Igor Hrehorowicz. Wielkie marzenie
Dokładnie pamięta swoje pierwsze mistrzostwa świata – w Londynie. 16-letni wówczas Igor Hrehorowicz ciężko walczył o kwalifikację. Udało się.
- Wiedziałem, że są to zawody wyższej rangi niż mistrzostwa Europy rok wcześniej – mówi. – Przyjeżdżają ludzie z całego świata, zawodnicy, których nigdy nie widziałem, nie wiedziałem, jak pływają, jak rozkładają swoje siły na dystansie 400 m, czego mogę się po nich spodziewać.
Jego koronny dystans to 400 m stylem dowolnym. Najpierw jednak popłynął na dystansie 100 m delfinem. To nie był dobry start. Wprawdzie trener Wojciech Seidel i bardziej doświadczona koleżanka z kadry – Oliwia Jabłońska tłumaczyli mu, że to nic takiego, ale jednak się przejmował.
Luz Australijczyka
Eliminacje na 400 m kraulem przeszedł bez większych problemów, jednak nerwy dały o sobie znać przed finałem, w tzw. call roomie, przed wejściem na basen.
- Mimo że byłem dosyć ciepło ubrany, było mi zimno i strasznie trzęsły mi się ręce – wspomina. – W ogóle nie mogłem opanować nerwów. Wmawiałem sobie, że jest dobrze, że nawet jeżeli popłynę trochę gorzej, to i tak sukcesem jest fakt, że jestem na tych zawodach, w finale, w pierwszej ósemce na świecie. Imponował mu luz utytułowanego Brendena Halla z Australii, który zachowywał się, jakby to był co najwyżej trening. Na basen wychodzili po kolei. Igor pamięta skierowaną na siebie kamerę, a także swoją sylwetkę na telebimie.
- Stanęliśmy na słupkach, wskoczyłem do wody i... zobaczyłem, że wszyscy wystrzelili do przodu i tak naprawdę byłem ostatni – wspomina. – Zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak. Ale ustalone było z trenerem, że mam płynąć równo każdą „setkę”, więc tego się trzymałem. I rzeczywiście, z każdą „setką” byłem coraz bliżej. Wiadomo, czołówka wystrzeliła i ciężko było ją dogonić, ale tych po bokach mogłem prześcignąć. Skończyłem na piątym miejscu, ale z szóstym na mecie ostro się ścigaliśmy i wygrałem o niecałe pół sekundy. On umierał, ja umierałem, to była walka do końca.
Igor przyznaje, że spojrzał na tablicę wyników, ale nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co zobaczył.
- Dopiero w drodze do szatni dotarło do mnie, że jestem piąty na świecie, że jest to miejsce, którego tak naprawdę się nie spodziewałem, bo moim głównym celem było dostać się do finału – podkreśla. – Wyprzedziłem starszych, bardziej doświadczonych zawodników, ale widziałem też, że wygrał Hiszpan, który jest w moim wieku. Wiedziałem też więc, że na tym się to nie skończy, że będę go gonił i w kolejnych latach to będzie mój największy rywal.
Złoto na początek
Gdy mama zapisała 6-letniego Igora na basen miało to być formą rehabilitacji chłopca. Dość szybko przekształciło się to jednak w coś więcej – szkołę sportową i regularne treningi pływackie. Najpierw z pełnosprawnymi rówieśnikami, potem dopiero we wrocławskim „Starcie”. Pływanie go wciągnęło.
- Widziałem, że z niektórymi przegrywam, z niektórymi wygrywam, ale mogę być w czołówce – podkreśla. – Miałem może 12 lat, gdy ze „Startem” pojechałem na moje pierwsze zawody, mistrzostwa Polski juniorów. Zdobyłem pierwszy medal w najmłodszej kategorii, od razu złoty, co zachęciło mnie do dalszego, bardziej intensywnego pływania.
Treningi sprawiają mu radość, nie traktuje ich jak przykrego obowiązku. Nieważne, że niemal cały swój czas dzieli między szkołę i basen, na którym jest obecny nawet dwa razy dziennie. Do tego w drodze na basen musi przejechać przez cały Wrocław.
- Są plusy pływania – mówi. – To możliwość bycia wysportowanym, ale też podróżowania, bo jeździmy w różne miejsca – do Włoch, Portugalii, Wielkiej Brytanii.
Nie odstrasza go nawet to, że przy 400 m kraulem treningi oznaczają żmudne pływanie od ściany do ściany, jednorazowo po 5–7 km na basenie, który ma 25 m. Ani to, że w tym celu trzeba wstawać wcześniej niż inni. Podkreśla, że ćwiczy w ten sposób swoją silną wolę. Prawdą jest też, że czasem zdarza się coś o wiele bardziej ekscytującego. Cztery lata temu Igor mógł poczuć atmosferę paraolimpijskich przygotowań. Zakwalifikował się na obóz kadry, podczas którego nasi pływacy przygotowywali się do igrzysk w Rio.
- Poznałem tam wielu zawodników, mogłem zobaczyć, jak trenują, jak są przygotowani pod kątem mentalnym – wspomina. – W tamtych czasach, kiedy byłem niedoświadczonym pływakiem, fakt, że mogłem zobaczyć ciężki trening i przygotowania, wpłynął na mnie mobilizująco.
Chciał być jednym z nich. Tak samo pojechać na igrzyska. To do dziś jego wielkie marzenie.
Praca nie idzie na marne
Jego pierwszymi dużymi zawodami były mistrzostwa Europy w Dublinie w 2018 r. Wiedział, że jego sukcesem jest już sam fakt, że się na nie dostał i mógł się sprawdzić. Że nic się nie stanie, jeśli nie pójdzie mu za dobrze. Przyznaje jednak, że samo zakwalifikowanie się do trzech finałów był dla niego zaskoczeniem.
- Wróciłem do domu z uśmiechem – mówi. – Wiadomo, im więcej sukcesów, tym praca może być bardziej efektywna, bo wiem, że nie idzie na marne.
Rzeczywiście, rok później było piąte miejsce na mistrzostwach świata. Jednak marzenie o igrzyskach w Tokio musiał przełożyć na kolejny rok. Nie rozpacza z tego powodu.
- Wiem, że jestem młodym zawodnikiem i z roku na rok pływam coraz lepiej, więc przez ten dodatkowy czas mogę się lepiej przygotować – podkreśla.
Chciałby na igrzyskach zdobyć jakikolwiek medal. Z pokorą podchodzi jednak do rzeczywistości.
- Gdyby mi to nie wyszło, byłbym czwarty czy nawet ósmy, to wiem, że przede mną jeszcze długa droga – podsumowuje. – Na tym się nie skończy. Będę walczył dalej.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz