Słabowidzący – czyli kto?
Trudno ich rozpoznać, bo nie używają białej laski albo robią to wyjątkowo rzadko. Niektórzy nawet na co dzień umiejętnie tuszują swoją niepełnosprawność. Jednak statystyka jest nieubłagana. W Polskim Związku Niewidomych osoby słabowidzące stanowią zdecydowaną większość w gronie wszystkich jego członków.
- Proszę bilet na pociąg osobowy ze zniżką 37 proc. z tytułu niepełnosprawności - powtórzyłam oklepaną formułkę i wyciągnęłam z kieszeni wyliczoną sumę pieniędzy.
- Czy pani jest niewidoma? - usłyszałam w odpowiedzi.
- Nie - odparłam z pełnym przekonaniem, błędnie sądząc, że to rozwieje wszelką wątpliwość. -Jestem osobą słabowidzącą.
- W takim razie - podsumowała kasjerka - nie mogę sprzedać pani biletu ulgowego, ponieważ zniżka przysługuje tylko osobom niewidomym.
Lekko poirytowana już miałam zacząć wyjaśniać, że ponieważ w Polsce nie ma formalnej definicji słabowzroczności, osoby takie jak ja, w sensie prawnym, są osobami niewidomymi. Po chwili konsternacji wyjęłam z torebki legitymację PZN (Polskiego Związku Niewidomych) i ku zdumieniu pozostałych kolejkowiczów wyjąkałam:
- Właściwie można powiedzieć, że jestem osobą niewidomą.
Kasjerka, obejrzawszy wnikliwie dokument, w końcu sprzedała mi bilet, a ja szybkim krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia na peron. Po drodze jak zwykle potknęłam się o zlewający się zupełnie z posadzką szary schodek i jak zwykle obiecałam sobie, że następnym razem będę o nim pamiętać. Pomyślałam też, że wszystkim byłoby łatwiej, gdyby w ogóle zlikwidowano ten stopień lub przynajmniej pomalowano jego krawędzie na żółto. Z pewnością bym go zauważyła.
Konduktor bez głowy
Rozważając kwestie likwidacji barier mentalnych i funkcjonalnych, znalazłam się w pustym przedziale pociągu osobowego relacji Kielce-Katowice. Ponieważ dzień zapowiadał się słonecznie, a w oknach nie było zasłonek, przezornie zajęłam miejsce od zachodniej strony. Budynek dworca z wolna zaczął się oddalać i wkrótce moim oczom ukazał się cudny krajobraz osnuty lekką, poranną mgiełką. Zaraz też do przedziału wszedł „wysoki konduktor bez głowy", tzn. jego głowa nie zmieściła się w moim polu widzenia (ograniczonym z powodu jaskry). Blade, wyraźnie odcinające się na tle granatowego uniformu dłonie, energicznie skasowały mój bilet, po czym usłyszałam:
- A dużo to panią kosztowało?
- Co? - zapytałam zaskoczona.
- No ta legitymacja - uściślił konduktor, wymachując dokumentem przed moimi oczami.
- Nie rozumiem. O co panu chodzi?- zapytałam zmieszana.
- No, niech pani nie udaje, przecież pani widzi - nie dawał za wygraną.
- Oczywiście, że widzę - odpowiedziałam, biorąc jednocześnie głęboki oddech - ale niezbyt dobrze.
- No to powinna pani nosić okulary! Tak jak ja! - stwierdził, siadając naprzeciwko mnie.
Nieco oszołomiona zebrałam się w sobie i zaczęłam tłumaczyć:
- Cóż, może pan o tym nie wie, ale w przypadku niektórych schorzeń i urazów oka okulary w ogóle nie pomagają. Osoby takie jak ja, nawet jeśli noszą szklą korekcyjne, nie widzą dobrze. Niestety, w świadomości społecznej nie istniejemy jako odrębna grupa osób niepełnosprawnych. Nie wiadomo dlaczego, nagminnie nazywają nas niewidomymi i stąd cale zamieszanie. Mamy z tego powodu mnóstwo problemów. Albo jesteśmy uznawani za oszustów, albo traktuje się nas tak, jakbyśmy rzeczywiście nic nie widzieli. Czasami zastanawiam się, kim właściwie jestem i dlaczego po prostu nie mogę być sobą. Moje problemy jako osoby slabowidzącej są przecież trochę inne niż problemy osób niewidomych. Niewidomi nie cierpią z powodu światłowstrętu, nie doświadczają podwójnego widzenia, nie wiedzą, jak to jest, kiedy wieczorem bez problemów czytam sobie do poduszki, a rano nie mogę odczytać SMS-a nawet przez lupę „szóstkę", nie... - Nagle uzmysłowiłam sobie, że chyba się trochę zagalopowałam, i natychmiast zamilkłam.
-Acha! - mruknął konduktor. - W takim razie przepraszam i nie mam więcej pytań. Ale naprawdę, wcale po pani nie widać - dodał już weselszym tonem i oddalił się, cicho pogwizdując.
Uciekający grunt pod stopami
Tymczasem wzeszło słońce, zalewając cały przedział jaskrawym światłem. Przekonałam się, że bez względu na to, czy zajęłabym miejsce po prawej czy po lewej stronie przedziału i tak nie schroniłabym się przed rażącym blaskiem. Po kilku minutach oczy nieznośnie piekły i łzawiły. Chcąc nic chcąc, sięgnęłam po moje kosmiczne okulary, ale niestety, nie przyniosły ulgi. Pragnąc czym prędzej położyć kres tej udręce, postanowiłam się zdrzemnąć. Obudził mnie znajomy konduktor, uprzejmie informując, że zbliżamy się do celu mojej podróży. Jeszcze raz dał wyraz swojemu zdziwieniu lub na pocieszenie powtórzył:
- No naprawdę, zupełnie po pani nie widać.
Pociąg zatrzymał się i drzwi rozsunęły się z charakterystycznym łoskotem. Trzymając się mocno pionowego uchwytu, dyskretnie zbadałam stopą, gdzie zaczynają się schodki. Ostrożnie pokonałam jeden z nich, po czym przekonana, że jestem już na poziomie peronu, odważnie dałam krok naprzód. W tym momencie uświadomiłam sobie, że musiało to być złudzenie spowodowane zaburzeniami widzenia przestrzennego. Tracąc równowagę, przechyliłam się mocno do przodu. Na szczęście udało mi się bezpiecznie wylądować.
Gdy odzyskałam już grunt pod nogami, rozejrzałam się uważnie. „W którą stronę do zejścia?" - pytałam sama siebie, szukając jakiejś wizualnej wskazówki, gdy z wagonu wysiadła kobieta w czerwonym płaszczu i bez wahania skręciła w prawo. Podążyłam jej śladem. W ten sposób dotarłam do schodów. Nie były co prawda w odpowiedni sposób oznaczone, ale pokonałam je dosyć sprawnie, obserwując rytmiczne ruchy mojej nieświadomej niczego „przewodniczki". W tunelu ogarnęły mnie zupełne ciemności. Odruchowo zatrzymałam się i w tym momencie poczułam, że chyba na kogoś wpadłam.
- Ślepa jesteś? - usłyszałam niemiły męski głos, ale zamiast odpowiedzieć, usunęłam się pod ścianę i zaczekałam, aż mój wzrok przyzwyczai się do nowych warunków. Po chwili zaczęłam wolno iść w kierunku wyjścia, pamiętając, by nie uderzyć się o umieszczoną na wysokości głowy reklamę przy kiosku na końcu tunelu. Wreszcie cała i zdrowa wyszłam na powierzchnię. Brodząc w tych oślepiających jasnościach, przeprawiłam się na drugą stronę ulicy i schroniwszy się w cieniu kamienic, pospieszyłam na najbliższy przystanek. Rozkład jazdy wisiał tak wysoko, że nie udało mi się go odczytać nawet za pomocą mojej starej, wysłużonej lupy. Pocieszając się myślą, że autobus i tak nie przyjedzie wcześniej, niż ma przyjechać, znużona usiadłam na ławce.
Drodzy czytelnicy! Codziennie każdy z was, zupełnie sobie tego nie uświadamiając, spotyka kogoś takiego jak ja - osobę słabowidzącą. Trudno nas rozpoznać na ulicy, ponieważ zazwyczaj nie posługujemy się białą laską lub używamy jej tylko w niesprzyjających warunkach. Poza tym wielu z nas, stosując różne „sztuczki", świadomie unika sytuacji grożących odkryciem swojej niesprawności. Choć stanowimy jedną z liczniejszych grup osób niepełnosprawnych w Polsce, pozostajemy niezauważeni. Mimo że założenie, iż słabowidzący mają mniej problemów niż całkowicie niewidomi, już dawno okazało się błędne - wciąż jednak zbiera swoje żniwo. Mało kto wie, że podobnie jak osoby w sposób widoczny ograniczone fizycznie, np. poruszające się na wózkach inwalidzkich, my również mamy specyficzne potrzeby związane z kształtowaniem przestrzeni wokół nas. Są one jednak wbrew po¬wszechnej opinii odmienne od wymagań osób niewidomych. Dlatego proszę - nie zapominajcie o nas!
Uwaga!
Jak wynika ze sprawozdań Polskiego Związku Niewidomych (mimo że nie ma to odzwierciedlenia w nazwie organizacji), osoby słabowidzące stanowią ponad 90 proc. wszystkich jego członków, (przyp. aut.)
Ilustracja: Monika Duliasz
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz