W życiu jak w POKERZE
W dzisiejszym świecie, w którym lansowana jest moda na perfekcjonizm, we wszystkich podejmowanych działaniach żądamy gwarancji sukcesu. Z obawy przed porażką nie chcemy ryzykować i może dlatego przegrywamy, a przecież ryzyko to podstawowy atrybut życia.
Foto: M. Butler
Ryzyko jest wpisane w każdą sferę życia człowieka, dlatego dobrą analogią jest w tym przypadku gra w pokera - symbol hazardu i wielkiej namiętności. Nie wdając się w szczegóły, dla informacji tylko przypominam, że pokera rozgrywa się talią składającą się z 52 kart. Uczestniczyć w grze może od 2 do 8 graczy, ale najczęściej są to 4 osoby.
Nasze rodziny
Dom rodzinny jest miejscem, gdzie dziecko nie tylko
otrzymuje bezgraniczną miłość rodzicielską, ale również uczy się
trudnych zasad życia społecznego. Od tego, co wyniesie z domu,
zależą jego późniejsze kontakty interpersonalne i umiejętność
radzenia sobie w samodzielnym życiu. Nasze rodziny nie są
przygotowane do niepełnosprawności, więc i sami nie zostajemy
przygotowani odpowiednio do życia ze swoimi ograniczeniami. Tylko
nieliczne rodziny potrafią opanować sytuację i stawić jej
czoła.
Z reguły dziecko niepełnosprawne w rodzinie jest pozostawiane
albo samemu sobie, albo nikt nic ma dla niego czasu, albo dla
odmiany jest pod nieustającą opieką całej rodziny. Wobec sprawnego
rodzeństwa przyjmuje się takie same warianty wychowawcze.
Nikogo nie uczy się odpowiedzialności, partnerstwa i równych praw.
Już na początku nie ma mowy o integracji. Co najwyżej
niepełnosprawne dzieci uczone są apatii, bezradności, braku
poczucia własnej wartości lub przeciwnie - wzrastają w przekonaniu,
że należy im się więcej, lepiej, łatwiej. Tak roszczeniowe
nastawienie do otoczenia w szkole, w pracy, w kręgu towarzyskim
doprowadza z czasem do poważnych nieporozumień.
- Mam syna nastolatka chorego na schizofrenię - wyznaje matka z woj. podlaskiego. - Wymaga całodobowej opieki, ma nauczanie indywidualne w LO. Dlatego od lat szukam pracy, którą mogłabym wykonywać w domu. Samotność, ogrom problemów związanych z niepełnosprawnością mojego dziecka i bieda paraliżują moje życie.
Ta wypowiedź świadczy o tym, że matka, poprzez niesprawność dziecka, sama stała się osobą emocjonalnie niepełnosprawną. Tylko nieliczne niepełnosprawności wymagają stałej, fizycznej obecności osób trzech. Tymczasem nasi rodzice albo nas opuszczają, albo, z kolei nie dają nam żyć samodzielnie. Jak zatem możemy żyć samodzielnie jako dorośli ludzie? Jak podejmować jakiekolwiek ryzyko?
Pani Małgosia z woj. podkarpackiego porusza się na wózku, jest
osobą wykształconą, wymaga stałej pomocy. Szukała programu
dotującego wkład mieszkaniowy, w budynku dostosowanym dla osób
niepełnosprawnych, aby nie mieszkać ze swoją matką.
Jak głęboko poranione są obie kobiety, skoro jedna traktuje dorosłą
córkę jak dziecko, a druga latami bezskutecznie próbuje się
usamodzielnić. I nie ma możliwości podjęcia ryzyka ani oceny szansy
wygranej.
Foto: C. Paes
Na rynku pracy
Wszystko, w czym młody człowiek wzrasta w rodzinie, ma później
swoje odzwierciedlenie na płaszczyźnie zawodowej. Niepełnosprawność
sama w sobie nie jest chorobą, ale wiele zależy od nastawienia
psychicznego. Przecież warunki zatrudnienia można dopasować do
możliwości osoby niepełnosprawnej. Poza tym proces adaptacji na
otwartym rynku pracy może postępować stopniowo - zacząć od WTZ,
poprzez zaz i zpch aż po zatrudnienie na rynku otwartym. Tyle
tylko, że ten mechanizm ciągle nie działa skutecznie. Nikt nie ma
odwagi powiedzieć niepełnosprawnym, że jeżeli chcą być traktowani w
pracy, jak inni obywatele, to muszą brać pod uwagę to samo ryzyko,
jakie dziś dotyka każdego zatrudnionego człowieka. Niestety, nie ma
co wymagać od przyszłego pracodawcy, że da 100-procentową gwarancję
trwałości naszego zatrudnienia.
- Zaz ma na celu przygotowanie osób ze znacznym stopniem niepełnosprawności poprzez rehabilitację zawodową i społeczną do życia w otwartym środowisku (...) - powiedział nam jeden z szefów zakładu aktywizacji zawodowej w woj. zachodniopomorskim. - Jest tylko jedno „ale", któregoś dnia pracownik niepełnosprawny uzna, że mógłby podjąć pracę u innego pracodawcy na otwartym rynku pracy. Podejmuje pracę i... okazuje się, że pomimo przygotowania i szczerych chęci nie daje sobie rady i musi zrezygnować. Chce wrócić do zaz, ale tu go nie przyjmą, ponieważ miejsce jest już zajęte (...). Brak perspektyw powrotu w razie niepowodzenia na otwartym rynku pracy nie motywuje ani pracowników niepełnosprawnych, ani instruktorów zawodu (...). Z tego, co wiem, jeszcze żaden zaz nie próbował wypuścić na otwarty rynek pracy osoby niepełnosprawnej. Może to brak uregulowań prawnych? Może za mało sygnałów dotarło do instytucji odpowiedzialnych za ten stan rzeczy?
Otwarty rynek pracy jest potencjalnym ryzykiem dla każdego, najbardziej wyszkolonego i sprawnego pracownika. Oczekiwanie prawnych gwarancji powrotu do miejsca pracy, gdzie było socjalne zabezpieczenie i zapewniona opieka medyczna, świadczy o naiwności i pewnym niedostosowaniu do istniejących warunków. Nie udało się na otwartym rynku? Nie ma powrotu do zaz, ale pozostaje nadal możliwość szukania innej pracy na otwartym rynku. Jeżeli ktoś chce pracować, to nie może w nieskończoność rozważać i przeżywać tego, co się stało, tylko musi podejść do problemu zadaniowo i podjąć konkretne działania - wizyta w urzędzie pracy, czytanie ogłoszeń, przekwalifikowanie, zapisanie się do klubu pracy itp.
Inaczej dochodzi do takich absurdów, że ciągle jeszcze zakłady pracy chronionej są bardziej potrzebne pracodawcom niż osobom niepełnosprawnym. Osobom potrzebującym pomocy w dostosowaniu się do wymogów rynku swoje wsparcie oferują Warsztaty Terapii Zajęciowej i zakłady aktywizacji zawodowej. Gorzej, że między nimi pracują osoby, które doskonale odnalazłyby się na otwartym rynku, ale nawet nie chcą zaryzykować.
Do końca świata
Ryzyko ponosimy także, nawiązując kontakty międzyludzkie. I tu znów
daje o sobie znać roszczeniowe podejście ludzi niepełnosprawnych do
świata. Nieustająco gramy swoją niepełnosprawnością, wzbudzając
nawet u naszych partnerów poczucie winy i związki rozpadają się. A
potem pojawiają się dylematy: „On mnie zostawił, bo jestem
niepełnosprawna". Tymczasem zostawił, bo miał już dosyć ciągłego
ględzenia, wymagań i wielu innych rzeczy niemających nic wspólnego
z niepełnosprawnością.
Nasza czytelniczka, z którą prowadziłam korespondencję przez parę lat, przypadkowo napisała o mężu, mimo że nigdy wcześniej o nim nie wspominała. Dopiero jak wniósł sprawę o rozwód, dały o sobie znać skrywane od lat pretensje. Co ciekawe, jedynym argumentem, jaki ta kobieta potrafiła przytoczyć przeciwko mężowi, była jej niepełnosprawność. Tutaj także chcemy mieć gwarancję, że to już na zawsze. Może tak powinno być, ale życie pokazuje inaczej. Każdą relację trzeba pielęgnować i rozwijać. A jak rozpada się związek, to nigdy nie jest tak, że tylko jedna strona jest winna, zwykle i kobieta, i mężczyzna czegoś niedopatrzyli, przeoczyli, pominęli.
Kolejny przykład pochodzi z woj. podlaskiego. Młody chłopak szuka partnerki do przyjaźni i małżeństwa. Napisałam mu wprost, że taką metodą nikogo nie znajdzie i wszyscy będą się od niego odwracali. Pan bowiem uparcie uważa, że wybrana osoba musi się z nim kolegować, a jak nie, to zasługuje na wieczne potępienie. „Zwracam się do redakcji «Integracji» - napisał pan Olek - o to, żeby napisała o mojej koleżance Krysi, która nic chce się ze mną kolegować. Była razem ze mną na turnusie rehabilitacyjnym i zaraz potem zaprosiłem ją na kawę, ale już drugi raz nie chce mnie odwiedzić. Miałem nadzieję na przyjaźń, a ona okazała się taka niewdzięczna, chociaż tyle mi mówiła o przyjaźni. Takie osoby powinno się piętnować...".
Jest to na szczęście sytuacja ekstremalna, ale bardzo dobrze
ilustrująca nasze nastawienie do życia. Ludzie muszą, powinni, mają
obowiązek... My z kolei musimy mieć gwarancję, że jak ktoś się z
nami koleguje, to tak będzie do końca świata.
Tymczasem tak nie jest. Każdego dnia, kiedy wstajemy do życia, nie
mamy żadnej gwarancji, że dożyjemy do wieczora. Wszystko zaś, co
się dzieje przez jeden dzień, jest tylko splotem naszych decyzji
oraz wielu, wielu przypadków.
Zamiast puenty
Porażki życiowe mają to do siebie, że mogą człowieka albo
całkowicie załamać, albo być znakomitą odskocznią do realizowania
swoich planów, marzeń i pragnień. Wystarczy choćby przypomnieć
wielką kreację Jana Nowickiego w filmie „Wielki Szu" albo znakomitą
grę aktorską Paula Newmana i Roberta Redforda w „Żądle". Wygrywanie
w życiu jest sztuką dobrze pojętej kalkulacji, dystansu, humoru
oraz odwagi wchodzenia w nowe sytuacje. A jak trzeba, to również
postawienia wszystkiego na jedną kartę, oby tylko była to karta nie
do przebicia.
Życie to również sztuka przegrywania. Bez względu na to, czy wygrywamy, czy przegrywamy, warto umieć zachować klasę i twarz.
Autor: Janka Graban
Źródło: magazyn „Integracja”, listopad/grudzień 2005
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz