Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Połączeni interkomem

06.03.2014
Autor: rozm.: Tomasz Przybyszewski

„Na lewe oko obecnie nie widzę nic. Odwarstwiła mi się siatkówka. Prawe oko jest już trudniejsze do opisania. Pole widzenia jest w nim zawężone do 35 stopni, zmniejszona jest też ostrość widzenia” – mówi w wywiadzie dla naszego portalu alpejczyk Maciej Krężel, który wraz z przewodniczką Anną Ogarzyńską w dniach 7-16 marca powalczy o medale w Soczi.

Są Państwo głównymi faworytami paraolimpijskiej reprezentacji Polski w Soczi do medalu. Czy czują Państwo presję?
Anna Ogarzyńska:
Oczywiście, emocje są coraz większe, jesteśmy coraz bliżej startu. Może to nie jest presja, ale liczymy na sukcesy.
Maciej Krężel: Myślę, że zajęcie miejsca w pierwszej piątce będzie bardzo dobrym wynikiem. Natomiast po cichu mamy nadzieję na ten medal, chociaż jeden. Byłby on naprawdę wielkim sukcesem i mamy nadzieję, że się uda.

Co zrobić, żeby z pierwszej piątki załapać się do czołowej trójki?
A.O.:
Wszyscy zawodnicy są bardzo dobrze przygotowani, przed startem nie możemy liczyć, że ktoś słabiej pojedzie, musimy dać z siebie wszystko. Myślę, że bezbłędne dwa przejazdy w naszych koronnych konkurencjach mogą zaowocować jakimś dobrym miejscem, a jakie ono będzie – zobaczymy w Soczi.

Startują Państwo w czterech konkurencjach alpejskich. W których z nich najmocniej kibicować?
M.K.:
Najmocniej w slalomie. Myślę, że to jest nasza koronna konkurencja. Ponieważ więcej mamy technicznych konkurencji, to drugą z naszych najlepszych jest slalom gigant.

Na czym polega Pana wada wzroku?
M.K.:
Wadę wzroku mam od urodzenia. Na lewe oko obecnie nie widzę nic, wzrok w tym oku straciłem całkowicie jakieś dwa lata temu. Odwarstwiła mi się siatkówka. Prawe oko jest już trudniejsze do opisania. Pole widzenia jest w nim zawężone do 35 stopni i ostrość widzenia też jest zmniejszona.

Czyli prawym okiem widzi Pan do przodu...
M.K.:
… ale w węższym zakresie.


Na zdjęciu: Maciej Krężel z przewodniczką Anną Ogarzyńską, fot.: Paulina Malinowska-Kowalczyk

Jak to się przekłada na Pańską sytuację na stoku?
M.K.:
Na stoku, z racji niewidzenia na jedno oko, utrudnienie polega na tym, że trudniej jest mi ocenić odległość. Zresztą nie tylko na stoku, w życiu codziennym też. Mam zaburzone widzenie trójwymiarowe. Na pewno utrudnione mam widzenie nierówności w trakcie jazdy. Myślę tutaj o dziurach czy lodzie. Ale komunikaty o nich mamy z Anią ustalone tak, że wszystkie te niebezpieczeństwa w czasie jazdy mam przekazywane drogą radiową.

Tutaj jest Pani zadanie.
A.O.:
Właśnie tutaj jest moja rola, bardzo istotna. Jadę przed Maciejem, mamy ze sobą połączenie interkomem, czyli mogę mu przekazywać różne informacje, co się dzieje trasie.

Czy Pan również może przekazywać swojej przewodniczce jakieś komunikaty?
M.K.:
Tak, mamy łączność obustronną. Jest to połączenie działające tak, jak telefon komórkowy, czyli obydwoje możemy mówić jednocześnie. Nie trzeba naciskać żadnego guzika, mikrofony są przyczepione do kasków i cały czas możemy płynnie ze sobą rozmawiać.
 
Czy zawsze potrzebny jest Panu przewodnik? Widziałem w serwisie YouTube Pana samodzielny przejazd.
M.K.:
Zdarzyło się kiedyś coś takiego, aczkolwiek to nie jest taka jazda, jak z przewodnikiem. Mogło to się zdarzyć tylko przy bardzo dobrej widoczności. Jeśli niebo byłoby zachmurzone, już by coś takiego nie mogło nastąpić. Był to przejazd po wielokrotnym oglądaniu trasy i tak naprawdę każdy z czołowych zawodników, nawet po całkowitym zaklejeniu sobie gogli, mógłby taki slalom przejechać. To tak naprawdę jazda na pamięć. Tak samo wygląda jazda na zawodach – zapamiętujemy całą trasę: z góry na dół, każde nachylenie stoku, zarówno pod względem stromości, jak i trawersu, zapamiętujemy liczbę tyczek.

Czyli wyczynowy przejazd bez przewodnika jest niemożliwy?
M.K.:
Nie ma najmniejszych szans, żeby liczyć na dobre miejsce, ani nawet na to, aby taki przejazd się udał.

Alpejczycy podczas uroczystości wręczenia nominacji paraolimpijskich
Alpejczycy podczas uroczystości wręczenia nominacji paraolimpijskich, fot.: Tomasz Przybyszewski

Jaka – tak naprawdę – jest rola przewodnika? Podczas letnich igrzysk w Londynie widziałem sprint niewidomych kobiet, które również biegły z przewodnikami. Jedna z zawodniczek spokojnie mogła wywalczyć lepsze miejsce, ale przewodnik nie dawał rady i ją spowalniał. Czy w narciarstwie alpejskim zdarza się, że przewodnik zostaje z tyłu?
A.O.:
Z tyłu zostać nie może, ale może spowolnić swojego zawodnika, jeżeli popełni jakiś błąd albo jak jest w nieco słabszej formie. Zdarzały się takie sytuacje, że przewodnicy spowalniali swoich zawodników i ci musieli wręcz dopingować swoich przewodników, żeby jechali szybciej. My jesteśmy tak zgrani, że się raczej to nie zdarza.

Pan Maciej jeździ coraz lepiej, więc pewnie Panią dogania?
A.O.:
Ja też cały czas trenuję, muszę stale podnosić swoje umiejętności, cały czas razem pracujemy na ten sukces.

Jak wygląda zgrywanie takiego tandemu?
M.K.:
Trwa to bardzo długo, my zaczęliśmy razem jeździć od...
A.O.: ...2008 roku, dokładnie od listopada.
M.K.: Cały sezon nam zajęło, aby być dobrze zgranym zespołem.
A.O.: I cały czas...
M.K.: … nad tym pracujemy.
A.O.: Chodzi o to, żeby wszystkie te komunikaty „grały”, bo jest np. taki przepis, że między nami powinna być odległość jednej bramki. Jest takie ograniczenie w przepisach, więc trzeba nad tym cały czas pracować.

Czyli Pani nie może napędzać tego tandemu?
A.O.:
Nie mogę jechać za szybko, musimy się cały czas w tej odległości od siebie trzymać.
M.K.: W slalomie to może być maksymalnie 13 metrów, ale im szybsza konkurencja, tym ta odległość może być większa.
A.O.: Ale ogólnie im jesteśmy bliżej siebie, tym lepiej.

Skoro widzi Pan kierunkowo, to czy bardziej niż odległość, w jakiej znajduje się Pani Anna, ma znaczenie to, by przewodniczka nie znikała gdzieś na boki?
M.K.:
Moje pole widzenia daję radę uzupełniać ruchem głowy w prawo i w lewo. Obserwuję tor jazdy Ani i jadę ciaśniejszym torem, aby być bliżej bramki, ponieważ Ania nie może dotknąć tyczki. Mój tor jazdy musi być ciaśniejszy.

Pani nie może atakować bramek?
A.O.:
Nie mogę, muszę cały czas jeździć tzw. techniką barkową, czyli objeżdżać bramkę naokoło. Uderzenie z premedytacją w taką bramkę to jest dyskwalifikacja. Jak gdzieś trącę delikatnie przez przypadek, to jeszcze tragedii nie ma, ale trzeba na to zwracać uwagę.
M.K.: Takie uderzenie bramki znacznie utrudnia jazdę zawodnikowi, a nawet jest to niebezpieczne. Raz pamiętam przypadek, gdy ktoś jadący przed zawodnikiem uderzył w bramkę, ta się złożyła, uderzyła o ziemię i odbiła się w kierunku zawodnika, który nadział się na tyczkę mostkiem.

Nieciekawie...
A.O.:
Mogą się takie sytuacje zdarzyć, dlatego musimy tego unikać.

Pani była wyczynową alpejką, zanim przydarzyła się poważna kontuzja kolana...
A.O.:
Tak, startowałam do 2007 roku.

Musiała więc Pani „zabić” w sobie nawyk atakowania bramek.
A.O.:
To prawda, trochę tak. Musiałam się przedstawić na inna jazdę, ale nie stanowiło to dla mnie dużego problemu.

Mówi Pani, że to jest inna jazda. Czy można powiedzieć, że łatwiejsza?
A.O.:
Inna, może nie do końca łatwiejsza...
M.K.: Ja bym powiedział, że to jest nawet trudniejsze, bo trzeba się liczyć z drugą osobą, a nie tylko ze sobą.
A.O.: No i muszę jechać tym szerszym torem, więc muszę jechać szybko, żeby zdążyć uciec przed Maciejem.
M.K.: Dłuższa droga jazdy i większa prędkość.

Czytałem kiedyś o policjantach, którzy jeżdżą na motorach. Ten, który jedzie z przodu, musi pamiętać o tym, który jedzie z tyłu, tzn. gdy np. wyprzedzają ciężarówkę, to musi pamiętać, by i ten drugi zdążył się schować. Na stoku jest trochę podobnie?
A.O.:
Cały czas muszę pamiętać o Macieju.
M.K.: Aczkolwiek ciężarówki nie wyrastają nam na stoku, także nie ma takiego problemu.
A.O.: Dzięki temu, że mamy łączność, jest łatwiej. Jak coś się dzieje z Maciejem i jeśli, nie daj Boże, bym tego nie zauważyła, to on może mi dać szybko znać, że popełnił błąd czy coś się stało i mogę dużo szybciej zareagować.

Jaka była Pańska droga do narciarstwa alpejskiego? Nie jest to w Polsce sport masowy wśród osób z dysfunkcją wzroku.
M.K.:
Moja przygoda z tym sportem zaczęła się wcześnie, chociaż nawet nie wiedzieliśmy o istnieniu narciarstwa osób niepełnosprawnych. Zacząłem jeździć w wieku 3 lat, na początku to było zsuwanie się ze stoku pomiędzy nartami ojca, czyli tak, jak uczy się każde dziecko. Po jakimś czasie nauki zaczęliśmy pracować nad techniką, a dopiero później dowiedzieliśmy się, że jest coś takiego, jak narciarstwo osób niepełnosprawnych. Tata stał się naturalnie moim przewodnikiem, a że byliśmy bardzo zgrani na stoku, wystartowaliśmy na pierwszych mistrzostwach Polski, bodajże w 2006 r., które wygraliśmy. Pewne sprawy osobiste nie pozwoliły na to, byśmy z tatą jeździli dalej razem.
A.O.: I tak w 2008 roku ja wkroczyłam do akcji.


Na zdjęciu: Anna Ogarzyńska i Maciej Krężel, fot.: arch. SSI "Start" Poznań

Jaka była Pani droga do tego, by stać się przewodniczką Pana Macieja?
A.O.:
Byłam studentką Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu i na pierwszy wyjazd pojechałam jako wolontariuszka, osoba do pomocy. Zaprosił mnie do tego pan Romuald Schmidt, prezes „Startu” Poznań, ówczesny szef szkolenia narciarstwa osób niepełnosprawnych. Tak się znalazłam na pierwszym zgrupowaniu w listopadzie 2008 roku. Poznałam Macieja, zaczęło to nawet dobrze funkcjonować i zaczęliśmy współpracować.

Nie było Pani żal kariery sprzed kontuzji?
A.O.:
Na początku trochę tak. Ale dzięki temu, że mogłam w tak fajny sposób powrócić do narciarstwa, szybko się odnalazłam w tym, co robię, i sprawia mi to ogromną przyjemność.

Czy droga innych przewodników do sportu paraolimpijskiego jest podobna?
A.O.:
Każdy ma inną historię, ale w większości przypadków droga zaczyna się od sportu wyczynowego na niższym czy wyższym poziomie. Gdzieś się o tym dowiedzieli albo ktoś im złożył taką propozycję – myślę, że to się dzieje w ten sposób. Zdarza się i tak, jak w przypadku pary Kanadyjczyków, że brat prowadzi na stoku brata.

Dla Państwa są to już drugie igrzyska. Rozumiem, że nie odczuwają już Państwo takiej debiutanckiej tremy?
A.O.:
Tremy debiutanta nie ma, ale nasze oczekiwania są z roku na rok coraz większe i to też powoduje, że jesteśmy bardzo zmotywowani do tego startu.
M.K.: No i z dnia na dzień coraz bardziej zestresowani.
A.O.: Ale to jest idealna dawka nerwów, która nas zmotywuje, a nie sparaliżuje. Przynajmniej taką mamy nadzieję.

Czego się życzy alpejczykom?
M.K.:
Ktoś mówił o połamaniu nart, ale u nas to się zdarza, więc może lepiej nie.
A.O.: Ktoś dodał, że dopiero za metą.

W takim razie życzymy połamania nart tuż za metą, na medalowej pozycji.


Zapraszamy do śledzenia Igrzysk Paraolimpijskich w naszym specjalnym serwisie "Soczi 2014"!


Głównym sponsorem serwisu Soczi 2014 jest:

Logo Allianz

Komentarz

  • podziwiam
    JOANNA
    06.03.2014, 19:53
    Jestem w szoku ile odwagi i zaparcia jest w Tobie SAMA JESTEM NIEDOWIDZĄCA WIEM JAKIE TO UCZUCIE JAK NIE WIDAĆ GDZIE SIĘ STAWIA NOGĘ.ODWAGI I WSZYSTKIEGO DOBREGO

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas