W 116 godzin dookoła Bałtyku
Są takie chwile w życiu, kiedy spełniają się marzenia. Są takie momenty, kiedy czujesz, że świat należy do ciebie i wszystko jest możliwe. Są to chwile, gdy dokonujesz rzeczy niebywałych, a które jeszcze kilka miesięcy, lat wcześniej wydawały się nieosiągalne.
Takie emocje i myśli kłębią się w głowach czwórki niezwykłych podróżników. Niezwykłych nie tylko dlatego, że poruszają się na wózkach inwalidzkich, a za środek transportu w swoich wyprawach wybrali pociągi. Niezwykłych także dlatego, że nie boją się marzyć i choć w czasie podróży czai się wiele niewiadomych, łapią byka za rogi i nie odpuszczają...
Szaleństwo po raz trzeci
Wszystko zaczęło się w 2012 roku, kiedy czwórka znajomych z URK (uraz rdzenia kręgowego) postanowiła wyruszyć w zwariowaną podróż pociągami pasażerskimi przez 10 stolic europejskich w czasie poniżej 96 godzin. I choć wydawało się to szaleństwem, Jolanta Tuz, Dariusz Magdij, Mirosław Pawłowski i ja, Piotr Czarnota, z pomocą czterech asystentów dokonaliśmy tego, przemierzając trasę Warszawa – Bratysława – Praga – Wiedeń – Rzym – Amsterdam – Bruksela – Luksemburg – Paryż – Berlin – Warszawa. Rok później, w tej samej konwencji, zmierzyli się z polską rzeczywistością, w podobnym czasie odwiedzając pociągami 16 miast wojewódzkich.
Uczestnicy wyprawy Tour d'Baltica na dworcu w Moskwie, fot.
archiwum wyprawy
Lecz, jak na wstępie napisałem, od czego są marzenia i wyobraźnia? Skoro można było dokonać takich rzeczy w Europie Zachodniej oraz w Polsce, to czemu nie spróbować czegoś więcej? Czemu nie spróbować iść dalej? Tak narodziła się wyprawa, która odbyła się w dniach 2-7 maja 2014 r., a nosiła nazwę Tour d’Baltica.
Wyprawa polegała na okrążeniu Morza Bałtcykiego. Zorganizowana została przez Związek Pracodawców Kolejowych pod patronatem Zbigniewa Klepackiego, podsekretarza stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju, przy współudziale PKP Intercity, Wars, PKP Cargo, PKP PLK oraz Komitetu Organizacji Współpracy Kolei (OSŻD).
Przez Rosję i autobusem
Ze względu na brak połączeń kolejowych w byłych radzieckich republikach nadbałtyckich, pojawiła się konieczność uwzględnienia w czasie podróży Rosji, a konkretnie Moskwy i Sankt Petersburga. Jak się później okazało, podniosło to nie tylko trudność samego przygotowania organizacyjno-logistycznego, ale było również niebezpieczne dla uczestników.
Podobnie jak w poprzednich wyprawach, nie przewidziano noclegów stacjonarnych. Spaliśmy po prostu w pociągach nocnych w wagonach sypialnych. Podróż była więc ciągła i nieprzerwana, a czas na pokonanie całości trasy Warszawa – Moskwa – Sankt Petersburg – Helsinki – Kemi – Lulea – Sztokholm – Kopenhaga – Berlin – Warszawa ograniczono do 116 godzin.
Samodzielność to jeden z celów każdej z wypraw, fot. archiwum
wyprawy
Nowością był fakt, iż część trasy musiała zostać pokonana autobusem, pomiędzy miastami Kemi (Finlandia) i Lulea (Szwecja) z przesiadką w Tornio (na granicy fińsko–szwedzkiej). Ponadto, niejako przy okazji, podróżnicy mieli okazję w ciągu 48 godzin porównać funkcjonowanie i dostosowanie do potrzeb osób poruszających się na wózkach inwalidzkich trzech linii metra: w Warszawie, Moskwie i Sankt Petersburgu.
Pociągi, czyli nocny bez barier
Każdy z nas miał pierwszy raz okazję odwiedzić Rosję i każdy z nas podchodził do tego kraju poprzez nośne hasło: "Rosja to nie kraj, to stan umysłu". Niestety, w wielu momentach to powiedzenie znalazło swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Choćby wtedy, gdy na dworcu miedzynarodowym pani w kasie biletowej sprzedawała nam bilety przez... 4 godziny!
Prawdą jest też jednak, że podczas wyprawy zetknęliśmy się z jedynym pociągiem nocnym w historii naszych podróży, wyposażonym w przedział dla osoby na wózku inwalidzkim – a było to w pociągu z Moskwy do Sankt Petersburga. Kolejnym miłym zaskoczeniem był pociąg z Helsinek do Kemi, w którym znajdowała się toaleta dla osoby z niepełnosprawnością - z prysznicem. Ponadto przedziały były dosyć wygodne i korytarze na tyle duże, że dało się jechać na wózku, co w pociągach raczej nie jest takie oczywiste.
Bywało, że pociągi zaskakiwały poziomem dostępności, fot.
archiwum wyprawy
Podobnie dosyć komfortowe warunki były w rosyjskim pociągu dużych prędkości o nazwie Allegro, jadącym z Sankt Petersburga do Helsinek, w którym znajdowało się wyznaczone miejsce do postoju wózków. Pamiętać jednak należy, że aby móc się przesiąść z wózka na miejsce siedzące, trzeba mieć inny bilet, ponieważ bilet dla osoby na wózku zakłada siedzenie na tymże wózku.
Autobusy, czyli skrajności
Mimo dobrego dostosowania Skandynawii do potrzeb osób na wózkach, w przypadku autobusów przeżyliśmy dwie skrajności. Na trasie z Kemi (Finlandia) do Lulei (Szwecja) zmuszeni byliśmy wysiąść z pociągu i skorzystać z transportu zastępczego w postaci autobusu. Do końca wierzyliśmy, że autobus w Kemi będzie dostosowany i bez żadnego problemu dotrzemy do miasta docelowego. Niestety, przeliczyliśmy się. Podjechał po nas autobus typu "ogórek". Znowu niezastąpieni okazali się nasi asystenci, którzy każdego z osobna transportowali do autobusu. Niestety, nie mogliśmy liczyć na życzliwość kierowcy. Do granicy ze Szwecją jechaliśmy w mało komfortowych warunkach.
Na szczęście na granicy w Tornio musieliśmy przesiąść się do autobusu szwedzkiego, który okazał się skrojony do naszych potrzeb. Miał platformę umożliwiającą wjazd i przeszkoloną obsługę. Nawet dostaliśmy w poczęstunku herbatę i kawę!
Dostosowany autobus na granicy fińsko-szwedzkiej, fot. archiwum
wyprawy
Metro, czyli dramat
Okazało się, że o ile pięknem i siecią połączeń metra moskiewskie i petersburskie są nieporównywalne do naszego stołecznego, to pod względem przystosowania do potrzeb osób na wózkach metro rosyjskie było... dramatem. Dosłownie i w przenośni.
Praktycznie tylko jedna stacja metra w Moskwie umożliwiała dostanie się z poziomu miasta na peron bez konieczności przenoszenia wózków po schodach - i to też pod warunkiem, że jest się na tyle sprawnym, że można jechać schodami ruchomymi. Było to przy Dworcu Białoruskim. Pozostałe stacje metra w którymś momencie wychodzenia "na powierzchnię" kończyły się schodami, czasami wyposażonymi w pochylnie (dla wózków... dziecięcych), a czasami nie.
Schody ruchome można pokonać samodzielnie na wózku..., fot.
archiwum wyprawy
Rosjanie nadrabiają życzliwością. Tour d'Baltica to była nasza trzecia wyprawa, przejechaliśmy już pociagami ok. 20 tys. km, odwiedzilismy wiele miast, ale nigdy nie spotkaliśmy się z taką empatią w stosunku do nas, jak w Moskwie oraz Sankt Petersburgu. Przykład? Niezapomnianą dla nas przygodą był moment, kiedy musieliśmy wydostać się z metra. Stacja niedaleko placu Czerwonego okazała się rzecz jasna niedostosowana. Na szczęście na swojej drodze napotkaliśmy... drużynę nastoletnich hokeistów, którzy widząc nasze problemy z wydostaniem sie z metra, wrócili po nas i każdemu z osobna pomagali wyjść na powierzchnię. Trzeba jednak przyznać, że mimo wysiłków mieszkańców stolicy Rosji, poruszanie się metrem było zadaniem męczącym i trudnym, nawet z czterema asystentami.
... jednak normalnych schodów już nie. Niestety, metro w Rosji
to zazwyczaj konieczność wnoszenia i znoszenia, fot. archiwum
wyprawy
Sankt Petersburg także okazał się słabo przystosowany, natomiast pozostawił w naszych umysłach trwały ślad na skutek wypadku, do jakiego doszło na stacji metra Plac Lenina. Mimo sugestii, że damy radę sami przemieścić się po schodach ruchomych na powierzchnię, jeden z ochroniarzy w metrze nie pozwolił nam na to i postanowił użyć do transportu wózka inwalidzkiego specjalnej platformy. Niestety zapomniał, jak to urządzenie się obsługuje, co doprowadziło do upadku wózka inwalidzkiego z kilkunastu metrów w dół schodów ruchomych, jak również upadku przewożonego Darka na rzeczoną platformę. Film przedstawiający to wydarzenie można zobaczyć w serwisie YouTube.
Na żadnej stacji nie natknęliśmy się na windy. W tym kontekście metro warszawskie prezentuje się naprawdę przyzwoicie.
Pokonać bezsilność
Specyfika tej wyprawy w porównaniu do poprzednich przejawiała się jeszcze w jednej rzeczy: na żadnej stacji ani na żadnym przystanku autobusowym nasza grupa nie informowała pracowników o fakcie podróży osób na wózkach inwalidzkich i konieczności przygotowania zjazdów lub wyjazdów oraz udzielenia pomocy ze stronny obsługi. Potraktowaliśmy tę podróż jako sprawdzian możliwości podróżowania bez konieczności uprzedzania wszystkich i wszędzie. Nadmienić należy, że nie byłoby to możliwe bez własnych asystentów. To oni powodowali, ze grupa była samowystarczalna i na żadnej stacji nie było problemów ze zmianą środka transportu.
Nawet podróż dookoła świata zaczyna się od wyjścia z domu, fot.
archiwum wyprawy
Po co jednak tak się szarpać? Tak naprawdę chodzi o to, żeby pokazać, że można, a nawet należy brać lub próbować brać udział w życiu poza murami własnego domu. Że świat istnieje i w mniejszym lub większym stopniu czeka na każdą osobę na wózku inwalidzkim, żeby próbowała go odkryć. I nie jest ważne, czy jest to podróż dookoła Europy, Bałtyku czy... przejście na drugą stronę ulicy po gazetę do kiosku. Każda z tych aktywności jest tak samo niezwykła, a nieraz taka zwykła czynność wymaga więcej odwagi i determinacji niż podróż dookoła świata. Bo najtrudniej jest wyzwolić się z okowów własnej bezsilności.
Piotr Czarnota, autor artykułu, opowie o podróżowaniu koleją bez barier w programie "Misja Integracja" w TVP Regionalna 24 sierpnia.
Komentarze
-
Podziwiam i zazdroszczę odwagi
23.08.2014, 09:00wielki szacunodpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz