Połączeni interkomem
„Na lewe oko obecnie nie widzę nic. Odwarstwiła mi się siatkówka. Prawe oko jest już trudniejsze do opisania. Pole widzenia jest w nim zawężone do 35 stopni, zmniejszona jest też ostrość widzenia” – mówi w wywiadzie dla naszego portalu alpejczyk Maciej Krężel, który wraz z przewodniczką Anną Ogarzyńską w dniach 7-16 marca powalczy o medale w Soczi.
Są Państwo głównymi faworytami paraolimpijskiej
reprezentacji Polski w Soczi do medalu. Czy czują Państwo
presję?
Anna Ogarzyńska: Oczywiście, emocje są coraz większe,
jesteśmy coraz bliżej startu. Może to nie jest presja, ale liczymy
na sukcesy.
Maciej Krężel: Myślę, że zajęcie miejsca w
pierwszej piątce będzie bardzo dobrym wynikiem. Natomiast po cichu
mamy nadzieję na ten medal, chociaż jeden. Byłby on naprawdę
wielkim sukcesem i mamy nadzieję, że się uda.
Co zrobić, żeby z pierwszej piątki załapać się do
czołowej trójki?
A.O.: Wszyscy zawodnicy są bardzo dobrze przygotowani,
przed startem nie możemy liczyć, że ktoś słabiej pojedzie, musimy
dać z siebie wszystko. Myślę, że bezbłędne dwa przejazdy w naszych
koronnych konkurencjach mogą zaowocować jakimś dobrym miejscem, a
jakie ono będzie – zobaczymy w Soczi.
Startują Państwo w czterech konkurencjach alpejskich. W
których z nich najmocniej kibicować?
M.K.: Najmocniej w slalomie. Myślę, że to jest nasza
koronna konkurencja. Ponieważ więcej mamy technicznych konkurencji,
to drugą z naszych najlepszych jest slalom gigant.
Na czym polega Pana wada wzroku?
M.K.: Wadę wzroku mam od urodzenia. Na lewe oko obecnie
nie widzę nic, wzrok w tym oku straciłem całkowicie jakieś dwa lata
temu. Odwarstwiła mi się siatkówka. Prawe oko jest już trudniejsze
do opisania. Pole widzenia jest w nim zawężone do 35 stopni i
ostrość widzenia też jest zmniejszona.
Czyli prawym okiem widzi Pan do przodu...
M.K.: … ale w węższym zakresie.
Na zdjęciu: Maciej Krężel z przewodniczką Anną Ogarzyńską, fot.:
Paulina Malinowska-Kowalczyk
Jak to się przekłada na Pańską sytuację na stoku?
M.K.: Na stoku, z racji niewidzenia na jedno oko,
utrudnienie polega na tym, że trudniej jest mi ocenić odległość.
Zresztą nie tylko na stoku, w życiu codziennym też. Mam zaburzone
widzenie trójwymiarowe. Na pewno utrudnione mam widzenie
nierówności w trakcie jazdy. Myślę tutaj o dziurach czy lodzie. Ale
komunikaty o nich mamy z Anią ustalone tak, że wszystkie te
niebezpieczeństwa w czasie jazdy mam przekazywane drogą
radiową.
Tutaj jest Pani zadanie.
A.O.: Właśnie tutaj jest moja rola, bardzo istotna. Jadę
przed Maciejem, mamy ze sobą połączenie interkomem, czyli mogę mu
przekazywać różne informacje, co się dzieje trasie.
Czy Pan również może przekazywać swojej przewodniczce
jakieś komunikaty?
M.K.: Tak, mamy łączność obustronną. Jest to połączenie
działające tak, jak telefon komórkowy, czyli obydwoje możemy mówić
jednocześnie. Nie trzeba naciskać żadnego guzika, mikrofony są
przyczepione do kasków i cały czas możemy płynnie ze sobą
rozmawiać.
Czy zawsze potrzebny jest Panu przewodnik? Widziałem w
serwisie YouTube Pana samodzielny przejazd.
M.K.: Zdarzyło się kiedyś coś takiego, aczkolwiek to nie
jest taka jazda, jak z przewodnikiem. Mogło to się zdarzyć tylko
przy bardzo dobrej widoczności. Jeśli niebo byłoby zachmurzone, już
by coś takiego nie mogło nastąpić. Był to przejazd po wielokrotnym
oglądaniu trasy i tak naprawdę każdy z czołowych zawodników, nawet
po całkowitym zaklejeniu sobie gogli, mógłby taki slalom
przejechać. To tak naprawdę jazda na pamięć. Tak samo wygląda jazda
na zawodach – zapamiętujemy całą trasę: z góry na dół, każde
nachylenie stoku, zarówno pod względem stromości, jak i trawersu,
zapamiętujemy liczbę tyczek.
Czyli wyczynowy przejazd bez przewodnika jest
niemożliwy?
M.K.: Nie ma najmniejszych szans, żeby liczyć na dobre
miejsce, ani nawet na to, aby taki przejazd się udał.
Alpejczycy podczas uroczystości wręczenia nominacji
paraolimpijskich, fot.: Tomasz Przybyszewski
Jaka – tak naprawdę – jest rola przewodnika? Podczas
letnich igrzysk w Londynie widziałem sprint niewidomych kobiet,
które również biegły z przewodnikami. Jedna z zawodniczek spokojnie
mogła wywalczyć lepsze miejsce, ale przewodnik nie dawał rady i ją
spowalniał. Czy w narciarstwie alpejskim zdarza się, że przewodnik
zostaje z tyłu?
A.O.: Z tyłu zostać nie może, ale może spowolnić swojego
zawodnika, jeżeli popełni jakiś błąd albo jak jest w nieco słabszej
formie. Zdarzały się takie sytuacje, że przewodnicy spowalniali
swoich zawodników i ci musieli wręcz dopingować swoich
przewodników, żeby jechali szybciej. My jesteśmy tak zgrani, że się
raczej to nie zdarza.
Pan Maciej jeździ coraz lepiej, więc pewnie Panią
dogania?
A.O.: Ja też cały czas trenuję, muszę stale podnosić swoje
umiejętności, cały czas razem pracujemy na ten sukces.
Jak wygląda zgrywanie takiego tandemu?
M.K.: Trwa to bardzo długo, my zaczęliśmy razem jeździć
od...
A.O.: ...2008 roku, dokładnie od listopada.
M.K.: Cały sezon nam zajęło, aby być dobrze
zgranym zespołem.
A.O.: I cały czas...
M.K.: … nad tym pracujemy.
A.O.: Chodzi o to, żeby wszystkie te komunikaty
„grały”, bo jest np. taki przepis, że między nami powinna być
odległość jednej bramki. Jest takie ograniczenie w przepisach, więc
trzeba nad tym cały czas pracować.
Czyli Pani nie może napędzać tego tandemu?
A.O.: Nie mogę jechać za szybko, musimy się cały czas w
tej odległości od siebie trzymać.
M.K.: W slalomie to może być maksymalnie 13
metrów, ale im szybsza konkurencja, tym ta odległość może być
większa.
A.O.: Ale ogólnie im jesteśmy bliżej siebie, tym
lepiej.
Skoro widzi Pan kierunkowo, to czy bardziej niż
odległość, w jakiej znajduje się Pani Anna, ma znaczenie to, by
przewodniczka nie znikała gdzieś na boki?
M.K.: Moje pole widzenia daję radę uzupełniać ruchem głowy
w prawo i w lewo. Obserwuję tor jazdy Ani i jadę ciaśniejszym
torem, aby być bliżej bramki, ponieważ Ania nie może dotknąć
tyczki. Mój tor jazdy musi być ciaśniejszy.
Pani nie może atakować bramek?
A.O.: Nie mogę, muszę cały czas jeździć tzw. techniką
barkową, czyli objeżdżać bramkę naokoło. Uderzenie z premedytacją w
taką bramkę to jest dyskwalifikacja. Jak gdzieś trącę delikatnie
przez przypadek, to jeszcze tragedii nie ma, ale trzeba na to
zwracać uwagę.
M.K.: Takie uderzenie bramki znacznie utrudnia
jazdę zawodnikowi, a nawet jest to niebezpieczne. Raz pamiętam
przypadek, gdy ktoś jadący przed zawodnikiem uderzył w bramkę, ta
się złożyła, uderzyła o ziemię i odbiła się w kierunku zawodnika,
który nadział się na tyczkę mostkiem.
Nieciekawie...
A.O.: Mogą się takie sytuacje zdarzyć, dlatego musimy tego
unikać.
Pani była wyczynową alpejką, zanim przydarzyła się
poważna kontuzja kolana...
A.O.: Tak, startowałam do 2007 roku.
Musiała więc Pani „zabić” w sobie nawyk atakowania
bramek.
A.O.: To prawda, trochę tak. Musiałam się przedstawić na
inna jazdę, ale nie stanowiło to dla mnie dużego problemu.
Mówi Pani, że to jest inna jazda. Czy można powiedzieć,
że łatwiejsza?
A.O.: Inna, może nie do końca łatwiejsza...
M.K.: Ja bym powiedział, że to jest nawet
trudniejsze, bo trzeba się liczyć z drugą osobą, a nie tylko ze
sobą.
A.O.: No i muszę jechać tym szerszym torem, więc
muszę jechać szybko, żeby zdążyć uciec przed Maciejem.
M.K.: Dłuższa droga jazdy i większa prędkość.
Czytałem kiedyś o policjantach, którzy jeżdżą na
motorach. Ten, który jedzie z przodu, musi pamiętać o tym, który
jedzie z tyłu, tzn. gdy np. wyprzedzają ciężarówkę, to musi
pamiętać, by i ten drugi zdążył się schować. Na stoku jest trochę
podobnie?
A.O.: Cały czas muszę pamiętać o Macieju.
M.K.: Aczkolwiek ciężarówki nie wyrastają nam na
stoku, także nie ma takiego problemu.
A.O.: Dzięki temu, że mamy łączność, jest łatwiej.
Jak coś się dzieje z Maciejem i jeśli, nie daj Boże, bym tego nie
zauważyła, to on może mi dać szybko znać, że popełnił błąd czy coś
się stało i mogę dużo szybciej zareagować.
Jaka była Pańska droga do narciarstwa alpejskiego? Nie
jest to w Polsce sport masowy wśród osób z dysfunkcją wzroku.
M.K.: Moja przygoda z tym sportem zaczęła się wcześnie,
chociaż nawet nie wiedzieliśmy o istnieniu narciarstwa osób
niepełnosprawnych. Zacząłem jeździć w wieku 3 lat, na początku to
było zsuwanie się ze stoku pomiędzy nartami ojca, czyli tak, jak
uczy się każde dziecko. Po jakimś czasie nauki zaczęliśmy pracować
nad techniką, a dopiero później dowiedzieliśmy się, że jest coś
takiego, jak narciarstwo osób niepełnosprawnych. Tata stał się
naturalnie moim przewodnikiem, a że byliśmy bardzo zgrani na stoku,
wystartowaliśmy na pierwszych mistrzostwach Polski, bodajże w 2006
r., które wygraliśmy. Pewne sprawy osobiste nie pozwoliły na to,
byśmy z tatą jeździli dalej razem.
A.O.: I tak w 2008 roku ja wkroczyłam do
akcji.
Na zdjęciu: Anna Ogarzyńska i Maciej Krężel, fot.: arch. SSI
"Start" Poznań
Jaka była Pani droga do tego, by stać się przewodniczką
Pana Macieja?
A.O.: Byłam studentką Akademii Wychowania Fizycznego w
Poznaniu i na pierwszy wyjazd pojechałam jako wolontariuszka, osoba
do pomocy. Zaprosił mnie do tego pan Romuald Schmidt, prezes
„Startu” Poznań, ówczesny szef szkolenia narciarstwa osób
niepełnosprawnych. Tak się znalazłam na pierwszym zgrupowaniu w
listopadzie 2008 roku. Poznałam Macieja, zaczęło to nawet dobrze
funkcjonować i zaczęliśmy współpracować.
Nie było Pani żal kariery sprzed kontuzji?
A.O.: Na początku trochę tak. Ale dzięki temu, że mogłam w
tak fajny sposób powrócić do narciarstwa, szybko się odnalazłam w
tym, co robię, i sprawia mi to ogromną przyjemność.
Czy droga innych przewodników do sportu
paraolimpijskiego jest podobna?
A.O.: Każdy ma inną historię, ale w większości przypadków
droga zaczyna się od sportu wyczynowego na niższym czy wyższym
poziomie. Gdzieś się o tym dowiedzieli albo ktoś im złożył taką
propozycję – myślę, że to się dzieje w ten sposób. Zdarza się i
tak, jak w przypadku pary Kanadyjczyków, że brat prowadzi na stoku
brata.
Dla Państwa są to już drugie igrzyska. Rozumiem, że nie
odczuwają już Państwo takiej debiutanckiej tremy?
A.O.: Tremy debiutanta nie ma, ale nasze oczekiwania są z
roku na rok coraz większe i to też powoduje, że jesteśmy bardzo
zmotywowani do tego startu.
M.K.: No i z dnia na dzień coraz bardziej
zestresowani.
A.O.: Ale to jest idealna dawka nerwów, która nas
zmotywuje, a nie sparaliżuje. Przynajmniej taką mamy nadzieję.
Czego się życzy alpejczykom?
M.K.: Ktoś mówił o połamaniu nart, ale u nas to się
zdarza, więc może lepiej nie.
A.O.: Ktoś dodał, że dopiero za metą.
W takim razie życzymy połamania nart tuż za metą, na
medalowej pozycji.
Zapraszamy do śledzenia Igrzysk Paraolimpijskich w naszym specjalnym serwisie "Soczi 2014"!
Głównym sponsorem serwisu Soczi 2014 jest:
Komentarze
-
PODZIWAM ZAWODNIKÓW NIEPEŁNOSPRAWNYCH CO RZAD DYSKMIUJE ICH WALKE ?
21.03.2014, 00:19CO POMAGAŁ KOPLETNIE NICRZUCIŁ PARE GROSZY .INWALIDZI REPZETOWALI POLSKE KTÓRA CHCAŁA PORÓZNIC MEDALISCIE DAWALI TYSIACE DRUGIM INWALIDA OCHŁAP TAK CHAMOWATO TRAKTUJE PREMIER NIEPEŁNOSPRAWNYCH > PREMIER RATYFIKOWAŁ WŁASNYM PODPISEM PRAWA UNIJNE i ONZ OSOBACH NIEPEŁNOSPRAWNYCH CHYBA BYŁ UPOJONY ALKOHOLEM CO KUPILI PODATKÓW NAJBIEDNIESZYYCH I SWOIM WALI POKAZNE SUMY DIET CO GARSKA OPŁYWA LUKSUSACH . WINA SPOCZYWA 1005 NA PREMIERZE I MINISTRZE FINASÓW I PRACT CO NAWAZYLI PIWQA TERAZ NA EROPOSŁOW WYBIERAJ ANAROD DOKLADNIE ROZLICZY ZŁODZEJI NARODU I ZOBACZA WETO JAK CHAMOWATO TRAKTOWALI NAROD WTYM INWALIDÓW SAM PREMIER ZAŁATWIA UNI TYLKO MIEPOTAFI POMOC STAT OKUPACA SEJNU RODZICÓW NIEPEŁNOSPRAWNYCH DZECI CO CAŁA RODZINA POMAGA INNI SLUBOWALI TYLKO CHOLERNE OKRADANIE I OBIECANKI BEZ POKRYCIA PREMIERA I ZON NIECH WEZNA TAKIE DZECI ZAJMUJA ZA OCHŁAPY UNI JEST WYRAAZNA POMOC TYLKO NIE POLSCE JAK CHAMOWACIE DZELA PIENIADZE NA IWALIDÓW WTYM DZECI PRZEZ 6 LAT rzad i posłowie wypieli i obiecywali pomoc inwalida i zblizenie do stadartów unijnych prózne obietnice zero ralizac DAJA OCHŁAP INWALIDA JAK POSCE PODZIELOLNO LEPSZYCH I GORSZYCH TEN PROCEDER TRWA POLSCE KUPE LAT.odpowiedz na komentarz -
podziwiam
06.03.2014, 19:53Jestem w szoku ile odwagi i zaparcia jest w Tobie SAMA JESTEM NIEDOWIDZĄCA WIEM JAKIE TO UCZUCIE JAK NIE WIDAĆ GDZIE SIĘ STAWIA NOGĘ.ODWAGI I WSZYSTKIEGO DOBREGOodpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz