Karolina Kucharczyk. Obietnica do spełnienia
W Tokio musi być złoto. Taki medal Karolina Kucharczyk obiecała przywieźć dziadkowi już z Rio. Ale jakoś gubiła się na rozbiegu skoku w dal, nie mogła dobrze trafić w belkę. Forma była wysoka, jednak skończyło się na srebrze. Do tego, gdy była w Rio, dziadek miał zawał. Niestety, odszedł.
- Strasznie to przeżyłam – wspomina Karolina. – Dlatego do dziś uważam, że jestem mu winna złoto. Wtedy się nie udało i nie jest mi z tym łatwo. W Tokio chciałam się odkupić i pokazać, kto rządzi w skoku w dal.
A Karolina rządzi w tej dyscyplinie od 8 lat, od igrzysk w Londynie. Co start w mistrzostwach świata lub Europy, to złoto w kategorii T20. Srebro w Rio to był wypadek przy pracy, a odpuścić musiała jedynie sezon 2017. To był czas na macierzyństwo.
Hormony dały power
- Nie wiedziałam, że w Rio byłam w ciąży – wspomina. – Dopiero po powrocie poszłam do ginekologa i okazało się, że jestem w szóstym tygodniu. Kacper przyszedł na świat w 2017 r. Przy porodzie dusił się pępowiną, więc konieczne było cesarskie cięcie.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Jednak po takim zabiegu młoda mama musiała nieco dłużej czekać na powrót do treningów. Jak wkrótce się okazało, macierzyństwo i przerwa od startów miały niezwykły – pozytywny – wpływ na dalszą karierę. W 2018 r. na mistrzostwach Europy w Berlinie reprezentantka Polski wynikiem 6,14 m ustanowiła nowy rekord świata, a rok później, na mistrzostwach świata w Dubaju, dołożyła do rekordu kolejnych 7 cm.
- Zregenerowałam się, a hormony po ciąży dały power – podsumowuje Karolina. – Zresztą ja do szóstego miesiąca biegałam z malutkim po górach, będąc pod ścisłą kontrolą dr. Andrzeja Folgi z Warszawy. Rozpisywał mi plany treningowe, co mam jeść, żeby to wszystko robić z głową. Powiedział, że ciąża to nie choroba i może dlatego szybko wróciłam do sportu, ponieważ cały czas byłam w ruchu.
Treningi, gdy w domu jest małe dziecko, nie są jednak łatwe. Wprawdzie program Team 100 pozwolił opłacić opiekunkę, ale obozy sportowe wydawały się ciągnąć w nieskończoność.
- Po trzech dniach z tęsknoty łzy lały mi się strumieniami, ale powiedziałam sobie, że jak tej bariery nie pokonam, to wciąż będzie mi ciężko – wspomina 29-letnia lekkoatletka. – Toczyłam więc ten bój i ze sportem, i z życiem prywatnym.
Trener w nowej roli
Zadań przybyło też wieloletniemu trenerowi zawodniczki Bogusławowi Jusiakowi. Podczas treningów sam musi się czasem zajmować małym Kacperkiem.
- Mówi mu wtedy: „Chodź, pójdziemy sobie, a mama zrobi swój trening” – śmieje się Karolina. – Kacperek jest bardzo żywy. Dwie godziny ze mną biega czy skacze. W niczym nie przeszkadza. Biorę mu rowerek biegowy i on sobie jeździ po stadionie. Może kiedyś też pójdzie w karierę sportową? Ale nic na siłę.
Zawodniczka z Rawicza dobrze wie, że droga do sukcesu jest bardzo wyboista. Trenuje już 16 lat.
- Trudno jest codziennie iść na trening, gdy się wie, co się za chwilę będzie działo z organizmem – podkreśla. – Nie lubię cierpieć po treningu. To mnie najbardziej dołuje. Nie umiem być wtedy wesołą Karoliną, jaką zwykle jestem. Czuję tylko obolałe mięśnie. A tu jeszcze trzeba przypilnować małego i zregenerować się, bo na drugi dzień znowu trening.
Cieszy ją niedziela, bo wtedy ma wolne. Trener też widzi, kiedy jego podopieczna ma dość. Daje jej wtedy lżejsze zadania. Wysłał ją też do psychologa sportowego, gdy przechodziła trudniejszy czas. Karolina wiele trenerowi zawdzięcza, choć lekko nie jest.
- Już jak widzę go, że jedzie tym swoim rowerem na stadion, mówię sobie w duchu: „Boże, za chwilę w tyłek dostanę” – śmieje się lekkoatletka. – Ale trzeba to przejść – przeżyć ten trening po raz pierwszy, drugi, trzeci, setny, by potem cieszyć się z sukcesu.
Chociaż parę kilometrów
Gdy nadeszła decyzja o przełożeniu igrzysk, Karolina była na etapie bardzo mocnych treningów. Wyniki w hali były dobrym prognostykiem przed Tokio. Trener zakładał, że w tym sezonie powinna osiągnąć 6,30–6,40 m.
- Z powodu pandemii odwołali nam jednak najpierw mistrzostwa Europy – mówi zawodniczka. – Igrzyska były pod znakiem zapytania, ale podejrzewałam, że je też odwołają. Człowiek już się trochę obawiał o siebie, bliskich, o wszystko. Mieliśmy jechać na obóz do Zakopanego, ale też nie pojechaliśmy i zostaliśmy w domu, trenowaliśmy na miejscu. Trochę się podłamałam, bo za rok kończę 30 lat! – dodaje ze śmiechem.
Kiedyś zdarzało się, że poza domem była przez 340 dni w roku. Dlatego teraz zarówno syn, jak i partner doceniają, że wyjazdów jest o wiele mniej. Tylko ją samą denerwowało, że jest kwiecień, maj i nic się nie dzieje.
- Jak nie idę na trening przynajmniej raz w tygodniu, to już mi to „siada na psychę” – mówi ze śmiechem. – Muszę iść pobiegać chociaż parę kilometrów i już jest lepiej.
Całe więc szczęście, że ma klucze do siłowni i na stadion. Gdy tylko było można, wymykała się tam sama lub z trenerem. No i z Kacperkiem. Karolina na czas pandemii patrzy też z innej perspektywy. W ostatnim czasie miała problemy z kolanami, więzadłami, ze ścięgnami Achillesa. Była szansa się trochę podleczyć. Nie zamierza kończyć kariery. Chce startować co najmniej do igrzysk w Paryżu w 2024 r., ale wiadomo, że z wiekiem ciało inaczej się regeneruje. Inne jest też postrzeganie świata.
- Z mojej perspektywy, jak się zostaje mamą, to już się nie ma pstro w głowie. Trzeba to wszystko inaczej poukładać, bo teraz nie ja się liczę, tylko ten mój najmniejszy zbój – zaznacza. – To mi daje energię. Mam dla kogo żyć i dla kogo się starać. Jak się ma oparcie w rodzinie, to wszystkie przeciwności są mniej odczuwalne. Bóg dał mi talent i chcę to wykorzystać w 100 proc. Poza tym, chcę utrzeć nosa rywalkom. No i komuś wiszę ten medal...
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz