas tego nie uczy. Zwykle jest tak, że nic nie mówimy, bo nie wiemy co powiedzieć, czekamy, aż rodzina wyjdzie, potem sprzątamy, a po dwóch godzinach zabierają dało. Potem lekarz wypisuje kartę zgonu. I jest po wszystkim."
Każda śmierć jest inna, podobnie jak niepowtarzalni jesteśmy za życia. Jednak potrzebujemy profesjonalnego przygotowania, aby we właściwy sposób towarzyszyć bliskim w "przechodzeniu na drugą stronę". Nie można traktować śmierci jako tematu tabu. Potrzebna jest świadomość chwili jej nadejścia i umiejętność towarzyszenia osobie, która odchodzi.
Zmysł czucia umiera jako ostatni, dlatego dotyk jest tak ważny. - "Jeśli jestem przy dziecku i trzymam je za rękę albo głaszczę, to jakbym mu mówiła: "nie bój się, nie jesteś samo, jestem przy tobie" - wyznaje jedna z pielęgniarek.
Dantejskie wyobrażenia
- "Życie przecieka mi przez palce" - mówi pani Bożena, która ma przed sobą kilka, a może kilkanaście tygodni życia. Trzy lata temu zachorowała na nowotwór narządów rodnych. Ma 72 lata. O umieraniu bliskich wie dużo; zmarł jej mąż i troje dzieci.
Teraz przyszedł czas na panią Bożenę. Wypisujący ją ze szpitala doktor nie rozmawiał z nią o przyszłości, bólu ani o kolejnych wizytach. Wysłał ją po prostu do domu. Po kilku dniach kuzynka wróciła do niego z pytaniem: "Ale co dalej, panie doktorze?". Dopiero wtedy, bez słowa wręczył adres hospicjum.
Dla personelu medycznego, a szczególnie dla lekarzy, śmierć oznacza porażkę. Dlatego tak niechętnie zajmują się umierającymi. Stan ten doprowadza do sytuacji, że "zapominają" wskazać choremu istniejące możliwości opieki.
Od kiedy pani Bożena jest pod opieką hospicjum, odwiedzają ją: lekarz, pielęgniarka, ksiądz i wolontariuszka, choć w opinii dużej części społeczeństwa hospicja postrzegane są jako umieralnie.
- "Jestem zachwycona hospicjum" - mówi pani Bożena. Nie chce myśleć o tym, co będzie, kiedy jej stan pogorszy się tak bardzo, że nie da sobie rady sama. - "Zobaczymy - mówi. - Na razie postaram się jeszcze jakoś trzymać".
Doktor Ryszard Szaniawski, prezes Fundacji Hospicjum Onkologiczne w Warszawie wyraźnie zaznacza: - "To właśnie obiegowe pojęcia i stereotypy kojarzą hospicjum z jakimiś strasznymi gettami, przepełnionymi cierpieniem i jękiem konających. Miejscami, gdzie panuje grobowa atmosfera, gdzie zsyła się łudzi, dla których nie ma ratunku, aby wśród podobnych sobie czekali na śmierć."
W rzeczywistości jednak sprawa ma się zupełnie inaczej; osoby odwiedzające hospicjum są pod wrażeniem atmosfery spokoju, wzajemnej życzliwości i zrozumienia, nieodpowiadającej zupełnie dantejskim wyobrażeniom. Ryszard Szaniawski podkreśla,
że społeczne postrzeganie hospicjum jako "umieralni" jest niewłaściwe. - "Wprawdzie w hospicjum śmierć jest zjawiskiem codziennym, jednak podstawą jego działania jest afirmacja życia. Życia do samego końca" - dodaje.
Choroby nowotworowe w 2000 roku były przyczyną śmierci 21 proc. kobiet i 25 proc. mężczyzn.
Dzieci idą do nieba
Przeciętny Polak żyje 68 lat, jego partnerka może żyć 9 lat dłużej. O ile śmierć osób po sześćdziesiątce można uznać za normę, o tyle śmierć dziecka budzi bunt, strach i bezradność. Pracownicy Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci w ciągu sześciu lat opiekowali się 134 pacjentami, spośród których 101 dzieci zmarło.
- "Czasami ludzie pytają nas, czy jesteśmy zahartowani, jeśli umarło dziecko" - mówi właściciel jednego z zakładów pogrzebowych." - "Bzdura. Nieważne, czy ktoś to robi na co dzień, czy nie - każdego to porusza".
W latach 1985-1996 z powodu śmiertelnych schorzeń zmarło w Polsce ponad 14 tysięcy dzieci (od 1 roku do 19 lat). Trzy najczęstsze przyczyny zgonów to kolejno: wypadki (głównie komunikacyjne i utonięcia), wady wrodzone (głównie układu nerwowego i wady serca) oraz nowotwory.
- "W czasie mojej pracy zauważyłam, że dzieci swój lęk przed śmiercią wyrażały głównie poprzez symbole. Bardzo rzadko mówiły o śmierci wprost - wspomina jedna z pielęgniarek. - Niektóre z nich - jestem o tym przekonana - wiedziały, że umrą. Opiekowałam się kiedyś Marcinem. Bardzo się lubiliśmy. Przed moim urlopem Marcin, który miał czternaście lat, dał mi coś, co wyglądało bardzo tajemniczo. Było zapakowane w ligninę i zaklejone plastrami. Powiedział, że przy nim nie mogę rozpakowywać prezentu. Okazało się, że w środku był obrazek. Kiedy po dwóch tygodniach zadzwoniłam do rodziców, dowiedziałam się, że Marcin już nie żyje. Podobno tuż po naszym ostatnim spotkaniu powiedział do mamy: "Może ten obrazek przyniesie siostrze szczęście"."
Elisabeth Kübler-Ross twierdzi, że umierające dzieci, w odróżnieniu od dorosłych, nie pozostawiają "nie załatwionych spraw". Nie miały życia pełnego nieudanych związków, nie popełniły życiowych błędów. Intuicyjnie wiedzą, że są umierające i o wiele częściej niż dorośli mówią, czego dokładnie potrzebują. Wspomniany już ksiądz Dutkiewicz z Gdańska był przekonany, że Bóg daje dzieciom światło i przechodzą one w świat życia, w sposób bardzo dojrzały. Przytoczył swoją rozmowę z 6-letnim Damiankiem. "Dzisiejszej nocy umrę, ale niech ksiądz nie każe budzić rodziców, bo się będą bali" - powiedział chłopiec. Przebiegające w pobliżu dzieci zaczęły wołać na Damiana «Łysy! Łysy!», bo był po chemioterapii. Wtedy Damian przytulił się do mnie mocniej i powiedział: - "Proszę księdza, one nie wiedzą, że ta trawa przestanie być zielona, spadną liście, a ja będę miał zieloną. Spytałem wtedy: - O jakiej trawie mówisz? Damian na to: - To ksiądz nie wie, że ja idę do nieba?"."
Ból po stracie
Smutek, żal i cierpienie dotykają wszystkich, którzy byli związani ze zmarłym. Osierocona pozostaje nie tylko jedna osoba, ale cała rodzina. Żałoba jest określana jako naturalny proces psychologiczny i fizjologiczny. Składa się z kilku następujących po sobie faz: szoku i odrętwienia, smutku, lęku i protestu. Adaptacja do nowej sytuacji powinna nastąpić w ciągu roku od momentu śmierci. Chcąc pomóc osieroconym, należy pozwolić im wyrazić uczucia. Usiąść i wysłuchać ich płaczu i skarg.
- "Brak mi Kasi. Powierzałem jej wiele tajemnic" - mówi Paweł. - "Po jej śmierci mama bardzo płakała. Chciałem ją pocieszyć, mówiłem: "nie płacz - przecież jest w niebie". Odchodziłem na bok i sam płakałem" - dodaje Paweł. Babcia Natalii, tydzień po śmierci dziadka znalazła się w szpitalu, nie chciała nic jeść, ani pić.
Z kolei ojciec Radka, spytany czy po trzech latach od śmierci syna często chodzi na grób, odpowiada: - "Jak to? Przecież to jest mój dom."
Wielkie przedstawienie
Oprócz zwykłych obywateli umierają też osoby traktowane przez społeczeństwo albo określoną grupę ludzi, jako niezwykłe. Marka Kotańskiego odprowadziło na powązkowski cmentarz ponad 14 tysięcy osób. Wielu miało na sobie koszulki z jego podobizną i napisem: "Ja jestem królem umierających". W ciągu 12 godzin od wypadku współpracownicy Kotańskiego odebrali 324 telefony z prośbami o wszelkie o nim informacje.
W naszym kraju w 2000 roku śmierć zabrała ze sobą 368 tysięcy ludzi, czyli co setnego Polaka. Główną przyczyną zgonów (ok. 50 proc.) były choroby układu krążenia.
Pogrzeb księżnej Diany zgromadził w Londynie 6 milionów ludzi. Przed telewizorami na całym świecie zasiadło 2,5 miliarda widzów. Zęby wpisać się do jednej z 43 ksiąg kondolencyjnych, trzeba było czekać 12 godzin. Brytyjczycy śmierć księżnej uznali za najważniejsze wydarzenie XX wieku.
- "Po co ten show? (ang. - przedstawienie)" - pyta niejeden człowiek. Być może jest to sposób na przedłużenie życia zmarłego. Król rocka, Freddie Mercury był nosicielem Hiy wiedział, że umiera. W ostatnim wywiadzie wyznał: "Miałem wszystko, co można mieć za pieniądze i nic ponad to. Jakie znaczenie ma to, co po mnie zostanie, co będą mówić i pisać ludzie? Jakie ma to znaczenie, kochani?".
Jednak dla wielu ma - skoro fani, każdego roku przed jego domem w Londynie, zapalają tysiące świeczek.
Również grób Elvisa Presleya co roku odwiedza kilka tysięcy fanów. Zarząd cmentarza zaś urządza wycieczki z przewodnikiem do jego grobu.
Śmierć znanej postaci pomaga też w robieniu wielkiego biznesu. Singiel Eltona Johna poświęcony Lady D sprzedano już w 30 milionach egzemplarzy. Na stronę internetową o niej wchodzi dziennie 2 miliony ludzi.
Śmierć na życzenie
Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że w 1990 roku w Holandii na 1000 zgonów 180 nastąpiło wskutek eutanazji, zaś pięć lat później było ich o 50 więcej.
Połowa badanych przez CBOS Polaków dopuszcza myśl o eutanazji. Osoby zajmujące się umierającymi mówią, że człowiek chce eutanazji w dwóch przypadkach: jeśli odczuwa ból oraz jeśli czuje się samotny. Nigdy więcej. Opinia publiczna w niektórych krajach opowiada się za eutanazją w skali od 50 do 80 proc. Ale spośród ludzi śmiertelnie chorych prośbę o eutanazję wyraża tylko 3 proc. - "Kto powinien o tym decydować?" - pyta prof Jacek Łuczak, twórca medycyny paliatywnej w Polsce.
Ojciec Radka nie wierzy w życie pozagrobowe. - "Syna już nie spotkam" - mówi. Urodzenie i śmierć traktuje jako fakt biologiczny, a nie misterium. - "Wierzę w człowieka. Wierzę, że człowiek ma w sobie pokłady dobra" - mówi. Uważa, że jeśli ktoś za bardzo cierpi, powinien mieć prawo do decyzji o swoim życiu. Lekarz mógłby wtedy dopomóc choremu. Jednak wyznaje: - "Nigdy nie myślałem o eutanazji swojego syna".
Ksiądz Andrzej, pracujący z umierającymi, jest przekonany, że, jeśli na człowieka spada duże cierpienie, dochodzi on do granic swojej wytrzymałości. I kiedy mu się nie pomoże, wpada w rozpacz.
Rodzajem śmierci na życzenie jest również samobójstwo. W 2001 roku postanowiło popełnić je blisko 6 tysięcy osób. Próba nie udała się 714 osobom. Izabela Szwarocka, psycholog z dziennego oddziału psychiatrycznego, twierdzi, że osoby, które podejmują próbę samobójczą, najczęściej mają depresję, schizofrenię paranoidalną albo katatoniczną lub zaburzenia osobowości. W takich sytuacjach próby mogą się powtarzać. Najważniejsze, żeby cały czas były leczone.
Wśród samobójców są też dzieci. Tych do 14. roku życia było 94, czyli o 17 więcej niż przed rokiem.
Znana wielu Czytelnikom Joni Eareckson Tada, w książce "Kiedy można umrzeć?" porusza problem samobójstwa, eutanazji, cierpienia i litości. Pisze między innymi: "Po 25 latach życia na wózku inwalidzkim moje sparaliżowane ciało zaczyna się psuć. Nadeszły problemy z ciśnieniem krwi, dużą utratą wagi, infekcjami. Pojawiły się problemy z odleżynami na plecach i siedzeniu".
Wyznaje, że jej wiara i wola życia poddane były wielkiej próbie, wreszcie popadła w depresję. "Mam już po prostu dosyć życia z rękami, które nie pracują, nogami, które nie chodzą. Nie użalam się nad sobą, ale jestem po prostu zmęczona i chciałabym już odejść" - myślała tak, jak niejeden ciężko doświadczany - w chwilach kryzysu.
W takich sytuacjach dla jednych pomocą jest spotkanie kogoś, dla innych modlitwa. Są też tacy, którzy umrą, bo bardzo będą tego chcieli. Tak jak jedna z pensjonariuszek Domu Pomocy Społecznej "Chemik". Kobieta ta przyjechała do ośrodka wbrew własnej woli. Bardzo intensywnie myślała o śmierci. Przestała jeść i pić. Trafiła do szpitala. - "Nie współpracowała z personelem, ciągłe mówiła, że chce umrzeć. I umarła" - mówi Renata Lapsz, dyrektor domu.
Ostatnia posługa
Po śmierci, rodzina, znajomi lub opieka społeczna odprowadzają człowieka na cmentarz. W Warszawie dębową trumnę można kupić za 890 zł. Stylizowane na wzór amerykański kosztują powyżej 10 tys. zł. Na ten rodzaj trumien też znajdują się kupcy. Jako standard, przed włożeniem nieboszczyka do trumny, uznaje się jego mycie i ubieranie. W warszawskich szpitalach mycie zwłok kosztuje od 220 zł do 350 zł. Zakłady pogrzebowe zajmujące się całym pogrzebem włączają tę usługę w koszty ogólne. W cennikach amerykańskich zakładów pogrzebowych można jeszcze znaleźć hasła: układanie włosów i makijaż.
Obywatel, który jest ubezpieczony, ma prawo do zasiłku pogrzebowego, wynoszącego 4123 złotych. Na wsiach i w małych miejscowościach kwota ta pokrywa konieczne wydatki, w miastach na pochówek potrzeba nawet dwa razy więcej pieniędzy.
- "Większość ludzi umiera w szpitalach. Jeśli ktoś umiera w domu, rodzina chce, abyśmy szybko zabrali ciało" - mówi właściciel jednego z warszawskich zakładów pogrzebowych.
Co innego na wsiach. W wielu polskich wioskach tradycja żegnania zmarłego jest wciąż podtrzymywana. Pierwszego wieczoru po śmierci rodzina, sąsiedzi i znajomi zmarłego schodzą się do jego domu. Stół przykryty jest białym obrusem, stoją na nim świece, a zebrani przy otwartej trumnie odmawiają różaniec i śpiewają pieśni żałobne. Na Podlasiu śpiewają m.in. takie słowa:
"O jak fałszywe wszystko na tym nędznym świecie. / Nie masz tu nic stałego, wszyscy o tym wiecie. / Świat wiele obiecuje, rozkosze cukruje. IA na koniec każdemu ciemny grób gotuje, i A ja na sobie samym dziś tego doznałem. / Oto z rodziną moją już się rozestałem."
W dniu pogrzebu mieszkańcy odprowadzają ciało zmarłego do najbliższego krzyża, a mężczyźni niosą trumnę na swoich ramionach.
Im człowiek starszy, tym bardziej gotowy jest podtrzymywać tę tradycję. W Domu Pomocy Społecznej "Chemik" mieszka 100 pensjonariuszy. Jeśli ktoś umiera, do jego pokoju przychodzą inni mieszkańcy domu. Zapalają gromnicę i modlą się. Nie wszędzie jednak tak się dzieje. W innych domach pomocy w ostatnich godzinach życia starzy ludzie trafiają do szpitala i już nie wracają.
Osoby samotne mogą liczyć na pomoc społeczną. Jeśli miały rentę lub emeryturę, koszty ich pogrzebu pokrywa ZUS, jeśli nie, płaci gmina. W liczącej 100 tysięcy mieszkańców warszawskiej dzielnicy Bemowo w ciągu ostatniego roku odbyły się cztery takie pogrzeby. Tak też chowa się bezdomnych. Osoby samotne i niedołężne mają opiekunkę, która odwiedza je raz dziennie. W ten sposób kontroluje się stan zdrowia podopiecznego. To, że umarł, mogą stwierdzić: opiekunka albo sąsiedzi.
Z prochu powstałeś
Usługi kremacyjne nie są jeszcze dostępne w małych miejscowościach. Okazuje się, że jest to dość kosztowna forma pochówku. W Warszawie trzeba za nią zapłacić 650 zł, do tego dochodzi specjalna trumna 450 zł - bez gwoździ, farby, lakierów. Koszt urny to 200 zł. Kremacja trwa dwie godziny, osoby towarzyszące oczekują w sali pożegnań. Widzą przed sobą jedynie metalowe drzwi. Po kremacji prochy muszą ostygnąć, zajmuje to kolejne dwie godziny. Potem urna może być grzebana za 3 tys. zł z wykupieniem miejsca. Jest wprawdzie tańsza możliwość, tzw. plac pamięci, na którym za 100 zł można rozsypać prochy. Jeśli nie chce się zrobić tego samodzielnie, rozsypującemu trzeba zapłacić 180 zł. Jak dotąd w Warszawie nikt z placu nie skorzystał.
Śmierć w sztuce nie zawsze budzi grozę. Szekspirowska Ofelia namalowana przez Johna Everetta Millaisa w 1852 roku otwiera serię wyobrażeń o pięknych, długowłosych topielicach.
Być może, wzorem filmowych bohaterów, zechcemy rozsypać prochy bliskiej osoby nad morzem czy w górach. Polskie prawo dopuszcza chowanie szczątków ludzkich "w grobach ziemnych, murowanych lub katakumbach i zatopienie w morzu" (DZ.U. 00.23.295). Brak jasno określonych regulacji odnośnie rozsypywania prochów.
Ostatnio podano, że pewien Amerykanin proponuje przetwarzanie prochów ludzkich na sztuczne diamenty. Kosztowałoby to 3 tys. dolarów. Dodatkową atrakcją byłaby możliwość wyboru koloru biżuterii. Nie mniej oryginalni są Szwedzi, wymyślili bowiem specjalny rodzaj biodegradacji prochów. Ich zdaniem bardzo ekologiczny, bo pozwalający na hodowanie kwiatów.
Czas pokaże, jak wielu zwolenników będą mieć pomysłodawcy. Niektórzy twierdzą, że taka postawa jest formą ucieczki od żałoby i dowodzi braku akceptacji tego, co nieuchronne.
Życie po życiu
Każdy z nas chciałby wiedzieć, jak TAM jest. Osoby niepełnosprawne, które wierzą w życie po śmierci, są przekonane, że jest ona wyzwoleniem. Jest możliwością robienia tego, czego dotychczas nie mogły. O swoim wyobrażeniu śmierci Kasia pisała tak: "Przejście na drugą stronę życia to chwila. Po drugiej stronie czeka na mnie Jezus. Jeżeli w swoim miłosierdziu zabierze mnie od razu do nieba, będę mogła z Nim sobie pochodzić, pobiegać, zatańczyć, pójść w góry...".
Elisabeth Kiibler-Ross, która rozmawiała z setkami osób przechodzących przez śmierć kliniczną, twierdzi, że proces umierania ma kilka faz. Najpierw osoby zmarłe unoszą się nad swoimi ciałami i przechodzą w stan życia po śmierci. Istnieje tam tylko duch i energia. Potem każdy spotyka swojego anioła stróża lub przewodnika i wspólnie z nim przechodzi przez bramę lub tunel. Na końcu przejścia widzi jasne światło. Niektórzy nazywają je Bogiem, inni Jezusem albo Buddą. Wszyscy rozmówcy badaczki twierdzili, że byli otoczeni absolutną miłością. Miłością największą z możliwych. Taką, że nie chcieli STAMTĄD wracać.
Hospitium czyli gościnność
Idea opieki hospicyjnej, pomysł utworzenia miejsca, w którym chorzy, udający się do innego świata, mogliby dopełnić swoich spraw wolni od bólu, zrodził się w Anglii. Cicely Saunders, pielęgniarka, a potem lekarka rozmawiała z nieuleczalnie chorym Polakiem przebywającym w szpitalu. Efektem tych rozmów było otwarcie w 1967 r. pierwszego w świecie Hospicjum św. Krzysztofa w Londynie. Z angielskich doświadczeń czerpały pierwsze polskie ośrodki hospicyjne: krakowski - hospicjum utworzono tam w 1981 r. i gdański - w 1983 r. Pod koniec lat 80. zaczęto mówić o medycynie paliatywnej. W publikacjach medycznych i w opinii Ministerstwa Zdrowia, a także Kas Chorych nie ma różnicy pomiędzy opieką hospicyjną i paliatywną. Nazwy te są stosowane wymiennie. - W opinii osób tworzących takie ośrodki, opieka hospicyjną jest oparta na wartościach chrześcijańskich, zgodnie z myślą Cicely Saunders - wyjaśnia Jolanta Stokłosa, prezes krakowskiego hospicjum. W latach 90. powstawały zarówno państwowe poradnie opieki paliatywnej, jak i powoływane przez stowarzyszenia hospicyjne, niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej. Należy przyjąć, że jest ich dwieście. Prawda jest jednak taka, że hospicja stać na otaczanie opieką osób umierających jedynie z powodu chorób nowotworowych. Ci, którzy umierają z innych przyczyn, zdani są na lekarza z przychodni, pomoc rodziny albo na szpital.
Głównym zadaniem pracowników hospicjów jest zapewnienie chorym podstawowej opieki medycznej, a w szczególności leczenia przeciwbólowego. Ponadto starają się oni przygotować człowieka do śmierci, czyli jak mówi ks. Andrzej Dziadziul - dyrektor hospicjum na warszawskiej Pradze - uświadomić umierającemu jego wartość. A to niełatwe, bo osoby umierające często czują się bezużyteczne. Wszyscy, którzy pracują w hospicjach, osoby świeckie, duchowne, wierzący czy ateiści, zgodnie przyznają, że opieka nad umierającymi, to zajmowanie się życiem człowieka, a nie śmiercią. Ostatnim zaś elementem życia jest śmierć.
NIE MUSI BOLEĆ
Człowiek ciężko chory cierpi nie tylko z powodu postępującej choroby, ale również dlatego, że wszystko się kończy, wali mu się cały świat. Sytuacja ta powoduje, że jest bardzo wrażliwy na wszystko, a szczególnie na ból fizyczny. Z całym przekonaniem mówię, że są możliwości uśmierzania bólu. Na rynku dostępne są różnego rodzaju środki przeciwbólowe; zarówno syropy, jak i tabletki, czy działające 72 godziny przeciwbólowe plastry. Najważniejsze jest jednak to, żeby osoba cierpiąca trafiła do właściwego lekarza, takiego, który zna się na leczeniu bólu. Coraz częściej zdarza się, że osoby będące w ostatniej fazie choroby nowotworowej, wypisywane są ze szpitala z dnia na dzień. Zwracają się wtedy do lekarza pierwszego kontaktu, a ten często nie może sobie poradzić z uśmierzeniem bólu i innych dolegliwości i koło się zamyka. Jeśli lekarz domowy i szpitalny nie przekażą chorego do ośrodka opieki paliatywnej/hospicyjnej lub poradni leczenia bólu dostępnej tylko dla pacjentów, którzy nie są obłożnie chorzy to pacjent narażony jest na niepotrzebne cierpienia, które często traktuje jako zapowiedź rychłej śmierci.
Sonda: Czy boimy się umierania w bólu?
Bardzo się obawiam - 33%
Trochę się obawiam - 32%
Niezbyt się obawiam - 14%
Wcale się nie obawiam - 14%
Trudno powiedzieć - 7%
Profesor Jacek Łuczak, internista, kardiolog anestezjolog, twórca medycyny paliatywnej w Polsce
W proch się obrócisz
Piec kremacyjny, do którego wkłada się trumnę, rozgrzewa się do 750 stopni, maksymalna temperatura wynosi 1000 stopni Celsjusza, ale, chociażby ze względów bezpieczeństwa obsługujących, jest sporadycznie stosowana. Osoby, które mają wszczepione rozruszniki, nie powinny być poddane kremacji. - "Zdarza się, że rodziny nie zgłaszają tego, wtedy w czasie kremacji słyszymy takie głośne pyknięcie" - mówi kierownik krematorium w Poznaniu. - "Potem w prochu widać rozerwaną miedzianą blaszkę. A jeśli na trumnie leżały kwiaty - słyszymy strzały" - dodaje. Endoprotezy nie są przeciwwskazaniem do kremacji. W Szwecji usuwa się je chirurgicznie. U nas po prostu się nie spalają. - "Proces spalania dokonuje się w bardzo szczelnie zamkniętym piecu, nie ma żadnego dymu ani przykrego zapachu. Z mężczyzn pozostaje więcej prochu, bo mają więcej kości. Generalnie jest tak, że im większy człowiek, tym więcej prochu" - wyjaśnia nasz rozmówca.
Co kraj to obyczaj
Rodzina do trumien wkłada zwykle rzeczy codziennego użytku zmarłego: kapelusz, szminkę, zdarzył się nawet ulubiony kubek, maskotki, misie czy lalki - w przypadku dzieci. - Często zdarzają się okulary, laski podpórcze, ale nigdy nie mieliśmy czarnych okularów dla niewidomych albo białych lasek - twierdzą pracownicy zakładów pogrzebowych. Dlaczego? - "Niepełnosprawność nie jest zaszczytem ani za życia, ani tym bardziej po śmierci" - powiedział kierownik jednego z warsztatów kamieniarskich. Nigdy nie zdarzyło się, by zmarłego tetraplegika chowano razem z wózkiem inwalidzkim. Czy tylko dlatego, że jest zbyt duży? A jednak na Mazurach kilka lat temu rodzice do grobu włożyli motor, na którym w wypadku zginął ich dwudziestoparoletni syn. Pracownicy zakładów kamieniarskich nigdy nie słyszeli, by ktoś chciał wygrawerować znaczek inwalidzki na płycie nagrobnej. - "Nie przypuszczam, by ktokolwiek chciał taki znak umieścić, ale nie ma problemu. Trzeba tylko podać wzór. Wygrawerowanie znaku kosztuje 50 zł, złotą farbą 9 zł, a wyzłacane listki ok. 20 zł".
O śmierci na wesoło
W naszym kraju Święto Zmarłych to dzień zadumy i refleksji o śmierci. Odwiedzamy groby i palimy znicze. Zupełnie inaczej dzień ten obchodzą na kontynencie amerykańskim. Obchodzony w Stanach Zjednoczonych Halloween czy meksykańskie Święto Zmarłych to uliczne festyny, korowody przebierańców i zabawa do białego rana przy tańcach i muzyce. Tak osobliwe dla Europejczyka zbiorowe naigrawanie się ze śmierci jest, zdaniem psychologów, sposobem na oswajanie jej grozy - pokonywanie drzemiącego w człowieku lęku przed umieraniem.
Jak pokonać lęk i ukoić ból?
ks. Arkadiusz Nowak, Pełnomocnik Ministra Zdrowia ds. AIDS i Narkomanii:
Osobie, która jest wierząca, w obliczu śmierci mówię, by przygotowała się na ten moment, pozbyła się lęku. Nawiązuję do kanonów wiary katolickiej, mówię o życiu wiecznym, o zbawieniu, o tym, że po śmierci czeka nas zupełnie inny świat - wolny od przypadłości, które nas teraz nękają: bólu, cierpienia. Mówię, że trzeba prosić, by wypełniła się wola Boża - jeżeli dana osoba ma już teraz umrzeć, to ta chwila nastąpi. Proszę umierającego, by pamiętał o nas i po śmierci dał jakiś znak, by spróbował być naszym orędownikiem. Z osobą niewierzącą rozmawiam na poziomie psychologicznym, mówię o potrzebie pogodzenia się z losem i nieuchronności odejścia z tego świata.
Konstanty Gebert, prezes Stowarzyszenia Midrasz:
W judaizmie nie ma rozbudowanej eschatologii. Nie wiadomo dokładnie, co będzie po śmierci. Wiemy tylko tyle, że czeka nas sprawiedliwy sąd, dobrzy zostaną nagrodzeni, a źli ukarani. Ufamy, że jest jakieś potem i że jest sprawiedliwe. Mamy natomiast dość silnie rozbudowane rytuały obrzędowe. Przygotowaniem zwłok zajmuje się bractwo pogrzebowe. To duży zaszczyt, jest to jedyny uczynek bez myśli o wzajemności. Pogrzeb powinien być odprawiony jak najszybciej przez szacunek dla ciała i ze względu na obraz Boży. Pochówek powinien być skromny, bez ostentacji, podobnie - nagrobek. Po pogrzebie następuje Sziwa - przez 7 dni rodzina nie wychodzi z domu, pogrążona jest w modlitwie i żałobie. Bliscy odwiedzają ich, ale rozmawiają tylko po wyraźnej zachęcie. Przez cały rok dzieci zmarłego odmawiają Kadisz, tj. modlitwę wychwalającą Boga, nie błagalną. Jest to największy zaszczyt dla zmarłego rodzica.
Roman Chałupka, pastor Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego:
Z natury rzeczy boimy się śmierci - po pierwsze dlatego, że zostaliśmy stworzeni do życia, a nie do umierania, a po drugie dlatego, że tak mało o niej wiemy. Już od najdalszej przeszłości ludzie starali się coś w tej sprawie wymyślić. Szkoda, że starali się to robić sami, w momencie, kiedy Bóg podpowiada nam wszystko. Dla adwentysty śmierć nie jest czymś, o czym marzy, czego pragnie, ale nie boi się jej nadejścia. Bo gdy mowa o śmierci, musi być też mowa o zmartwychwstaniu! Gdy mowa o śmierci, musi być też mowa o tym, że jest ona tylko snem i niczym więcej, a więc stanem całkowitej nieświadomości.
Czasami myślę, że naprawdę szkoda, że tak wielu ludzi bardziej boi się umierania niż życia. Bo gdyby było odwrotnie, wtedy i przyszłość przestałaby nas straszyć, a codzienność stała się łatwiejsza.
Małgorzata Braunek, aktorka, buddystka:
W buddyzmie przemijanie wszystkich zjawisk jest śmiercią, która istnieje w każdym momencie naszego życia. Jeśli istniejemy totalnie w tym momencie, to za chwilę tego momentu już nie ma, a więc umieramy razem z nim, by narodzić się w następnym momencie. Jest to bezustanne umieranie i odradzanie się na nowo. Natomiast śmierć fizyczna (również polegająca na zjawisku przemijania) bywa wyzwoleniem, gdyż daje nam możliwość doświadczania aspektu absolutnego naszej egzystencji, który zresztą przez cały czas był obecny w naszym życiu, tworząc z nim komplementarną całość z naszym aspektem relatywno-materialno-cielesnym. Na planie absolutnym nie ma początku ani końca, nie ma więc narodzin ani śmierci. Jeśli więc dotkniemy tej Wielkiej Tajemnicy (Absolutu), to wówczas znika lęk przed śmiercią, bo jej po prostu nie ma.
Bartosz Żurawiecki, krytyk filmowy
Śmierć nieodmiennie kojarzy mi się z pomadą, spływającą z włosów umierającego na plaży yom Aschenbacha - bohatera "Śmierci w Wenecji" Luchina Viscontiego. Albo natrętnie powracającymi ujęciami w zwolnionym tempie wypadku samochodowego ("Okruchy życia" Claude'a Sauteta). Ponieważ oglądając film, widzimy to, czego już nie ma, co minęło, kino z natury swej naznaczone jest śmiercią. Przypomina, że granica między tym a tamtym światem tak naprawdę nie istnieje. Najpiękniej to współistnienie życia i śmierci pokazał Ingmar Bergman w "Fanny i Alexander", najzabawniej Woody Allen w "Miłości i śmierci", najbardziej poetycko Jim Jarmusch, twórca "Truposza".
Autor: Katarzyna Cichosz
Źródło: Integracja 6/2002
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz