Katarzyna Kozikowska. Do trzech razy sztuka
Gdyby nie ta sekunda, być może wszystko by się potoczyło inaczej. Tyle zabrakło Katarzynie Kozikowskiej, wówczas jeszcze Sobczak, do osiągnięcia czasu kwalifikacji na igrzyska w Rio.
W pływaniu na dystansie 400 m to tyle, co nic. Odpowiedni czas to jeszcze nie kwalifikacja, ale przynajmniej byłaby na nią szansa. Do tego cztery lata wcześniej nie udało się jej pojechać do Londynu. To wszystko źle na nią wpłynęło. Straciła serce do basenu.
- Czułam, że pływanie nie jest dla mnie, że nie sprawia mi już radości i uprawiam je tylko dlatego, żeby nie zawieść trenera, rodziców, chłopaka. Robiłam to dla wszystkich, tylko nie dla siebie – przyznaje. – Dodatkowo miałam zajęcia na studiach, zaliczenia, więc zawsze byłam w stanie znaleźć wymówkę, żeby nie pójść na trening. To nie może tak wyglądać, ale cała ta sytuacja z Rio spowodowała, że miłość do pływania przerodziła się w niechęć.
Błysk w oku
Pływała jednak dalej, choć bardziej po to, by utrzymać organizm w dobrej kondycji, kiedy w 2017 r. zadzwonił do niej Jakub Tokarz, złoty medalista z Rio w parakajakarstwie. Zapytał, czy nie chciałaby spróbować sił w tej dyscyplinie, bo idealnie by do niej pasowały jej budowa i niepełnosprawność. Dwa razy pytać nie musiał. Poszła na zajęcia, odbywające się pod okiem Dawida Nowackiego, który do dziś jest jej trenerem.
- On pierwszy raz w życiu miał na treningu do czynienia z osobą niepełnosprawną i trochę nie wiedział, jak do mnie podejść, czy może zażartować, żeby nie urazić – śmieje się Katarzyna. – Pamiętam, że tego dnia nie było pięknej pogody, było pochmurno i deszczowo, ale i tak mi się to spodobało.
Nie miało nawet znaczenia, że na pierwszym treningu trzy razy wpadła do wody. Sama wchodziła z powrotem do kajaka, budząc podziw trenerów i rodziców innych zawodników. Przemoczona, ambitnie dokończyła trening.
- W końcu wyszłam z hali pływackiej z chlorowaną wodą na naszą wrocławską Odrę – wspomina. – To był całkiem inny bodziec. Był ze mną Kamil, wtedy już narzeczony, który widział, jak mi się to podobało. Całe szczęście, że mnie wspierał, bo moi rodzice byli sceptycznie nastawieni do zmiany dyscypliny. Mam przecież takie osiągnięcia w pływaniu, jak mogę to rzucić dla kajakarstwa? Myśleli, że jestem po prostu zafascynowana czymś nowym, że to takie chwilowe. Kamil wtedy powiedział, że widział ten błysk w moim oku, że to coś więcej.
Szczęśliwy człowiek
Przydał się wieloletni trening pływacki, czucie wody, odpowiedni ruch ręki, której przedłużeniem w kajaku jest wiosło. Katarzyna podkreśla, że uwolniła się z hali. Nie przeszkadza jej nawet to, że kajakiem trzeba pływać w każdych warunkach, także w deszczu i śniegu, dopóki rzeka nie zamarznie. Za to treningi latem mają dodatkowy atut.
- Kiedy byłam młodsza, zazdrościłam koleżankom, które chodziły w lecie opalone. Przez zajęcia na basenie nie miałam na to czasu – mówi z uśmiechem. – W kajaku, gdy jest słońce, opalam się cały czas, mam też więcej witaminy D. Stałam się po prostu szczęśliwszym człowiekiem.
- Czułam mały niedosyt, bo do srebrnego medalu zabrakło mi niecałe 0,2 sek. – zaznacza. – Wtedy wciąż się jednak dopiero uczyłam.
Podróż poślubna na zgrupowanie
Rok później, podczas mistrzostw Europy odbywających się w Poznaniu, Katarzyna nie miała już sobie równych. Tym razem zdobyła złoto, także o niecałe 0,2 sek. Tuż po mistrzostwach Europy w Poznaniu odbyły się także zawody Pucharu Świata. Polka zajęła w finale piąte miejsce.
- W ogóle rok 2019 był dla mnie trudny, ponieważ nie dość, że obroniłam magisterkę, to dwa tygodnie po ślubie walczyłam podczas mistrzostw świata o kwalifikację na igrzyska – podkreśla. – Zaraz po poprawinach spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Poznania na zgrupowanie. Mąż jest fizjoterapeutą naszej kadry, więc przynajmniej mieliśmy tam podróż poślubną.
Na mistrzostwach świata Katarzyna zajęła w finale miejsce poza podium, ale tym wynikiem zdobyła wymarzoną kwalifikację na igrzyska. Można powiedzieć: do trzech razy sztuka. W tym samym roku potwierdziła formę, na czwartym miejscu kończąc testowe zawody w Tokio.
-To był bardzo ciężki sezon, dużo emocji, ale jak sobie usiadłam po tym wszystkim w grudniu, stwierdziłam, że wykonałam kawał dobrej roboty – mówi kajakarka. – Chciałam utrzymać formę do igrzysk.
Popłynąć po medal
Początki pandemii zastały ją w lutym na zgrupowaniu we Włoszech. Nie oglądała telewizji, nie wiedziała więc, dlaczego rodzice i znajomi pytali, czy wszystko w porządku i kiedy wraca. Ciężko przeżyła informację o przeniesieniu igrzysk paraolimpijskich.
- Byłam gotowa na wszystko, tylko nie na przełożenie igrzysk – przyznaje. – Dosłownie tym żyłam. Jak już wywalczyłam kwalifikację, moim największym marzeniem było zdobycie medalu w Tokio. Solidnie się przygotowywałam, dawałam z siebie wszystko. Bardziej więc ucierpiałam przez przełożenie igrzysk, niż przez to, że nie udało się pojechać na poprzednie. Byłam załamana.
Porozmawiała jednak z trenerem, mężem, rodziną i doszli do wniosku, że dostała po prostu dodatkowy rok na to, by stać się jeszcze lepszą. Kontynuowała więc treningi po dwa razy dziennie – najpierw w domu, potem na wodzie. Ma nadzieję, że od przyszłego roku będzie można wyjeżdżać na zgrupowania klimatyczne.
- Nie stopujemy – zapewnia. – Bez znaczenia są dla mnie plotki, że te igrzyska w ogóle mogą się nie odbyć. Szykuję się cały czas i mam nadzieję, że będę płynąć po medal. Daję z siebie wszystko, by potem nie mieć sobie nic do zarzucenia.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz