Tu się rozmawia
- Czy można przyciszyć radio? Głośna muzyka mi przeszkadza -
powiedział pewnego dnia Witek Gajak, operator skanera w studiu
graficznym drukarni Winkowski Sp. z o.o., wywołując w zespole
osłupienie, a później śmiech. O co mu chodzi? Przecież on
niedosłyszy... Nikt w firmie wtedy nie wiedział, że wysokie tony
wywołują zakłócenia w aparatach słuchowych.
Fot. P. Stanisławski
Winkowski Sp. z o.o. to jedna z największych drukarni w Polsce i
w Europie. Powstała w 1998 roku, ale początki działalności
tworzących ją firm datują się od lat wcześniejszych. Obecnie
drukarnia obsługuje ponad 100 klientów.
- Zatrudnianie osób z dysfunkcją narządu słuchu nie jest przejawem
jakiejś specjalnej polityki. Dla nas nie jest istotne, czy ktoś
słyszy wyraźnie, czy nie - ważne, by był fachowcem - mówi Klara
Łacisz, kierownik studia graficznego tej drukarni. - Pierwsi
pracownicy z ubytkiem słuchu pojawili się u nas w 1996 r. Byli to
uczniowie z Zespołu Szkół dla Niesłyszących przy ul. Łuckiej w
Warszawie. Przyszli sami, zapytali o praktyki. Przyjęliśmy wtedy
siedem osób. Kilka z nich zostało na dłużej.
Jednym z nich jest właśnie Witold Gajak.
- Pochodzę z niewielkiej wsi koło Zamościa, a udało mi się dostać
pracę w dużej, znanej firmie - opowiada o sobie. - Robię, to, co
mnie interesuje, zarabiam, jestem samodzielny i niezależny. Pomagam
również innym niesłyszącym.
To Witek namówił Tomasza Stefanowskiego, który pochodzi z Suwałk,
aby ubiegał się w „Winkowskim” o posadę pomocnika skanerzysty.
Znają się jeszcze z „Łuckiej”.
- Nigdy nie lubiłem swojego zawodu elektromechanika - mówi Tomek. -
Interesowałem się grafiką komputerową, więc zrobiłem odpowiedni
kurs.
I Witek, i Tomek podkreślają, że osobom niesłyszącym lub
niedosłyszącym trudno znaleźć pracę.
- Pracodawcy nie wiedzą, na czym polega to schorzenie. Dlaczego?
Może boją się, że się z nami nie dogadają, że nie zrozumiemy ich
poleceń i źle je wykonamy - głośno zastanawia się Witek.
- Niesłyszący to wspaniali pracownicy - bardzo skupieni, dokładni i
spostrzegawczy, co jest bardzo istotne przy obróbce obrazu czy
projektach graficznych - mówi Klara Łacisz, ale przyznaje też, że
ułożenie wzajemnych relacji wymagało od zespołu wiele pracy.
- Najpierw zrezygnowaliśmy z komunikacji kartkowej - wspomina
Jolanta Rafał, z-ca kierownika studia graficznego. - Dla
niesłyszących język polski brzmi jak obcy, więc rzadko piszą
zrozumiale. Nie umieliśmy „migać”, ale odkryliśmy, że koledzy z
ubytkami słuchu całkiem nieźle mówią, tylko nie chcą ćwiczyć mowy.
Wprowadziliśmy więc „wewnętrzną rehabilitację” - jak najwięcej
gadać. Efekty były nadzwyczajne. Witek, kiedy zaczynał u nas pracę,
nie mówił nic, a dzisiaj bez problemu załatwia sprawy przez
telefon. Dziwiliśmy się też, że nasi niesłyszący koledzy nie śmieją
się z naszych niegroźnych żartów. Sądzili, że chcemy im dokuczyć. A
my staraliśmy się pokazać, że ich lubimy, że są częścią zgranego
zespołu, w którym nie ma podziału na sprawnych i niepełnosprawnych.
Są tylko ludzie, którzy spędzają razem wiele godzin i powinni się
zżyć. Kiedy to zrozumieli, sami zaczęli dowcipkować.
Czy niepełnosprawni pracownicy domagają się specjalnego
traktowania?
- W naszej firmie nie - stwierdza Jolanta Rafał.
- Wynika to z szacunku, jakim niesłyszący darzą swoją pracę, a
pracodawca ich uprawnienia. Chociaż kiedy tuż przed wyjściem do
domu szykuje się większa robota, to mam wrażenie, że Tomek akurat
słyszy mniej niż zwykle - śmieje się pani Jola.
***
Artykuł powstał w ramach projektu "Integracja
- Praca. Wydawnicza kampania informacyjno-promocyjna"
współfinansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach
Sektorowego Programu Operacyjnego Rozwój Zasobów Ludzkich.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz