Od kulawości do wolności
Rodzicom moim, którzy nie doczekali...
Wychodzenie ze zniewolenia rozpoczęte 25 lat temu jest dla naszego środowiska jak wybuch wulkanu, którego lawy nikt już nie zatrzyma, chociaż ciągle jesteśmy niezadowoleni, bo za mało i za wolno. Zapominamy jednak, że dokonała się niespotykana w naszej historii rewolucja w podejściu do osób z niepełnosprawnościami.
Nasz naród jak lawa,
Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi;
Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.
(Adam Mickiewicz)
Korzystamy z wolności i to na wielu poziomach życia: za nami zmiany instytucjonalne, prawne, socjalne aż po indywidualne dojrzewanie do wolności. Prawda jest taka, że niepełnosprawność przestaje być przekleństwem i obyczajowym odium. Jednak „srebrne gody wolności” to ledwo karczowanie zapuszczonych leśnych ostępów i wytyczanie szlaków do lepszego życia dla wszystkich.
Sny o wolności
Sztaby historyków, publicystów i uczestników wydarzeń wolnościowego 25-lecia dokonują już rozliczeń, przeprowadzają kalkulacje polityczne, wystawiają oceny, bardziej i mniej stosowne cenzurki. Nie mam kompetencji ani takich ambicji. Jestem daleka od tej potrzeby, ale chcę dać osobiste świadectwo. Swój komentarz podsumowujący prywatne 25-lecie w Polsce.
Mój sen wolności to było marzenie o wolności osobistej. Zaczął
się w zakładzie opiekuńczym dla dzieci umysłowo chorych w
Bobolicach, który do dzisiaj prowadzą siostry
zakonne. Był to czas głębokiej komuny, a we mnie budziło się
wołanie do świata. Nie miałam pojęcia, jaki ten świat ma być, czy w
ogóle jest, czy dopiero będzie, ale czułam się jak w więzieniu, na
zesłaniu, jak banita, XIX-wieczny wygnaniec z ojczyzny i domu.
Przez ponad 11 lat życia miałam codzienny fizyczny, psychiczny i emocjonalny kontakt z osobami w różnym stopniu niesprawnymi umysłowo, w przedziale wiekowym 6–25 lat. Tak silnie byłam z nimi związana, że potem, w otoczeniu osób niemających takich problemów, musiałam uczyć się funkcjonowania od nowa. Bardzo długo miałam poczucie, że świat ludzi zdrowych na umyśle jest bardziej „zwariowany” od tego, jakiego doświadczyłam w dzieciństwie i wczesnej młodości.
Ziemio ojczysta, ziemio jasna,
nie będę powalonym drzewem.
Codziennie mocniej w ciebie wrastam
radością, smutkiem, dumą, gniewem.
Nie będę jak zerwana nić.
Odrzucam pusto brzmiące słowa.
Można nie kochać cię – i żyć,
ale nie można owocować.
(Wisława Szymborska)
Ta od zakonnic
Byłam niepełnosprawna, tyle że z dysfunkcją neurologiczną dotyczącą mowy. Ale do dzisiaj mam diagnozę lekarską z lat 50. ubiegłego wieku, gdzie napisano, że mam upośledzenie w stopniu imbecyla. Śmiech na sali. Nie było ośrodków wczesnej interwencji. Nie chcę myśleć, co by było, gdyby nie upór zakonnic do zmiany tej diagnozy, co w tamtych czasach wymagało wielkiego hartu, odwagi, czasu i bez liku badań. Nastawienie do takich osób było delikatnie mówiąc niechętne... Mimo to trzy lata później poszłam do szkoły poza zakładem. Byłam jedynym niepełnosprawnym dzieckiem w szkole, trochę jakby nielegalnie. Przez pół roku moje dane i oceny w dzienniku zapisywano ołówkiem. Jakiej to wymagało odwagi od nauczycieli tego małego miasteczka... Dostałam od nich szansę na normalne życie. Gdyby nie postawa zakonnic i nauczycieli, to zostałabym w tym zakładzie i tam umarła, nie znając smaku wolności. Nie chcę nawet myśleć, ilu tam umarło w niewoli.
Pamiętam jednak, że w szkole, do której mnie posyłano, i na
ulicy wołano za mną: „niemota, wariatka, kaleka”! Wszyscy
wiedzieli, że jestem ta od zakonnic z domu wariatów. Nasiliło się
to jeszcze, kiedy chodziłam do szkoły średniej. Dzisiaj słowo
„wariat” funkcjonuje potocznie i często nie dotyczy
niepełnosprawności. W ogóle określenia
upośledzenia umysłowego: idiota, imbecyl, debil – podobnie jak
słowa: kaleka czy inwalida są coraz rzadziej używane, bo nie
wypada. I bardzo dobrze!
...po świecie tułał się człowiek
i nagle: Polska i harfa eolska,
po prostu cud jak z nut:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal
Będziecie śmiać się, lecz daję słowo: (...)
Ja jestem Polak, a Polak jest wariat,
a wariat to lepszy gość
(Konstanty I. Gałczyński)
Bez nadziei
Najgorszym okresem przed wolnością były lata szkoły średniej i kawałek studiów... Przyjmował mnie do szkoły stary nauczyciel, dobry człowiek i pedagog z powołania, ale szybko przeszedł na emeryturę i zostałam sama. Nie powiem, że nie było wobec mnie odruchów dobroci, ale nie o to chodziło. Kanapka raz na tydzień od jakiejś nauczycielki niczego nie rozwiązywała. Nadal pozostawałam bez opieki, niedożywiona, nieustannie się śliniąca... po pobycie w zakładzie nie miałam pojęcia jak żyć, a w domu mama potrzebowała wsparcia, bo jej nikt nigdy nie wspierał. Kiedy podczas rozdawania świadectw maturalnych dyrektorka życzyła mi znalezienia pracy, to znów poczułam zew, aby udowodnić, że jestem sprawna umysłowo, że nie jestem wariatką. Do dzisiaj czasem to we mnie dudni jak echo...
Miałam wykształcenie średnie zawodowe, ale w zawodzie nieadekwatnym do moich możliwości, mimo skierowania z ośrodka edukacyjno-psychologicznego – czegoś na wzór dzisiejszych placówek. Dostałam przydział do takiej a nie innej szkoły po serii „testów na normalność”, bo tam było miejsce i chcieli mnie przyjąć... Następną serię badań przeszłam przed przyjęciem do spółdzielni inwalidzkiej, w której zatrudniono mnie do zszywania dokumentów i ich archiwizowania, a potem zgrzewania torebek foliowych chałupniczo. Czułam się jak w obozie pracy przymusowej. Moja niezgoda rosła aż do wykłócenia się z szefem spółdzielni o zgodę na studia. Pragnienie czegoś więcej wygrało z moim niskim poczuciem wartości...
Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę w rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot. (...)
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne – obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
(Krzysztof K. Baczyński)
Ręce Pana Boga
Rok 1989 to w moim życiu kolejny wielki przełom. 4 czerwca odbyła pierwsza tura prawie wolnych wyborów, a cztery miesiące później podpisywałam w urzędzie dzielnicowym decyzję na lokal mieszkalny! Wreszcie spełniał się sen o samodzielności. Blisko rok później decyzją ustawy sejmowej nastąpił proces likwidacji komunistycznej firmy RSW Prasa – Książka – Ruch, w której miałam zatrudnienie w niszowym piśmie dla piszących amatorów. Ale to już był inny czas i inny wymiar. Już było nie tak pod górkę, a do tego z racji „kulawości” miałam najlepiej ze wszystkich pracowników. Kadrowa przygotowała dokumenty do ZUS i otworzyła mi drogę do uzyskania świadczenia rentowego. „Nie umrę z głodu”, myślałam. Pierwszy raz poczułam, że moja kulawość broni mnie i daje fory w życiu...
Ale „do bycia u siebie” był jeszcze kawałek drogi, choć już niewiele. W 1994 roku, 20 lat temu, koleżanka z pracy chorująca na SM i jeżdżąca na wózku zaczęła poruszać się po mieście dostosowanym busem (rok wcześnie powstał TUS – Transport Usług Specjalistycznych) i w nim dostała 1. numer „Integracji”. Od razu napisałam do redakcji, że umiem odpisywać na listy i chcę to robić. W styczniu 1995 r. odbyłam rozmowa ze swoim późniejszym (i obecnym) szefem, Piotrem Pawłowskim. Zostałam przyjęta. Dzisiaj nie dałabym rady przejść procedury rozmów kwalifikacyjnych o pracę w Integracji. Nadal mam poczucie, jakbym złapała Pana Boga i za ręce, i za nogi! Znalazłam się w odpowiednim miejscu i czasie!
Chwila ojczyzną ci wyrośnie.
Zjawi się taka niewątpliwa,
Wyłączna, nie do podrobienia,
Że poznasz z echa, zwęszysz z cienia:
To ona – twoja, własna, żywa.
(Julian Tuwim)
Dziękuję Polsce
Obok polskiej krwi po matce płynie w moich żyłach krew pokoleń górali łemkowskich, wiecznych wędrowców. Mój ojciec (rocznik 1907) na temat swojego życia przed wygnaniem (akcja Wisła 1947 r.) nie wypowiedział ani jednego zdania. Kiedy zobaczyłam jego ojcowiznę i ziemię swoich dziadów, już go nie było na świecie. A ja potrzebowałam jeszcze wielu lat, aby do końca uświadomić sobie, co się tak naprawdę stało w mojej rodzinie. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? – pytałam, chociaż już nie było kogo ani o co pytać. Teraz wiem, że jest we mnie Rzeczpospolita Obojga Narodów. Dwóch podobnych mentalności i porywów serca.
Oto mój rodowód
w jedlinowym błamie
pożółkły jak mapa
znaczona szczytami
One harde i wieczne
jak wieczny wędrowca
w skały zamieniony...
(Władysław Graban, wnuk mego ojca)
Moje wspomnienie jest także hołdem dla imiennych i bezimiennych bojowników o wolną Polskę, w której można mówić o tym, co nam zrobiono jako wielonarodowej wspólnocie. Także nam jako środowisku ludzi z różnymi niepełnosprawnościami. Do mnie wolność przyszła od morza (urodziłam się w Gdyni), od niepełnosprawności i z gór (uwielbiam Tatry). Kocham ziemię Ojca i Matki. Dziękuję za wolność.
Janka Graban jest redaktorką działu Listy w magazynie „Integracja”. Napisz do autorki: janka.graban@integracja.org
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz