Tokijskie opowieści. Dzieci Kapitana Tsubasy
Zbliżają się Igrzyska Paraolimpijskie w Tokio. Stąd też wzmożone zainteresowanie tematyką Japonii. Dlatego pozwoliłem sobie na osobiste dygresje na temat tego, jak bardzo jest ona odległa geograficznie i egzotyczna, ale mojemu pokoleniu znajoma i bliska.
Z Japonią jest trochę tak jak z polityką lub medycyną – spotkany na przystanku człowiek, niezależnie od poziomu wykształcenia, wieku, pochodzenia i stanu uzębienia, ma na jej temat wyrobioną opinię, często popartą garścią losowo wybranych faktów. Ot, Japonia to kraj, w którym na ulicach stoją automaty... ze zużytą bielizną nastoletnich dziewczyn (legenda miejska), ludzie na masową skalę popełniają samobójstwa (to akurat smutna prawda, potwierdzona statystykami), je się surowe ryby i popija sake (każdy, kto miał styczność z produktem sprzedawanym pod nazwą sushi w Polsce, może liczyć na moje osobiste wyrazy współczucia), a z powodu specyficznej diety ludzie mają dłuższe jelita...
Powyższe mity wynikają z tego, że nieprzerwanie od końca XIX wieku świat zachodni – w tym i Polska – żyje miłością i fascynacją wszystkim, co pochodzi z Japonii. Z twórczości (do dziś uwielbianej) japońskich artystów garściami czerpali impresjoniści i postimpresjoniści – z Paulem Gauguinem na czele. Japońską kulturą inspirował się też Alfons Mucha, który obecnie jest jednym z najwyżej cenionych w tym kraju europejskich artystów. Ówcześni Polacy również kochali japońszczyznę – czego przykładem jest Feliks „Manggha” Jasieński, kolekcjoner sztuki i ekscentryk. Nawet Stanisław Wyspiański był, według badaczy i krytyków, pod przemożnym wpływem mistrzów takich jak Hokusai Katsushika (którego wystawa obrazów jest w Muzeum Narodowym w Krakowie) czy Hiroshige Utagawa (był inspiracją jednego z wierszy Wisławy Szymborskiej), a jego obrazy przedstawiające kopiec Kościuszki mają być dalekimi kuzynami wizerunków góry Fudżi.
W czasach ustroju słusznie minionego Polskę ogarnęła moda na azjatyckie sztuki walki – wszak każdy chłopak chciał być jak Bruce Lee. Obok chińskiego kung-fu w polskich salach gimnastycznych zaczęły królować japońskie karate i judo. Swoją rolę odegrał też serial „Szogun” z Richardem Chamberlainem, cudownie kolorowy i egzotyczny na tle szarzyzny Polski lat 80.
Fascynacja ta trwa z różnym natężeniem do dziś, choć obecnie japońskie wpływy muszą mierzyć się z potężniejącą koreańską falą. Bez wątpienia jednak Japończycy tryumfują, jeśli chodzi o komiksy i filmy animowane. Tu oczywiście, zanim spotka mnie lincz ze strony radykałów i purystów, chodzi mi o dwa fenomeny o nazwach: manga i anime.
Jak prawie wszyscy z mojego pokolenia (jestem rocznik ‘88), pierwszą styczność z tym segmentem wytworów ludzkiego ducha i umysłu miałem jako kilkulatek oglądający z zapartym tchem pierwszą polską stację komercyjną Polonia 1. Dosłownie zalała ona ówczesną polską dziatwę japońskimi produkcjami, dość koślawie tłumaczonymi z włoskiego (lata minęły, nim uświadomiłem sobie, że „aiuta” to nie jest japońskie słowo). Potem nadeszły trzy wielkie monumenty kultury popularnej w postaci pokemonów, Czarodziejki z Księżyca i Dragon Balla. Pokuszę się przy tym o stwierdzenie, że japońska popkultura była dla nas tym, czym dla pokoleń starszych byli „Czterej pancerni i pies” czy „Stawka większa niż życie”. A gdy doda się popularne w latach 90. filmy o Godzilli i gry wideo (Pegasus!), to twierdzenie, że Polska jest drugą Japonią przestaje być takie śmieszne.
Owszem, mówić o kulturze japońskiej, posługując się Kapitanem Tsubasą czy strzelankami w rodzaju Contry, to jak wyrabiać sobie opinie o sushi, znając jedynie to z polskich marketów. Jednak dla wielu przedstawicieli mojego pokolenia był to zaledwie wstęp. Z czasem odkrywaliśmy kino Akiry Kurosawy czy książki Harukiego Murakamiego. Wiele osób zaczęło uczyć się języka japońskiego i odwiedzać Japonię. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać wydawnictwa wydające mangi – również te ambitniejsze i skierowane do bardziej wyrobionego odbiorcy. Popularność serwisów streamingowych sprawiła, że w zasięgu polskiego odbiorcy znalazły się nieprzebrane zasoby japońskich produkcji – łącznie z klasykami, jak Neon Genesis Evangelion czy dzieła Hayao Miyazakiego i Studia Ghibli, czy i mniej znane poza Japonią produkcje.
Oprócz tego, gwoli uczciwości, należałoby wymienić japońskie ogrody, kuchnię, sprzęt elektroniczny, sztukę układania kwiatów, zieloną herbatę, kąpiele leśne, buddyzm zen, karaoke i memy z japońskiego internetu. To wszystko sprawia, że o japońskiej kulturze wiemy więcej niż o tej krajów nam geograficznie bliższych, a jej obecność traktujemy jako coś zupełnie oczywistego.
Na koniec pozwolę sobie już bezpośrednio odnieść się do swojej pracy. Zajmując się tematyką autyzmu, nie sposób wprost zauważyć fenomenu, jakim jest popularność japońskiej popkultury wśród osób w spektrum. Temat ten doczekał się nawet poważnego opracowania naukowego. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że gdy chce się w towarzystwie osób autystycznych znaleźć wspólny temat, to pytanie o ulubione mangi czy anime często bywa strzałem w dziesiątkę. Co ciekawe, ten temat doczekał się nawet poważnego opracowania naukowego. Dlatego wszystkim rekomenduję, aby choćby spróbować poznać świat „chińskich (!) bajek”, ale też bliżej zapoznać się ze współczesną japońską kinematografią, poczytać książki japońskich autorów czy posłuchać japońskiej muzyki.
Jeśli macie swoje ulubione książki, mangi, anime, filmy lub inne dzieła japońskiej kultury, napiszcie nam o tym w komentarzu.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz