Nigdy się nie poddała
Katarzyna Warachim, rocznik 1970. Urodziła się i mieszka w Gliwicach. Dla jednych jest nazbyt aktywna, dla innych – za mało sprawna. Pomimo znacznej niepełnosprawności potrafiła zawalczyć o życie, nie oddając przy tym swoich marzeń ani nie zaprzepaszczając posiadanych talentów. Będąc skazana na nieustającą pomoc, pomaga innym.
Ponieważ ukochała teatr, pragnęła zajmować się nim zawodowo, nie tylko jako widz amator. Chcąc wiedzieć więcej o swojej pasji, ukończyła teatrologię na Uniwersytecie Śląskim. Pracę magisterską pisała o rolach Piotra Fronczewskiego w Teatrze Telewizji. Ciekowość świata i ludzkich zachowań zawiodła ją jeszcze dalej, bo na dziennikarstwo i psychologię zachowań społecznych.
Rzecz oczywista
W wywiadzie przeprowadzonym przed laty przez śp. ks. Waldemara Packnera, wieloletniego szefa gliwickiego oddziału „Gościa Niedzielnego”, zapytana o to, czy pamięta dzień wypadku, odpowiedziała bez namysłu, że oczywiście.
- To był piątek, 29 sierpnia 1980 r. Tydzień wcześniej skończyłam 10 lat. Po drodze ze szkoły bawiłam się z innymi dziećmi na placu zabaw, niedaleko domu...
W ferworze zabawy, nie wiedzieć kiedy, została uderzona huśtawką w plecy. Doznała złamania kręgosłupa, a wskutek tego czterokończynowego porażenia, tzw. tetraplegii. Przez dwa lata walczyła o życie, potem uczyła się życia na wózku, na którym jeździ do dziś. Z faktami nie dyskutuje.
Bez przypadków
Po wypadku miała dużo czasu, aby dorastać w nowej rzeczywistości, rehabilitować się fizycznie, a przede wszystkim dowiadywać się, czego chce od życia. Jak je układać i czemu poświęcać.
Jak wyznaje, malarstwo zawsze było jej pasją. Skoro więc nie mogła malować rękami, zaczęła próbować ustami... i to już pięć lat po wypadku. Oczywiście pamięta swój pierwszy obraz. Opowiedziała jego historię w innej rozmowie z ks. Waldemarem Packnerem („Gość Gliwicki”, 13/2013).
Był inspirowany francuskim filmem, którego tytuł nie został jej w pamięci, ale fabuła doskonale weszła w krwiobieg duchowego przeżycia. Chodziło w nim o kobietę, która wygrała duże pieniądze. Wszyscy w rodzinie zastanawiali się, co mogą za to kupić... Tymczasem ona zdecydowała się kupić ulubiony obraz. Jaka była reakcja rodziny? Wiadomo! Wtedy kobieta pomalowała w ramach protestu swoją twarz podobnie do owego obrazu i tak pokazywała się otoczeniu...
- Mój pierwszy olej był właśnie abstrakcją twarzy tej kobiety. Uważałam, że mi nie wyszedł i malowidło wylądowało na śmietniku – śmieje się pani Katarzyna i wspomina, że podczas jednego z pierwszych wernisaży jej prac ktoś zapytał, gdzie ten śmietnik, bo chętnie by poszedł po ten obraz. Po jej samotniczych malarskich próbach los przywiódł do niej panią Jadwigę Wszołek, która zobaczywszy talent naszej bohaterki, nauczyła ją podstaw technik malarskich.
Pasja zachwycająca
Malarstwo zatem musi być nie tylko jej talentem, ale autentyczną pasją, jeżeli dociera do serc ludzi w różnych stronach świata, potrafi ich poruszyć, wzruszyć i zadziwić. Jak sama mówi, jej obrazy są kolorowe i wesołe, tchnie z nich radość i optymizm, a taką energię odbiera się pod każdą szerokością geograficzną. Namalowała kilkaset prac, przestała liczyć. Jedną maluje tydzień–dwa, a bywa i pół roku. Zna historię każdego i jest do nich przywiązana, ale chętnie wypuszcza „swoje dzieci” w świat. Jedynie niektóre nie są na sprzedaż (np. portrety jej ukochanych kotów).
Jak została stypendystką Międzynarodowego Stowarzyszenia Artystów Malujących Ustami i Nogami? Też nie przypadkiem! Znajomi przynieśli mi kartkę, jakich wiele wydaje raciborskie Wydawnictwo AMUN i z głupia frant zapytali: „Dlaczego do tej pory nie wysłałaś tam swoich obrazów?”.
W 1995 roku wysłała list, dołączyła kilka obrazów i z duszą na ramieniu czekała na odzew z Liechtensteinu. Zanim otrzymała odpowiedź o przyjęciu, miała nieoczekiwaną wizytę dyrektora wydawców światowego związku, Floriana Stegmanna (wnuka Ericha – założyciela Stowarzyszenia VDMFK), który przebywał wtedy w Polsce i chciał poznać kobietę malującą tak zachwycające obrazy. Odwiedzającemu towarzyszyła Dorota Bakaj, dyrektor Wydawnictwa AMUN w Raciborzu.
Dzisiaj reprodukcje obrazów Katarzyny Warachim, wydawane na kartkach, kalendarzach artystycznych, bilecikach do prezentów czy papierze listowym, są podziwiane w Japonii, na Sri Lance, w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych...
Penelopa
czuje jak siwieje jej dusza
nerw za nerwem
rok za rokiem
kruszeje chryzelefantyna
obumiera życie pod palcami
sierocej cieśniny Magellana
***
to się złożyć nie może uznał poeta
to z tym
tamto z owym
a przecież trwamy nadal
każde przy swoim
na swoim
w sobie
***
moja miłość jest ślepa
słucha Bacha
i jak rośnie trawa
pije wytrawne wino z Sartrem
ze starym poczciwym Marquezem
od stu lat jest po imieniu
zapytana czy czuje to samo
tak to nie
odpowiada
Katarzyna Warachim
Maluje ustami od 1985 roku. Jej preferowaną techniką jest olej na płótnie i na papierze. Rzadziej używa akwareli. Ulubione motywy artystki to: klauni, egzotyczne ptaki, kwiaty, motyle, ostatnio akt i abstrakcja. Prezentowała swoje obrazy na wystawach krajowych i zagranicznych (m.in. w Pradze, Hamburgu, Kaliningradzie i Budapeszcie).
Oprócz malarstwa interesuje się teatrem i literaturą. Opublikowała kilka opowiadań. Jest autorką trzech tomików wierszy: ...jedna wielka zależność, Jesteśmy wśród was, białoczarne – czarnobiałe (razem z Ireneuszem Słabickim).
Ma na koncie wiele nagród na konkursach poetyckich i literackich. Jest laureatką Nagrody Prezydenta Miasta Gliwice dla Młodych Twórców Kultury, w 2017 r. otrzymała tytuł „Lady D.”, „Gliwiczanin bez barier” oraz była finalistką plebiscytu Diana 2017.
Artykuł pochodzi z numeru 1/2021 magazynu „Integracja”.
Komentarze
-
Walter
31.08.2023, 12:03
Dodaj komentarz