Natalia Partyka. Los faworytki
Nie pamięta, kiedy ostatnio nie trzymała rakietki aż przez dwa miesiące. Może jak miała 10 lat i dopiero zaczynała przygodę z tenisem stołowym?
- Nie przypominam sobie, żebym miała chociaż miesiąc pauzy – przyznaje.
Gdy zaczęła się pandemia, a wraz z nią odwoływanie turniejów, była w samym środku sezonu. Pod koniec stycznia z koleżankami z reprezentacji przypieczętowała kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Tokio. Na początku roku wzięła udział w paru dosłownie zawodach.
- Informacja o lockdownie dopadła mnie w czasie międzynarodowego turnieju w Polsce – opowiada. – Miałam w nim zacząć grać od piątku. Przyjechałam we czwartek wieczorem do Gliwic, odbyłam jeden, krótki trening, a w piątek rano usłyszeliśmy, że turniej odwołują i wszyscy muszą szybko wracać do domu, bo granice będą zamykane.
Polski lockdown spędziła w Czechach, gdzie piąty już sezon reprezentuje klub SKST Hodonin. Tam także wszystko było pozamykane, nie było gdzie trenować. Trzeba było siedzieć w domu i starać się utrzymać sprawność fizyczną. Natalia przyznaje jednak, że po tych wszystkich latach spędzonych między treningami a turniejami, czerpała dziwną przyjemność z tego wolnego czasu.
- Byłam naprawdę bardzo zmęczona – tłumaczy. – Ścieżka kwalifikacji do Tokio, przede wszystkim do igrzysk olimpijskich, była niezwykle wyczerpująca. Przez niemal 1,5 roku jeździliśmy z turnieju na turniej. Udało się, więc było warto, ale ten czas bez wyjazdów pozwolił mi trochę odpocząć, nabrać oddechu, dystansu. Chyba potrzebowałam takiego spowolnienia.
By nie zardzewieć
Do treningów wróciła po dwóch miesiącach. Tenisiści zazwyczaj narzekają, że nie mają czasu na spokojne szlifowanie techniki, bo ciągle tylko turnieje i mecze. Od czerwca Natalia ma tego czasu aż nadto. Trenuje bez przerwy, ale przyznaje, że mocna, systematyczna praca nie jest łatwa, jeśli nie ma się konkretnego celu. To dla niej nowa sytuacja.
- Do tej pory ciągle grałam, mecze były co weekend lub co dwa, a w perspektywie miesiąca czy dwóch zawsze była jakaś główna impreza – zaznacza.
Tymczasem kolejne turnieje przekładano na przyszły rok. Jedynie pod koniec sierpnia reprezentantki Polski spotkały się w Budapeszcie z tenisistkami z Węgier na wspólnych zawodach, które zresztą Natalia wygrała w deblu i zakończyła na drugim miejscu w singlu. Zagrały bardziej po to, by nie zardzewieć, gdyby od września miało coś ruszyć. To przecież sezon mistrzostw świata i Europy, miała grać liga.
- Rozegrałam w niej we wrześniu i na początku października cztery mecze, po czym Czechy znów się zamknęły i meczu w połowie października już nie zagrałyśmy – opowiada tenisistka.
Od tamtej pory jest w Gdańsku. Pomaga zawodnikom ze swojego klubu trenować w Polsce, gdzie jeszcze nie zamknięto hal sportowych. Nikt tak naprawdę nie wie, czy coś w tym roku się jeszcze odbędzie. Natalia nie kłóci się jednak z rzeczywistością.
- Na nic się nie nastawiam. Po prostu trenuję, przyglądam się, czekam i tyle – przyznaje. – Jak będzie jakiś turniej, to będzie.
Medal już na szyi
Natalia ma jednak nadzieję, że przyszłoroczne Tokio jest niezagrożone. Byłyby to jej szóste igrzyska paraolimpijskie i czwarte olimpijskie. Wciąż jest filarem reprezentacji Polski osób pełnosprawnych, w składzie z niekwestionowaną liderką Li Qian i młodszą, ale bardzo zdolną Natalią Bajor. Dobrze wie, że w Tokio będzie polskiej drużynie niezwykle ciężko, zwłaszcza jeśli trafią na Chinki, Japonki czy Koreanki. Wiele zależy od losowania czy bardziej tego, do którego koszyka wcześniej Polki trafią. Dzięki awansowi do Tokio jako drużyna, Polsce przysługują także dwa miejsca w turnieju indywidualnym. Kto w nim zagra prócz Li Qian, to decyzja trenera. Gdyby postawił na Natalię Partykę, obecnie 70. w światowym rankingu singlistek, chciałaby dotrzeć co najmniej do 1/16 finału, jak w Londynie. Choć tu też w dużej mierze decydować będzie losowanie. Panią własnego losu Natalia jest za to w singlowym turnieju paraolimpijskim. To jednak wcale nie znaczy, że zwycięstwo ma w kieszeni. Już przed Rio irytowało ją, gdy widziano w niej pewną złotą medalistkę.
- Obecnie niewiele się zmieniło – przyznaje. – Wciąż mam ten medal zakładany na szyję jeszcze przed igrzyskami. A przecież żadna przeciwniczka nie podda się tylko dlatego, że gra ze mną. Wszystkie będą grały bez stresu, każda chce sprawić niespodziankę, więc będę sobie musiała przy stole wszystko wywalczyć. Jest kilka dziewczyn, głównie z Azji, grających od niedawna, które podnoszą trochę poziom.
Ciśnienie, że koniecznie musi być złoty medal, działa stresująco. A gdy do głosu dochodzą nerwy, umiejętności przestają być atutem.
- Paradoksalnie, choć nie do końca ten mechanizm rozumiem, mam tak, że zazwyczaj bardzo dobrze radzę sobie w sytuacjach stresowych, zachowuję stalowe nerwy i daję radę, a na igrzyskach paraolimpijskich jest inaczej – mówi. – Nie jest tak, że tracę nerwy, bo trzymam je na wodzy, co pozwala mi jednak wygrywać, ale przez tę ogromną presję gram na kilkadziesiąt procent tego, co potrafię. Przez to sama pakuję się w tarapaty.
To tylko sport
Niedawno Natalia oglądała swój finał z Londynu z 2012 r., z Chinką Yang Qian.
- Powinnam go wygrać 3:0 bez większego stresu, a skończyło się na wyniku 3:2 – podkreśla. – Nie mogłam uwierzyć, ile błędów popełniłam z piłek, które normalnie są moimi najpewniejszymi zagraniami. Na igrzyskach paraolimpijskich stresują mnie już pierwsze mecze, pierwsze piłki. Potem stres odpuszcza, ale są momenty, gdy gram bardzo słabo i daleko mi do mojego przeciętnego choćby poziomu. Może to dlatego, że nie chcę zawieść siebie i osób, które na mnie liczą, a które są przecież jakoś bliskie mojemu sercu. Ostatni przegrany mecz singlowy Natalii na igrzyskach paraolimpijskich to ten z finału turnieju drużynowego z Chinkami w Pekinie, a więc 12 lat temu.
- Czasami myślę sobie, że przecież będę robiła wszystko, żeby wygrać, ale i mnie ma prawo się zdarzyć jakieś potknięcie – zaznacza. – Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ale to jest tylko sport. Świat się nie skończy. Wszystko to skłania do przemyśleń, czy nie warto „ze sceny zejść niepokonaną”?
- Fajnie by było, bo też na pewno do sześćdziesiątki grać nie będę – śmieje się Natalia. – Nie myślę o końcu kariery. Jak zdrowie będzie mi dopisywać, to jeszcze z 10 lat mogę pograć. Zawsze jednak mówię, że gra musi mi sprawiać radość. Nie chciałabym przy stole męczyć się sama ze sobą tylko po to, by dociągnąć do kolejnych igrzysk. Trochę ich już wygrałam i mam nadzieję, że jeszcze kilka ładnych lat kariery przede mną.
Najnowsze informacje z Igrzysk Paraolimpijskich w Tokio w specjalnej zakładce Niepelnosprawni.pl/tokio, a także na naszych profilach na Facebooku i Twitterze. Na miejscu jest korespondentka Integracji, Ilona Berezowska.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz