Profesjonaliści: Szczęście jest jak ciepło
Wypadek i złamany kręgosłup. Niesprawne dłonie. Wydawało się, że to oznacza na dobre pożegnanie z fotografowaniem. Szczególnie trudno było mi uzmysłowić sobie, że być może nigdy nie przystawię już oka do wizjera i nie zwolnię jeszcze raz migawki.
Przywykłem do noszenia aparatu ze sobą i używania go, gdzie się da. Myślałem, co zrobić, by znowu mogło tak być. Pomógł przypadek. Mój opiekun Krzysztof przyniósł geodezyjny statyw. Przymocowany do niego aparat pozwolił ponownie spojrzeć na rzeczywistość przez obiektyw. Udało mi się zdobyć wyzwalacz na podczerwień i uruchomiwszy go językiem, zrobić zdjęcia. Byłem w euforii.
Fot. T. Lekler
Teraz jest łatwiej - do aparatu można np. dołączyć transmiter na podczerwień, który pozwala śledzić kadr na notebooku. To umożliwia precyzyjną realizację zamiarów z pomocą asystenta operującego obiektywem i migawką.
Od hobby do profesji
Zawsze najbardziej wciągało mnie fotografowanie ludzi. Z biegiem
lat zewnętrzny urok i ekspresja przestały mi wystarczać do
zrobienia satysfakcjonującego zdjęcia. Aparat stał się narzędziem
do wyszukiwania niezwykłych osobowości, a fotografika nie tylko
pasją, ale także drugim zawodem. Stało się jak w amerykańskim
porzekadle: „Znajdź sobie jakieś hobby i żeby ci jeszcze za to
płacili".
Zaufał nam Sven prowadzący w Niemczech firmę w branży strojów kąpielowych. Powierzył stworzenie katalogu na 2007 rok. Dał swobodę w kreacji i organizacji wyprawy po materiał. To było więcej, niż mogliśmy oczekiwać.
Co krok to zaskoczenie
Wybraliśmy Turks i Caicos na Karaibach. Dlaczego te wyspy? Słyną z
białych plaż i wyjątkowych szmaragdowych wód oceanu. To także oaza
spokoju w tym niestabilnym regionie - przestępczość jest nieznana,
a na dzikich plażach wille milionerów miesiącami stoją puste i
niechronione.
Okazało się jednak, że bez amerykańskich wiz tranzytowych możemy tam dolecieć tylko przez Dominikanę.
22 maja 2006 r. w ekipie odlatującej z Lipska znalazło się trzech fotografów, dwóch asystentów, cztery modelki, jeden model, dwie wizażystki, dwoje dzieci i jeden grafik komputerowy. Niepokoiła mnie odpowiedzialność za kierowanie wyprawą. Obawiałem się również, czy podołam fizycznie; 23 lata temu złamałem kręgosłup w odcinku szyjnym i choć nauczyłem się funkcjonować z czterokończynowym paraliżem, to bałem się konfrontacji z warunkami klimatycznymi. W Punta Cana, gdzie wylądowaliśmy, przywitało nas gorące i wilgotne powietrze. Adaptacja przebiegła szybko i po dwóch dniach czułem się lepiej niż w Polsce. Przypisuję to nie tylko słońcu. Na Dominikanie nie używa się pasów bezpieczeństwa, a o fotelach przystosowanych dla osób niepełnosprawnych nikt chyba nie słyszał. Przyniosło to rezultaty rehabilitacyjne lepsze niż zabiegi w klinikach.
Fot. R. Ziaja
To miejsce okazało się też niezwykłe ze względu na mieszkańców. Niezamożnym ludziom z domów jak altanki obcy jest europejski stres. Uśmiechnięci i życzliwi burzą stereotyp kraju taniej turystyki, w którym bezpiecznie jest tylko na hotelowych plażach. Dominikańczycy potwierdzają, że i „pod ubogim dachem można przewyższać sposobem życia króla i królewskich przyjaciół".
Przyszedł czas na przelot na Turks i Caicos. Przez tydzień mieliśmy pracować w położonej 20 m od brzegu oceanu willi z basenem. Można było poczuć się jak na bezludziu - na plaży zdołaliśmy wypatrzyć tylko kilka razy jakieś wędrujące samotnie postacie. Zdumiewało nas, że na wyspie pozbawionej źródeł słodkiej wody willę otaczała bujna roślinność - okazało się, że do każdej roślinki doprowadzony był nawadniający przewodzik pracujący non stop. Woda pochodziła z instalacji odsalających!
Znalazłem się w raju
Fot. T. Lekler
Wyspa, na której zamieszkaliśmy, czyli Providenciales (jedna ze 180
tworzących Turks i Caicos), ma zaledwie 35 km długości i średnio
ok. 5 km szerokości. Nie udało się jednak zobaczyć jednej z
głównych atrakcji - świecących glonów, co dzieje się trzykrotnie w
ciągu miesiąca, podczas jednej z faz Księżyca, 50 min po zachodzie
słońca. No cóż, widzieliśmy za to inne rzeczy... np. płytkie laguny
wypełnione nieprawdopodobnie turkusowozieloną wodą - odbijającą się
w chmurach, które uzyskiwały taki sam kolor. Nurkujący obejrzeli
też rafę koralową uważaną za trzecią na świecie pod względem
atrakcyjności. Modelki łowiły słynne karaibskie przysmaki -
skrzydelniki.
Na pewno zapamiętam też niebywałe zdyscyplinowanie uczestników
wyprawy. Pracujące z nami modelki - Marcelina, Elwira, Agnieszka i
Jagna - nie miały w sobie zadufania i pychy, jakie zwykle
przypisuje się tzw. gwiazdom. Z takimi ludźmi mniej przeszkadza
wszystko, co staje na drodze. Słońce z jednej strony dawało piękne
światło, ale z drugiej
- niemiłosiernie paliło.
Stosowaliśmy filtry o faktorze 100, a i tak nie uniknęliśmy opalenizny. Ochłody szukaliśmy w wodzie lub na brzegu oceanu. Ja szczególnie polubiłem strefę odpływu. Zanurzony po osie wózka mogłem fotografować i w wietrze, i z dala od zgiełku.
Ciepło ludzi
Wyprawa do raju dobiegła końca. Przywiozłem z niej kilka refleksji.
Przede wszystkim - nie wolno pozwolić umrzeć marzeniom. Jak
powiedział Józef M. Bocheński, polski filozof XX w.: „Szczęście
jest jak ciepło, które powstaje przy toczeniu kawałka drewna".
Mając marzenia, łatwiej wybrać to, co chcemy jak drewno obrabiać.
Ja po wypadku nie przestałem snuć planów. Choć rodzice pukali się w
głowę, to na szczęście woleli, bym zaprzątał sobie umysł fantazjami
niż rozpaczą.
***
Artykuł powstał w ramach projektu "Integracja
- Praca. Wydawnicza kampania informacyjno-promocyjna"
współfinansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach
Sektorowego Programu Operacyjnego Rozwój Zasobów Ludzkich.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz