Ekonomia społeczna: "Rynek nie daje klucza do wszystkiego"
Michała Boniego, byłego ministra pracy, a dziś doradcę Enterprise Investors pytamy o to, jakie są relacje między rynkiem a ekonomią społeczną i jak może ona w Polsce wyglądać.
Małgorzata Borowska: – Co to jest dla Pana ekonomia
społeczna?
Michał Boni: – To takie działanie gospodarcze,
funkcjonowanie w warunkach rynkowych, którego cechą jest to, że
jedna z fundamentalnych zasad gospodarki rynkowej czyli działanie
na rzecz zysku zostaje zredukowana. Innymi słowy jest to działanie
gospodarcze nie tylko dla zysku. To nie oznacza ze stratą. To nie
oznacza, że tego zysku nie może być, ale cel jest inaczej
ustawiony. Celem jest wsparcie grupy osób, które to działanie
podejmują. Dlatego najbardziej typowe formy działania w ekonomii
społecznej to działalność spółdzielcza, działalność fundacji i
stowarzyszeń, związana z realizacją zadań, usług, działalności,
która jest quasi-gospodarcza – nastawiona na zysk. Dysponuje się
wtedy środkami, które są dostępne do realizacji tego zadania, nie
zarabia się na tym przedsięwzięciu.
Tak, jak w spółdzielczości istotą jest pewien rodzaj wzajemności:
nikt nie zarabia, tylko wszyscy są równymi spółdzielcami, każdy ma
takie samo prawo głosu i otrzymuje taką samą dywidendę. Jak ktoś
zarobi, to dzielimy się tym po równo.
– Czy gospodarka społeczna pojawia się tam, gdzie zwykła
sobie nie radzi? Jakie są relacje z tą „zdrową” gospodarką,
nastawioną na zysk?
M.B.: – Nigdy bym nie nazwał przedsiębiorczości społecznej
niezdrową. Jest zdrowa, tylko zagospodarowuje inne obszary. Są
dziedziny, w których rynek nie umie rozwiązać wszystkich problemów,
bo nie wszyscy ludzie spełniają ostre reguły rynkowe. Biznes w
pełni rynkowy wykorzystuje kapitał ludzki: czyjąś wiedzę,
umiejętności, pracę. Natomiast w przedsiębiorczości społecznej bywa
tak, że z obiektywnych powodów, choć ten kapitał jest wielki, nie
można go śrubować. Wydajność osoby niepełnosprawnej jest
nieporównywalna – w kategoriach rynkowych – z wydajnością osoby
pełnosprawnej. Podobnie osób z niskimi kwalifikacjami,
zdezaktywizowanych, wychodzących z nałogu czy więzienia. Ten
czynnik ludzki jest w ekonomii społecznej brany pod uwagę i nie
stawia się tak wysokich wymagań.
– Co to oznacza? Że mogą gorzej pracować?
M.B.: – Że człowiek nie ma tutaj rywalizować z taką samą
ostrością i na tym samym poziomie, jak inni. Nie ma podlegać takim
samym ocenom. Daje się mu taryfę ulgową. Nie w negatywnym
znaczeniu, ale po to, aby ten ktoś w ogóle chciał i zaczął
pracować, zrozumiał, jak ważne jest uczenie albo po prostu odnalazł
swoje miejsce w pracy. Osoby niepełnosprawne, w pełni wdrożone do
pracy, są z ekonomicznego punktu widzenia o wiele bardziej wydajne,
bo ich poczucie odpowiedzialności za to, co robią i satysfakcja z
tego, co robią, jest o wiele większa niż u innych.
W tym sensie powiedziałbym, że pojawianie się instytucji ekonomii
społecznej jest oznaką bardzo zdrową, bo ci, którzy są zwolennikami
twardych reguł rynkowych – ja też nim jestem – uświadamiają sobie,
że nie ma jednego klucza, który pasuje do wszystkiego. W ogóle w
życiu go nie ma. Są jakieś terytoria, obszary, gdzie rynek nie
wystarcza. Tam może wystarczyć ekonomia społeczna, żeby dać
satysfakcję regułom ekonomii – w sensie działania, produkowania,
pracy, wytwarzania, a jednocześnie dawać satysfakcję ludziom:
budzić w nich poczucie własnego samozadowolenia z wykonanej pracy,
a nie zrażać do tego, że nie pasują do reguł rynkowych. W tym
sensie formacyjna, edukacyjna rola ekonomii społecznej dla osób na
granicy wykluczenia i dyskryminacji jest niesłychanie ważna. Sam
rynek tego nie zrobi. Uświadomienie sobie tej dwoistości – z jednej
strony rynek, z drugiej jego ograniczenia jest, moim zdaniem,
bardzo ważnym etapem rozwojowym, w Polsce też. To niestety trwało
kilka lat. Z jednego prostego powodu: w poprzednim, nieefektywnym
systemie ekonomicznym wdrażaliśmy w większości nieefektywne sposoby
działania charakterystyczne dla ekonomii społecznej. Na przykład
spółdzielnie nie były spółdzielniami, tylko innymi
przedsiębiorstwami i zjednoczeniami.
– A jak sobie radzić z takimi zarzutami, że ekonomia
społeczna to będzie rezerwuar nadużyć?
M.B.: – Życie w ogóle stwarza pole do nadużyć. Może je
przecież stwarzać gospodarka rynkowa, bo pracodawca, chcąc obniżyć
koszty pracy i uniknąć obciążeń, płaci swoim pracownikom
nielegalnie, „do ręki”. Wydaje mi się, że pola do nadużyć istnieją
zawsze wtedy, kiedy nie ma jasnych, przejrzystych reguł
finansowania. Jeśli stworzymy odpowiednie reguły i tego typu
działaniem będą kierowały takie wartości, jak zaufanie społeczne,
to nie ma obawy. Nie stawiałbym jako punktu pierwszego
potencjalnych nadużyć. Raczej to, jak ogromną ekonomiczną rolę w
zwiększaniu dostępu do pracy dla grup defaworyzowanych mogą odegrać
instytucje ekonomii społecznej. Dążyłbym do tego, żeby reguły były
jasno określone i ich pilnował.
– Jakie to powinny być reguły?
M.B.: – Podam przykład. W kwestii zatrudniania
niepełnosprawnych pieniądze idą do pracodawców, którzy mają ich
zatrudniać. A na niepełnosprawnych patrzy się pod kątem ich
ułomności i ograniczeń. W związku z tym pracodawca mówi: robię tak
wielką rzecz, że muszę za to otrzymać gratyfikację finansową i
podatkową. Trzeba zmienić filozofię podejścia i spojrzeć na
niepełnosprawnych nie od strony ich ograniczeń, ale możliwości i je
wspierać. Rozwijać umiejętności, dawać im wiarę we własne siły, w
to, w czym mogą się przydać. Wtedy i pracodawca zacząłby patrzeć
pod kątem tego, jak on musi dostosować miejsce pracy do
niepełnosprawnego, tylko na to, jak w procesie działań w tej firmie
przyda się niepełnosprawny ze swoją dodatkową wartością. Pieniądz
powinien iść za osobą niepełnosprawną. Podobnie w działaniach
ekonomii społecznej, które wymagają pewnego pieniądza na te
przedsięwzięcia, szczególnie na starcie. Najczęściej jest to
pieniądz publiczny. Jeśli tak jest, to on musi być jasno skierowany
na osobę. Tak, jak w niedoszłej ustawie o spółdzielniach
socjalnych: pieniądze dostaje bezrobotny na starcie, który wchodzi
do tego przedsięwzięcia.
– Jakie jeszcze warunki muszą zostać spełnione, żeby
ekonomia społeczna w ogóle się w Polsce pojawiła?
M.B.: – Po pierwsze, muszą być środki przeznaczone na tego
typu działania. Moim zdaniem od dwóch, trzech lat dużo o tym
mówimy, ale nie mamy jeszcze pełnego instrumentarium prawnego. Nie
mamy jasno wyznaczonych środków. Nie umiałem odnaleźć w
sprawozdaniach za rok 2005 realnych pieniędzy wydanych na Centra
Integracji Społecznej. One, między innymi, miały prowadzić do
powstania instytucji ekonomii społecznej. Trzeba wyraźnie określić,
jakie to są pieniądze, jacy to są realizatorzy, jakie podmioty by
to mogły prowadzić. Druga sprawa to, żeby odpowiednio wpasować
obszar instytucji ekonomii społecznej w inne działania i nie
liczyć, że to jest panaceum na wszystko, że jak się tym zajmiemy,
to nam rozwiąże wszystkie problemy osób dyskryminowanych i
defaworyzowanych.
– Czy rozwój ekonomii społecznej powinien być jakoś
powiązany z polityką społeczną, jakie zmiany, oprócz tego, co
dotyczy ściśle ekonomii społecznej, musiałyby w Polsce zajść, żeby
ona spełniła swoją rolę, a nie była obietnicą leku na
wszystko?
M.B.: – Myślę, że to jest kwestia promocji takich sposobów
działania, uzmysławianie wszystkim, że działanie w sferze spraw
społecznych może mieć charakter przedsiębiorczy. To nie jest
marnowanie pieniędzy, to nie jest filantropia, ani rozdawnictwo.
Wydaje mi się, że spojrzenie na realne efekty, jakie przynosi
ekonomia społeczna, zadziała. A przynosi efekty ekonomiczne i
poprawy jakości tego kapitału ludzkiego, który jest w nią
zaangażowany.
– Przedsiębiorcze działanie to jest także podejmowanie
ryzyka. Czy potencjalnych przedsiębiorców społecznych – grupy
często właśnie defaworyzowane, na rynku słabsze można tego
nauczyć?
M.B.: – Ryzyka nie należy mylić z Samosierrą. To są dwie
różne rzeczy. Ryzyko w biznesie jest zawsze skalkulowane. Jeśli nie
– to znaczy, że jest głupotą. Problem polega na tym, że w przypadku
przedsiębiorczości społecznej trzeba się zastanawiać nad tymi
obszarami gospodarczymi i wybierać te, w których poziomy ryzyka są
niższe. Nie wydaje mi się, żeby przedsiębiorstwa socjalne mogły
wchodzić na tereny zupełnie innowacyjne, wypuszczać na rynek
kompletnie nowe produkty czy nowy rodzaj usług, nie wiedząc, jaka
będzie reakcja rynku. Prowadzenie tych firm musi być ostrożniejsze.
Ci, którzy je prowadzą powinni – podejmując normalne ryzyko
biznesowe – trzymać je w pewnych ryzach. Co nie znaczy, że ryzyko,
które zawsze w biznesie istnieje, zniknie. Ono może się pojawić z
zewnątrz. Wtedy i dobre przedsiębiorstwa mają kłopoty.
– W jakich obszarach warto by było w Polsce prowadzić
przedsiębiorstwo społeczne?
M.B.: – Nie ma takich analiz, które by mówiły, jak może
się rozwijać ekonomia społeczna w Polsce, ani analiz popytu na to,
co mogłoby w sferze ekonomii społecznej powstawać. Czy to jest
jakiś rodzaj usług socjalnych, działania opiekuńcze, produkowanie
czegoś o prostej strukturze produkcji, powtarzalnych czynnościach i
stosunkowo tanich materiałach? Nikt takiej analizy nie zrobił z
biznesowego punktu widzenia. Trzeba by się nad tym zastanowić.
Również nad tym, gdzie są braki na rynku w różnych usługach i
produktach, które oferta ekonomii społecznej mogłaby wypełnić.
– Kto taką analizę mógłby albo powinien zrobić?
M.B.: – Pomóc w tym mogą grupy konsultingowe, ludzie
znający się na rzeczy, tylko musieliby najpierw zrozumieć, czym
jest ekonomia społeczna. Grono pozarządowe, które prowadzi projekty
ekonomii społecznej, na przykład Equalowskie, powinno się zwrócić
do ekspertów związanych z rynkiem, biznesem, żeby się zastanowić,
gdzie są jakie nisze. Co nie zwalnia z tego przedsiębiorców
społecznych – każde takie przedsięwzięcie powinno być poprzedzone
analizą.
**************
Artykuł powstał w ramach projektu "W poszukiwaniu polskiego modelu
ekonomii społecznej", finansowanego ze środków IW Equal. Ukazał się
w listopadowym (2005) numerze miesięcznika "gazeta.ngo.pl". Zamów
prenumeratę: www.gazeta.ngo.pl
Autor: Małgorzata Borowska (redakcja ngo.pl)
Źródło: www.ngo.pl
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz