Adrian Castro. Poprawić wynik
Jednym z najpiękniejszych wspomnień Adriana Castro są mistrzostwa Europy, które w 2018 r. odbywały się we Włoszech. W ćwierćfinale szabli na jego drodze stanął reprezentant gospodarzy – Marco Cima. A właściwie nie tylko on, ale też prowadząca pojedynek sędzia. Mówi się, że ściany pomagają gospodarzom. Tak też było, bo ryk kibiców i włoskich trenerów odbijał się na dyspozycji pani arbiter. To jednak podziałało na polskiego zawodnika jak płachta na byka.
- Pomyślałem: ja ci jeszcze pokażę – wspomina z uśmiechem. – Z każdym kolejnym jej błędem walczyłem coraz lepiej. Był moment, w którym ta walka wyglądała bardzo ciężko, bo przewaga Włocha była spora. Spiąłem się wtedy, powiedziałem sobie: „musisz!” i tak dokończyłem pojedynek, że on nie zdobył już chyba żadnego trafienia. Wygrałem i wiedziałem już wtedy, że mistrzostwo Europy będzie moje, że to jest mój dzień.
Tak też się stało, a kolejne walki były już jego zdaniem łatwiejsze niż ta ćwierćfinałowa.
Rzutem na taśmę
Jednym z najważniejszych w karierze wyników jest też tytuł mistrza świata, wywalczony w 2015 r. Adrian przyznaje, że był tym rezultatem nieco zaskoczony, ale prawdą jest, że zagrał wtedy świetny turniej.
- Cieszyłem się z tego medalu niesamowicie, a walki szły mi jak z nut – wspomina. – Wygrywałem wszystko, nawet z przeciwnikami, z którymi wcześniej nie miałem korzystnych statystyk.
Rok później przyszedł upragniony medal igrzysk, jednak przełomowe dla jego kariery nie było Rio, lecz wcześniejszy o cztery lata Londyn. Do końca nie był pewien kwalifikacji.
- Awans udało się wywalczyć rzutem na taśmę – podkreśla. – Dla mnie to był przełom. Zobaczyłem, jak to wszystko wygląda na igrzyskach. Żadne mistrzostwa świata czy Europy nie są tak prestiżową imprezą.
W Londynie wygrał wprawdzie dwa pojedynki w eliminacjach, ale na medal to stanowczo za mało.
- Myślę, że to te igrzyska zaważyły na tym, że moja kariera nabrała rozpędu – zaznacza. – Dodały mi skrzydeł, wiedziałem, że znalazłem swój cel.
Czasu się nie cofnie
Do Rio jechał już jako jeden z głównych faworytów. Tam są jednak sami najlepsi zawodnicy i poziom jest bardzo wyrównany.
- W pojedynku o finał trafiłem na zawodnika, który wtedy bardzo mi nie leżał – wspomina. – Choć byłem wyżej w rankingu, częściej z nim przegrywałem, niż wygrywałem.
Co to znaczy, że zawodnik „nie leży”? Każdy ma swój styl walki, dlatego bardzo istotna jest choćby odległość od siebie, która jest wypadkową długości rąk obu rywali.
- „Krótszy” przeciwnik dostosowuje dystans do tego „dłuższego” – tłumaczy szablista. – Walka zaczyna się już w momencie mierzenia odległości. Czasami te 5 cm dalej lub bliżej potrafi zaważyć na tym, czy ktoś wygra walkę, czy ją przegra. Więc jeden troszkę przekłamuje na swoją korzyść, drugi na swoją, bo można się troszkę przesuwać na wózku przy mierzeniu odległości. To od sędziego zależy, jak ustawi zawodników, czy się do tego przyłoży, czy też pozwoli każdemu naciągać na swoją korzyść.
Adrian preferuje walkę na krótkim dystansie, w zwarciu, gdzie kluczowe znaczenie mają szybkość i technika.
- Ten przeciwnik, który mi „nie leżał”, preferował długi dystans, żeby wyłączyć moje szybkie natarcia, czas reakcji i trochę też technikę, bo wiadomo, że jak odległość jest dłuższa, to liczy się troszkę coś innego – wyjaśnia. – Zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie chciał tak zrobić, ale na igrzyskach mu się to udało. Odległość między nami była duża i sporą część moich atutów niestety wyłączył. Pamiętam tę walkę jak dziś. Gdybym mógł ją odbyć raz jeszcze, to pewnie zrobiłbym to inaczej, ale czasu się nie cofnie. Niestety, przegrałem i musiałem się bić o brązowy medal.
Brakuje turniejów
Głośno było wówczas o tym pojedynku, ponieważ ścierał się ze swoim przyszłym teściem, Grzegorzem Plutą.
- Wiedziałem, że ostatnie walki z nim wygrywałem, więc z jednej strony czułem się pewny siebie, ale z drugiej strony w głowie siedziało, że albo się to wygra, albo się wróci z niczym – podkreśla. – To było chyba najtrudniejsze uczucie, jakie mnie do tej pory spotkało w sporcie.
Adrian wykorzystał swoją szansę na paraolimpijski medal. Pamięta, że była to duża radość, a wydarzenie to utwierdziło go w przekonaniu, że jest w czołówce i że to, co robi, ma sens i przynosi efekty. Dlatego ma odwagę chcieć więcej.
- Nie myślę o tym tak, że mam już medal, więc nic już nie muszę – zaznacza. – Wręcz przeciwnie, w Tokio chcę poprawić ten wynik.
Z tym może być jednak kłopot, choć nie z jego winy. Co sezon udowadnia przecież wysoką dyspozycję. Także ostatnio. W 2019 roku zdobył brąz mistrzostw świata, a także dwukrotnie wygrał zawody Pucharu Świata. Zwyciężył też w jedynym turnieju z tego cyklu, zorganizowanym w 2020 r. – w połowie lutego.
- Wszystko poświęciłem temu, żeby w Tokio wypaść jak najlepiej – mówi. – Przygotowania miały wkroczyć w decydującą fazę, żeby jeszcze wskoczyć na poziom wyżej, ale niestety, przerwała to pandemia. Muszę przyznać, że w tej chwili nie wiem, na jakim jestem poziomie, bo nie ma międzynarodowych zawodów. Wszystko trzeba będzie zacząć od nowa, ale mam nadzieję, że przed igrzyskami uda się przeprowadzić jakieś zawody rangi Pucharu Świata, żeby sprawdzić się na tle przeciwników i w razie czego wyciągnąć wnioski. W szermierce to jest bardzo istotne.
Trochę się obawia, że bez takich sprawdzianów rywalizacja na igrzyskach może być nieco nieprzewidywalna. Ma też nadzieję, że także ta przełożona impreza po prostu się odbędzie.
- Liczę na to, że poprawię swoje osiągnięcie z Rio. To jest mój cel – deklaruje. – Nie dopuszczam do siebie myśli, że coś mogłoby pójść nie tak.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz