Lucyna Kornobys. Z podium na podium
Połowę zdobytych medali przekazuje na cele charytatywne. Od lat na imprezach międzynarodowych zdobywa zazwyczaj po dwa krążki – w kuli i oszczepie.
- Zazwyczaj ten niższy medal z każdej imprezy sobie zostawiam, a wyższy oddaję na licytację – tłumaczy Lucyna Kornobys. – Mnie się do niczego nie przyda, będzie tylko leżał, a jeśli może komuś pomóc finansowo w leczeniu czy w czymkolwiek innym, to warto go oddać.
Na aukcję nie przekazała tylko jednego medalu – srebra z igrzysk w Rio w pchnięciu kulą. Jest taki przesąd, zgodnie z którym pierwszy krążek powinno się zostawić dla siebie, żeby przyciągał kolejne. Lucyna mówi o tym ze śmiechem. Dobrze wie, że sukcesy osiągać można tylko ciężką pracą.
Przesympatyczne kafary
A pracować trzeba uczciwie co sezon. Najtrudniej jest zimą, gdy np. na jednym treningu nawet 450 razy trzeba rzucić piłkami ważącymi od 5 do 10 kg.
- Po kilku miesiącach rzucania tymi piłkami można mieć dość i bardzo chce się już wyjść na dwór – mówi Lucyna. – Ale nie można zbyt wcześnie, bo jak jest zimno, łatwiej złapać kontuzję. Choć ja się rozgrzewam przed treningiem, to potem siedzę przypięta na siedzisku i nie jestem w ruchu tak, jak inni sportowcy. Marznę więc, a wtedy dużo łatwiej o wszelkiego rodzaju naciągnięcia, naderwania i inne mikrourazy.
Same rzuty to nie wszystko. Swoje trzeba przerzucić na siłowni. Tę Lucyna ma 500 m od domu. Może w niej liczyć na wsparcie „panów siłaczy”.
- Każdy się ich boi, jak przychodzi pierwszy raz na siłownię, bo to takie kafary – mówi. – W rzeczywistości to są przesympatyczni panowie, którzy garną się do tego, żeby w czymś pomóc. Raz się o mało nie pobili, w żartach oczywiście, bo nie mogli się dogadać, który ma mi zakładać ciężary na sztangę.
Kulą w materac
Lucyna mieszka w Jeleniej Górze, sama. Uśmiecha się do świata, więc i świat uśmiecha się do niej. Wie, że zawsze może liczyć na sąsiadów z bloku. W zimie odśnieżą jej samochód, a gdy ma gorsze dni i trudno nawet wsiąść na wózek, zrobią zakupy, przyniosą obiad albo coś słodkiego. Kulomiotka rewanżuje się życzliwością, ale też stara się nie przeszkadzać treningami, które prowadzi w mieszkaniu. Zgromadziła tam całkiem sporo sprzętu – piłek, kul, urządzeń z siłowni.
- Wiadomo, nie wykonuję w mieszkaniu rzutów oszczepem – śmieje się – ale za to pcham kulą, specjalną miękką halówką. Na ścianie mam zamontowane dwa łóżkowe materace, 10- i 20-centymetrowy, żeby echo się po piętrach nie rozchodziło, jak rzucam o ścianę.
Bywa, że kula lub piłka odbije się tak, że poleci prosto w nią. Raz Lucyna podbiła sobie w ten sposób oko, wzbudzając podejrzenia, czy nie dochodzi u niej do przemocy... Ale w warunkach domowych takie rzeczy się zdarzają. Czasem ciężarek spadnie na nogę, czasem znów sama zawodniczka spadnie z łóżka razem z ciężarkiem (w ten sposób wybiła kciuk w prawej ręce w 2017 r., przed mistrzostwami świata w Londynie). Gdy jest cieplej, nie siedzi w czterech ścianach i trenuje na zewnątrz, np. rzuca oszczepem za blokiem.
- Oczywiście uważam i rzucam wtedy, kiedy nie ma dzieci – zapewnia. – Wiadomo, kula daleko nie poleci, ale oszczep to już te 16–17 m pofrunie, więc rzucam wtedy, jak dzieci są w szkole.
Trzeci rekord na horyzoncie
Lucyna czasem gości też w szkołach. Od 2011 r. prowadzi spotkania dla dzieci i młodzieży, na których opowiada o niepełnosprawności, sporcie paraolimpijskim, drodze do sukcesów. Tych Lucyna ma mnóstwo. Od 2014 r. nie schodzi z podium najważniejszych imprez. Jest aktualną rekordzistką świata kat. F33 w pchnięciu kulą (7,81 m) i rzucie oszczepem (16,99 m). Oba te wyniki osiągnęła na mistrzostwach świata w Dubaju w 2019 r. Rok później, w sierpniu, przeniesiono ją do wyższej grupy sprawności (F34). Będzie jej więc trudniej, ale wyniki tegorocznych mistrzostw Polski wskazują, że w Tokio powinno być dobrze. Do rekordu świata w kuli w kat. F34 zabrakło jej 2 cm. Do igrzysk trzeba się jednak przygotowywać zupełnie na nowo.
- Ten rok był jednym z najtrudniejszych w mojej karierze sportowej – podkreśla Lucyna. – Zarówno pod względem przygotowań typowo fizycznych, jak i mentalnie. COVID wprowadził duże zamieszanie. Głowa zupełnie inaczej pracowała, bo na początku nie wiedzieliśmy, co będzie z igrzyskami, czy się odbędą, czy będą przełożone. Potem z kolei nie było wiadomo, czy w ogóle w tym roku będziemy gdziekolwiek startować. Jeśli nie, to po co trenować?
W stanie niewiedzy
Wicemistrzyni z Rio przyznaje, że gdyby nie treningi w domu, posypałaby się psychicznie. Nie potrafi siedzieć bezczynnie w czterech ścianach, dlatego gdy zgłaszali się chętni, by jej zrobić zakupy, grzecznie dziękowała. To był przecież jedyny pretekst, by wyrwać się na zewnątrz.
- Później wpadłam na pomysł, żeby biegać wokół bloku, oczywiście na wózku – wspomina. – Muszę przyznać, że to mnie troszkę uratowało. Potem była możliwość wychodzenia na spacery, na rower. To bardzo pomagało, choć wciąż byliśmy w stanie pewnej niewiedzy. Dopiero w maju dowiedzieliśmy się, że mamy wyznaczony termin pierwszego obozu. Natomiast jeszcze dwa tygodnie przed mistrzostwami Polski nie było wiadomo, czy się w ogóle odbędą. Ciężko się przez to wszystko przechodzi.
Sezon tak naprawdę dość szybko się zakończył, co Lucyna wykorzystała na pracę z fizjoterapeutą. Miała problem z łokciem oraz odcinkiem lędźwiowym. Lekkie treningi wznowiła od października.
- Nie uważam, żeby ten rok był całkiem stracony – podsumowuje. – Nie zrezygnowałam zupełnie z treningów. Oczywiście, przez te trzy miesiące ćwiczyłam z mniejszym niż zwykle obciążeniem, ale tegoroczne wyniki pokazują, że wcale nie było źle. Myślę, że moja forma nie ucieknie, zwłaszcza jeśli solidnie przepracuję czas do Tokio.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz