Studia w domu. Czy dla wszystkich tak samo dobre?
W całej Polsce są ich tysiące. Najpierw przebijali szklany sufit, walczyli z barierami architektonicznymi, komunikacyjnymi i infrastrukturalnymi. Gdy wreszcie studenci z niepełnosprawnością zaczęli czuć się na uczelniach swobodnie, przyszedł koronawirus i rzucił im kilka kolejnych kłód pod nogi.
Niby nie jest źle...
Daria Łuksza choruje na epilepsję lekooporną, ma drugą grupę niepełnosprawności, nie przysługuje jej renta. Utrzymuje się z paru dodatków socjalnych, maluje obrazy na zamówienie, czasem uda jej się dorobić dzięki pomocy kolegi. Dwa razy zaczynała studiować i dwa razy pokonał ją stres, którym jej padaczka chętnie się żywi.
- Miałam po 50 ataków dziennie, dosłownie co piętnaście minut. Podchodziłam do egzaminów, ale zazwyczaj byłam w stanie co najwyżej się podpisać – wspomina.
Obecnie jest na drugim roku policealnego studium na kierunku terapii zajęciowej, latem powinna mieć już dyplom w kieszeni i rozglądać się za pracą. Wszyscy dookoła mówią: nadajesz się do tego zawodu. Sama też tak czuje, dlatego zależy jej nie tylko na papierku i pieczątce. Wciąż jednak wracają do niej wątpliwości.
- Przecież pierwszy rok jest tak naprawdę po to, żeby odbębnić teorię, clou to praktyki na drugim roku – zauważa.
I wspomina słowa wykładowców, którzy jeszcze półtora roku temu podkreślali: „Dopiero będziecie wiedzieć, o co w tym chodzi, gdy zaczniecie jeździć po placówkach”. Normalnie zaliczyłaby ich już kilka, poznała tajniki zawodu, znalazłaby się w różnych sytuacjach, pod okiem specjalisty skonfrontowała zdobytą wiedzę z realiami codziennej pracy. Ale odkąd do Polski zawitał koronawirus, już nie jest normalnie.
- Od marca zeszłego roku nauka przebiega tak, że przez kilka miesięcy dostawaliśmy mejlowo wykłady i prezentacje, a od października jesteśmy online – opowiada.
Wirtualnie poznała dom pomocy społecznej, środowiskowy dom samopomocy i warsztaty terapii zajęciowej. W rzeczywistości wciąż jest w swoim pokoju, ze wzrokiem wbitym w ekran monitora, podłączona do internetu, a na drugim końcu – kolejni wykładowcy opowiadają o kolejnej placówce, specyfice pracy, uczestnikach, potencjalnych problemach i ich rozwiązywaniu. O jakiejkolwiek wizycie tam (choćby online) nie ma mowy. Raz – że takie są obowiązujące obostrzenia, dwa – część ośrodków świeci pustkami, uczestnicy siedzą w domach, nie ma z kim nawet na niby popracować. A gdyby nawet można było podejrzeć przez kamerkę, co się w którymś ośrodku dzieje, Daria nie czułaby się z tym dobrze.
- Ci ludzie byliby obserwowani jak w telewizorze, co mogłoby się na nich źle odbić.
Duże plusy
Paulina Korach jest doktorantką na Wydziale Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (KUL). Wcześniej w zajęciach uczestniczyła stacjonarnie: zarówno jako słuchaczka, jak i prowadząca ćwiczenia dla młodszych roczników; obecnie bierze udział w warsztatach i konferencjach, a także publikuje artykuły naukowe. Porusza się na wózku, ale problemów architektonicznych nie miała na uczelni właściwie żadnych.
- KUL jest przystosowany do potrzeb osób z niepełnosprawnością. Są windy, dostosowane toalety, transport na uczelnię, a nawet specjalny pokój, w którym można odpocząć – wymienia.
Z dojazdami z domu było znacznie gorzej, na studiach stacjonarnych dotarcie do Lublina z rodzinnego Gniezna raz w miesiącu oznaczało długą tułaczkę: najpierw samochodem, później pociągiem z przesiadką, dalej transportem miejskim na uniwersytet. Dlatego w nauczaniu zdalnym Paulina widzi nie tylko okazję, by „zaoszczędzić czas i pieniądze”, ale też możliwość skorzystania z dodatkowej szansy rozwoju.
- Mogę brać udział w szkoleniach na całym świecie bez wychodzenia z domu – zauważa.
Julita Kuczkowska studiowała inżynierię środowiska na Politechnice Łódzkiej, a w czasie pandemii przyszło jej robić dyplom z psychologii biznesu na Uniwersytecie SWPS w Warszawie.
- W lutym zeszłego roku zaczęłam ostatni semestr, kluczowy, na którym są praktyki, zaliczanie wszystkich przedmiotów, trzeba się też wykazać jakąś aktywnością – opowiada. I pyta retorycznie:
- Ale jak to zrobić, kiedy nie ma zajęć stacjonarnych, a wszystko przeniosło się do internetu? To jeden z powodów (choć niejedyny), dla których jej obrona przeciągnęła się w czasie. Ponoć nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, a do tego dla Julity szklanka zawsze jest do połowy pełna. Mówi więc, że po pierwsze, z perspektywy poruszania się na wózku nauczanie zdalne jest na pewno wygodniejsze, zwłaszcza zimą, kiedy dotarcie na uczelnię staje się bardziej uciążliwe, a po drugie: jest fajnie, bo dzięki zajęciom online była okazja, aby przekonać się, jak będzie wyglądało prowadzenie szkoleń przez internet, jeśli okaże się, że po pandemii wiele firm pozostanie tylko przy takiej formie kontaktu.
Nie dla wszystkich tak samo
Dominik Czerkawski to typ wiecznego studenta, ale takiego z sukcesami: w rodzinnej Bydgoszczy zdobył tytuł inżyniera, później magistra, kolejne studia robił w Poznaniu, obecnie na tamtejszej politechnice kończy doktorat. Od ośmiu lat szefuje też założonemu wraz z kolegami Stowarzyszeniu Studentów z Niepełnosprawnościami Politechniki Poznańskiej „Nieprzeciętni”. Od urodzenia ma dziecięce porażenie mózgowe, porusza się jednak samodzielnie, więc bariery architektoniczne mu niestraszne. - Dla moich kolegów i koleżanek z niepełnosprawnością ruchową wprowadzone udogodnienia stanowią na pewno duże ułatwienie – podkreśla.
Podobnego zdania jest Ewa Zawiasa, od jesieni studentka zarządzania. Ma problemy ze wzrokiem i słuchem. To, co dla jednych jest komfortowe w zajęciach online, dla niej stanowi utrudnienie.
- Mimo swoich niepełnosprawności jestem wzrokowcem i słuchowcem. Wykłady online często jest mi trudno zrozumieć, bo z dźwięków robi się kakofonia, a do tego szybkość internetu w komputerach studentów i prowadzących bywa różna – dodaje. Obecny tryb nauczania porówuje ze swoimi wcześniejszymi doświadczeniami z czasów, kiedy miała zajęcia stacjonarne (choć z różnych powodów musiała zrezygnować z nich prawie na finiszu).
Niejednoznaczną ocenę nauki zdalnej mają Monika Twardawski i Aleksandra Zagórska z Biura Dydaktyki i Spraw Studenckich Uniwersytetu Opolskiego.
- Pandemia zarówno utrudnia, jak i ułatwia naukę studentom z niepełnosprawnościami.
Do pierwszej gupy należą studenci słabosłyszący i niesłyszący, do drugiej ci, którym trudności sprawiały dotąd bariery architektoniczne i infrastrukturalne. Ale nie na Uniwersytecie Opolskim.
- Problem ten rozwiązaliśmy dzięki naszemu Programowi Asystenckiemu. Asystent towarzyszy takiej osobie podczas zajęć zdalnych i tworzy np. notatki, a w trakcie przekazuje ważne komunikaty – wyjaśniają.
Innych problemów nie odnotowały, przynajmniej nie takie, które byłyby bezpośrednio związane z koronawirusem.
Działania bez zmian
- Zakres naszych działań nie zmienił się ze względu na pandemię. Zgłaszali się do nas studenci z niepełnosprawnością ze znanymi nam problemami, czyli np. po pomoc w dostosowaniu procesu dydaktycznego czy przydzielenie asystenta, który wspomógłby ich podczas studiowania.
Również Damian Liśkiewicz, Pełnomocnik Rektora ds. Osób Niepełnosprawnych Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, wyjaśnia, że studenci z niepełnosprawnością narządu ruchu są zadowoleni.
- W końcu nie muszę myśleć o całej logistyce i problemach architektonicznych w otaczającym świecie.
Do drugiej grupy, której „wyraźnie brakuje bezpośredniego kontaktu z kolegami i nauczycielami”, należą głównie studenci mający zaburzenia psychiczne.
- Jeszcze inne problemy mają studenci z niepełnosprawnością narządu wzroku bądź słuchu. Dla nich studiowanie na odległość za pomocą komputera to spore wyzwanie. Na szczęście narzędzia, jakimi dysponujemy, oraz otwartość i kreatywność prowadzących pozwalają nam w pewnym sensie wyrównywać szanse edukacyjne w procesie dydaktycznym.
Bariery techniczne
Julita przyznaje, że wraz z koronawirusem w studenckie życie wkradł się chaos. Jej uczelnia co prawda poradziła sobie technicznie z zajęciami przez internet (co nie udało się każdej, jak słyszy od kolegów i koleżanek), właściwie od początku pracowali online tak, jakby byli na żywo, dzieląc się na grupy itd.
- Ale dopiero po jakimś czasie studenci i prowadzący zaczęli odnajdywać się w tej nowej rzeczywistości, wcześniej bywało zamieszanie na zajęciach, nie każdy znał techniczne zasady zajęć online – opowiada.
Obecnie jest na etapie praktyk i przyznaje, że trochę musiała obejść się smakiem.
- Przed pandemią można było odbyć je na uczelni, realizując projekty pod okiem profesorów, albo klasycznie: w zewnętrznej firmie, stacjonarnie – wyjaśnia.
Planowała drugie rozwiązanie, bo „te uczelniane praktyki przypominały raczej laboratoria”, jej z kolei zależało, żeby „poćwiczyć na żywo sytuacje, kiedy trzeba bardziej improwizować”. Chcąc nie chcąc jednak, straciła szansę na tę opcję, gdyż praktyki zaczęły się, przebiegły i skończyły wyłącznie na uczelni – i to wirtualnie.
- Mimo możliwości oswojenia się ze szkoleniami przez internet, nie jestem z takiej formy zadowolona. Lubię bezpośredni kontakt z ludźmi, spotkania online nie mają dla mnie większego sensu. A poza tym po sobie widzę, że przez internet mniej się angażuję, mam słabszą motywację. Dotyczy to nie tylko studentów, tak wynika również z obserwacji Ewy.
- Niektórzy wykładowcy nie chcą pokazywać się przez kamerę, inni włączają się na chwilę, mówią, co mamy zrobić, bez żadnego wykładu, tłumaczenia. I z półtorej godziny robi się 10 minut zajęć, dalej mamy sobie radzić sami – opowiada.
To nie przypadek Uniwersytetu Opolskiego.
- Do nauki zdalnej dostosowaliśmy także nasze dodatkowe zajęcia z WF oraz języków obcych – wyjaśniają Monika Twardawski i Aleksandra Zagórska. – Studenci obawiali się o to, jak one będą przeprowadzane, jednak nasi wykładowcy szybko dostosowali się do pracy przez komputer i żadne z bezpłatnych zajęć nie zostały wstrzymane.
Problematyczna jakość internetu
Wracamy do studentów. Paulina zauważa „kłopoty techniczne i złą jakość internetu”, a także „brak swobodnego dostępu do osobistego komputera”. Często na kilka osób przypada jeden komputer, a każda ma zajęcia na inny temat.
- Nie każdego stać na kupno dobrego sprzętu tylko dla siebie – przypomina.
- Podczas rozmów często pada argument braku wystarczającej przepustowości łącza internetowego. Szczególnie gdy w domu naszego studenta/studentki kształci się zdalnie więcej osób. Wydaje się, że sprzętowo nasi studenci są jednak dobrze zaopatrzeni. Nadmienię, że na wniosek studenta w BON można wypożyczyć sprzęt elektroniczny. Ale na razie studenci są w większości samowystarczalni – przyznaje Damian Liśkiewicz z WSIiZ w Rzeszowie.
Problemy z internetem czy sprzętem to niejedyna bolączka studentów z niepełnosprawnością, przynajmniej tych, z którymi Paulina jako prowadząca zajęcia jest w kontakcie.
- Nie każdy odnajduje się w zdalnym nauczaniu. Wiele aplikacji i różnych platform edukacyjnych sprawia niekiedy sporo kłopotów – stwierdza i dodaje coś, o czym na co dzień zapominamy: – Siedzenie po osiem godzin przed monitorem nie jest ani wygodne, ani zdrowe.
Niedobrze dla zdrowia
Ewa może się pod tym podpisać, dla niej zajęcia online są trudne także z powodów zdrowotnych.
- Mój wzrok nie daje rady, muszę też wytężać słuch, żeby to wszystko zrozumieć. Do tego dochodzi również zdrowie psychiczne.
Jeżeli dodatkowo pracuje się online, to wychodzi, że cały dzień człowiek siedzi w domu. I w którymś momencie cztery ściany zaczynają go naprawdę przytłaczać. Krytyczny moment przyszedł u Ewy po trzecim zjeździe online.
- Najpierw bardzo cieszyłam się, że wracam na studia. A później odechciało mi się wszystkiego – tłumaczy. – Lepiej przyswajało mi się wiedzę, gdy chodziłam na uczelnię. Nie musiałam tyle czasu poświęcać na szukanie materiałów, czytanie i notatki, bo wiedzę wynosiłam z wykładów i ćwiczeń.
Julita, która z powodu niepełnosprawności ruchowej widzi w pandemii ułatwienie w uczestniczeniu w zajęciach, dostrzega w tym także mankamenty. Chociażby to, że nie trzeba się troszczyć o strój, codziennie myć włosów etc.
- To bardzo rozleniwia, wygodniej jest nie przejmować się swoim wyglądem, skoro nie wychodzi się do ludzi – zauważa.
Już wcześniej łapała się na tym, że źle to na nią wpływa.
- Dlatego dbam o siebie, nawet studiując i pracując online – podkreśla i dodaje ze śmiechem: – A przy jakiejkolwiek okazji, choćby wyjściu do sklepu, szykuję się jak na wielką okazję.
Straty towarzyskie
Niemal wszyscy moi rozmówcy stwierdzają, że wraz z pierwszymi obostrzeniami życie studenckie niemal zupełnie zamarło. Z tego grona nieco wyłamuje się Paulina.
- Ja postrzegam studia trochę inaczej. Dla mnie to czas skupienia na nauce, wyborze drogi życiowej, nauce odpowiedzialności. Spotkania towarzyskie były, ale tylko w kole naukowym – wyjaśnia.
Za towarzystwem na żywo tęskni Julita.
- Chociaż jestem na studiach zaocznych, zebrała się fajna paczka ludzi, spotykaliśmy się w tygodniu albo w weekendy poza uczelnią, mogliśmy zacieśniać więzi, fajnie współpracować, wspierać się – opowiada. – Zdobycie wiedzy to jedno, a drugie to sieć kontaktów, z których dużo później mogą wyniknąć ciekawe rzeczy – dodaje.
Ze swojej paczki bezpośredni kontakt utrzymywała w ubiegłym roku tylko z 2–3 osobami, reszta dogadywała się od zadania do zadania online.
- Nawet nie wyobrażam sobie, jak trudno byłoby nam na pierwszym roku...
To właśnie „świeżakom” obrywa się najbardziej. Nie od starszych kolegów, tylko od systemu. Niby są obeznani z technologią, online poruszają się nieraz sprawniej niż w rzeczywistości, ale przez pandemię nie mają okazji zasmakować prawdziwego studenckiego życia. Dominik co prawda nie odczuwa tego na własnej skórze (z racji studenckiego stażu i mocno już zapuszczonych w Poznaniu korzeni), ale jako szef „Nieprzeciętnych” ma kontakt z wieloma studentami, także pierwszorocznymi.
- Wyczuwam z rozmów, że brakuje im społecznego kontaktu. Jeden z kolegów wręcz stwierdził, że boi się, by nie zwariować od tej samotności.
Jako „pierwszoroczniak” Ewa doskonale rozumie związane z obostrzeniami trudności.
- Zazwyczaj nawet się nie widzimy, a musimy robić projekty w grupach. Jak się do tego zabrać, jak kogoś zaczepić, żeby w ogóle tę grupę stworzyć? Do tego dochodzi zaufanie, czy każdy wywiąże się ze swojej pracy – wyjaśnia.
Obostrzenia, oprócz tego, że dają w kość świeżo upieczonym studentom, dotykają także tych, którzy należą do różnych organizacji i wcześniej prowadzili aktywny tryb życia. Dominik widzi to choćby po liczbie zapytań o dalszą działalność sportową „Nieprzeciętnych”.
- Trenowaliśmy, robiliśmy zgrupowania, jeździliśmy na zawody. Co chwilę mam telefony z pytaniem, czy może wiadomo już, kiedy coś się odblokuje – opowiada. – To była świetna okazja do zawierania znajomości, dobry bodziec, żeby osoby z różnymi niepełnosprawnościami mogły się ośmielić i integrować.
Póki tego nie ma, życie studenckie toczy się raczej wirtualnie. „Raczej”, bo jak wyjaśnia Dominik, w mniejszych grupach przeniosło się „na kwatery”. „Tęsknotę za kontaktami w realu” – potwierdziła również Daria. Mówi, że gdy jej grupa po pół roku rozłąki mogła we wrześniu znów spotkać się w studium, „dało się wyczuć radość”.
- Wszyscy się cieszyliśmy, że widzimy się na żywo, a nie tylko przez kamerkę.
Znów u rodziców
Studentom późniejszych roczników łatwiej jest o tyle, że mają już poukładane życie poza uczelnią. Dlatego, jak mówi Dominik, nie wszyscy wrócili do rodzinnych domów czy zrezygnowali ze stancji i akademików. To zresztą niejedyny powód.
- Bardzo mnie to ciekawiło, więc trochę popytałem. Od jednego z kolegów usłyszałem: tu ma lepsze warunki, lepsze dostosowanie niż w domu. Ale to są jednostkowe przypadki, większość jednak wyjechała – albo w ogóle nie przyjechała, od początku studiują zdalnie.
Monika Twardawski i Aleksandra Zagórska z Uniwersytetu Opolskiego potwierdzają.
- Część studentów pozostała w akademikach, ponieważ mają niektóre ćwiczenia stacjonarne bądź znaleźli w Opolu pracę, mimo wszystko jednak sporo studentów wyprowadziło się do domów rodzinnych. Wśród tych, którzy chcąc nie chcąc zostali, są zwłaszcza studenci zagraniczni (sytuacja epidemiologiczna utrudnia im powrót do domu). Zdarzają się jednak przypadki, że ktoś opłaca miejsce w akademiku, lecz fizycznie w nim nie przebywa.
Julita przed pandemią żyła w dwóch miastach, kursowała między Warszawą a rodzinnym Sulejowem, teraz rzadko rusza się z domu rodzinnego.
- Uczę się i pracuję zdalnie, w Warszawie byłam w zeszłym roku z pięć, może sześć razy, na najważniejszych spotkaniach – wyjaśnia i wie na pewno: – Gdyby nie pandemia, byłabym częściej w stolicy.
Z pracą jak zawsze
Do pracy online przywykła już wcześniej, gdyż przed marcem zeszłego roku od lat pracowała w systemie hybrydowym (dwa dni w biurze, trzy zdalnie).
- To było z jednej strony optymalne dla mojego zdrowia, ale też pozwalało być na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje w firmie – wyjaśnia.
Koronawirus nie pokrzyżował jej więc planów zawodowych; z tego, co jej wiadomo – kolegom i koleżankom z niepełnosprawnością również. Kto miał robotę, pracuje dalej; kto nie – wciąż jest bezrobotny.
- A nie, przepraszam, znam jeden przypadek, kiedy ktoś długo poszukiwał pracy i w dobie koronawirusa w końcu ją znalazł – prostuje.
Podobnie sytuacja przedstawia się wśród znajomych Dominika w Poznaniu. On parę lat temu świadomie zrezygnował z pracy na rzecz studiów doktoranckich (a miał już prawie 10 lat stażu). Jego pracujących kolegów i koleżanki pod względem zawodowym obostrzenia raczej nie dotknęły.
- Niektórzy już wcześniej pracowali zdalnie, a u pozostałych nie było problemu z przeniesieniem ich pracy do internetu.
Ewa zna osoby, które przez koronawirusa straciły pracę i nie mogą znaleźć nowej.
- Mam wrażenie, że będzie ich przybywać – snuje czarne wizje i uzasadnia je tak: – Chociaż pracodawca ma jakieś korzyści z zatrudnienia osoby z niepełnosprawnością, to jednak prędzej czy później może ona być pierwsza do odstrzału.
Ważna nie tylko teoria
To niejedyna czarna wizja postpandemicznej przyszłości. Daria na przykład obawia się o swój rocznik terapeutów zajęciowych.
- Pisanie scenariuszy to jedno, w późniejszej pracy wiele się może wydarzyć. To w końcu kontakt z żywym człowiekiem; jeśli tego nie przerobimy, zostaniemy później rzuceni na głęboką wodę – mówi.
To dlatego miała moment zawahania, poważnie nawet rozważała, czy nie zrezygnować do czasu, aż się sytuacja uspokoi, wrócić może na kolejny rok.
- Co mi po samej teorii? – odpowiada pytaniem na pytanie, ale zaraz dodaje: – Niektóre koleżanki pracują w zawodzie od lat. Do szkoły przyszły tylko po papierek. Dużo opowiadają o swoich doświadczeniach; mówią, jak rozwiązywać różne problemy. To mi pozwala choć trochę więcej dowiedzieć się o moim zawodzie.
Paulina potwierdza, że praktyka jest w tym i pokrewnych zawodach niezbędna.
- Dobry pedagog specjalny musi posiadać także wiedzę z zakresu nauk medycznych, a tę trudno przekazać online – wyjaśnia. – Z chorym lub niepełnosprawnym człowiekiem trzeba pobyć, dlatego tak ważne są zajęcia praktyczne. Bezpośredni kontakt to podstawa. Podobnie jest na politechnice, choć tu kontakt jest potrzebny nie tyle z drugim człowiekiem, co maszyną.
– Na studiach I i II stopnia nie ma szans, żeby nauczyć się technicznych zagadnień w formie online. Trzeba dotknąć, sprawdzić, przypilnować. Mnie to już nie dotyczy, ale wiem, że koledzy z pierwszych lat bardzo nad tym ubolewają – mówi Dominik.
Jak wyjaśnia, jego uczelnia stara się jak może, by jakoś to im wynagrodzić.
- Na koniec semestru organizowane są laboratoria, oczywiście w ostrym reżimie sanitarnym. Tylko że te zajęcia są krótsze i w większym chaosie. I studenci mówią, że owszem, więcej się dzięki temu uczą, ale brakuje im bezpośredniego kontaktu przez cały semestr. Jeden wręcz stwierdził, że już w ogóle tego nie czuje.
Bilans zysków i strat
Julita praktyki ma za sobą, na horyzoncie coraz wyraźniej majaczy dyplom. Z jednej strony cieszy się i niecierpliwi, kiedy wreszcie będzie obrona, z drugiej zaś przyznaje, że będzie jej brakowało tej uroczystej otoczki.
- Szkoda mi, że nie pojadę na uczelnię, nie założę togi i czapki, bo wszystko prawdopodobnie odbędzie się online. Trochę traci to dla mnie swój smak – mówi z lekką goryczą.
Zaraz się jednak rozchmurza, bo wyznaje zasadę, że we wszystkim można zobaczyć jakieś plusy i zrobić coś dla siebie.
- Jeśli ktoś naprawdę ma chęci i motywację, to internet nie stoi na przeszkodzie, może się wszystkiego nauczyć. Ja z ciekawości, ale też wreszcie wolnego czasu, zaczęłam rozwijać się w kierunku IT. Mam zajęcia w internecie z moim mentorem i wiem, że idzie mi bardzo dobrze.
Dominik zamierza kontynuować karierę naukową, najlepiej przy realizacji różnych projektów, także międzynarodowych. Został już powołany do jednego z nich: Zespołu ds. Dostępności. Nie obawia się prowadzenia zajęć ze studentami.
- Jeżeli będę miał tyle wiedzy, żeby się nią móc podzielić, to czemu nie! Ale szczerze mówiąc, chciałbym prowadzić zajęcia w normalnych warunkach, spotykać się z ludźmi na żywo.
Zdaniem Ewy obostrzenia i realia nauki online nie powinny zniechęcać.
fot. pexels.com
- Gdybym mogła cofnąć się w czasie, to też zaczęłabym te studia. Bo można zdobyć wiedzę i jednocześnie robić coś dla siebie. Moim zdaniem ta nauka nie pójdzie w las, pandemia się skończy, a jeśli nie zmarnujemy tego czasu, tylko będziemy się rozwijać, być może otworzą się przed nami nowe perspektywy zawodowe – zastanawia się.
To dobre także dla higieny psychicznej.
- Taka nauka jest trudniejsza, ale nie niemożliwa. Jeżeli możemy cokolwiek zrobić dla siebie, to zróbmy to, zwłaszcza w takich czasach.
Zdalnie też warto
Na Uniwersytecie Opolskim przy rekrutacji jesienią ub. roku niektóre osoby zdecydowały się podjąć studia właśnie ze względu na możliwość nauki zdalnej.
- Oczywiście studenci na pierwszym roku nauki zdalnej nie poznają życia studenckiego w pełni, jeżeli chodzi o wydarzenia kulturalne, kontakt z rówieśnikami oraz różnego rodzaju inicjatywy studenckie, które w czasie pandemii są ograniczone. Lepiej jednak, aby żaden student nie zwlekał z zapisaniem się na studia, ponieważ im dłuższa przerwa i oczekiwanie, tym trudniej będzie wrócić do nauki – wyjaśniają Monika Twardawski i Aleksandra Zagórska.
Z obserwacji wiedzą, że osoby, które zrobiły sobie z różnych powodów przerwy, nie powróciły już do kształcenia na poziomie wyższym.
Damian Liśkiewicz również zachęca tegorocznych maturzystów (i wszystkich, którzy chcą kontynuować edukację na uczelniach) do składania „papierów”.
- Sytuacja związana z pandemią jest dynamiczna i ma wiele niewiadomych. Nie ma na co czekać. Nasza uczelnia jest doskonale przygotowana do nauczania zdalnego, proces dydaktyczny jest realizowany w 100 procentach.
U Darii pojawiło się światełko w tunelu.
- Właśnie dostałam informację, że jeśli się zbierze mała grupka chętnych, to będziemy mogli odwiedzić choć niektóre placówki – informuje.
Co ona na to? Lepszy rydz niż nic.
Materiał ukazał się w numerze 1/2021 magazynu „Integracja”.
Komentarze
-
niewidomi studenci
25.03.2021, 13:50Ciekawy tekst. Jednak zabrakło wypowiedzi niewidomego studenta. Dostępność platform do zdalnego nauczania i komunikatorów pozostawia wiele do życzenia. Do tego trzeba dodać materiały w formie graficznej i niechęć niektórych wykładowców do udostępniania prezentacji. Mam wrażenie, że studenci niewidomi tracą najwięcej.odpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz