Jacek Czech. Świadomość własnego ciała
Gdyby nie brat Przemek, dawno pewnie dałby sobie spokój z pływaniem. Jacek Czech ma w bracie duże oparcie. – Pomaga mi, jest moim trenerem, zajmuje się też organizacją moich przygotowań, wyjazdów – mówi zawodnik.
- Po igrzyskach w Rio usiedliśmy z bratem i stwierdziliśmy, że jeszcze spróbujemy. Zdecydowałem, że jeśli wszystko dobrze się potoczy i zdrowie dopisze, to wyznaczam sobie kolejny cel, czyli Tokio – opowiada Jacek.
W Rio dwa razy był w finale. Trochę narzekał na przetrenowanie. Niestety zdawał też sobie sprawę, że medale i tak są poza jego zasięgiem.
- Miałem świadomość, że nie mam możliwości wygrać z Chińczykami, którzy pokazali formę tuż przed Rio – podkreśla. – Oni byli dużo sprawniejsi. Później, w wyniku reklasyfikacji, to było chyba w 2018 r., zmieniono im grupy na dużo wyższe. Dało mi to trochę satysfakcji, że rywalizacja nie była fair play i pomogło pod kątem psychiki.
Sukcesów przybywa
Zanim do tego doszło, rok po igrzyskach, na mistrzostwach świata w Meksyku na dystansie 50 m stylem grzbietowym Jacek wywalczył czwarte miejsce, a na 100 m – piąte.
- Byłem zadowolony z tych startów – przyznaje. – Przede wszystkim były równe, powtarzalne w eliminacjach i finałach, do tego osiągnąłem bardzo dobre wyniki. Muszę przyznać, że było to dla mnie budujące, choć wróciłem po raz kolejny bez medalu.
Na tyle budujące, że rok później mistrzostwa Europy w Dublinie zakończył ze złotem na 100 m i srebrem na 50 m, a do drugiego zwycięstwa zabrakło naprawdę niewiele. Dołożył jeszcze brąz na 200 m stylem dowolnym i widać było, że forma rośnie.Czego się nie udało w Meksyku, dokonał na mistrzostwach świata w Londynie w 2019 r. Gdy poprzez reklasyfikację wyrównano w jego kategorii poziom, zajął czwarte miejsce na 100 m, ale – co najważniejsze – na dystansie o połowę krótszym zdobył srebro. Zwieńczeniem 2019 r. było zdobycie statuetki Guttmanna za zwycięstwo w pierwszej edycji Plebiscytu Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego na Sportowca Roku. Medale i wyróżnienia są ważne, ale to nie wszystko.
- Prócz worka medali, dla mnie najważniejszy jest progres osiąganych przeze mnie czasów – tłumaczy Jacek. – Gdy zaczynałem swoje starty w 2005 r., 50 m stylem grzbietowym przepływałem w 1 min. i 15 sek. Teraz to samo pływam w 58 sek. To jest niesamowity postęp.
Nie pozwólcie na odcięcie tlenu
Postęp przyszedł wraz z doświadczeniem. Gdy zaczynał uprawiać sport, nie za bardzo miał mu kto przekazać niezbędną wiedzę. Integracja ze sportem osób pełnosprawnych była na o wiele niższym poziomie. Na szczęście jest osobą otwartą, kontaktową, więc po prostu zaczął pytać, rozmawiać z innymi sportowcami, trenerami, lekarzami, fizjologiem, dietetykiem. Dzięki temu lepiej poznał siebie, własne ciało, reakcję na stres, a to jest klucz do sukcesu.
- To bardzo specyficzny sport i szanuję każdego pływaka – podkreśla. – Przede wszystkim jest to dyscyplina monotonna. To przecież pływanie od ściany do ściany i walka wyłącznie z samym sobą. To może zniszczyć psychikę. Znam przypadki pływaków, którzy po zakończeniu kariery mają wodowstręt, nie chcą wejść do basenu.
Z wiekiem dowiedział się, że pływanie to nie tylko siła. Trzeba ją połączyć z techniką i gibkością. Do tego oddech i odpowiednie rozłożenie tempa. Jacek podkreśla, że Londyn i Rio pokazały, że sił zaczynało mu brakować na 37–40 metrze. Brakowało ich na finiszu.
- Problem wynikał z tego, że od początku „szedłem w trupa” – tłumaczy. – Bo pierwsze 25 m szybko mija, idzie się jak torpeda, to jest moment. Ale później jest 30., 40. metr, gdy zaczyna „odcinać”. Trzeba poznać swój organizm, by na finiszu nie wpadać w panikę, gdy mózgowi zaczyna brakować tlenu, bo wszystko zużywają mięśnie. Trzeba też wielu godzin pracy nad wydolnością, pozycją w wodzie, oddechem, techniką. Nie można młócić wody, lecz trzeba się od niej odpychać. Doskonale przecież wiem, ile powinienem wykonać cykli, by przepłynąć basen 50-metrowy. To czysta matematyka, ale tylko ode mnie zależy, jak perfekcyjnie wykonam każdy cykl i jak rozłożę siły. Do tego niezbędna jest duża świadomość własnego ciała.
Odpowiedni balans
Srebro mistrzostw świata w Londynie to w dużej mierze efekt właśnie tej świadomości. Droga do niej prowadzi poprzez trening umysłu, ciała i ducha, poprawianie koncentracji i zrozumienia siebie. Zaczął pracować z cyklu: trzy tygodnie treningu, tydzień przerwy i znów to samo. Jak zgrupowanie, to tylko ćwiczenia, jedzenie i spanie. Jak czas wolny, to bardzo ważna jest jakaś odskocznia: przyjaciele, spacery po lesie, dobry film. Trzeba oderwać głowę od pływania.
- Inaczej po prostu zatoniesz – Jacek nie owija w bawełnę. – Trzeba słuchać swojego organizmu, bo młody organizm wybacza błędy, starszy już nie. Kiedyś bardziej lubił zawody, teraz tak samo ceni sobie trening. Traktuje go jak swoją pracę, w której daje z siebie wszystko.
Ale potem wychodzi z pływalni i o niej zapomina – dla higieny psychicznej. Zbyt dużo myślenia nie pomaga także na zawodach. I na to są metody.
- Wdrażam procedury startowe – tłumaczy. – Wiem, jak ma wyglądać moje śniadanie, jak mam dotrzeć na basen, co mam zrobić przed wejściem, jaką mam wykonać rozgrzewkę, jak zachować się przed startem. Wszystko mam wcześniej opracowane. Dobrze jest sobie to wszystko spisać i potem do tego wracać, bo wtedy nie myślisz, jesteś robotem. Chodzi o to, by jak najmniej energii stracić przed startem, a jak najwięcej wykorzystać już w wodzie.
Jacek stara się też nie wywierać na sobie zbyt dużej presji. Wie, na co go stać, że nie poprawi się nagle o 5 czy 10 sek.
- Wiem jednak, że mogę urwać sekundę na dopłynięciu czy przy odpowiednim rozłożeniu tempa, i z tego się cieszę – podkreśla. – Moim celem jest urwanie 2 sek. na dystansie 50 m w czasie igrzysk w Tokio. Jeśli się to uda, to będzie mój sukces.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz