Rafał Wilk. Teraz pięć lat, za to potem trzy
Właściwie nic już nie musi. Ma cztery medale paraolimpijskie z Londynu i Rio, a także odpowiedni wiek, by przejść na sportową emeryturę. Ta go jednak nie kręci. Woli kręcić na handbike’u.
- Zobaczymy, na co zdrowie pozwoli, ale myślę, że jeszcze chwilę na tym rowerze pojeżdżę – mówi Rafał Wilk. – Dużo starsi ode mnie jeżdżą i zdobywają medale. Wiadomo, że nie chodzi o to, żeby na zawody jeździć jak na wycieczkę, po komplet dresów. Charakter mi na to nie pozwoli. Owszem, mogą też przyjść młodzi i wybić mi kolarstwo z głowy. Ale na razie mam do obrony dwa medale z Rio. A właściwie jeden do obrony, a ten srebrny do poprawienia.
W odróżnieniu od Rio, trasa w Tokio będzie trudniejsza.
- Samochodowy tor Fuji, na którym będziemy się ścigać, jest bardzo techniczny, są zakręty, zjazdy, podjazdy, dla mnie to bardzo fajnie – podkreśla.
Detale, czyli sekundy
By obronić jedno złoto z Rio i odbić drugie, niezbędny jest intensywny trening. Rafał bez roweru spędza w ciągu całego sezonu może dwa tygodnie. A i wtedy ciągnie go, by choć trochę pokręcić... Rocznie przejeżdża około 16–17 tys. km, przeznaczając na trening łącznie ponad 600 godzin. Nie tylko na rowerze. To także siłownia, rehabilitacja, fizjoterapia, dietetyk. Znaczenie mogą mieć najmniejsze detale.
- Ostatnio byliśmy nawet w tunelu aerodynamicznym, dzięki Polskiemu Komitetowi Paraolimpijskiemu i Instytutowi Sportu – opowiada. – To cenna lekcja, dzięki której wiem, co trzeba poprawić, bo znaczenie może mieć nawet głupie ułożenie nóg czy brak jakiejś osłony zmniejszającej opór powietrza. Na 20-kilometrowej trasie może to oznaczać np. pół minuty różnicy, czyli medal lub jego brak. Zwłaszcza w jeździe na czas liczą się naprawdę sekundy.
Tak ciekawe doświadczenia, jak tunel aerodynamiczny, zdarzają się bardzo rzadko. Trening kolarski to zazwyczaj codzienne pokonywanie wielu kilometrów. Rafała to nie nudzi.
- Jak ktoś codziennie chodzi do pracy od 7 do 15, to też może wydawać się nudne – podkreśla. – Zawsze można zmienić trasę, czasem się na niej kogoś spotka. Poza tym my tu mamy fajne tereny, górki, kontakt z naturą, wolność. No i przecież nie jeździmy, żeby jeździć, tylko trenujemy jakieś interwały, zawsze coś się dzieje. Co innego jazda na trenażerze, w miejscu – to jest psychicznie dobijające. Ale na rowerze te 3–4 godziny bardzo szybko mijają.
Trzykrotny mistrz paraolimpijski podkreśla, że w kolarstwie nie ma drogi na skróty. Nie wystarczy potrenować dwa czy trzy razy w tygodniu. Wszystko to wyjdzie potem na zawodach.
Awaryjny powrót
Dlatego podczas pandemii nie odstawił roweru, swoje wyjeździł. Początki pandemii zastały go na zgrupowaniu na Majorce. Po trzech dniach od przyjazdu trzeba było organizować bilet powrotny i awaryjnie wracać do kraju. Pojawiały się kolejne obostrzenia i nie wiadomo było, czy za chwilę lot w ogóle będzie możliwy.
Po powrocie Rafał na wszelki wypadek dwa tygodnie przesiedział w domu. Nic mu nie było, wolał po prostu dmuchać na zimne, by nie zagrażać otoczeniu. Plan na cały sezon jednak się posypał. Odwoływane były kolejne zawody, w tym mistrzostwa świata.
- Tego wszystkiego nie można nawet nazwać sezonem – stwierdza zawodnik. – Jak w ubiegłych latach miałem po około 40 startów, tak w tym było ich bodajże 12 czy 14.
Przełożenie igrzysk w Tokio przyjął ze spokojem.
- Trzeba teraz robić większą objętość treningową, bazę i szykować się na przyszły rok – tłumaczy. – Są plusy i minusy takiej sytuacji. Teraz czekamy pięć lat, ale po Tokio będziemy czekać trzy. Wiadomo, że nie ma co ryzykować tylko po to, żeby za wszelką cenę impreza się odbyła. Bez sensu byłoby też startować, jeśli wszyscy zawodnicy by nie dotarli. Lepiej, żeby zadbać o organizację w normalnych warunkach, by można było rywalizować na zdrowych zasadach.
Wyróżnić się z tłumu
Igrzyska w czasach zarazy oznaczałyby też brak kibiców. Oczywiście, nie wiadomo, czy i za rok trybuny nie będą puste. Ale taka sytuacja zwiększy rolę mediów. Do tych, zwłaszcza telewizji, nasz czołowy handbike’er ma wiele zastrzeżeń.
- Ostatnio usłyszałem: „stary, o tobie więcej mówią we Włoszech niż w Polsce” – podkreśla. – U nas to się zmienia, ale wciąż – mimo że zdobywamy medale mistrzostw świata i Europy – ważniejsza jest dla dziennikarzy zmiana trenera klubu piłkarskiego. To jest przykre. Tymczasem Hiszpanie mają w telewizji koszykówkę na wózkach, a gdy w Channel 4 pokazywano igrzyska paraolimpijskie w Londynie, to oglądalność tego kanału wzrosła trzy- czy czterokrotnie. Także i w Polsce oglądalność transmisji z Rio była chyba całkiem niezła. Przecież nasza walka o medale to jest to samo zaangażowanie, to samo serce, co u olimpijczyków. Gdyby ludzie znali sport paraolimpijski np. z telewizji, być może udałoby się uniknąć wielu niezręcznych sytuacji.
Rafał ostatnio spotkał starszą panią, która nie mogła się nadziwić, czymże on jedzie. Z kolei na stoku, na widok narciarza w monoski, niektórzy reagują komentarzami typu: „czego to ludzie nie wymyślą, żeby się wyróżnić z tłumu”... Po co komu potrzebne takie komentarze? Sport paraolimpijski jest wystarczająco emocjonujący. Nawet na treningu.
- Ostatnio jechałem około 40 km/h, gdy wyskoczył labrador, a to dość duży pies. Stuknął mnie w przednie koło, zrobiłem fikołka i wylądowałem w rowie – opowiada Rafał. – Nie wiem, czy chciał się przywitać, czy to z radości, dobrze, że się nie połamałem, skończyło się tylko na otarciach. Psu też się nic nie stało. Całe szczęście, że nie uderzyłem w jakiś przepust...
Z rowu pomogli mu się wydostać przypadkowi ludzie. Czy to był koniec jazdy tego dnia? Rafał zaprzecza:
- Wróciłem do domu, żeby się jakoś pozbierać i... pojechałem dalej na trening.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz