Faustyna Kotłowska. Sport to coś więcej
Spotkanie na swojej drodze właściwego człowieka potrafi zmienić życie. To stwierdzenie może się wydawać banalne, ale tak właśnie wygląda historia Faustyny Kotłowskiej. W 2017 r. w technikum budowlanym wypatrzył ją nauczyciel WF-u.
- Wiedział, że jestem po amputacji, lecz mimo to byłam bardzo aktywna, więc spytał, czy nie chciałabym zacząć uprawiać sportu – wspomina zawodniczka.
Trochę się zdziwiła tym pytaniem, ale z odpowiedzią nie wahała się ani chwili. Przyznaje, że sama chciała coś zacząć robić, ale w jej małej miejscowości nie ma klubu sportowego nawet dla osób pełnosprawnych. Myślała o ampfutbolu albo pływaniu, choć oznaczałoby to niekończące się dojazdy spod Kościerzyny.
- Ten wuefista spadł mi po prostu z nieba – mówi dziś Faustyna.
Tak się złożyło, że był to Leszek Zblewski, były średniodystansowiec, reprezentant Polski, a do tego trener Daniela Peka, dwukrotnego wicemistrza paraolimpijskiego. A więc człowiek, który doskonale wie, na czym polega sport osób z niepełnosprawnością.
Od deski do deski
Rozpoczęli treningi, do których doszły obozy pod okiem Zbigniewa Lewkowicza z Gorzowa Wielkopolskiego. Faustyna ćwiczyła z wielkim zapałem.
- Gdybym nie była tak bardzo zaangażowana w każdy trening, nie miałabym takich efektów – mówi. – Od początku nie bałam się zakwasów, nie bałam się bólu. Robiłam wszystko, czego trener wymagał. Od deski do deski.
Sport wyczynowy był dla niej nowością. Przed wypadkiem co prawda, w podstawówce i gimnazjum, reprezentowała szkołę we wszelkich możliwych zawodach. Można mieć jednak wrodzone predyspozycje, ale konkurencje rzutowe – kula, dysk, oszczep – to nie jest prosta sprawa. To mozolna nauka od samego początku.
- Od stopy po palce u rąk – precyzuje zawodniczka. – Pracuje całe ciało. Dopóki tego nie ogarniemy, to wszystko jest naprawdę trudne.
Zdaje sobie sprawę, że wciąż ma nad czym pracować. W filmach ze swoimi występami zawsze dojrzy coś, co robi źle. W pełni poświęciła się aktywności, co w jej przypadku oznacza, że jej życie to treningi i szkoła, zero czasu dla siebie. Znajomi trochę się dziwią, że chce się jej tak męczyć.
- Zawsze odpowiadam: tak, chce mi się, ja się tym interesuję, kocham to i chcę to robić – mówi bez wahania.
Nerwy na wodzy
Lubi treningi, dlatego męczył ją czas pandemii, gdy często nie były one możliwe. Wszystkiego w domu zrobić nie można. Trening ogólnorozwojowy – owszem, choć też nie bez końca. No i rzucać nie ma gdzie. Brakowało jej też zgrupowań kadry, czyli tej naprawdę ciężkiej pracy, a także zawodów, które w szczególny sposób ją mobilizują. Faustyna świetnie sobie radzi ze stresem.
- Wchodząc do koła, potrafię się wyciszyć, skupić myśli na tym, co mam zrobić, a nie na tym, co mówi mi głowa – podkreśla. – Czasami na treningach doświadczam tego, że kiedy głowa jest czymś zajęta, to już nic nie pójdzie. Zero. W ogóle sport dał jej znacznie więcej niż medale i wyniki. Przyznaje, że miała wiele obaw przed wyjazdem na pierwsze zgrupowanie.
- Wstydziłam się swojej niepełnosprawności – precyzuje. – Natomiast poprzez sport, kontakt z ludźmi trochę mi to przeszło. Wiem, że na obozie, wśród innych zawodników, nie mam się czego wstydzić, bo tam wszyscy jesteśmy równi z naszymi niedoskonałościami. Czuję się wśród tych ludzi znacznie lepiej niż wśród osób sprawnych. Choć nasze niepełnosprawności są różne, mamy przecież takie same problemy.
Piąta próba
Ciężka praca szybko dała wyniki. Już w 2018 r. Faustyna zdobyła brąz mistrzostw Europy w Berlinie, wynikiem 26,28 m bijąc swój rekord życiowy w rzucie dyskiem.
- Gdy na początku 2018 r. byliśmy na obozie w Słupsku, trener powiedział: „jak się będziesz starać, to może pojedziesz do Berlina” – wspomina zawodniczka. – Dla mnie to „może pojedziesz” już było zwycięstwem. Jak mi potem powiedział, że jadę, to był jeszcze większy sukces. A medal? Cóż, wiedziałam, po co wychodzę na płytę stadionu, co mam zrobić i po prostu to zrobiłam.
W sierpniu 2019 r. w szwajcarskim Nottwil posłała dysk na odległość 29,25 m, a konkurs pchnięcia kulą zakończyła z wynikiem 9,14 m, zdobywając dwa złote medale mistrzostw świata juniorów. W listopadzie tego samego roku jako 18-latka przebojem wdarła się też do światowej czołówki seniorek. Na mistrzostwach świata w Dubaju wywalczyła srebrny medal w kuli (9,71 m) oraz brąz w dysku (33,53 m). Co ciekawe, do dziś bardziej cieszy się z tego mniej cennego kruszcu. Tłumaczy, że w kuli nie było takiej walki. Po pierwszych pchnięciach było wiadomo, kto będzie na którym miejscu.
- W dysku do czwartej kolejki byłam czwarta – wspomina. – Cała polska ekipa z tego się cieszyła, bo to oznaczało kwalifikację dla kraju na igrzyska. Ale w piątej próbie przerzuciłam Dunkę, która była przede mną i wskoczyłam na trzecie miejsce. Widziałam taką radość w oczach kolegów i trenerów... Do dziś się uśmiecham, gdy o tym opowiadam.
To właśnie rzut dyskiem jest jej koronną konkurencją. Przed Tokio nie trenuje niczego innego. Przyznaje, że przełożenie igrzysk niespecjalnie ją zasmuciło, ponieważ na początku roku miała trochę problemów ze zdrowiem. Był moment, że nie mogła założyć protezy, chodziła o kulach, musiała więc zapomnieć o treningach. A przecież wyjazd na igrzyska to jej wielkie marzenie.
- Mam nadzieję, że mnie tam zabiorą – mówi z uśmiechem.
Dodatkowy rok zamierza wykorzystać jak tylko się da.
- Mam więcej czasu na przygotowania – zaznacza. – W moich wynikach widać progres, więc mam nadzieję, że za rok będzie on jeszcze większy i w Tokio pokażę, czego nauczyłam się w sumie przez dwa sezony.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz