Zanurz się w przygodę
Czy wózek inwalidzki jest w podróżowaniu barierą nie do pokonania? Absolutnie nie! Wystarczą chęci i doborowe towarzystwo, trochę wysiłku przy planowaniu logistyki i znajdowaniu dobrych ofert. Później można się już tylko zanurzyć w Oceanie Atlantyckim u brzegów Fuerteventury.
Smaki winnicy z dzielnicy La Geria na Lanzarote, bajeczne – choć trudne do pokonania na wózku – wąskie uliczki toskańskiej Sieny, wyjątkowa atmosfera w marokańskim Marrakeszu czy w końcu gwar Mostu Karola w multikulturowej Pradze. Miejsca magiczne, warte zobaczenia, a czasem powrotów. Czy wózek inwalidzki jest w podróżowaniu barierą nie do pokonania? Absolutnie nie.
Najistotniejsze są chęci i doborowe towarzystwo, potem trochę wysiłku przy planowaniu logistyki i znajdowaniu dobrych ofert. Później można się zanurzyć - i dosłownie, i w przenośni - wśród raf koralowych Morza Czerwonego albo – jak ja w marcu tego roku – podczas kolejnych odwiedzin na Fuerteventurze, nurkować u jej brzegów w Oceanie Atlantyckim.
Autor na tarasie z pięknym widokiem, fot. Małgorzata
Lisowska
Mam wiele argumentów na utyskiwanie nad swoim losem. Fatalna choroba, postępujący zanik mięśni, która – wedle diagnoz lekarzy – od co najmniej dwóch dekad wysyła mnie na „tamten świat”, coraz mniej siły, wózek inwalidzki, potrzeba wsparcia. Znajduję jednak argumenty na „tak” do działań na co dzień w ukochanym Wrocławiu, a i do podróży, dających więcej mocy niż wszystkie napoje energetyczne świata razem wzięte.
Kiedyś rodzice pokazywali mi urokliwe miejsca w naszym kraju, ojciec na plecach wnosił mnie na Śnieżkę, najwyższy szczyt w dolnośląskich Karkonoszach. Potem i mnie chciało się chcieć. Od czterech lat z przyjaciółką Gosią eksplorujemy wiele miejsc w Europie i na innych kontynentach. Że drogo? To kolejny argument na „nie”. Wystarczy jednak trochę wysiłku, by znaleźć taniej wycieczkę, a po drugie cztery lata temu rzuciłem palenie. Poważne kwoty przeznaczane na brzydko pachnący nałóg przeznaczam na inny – podróżowanie. I zdrowiej, i piękniej!
Jak hiszpański król
Nigdy nie kąpałem się w Oceanie Atlantyckim. Na tzw. otwartych akwenach, plażach może to być problem dla w-skersów. Poza tym zimny jest ponoć, a ja lubię znacznie cieplejsze klimaty. Hotel mamy jednak blisko „wielkiej wody”, a zatem kusi, jak nieznany smak. Rozpoczynamy tradycyjne spotkanie z rezydentem, który proponuje nam kilka atrakcji wyspy leżącej we wschodniej części archipelagu Wysp Kanaryjskich. Pada słowo klucz „nurkowanie”. Tradycyjnie mina zielonookiej Gosi wyraża dezaprobatę, ale daje się przekonać do kolejnej ekstremalnej przygody. Już tak mam, że ciężko mi usiedzieć na miejscu.
Kilka dni później jedziemy do centrum nurkowego na Fuerteventurze, tam z innymi chętnymi przechodzimy szkolenie i pędzimy na plaże. Jestem jedyną osobą niepełnosprawną w ekipie. Sławek, kiedyś żołnierz w Afganistanie, paramedyk omawia ze mną bezpieczne wejście do wody. Cieszę się, że chłopaki, przy wsparciu Gosi, sprawnie ubierają mnie w półsuchy kombinezon, który zapewni mi ciepło podczas eskapady. Ustalamy znaki, którymi będę się posługiwał, kiedy będę potrzebował pomocy. To ważne, gdy ma się słabsze ręce, a pod wodą trzeba wyrównać ciśnienie w uszach, zatykając nos, albo opróżnić maskę z wody.
"Odpływamy kilka kilometrów od brzegu...", fot. Zbigniew
Czech
Uzbrojony w cały ekwipunek, do Oceanu Atlantyckiego jestem wnoszony co najmniej jak hiszpański król przez dwóch instruktorów. Pod wodą, na blisko sześciu metrach, nie ma tylu mieniących się barw, jak w Morzu Czerwonym, ale zachwyt nie ustaje. Karmię więc rybki, których kubki smakowe wyostrzyła podwodna turystyka. Zajadają się więc przygotowanymi wcześniej... bananami.
Odpływamy kilka kilometrów od brzegu. Przez blisko 50 minut fachowa pomoc i instruktaż pozwalają swobodnie nurkować, oddychać przez aparat, wylewać wodę z maski i kilkukrotnie wyrównywać ciśnienie. Rafy robią wrażenie, ale temperatura wody i kolejka amatorów nurkowania sprawia, że wracamy na brzeg. Krzyczę do nieba nieparmalentarnie (choć kto wie, gdzie kulturalniej) z zachwytem, choć potem przez godzinę dochodzę do stałej temperatury. Dużą rolę odgrywają hiszpańskie wina, piękne okazy w Oasis Parku, na Fuerteventurze, i oczywiście towarzystwo Gosi.
Diving - no problem
Nie zawsze jednak moje nurkowanie nastawione było jedynie na zabawę z pełną dozą bezpieczeństwa. Wybraliśmy się przed laty, z siostrą Magdaleną, do Hurghady w Egipicie. Nurkowanie w Morzu Czerwonym kusiło feerią barw, potem racząc chwilą strachu, by znowu obrócić wszystko w dobry żart.
Bezpieczeństwo przede wszystkim, choć w różnych krajach różnie
może być ono rozumiane..., fot. archiwum autora
Ale po kolei. Kiedy autochton wyrecytował formułkę przeszkolenia w języku angielskim, byłem głęboko przekonany, że będę bezpieczny.
- Jak znajdę się w wodzie? – zagaiłem, siedząc na półce „egipskiego jachtu”.
- No problem – usłyszałem od pary tamtejszych asystentów, po czym rzucili mnie, dosłownie, do morza, i już zrozumiałem jak.
Kiedy próbowałem wyjaśnić, że 5-kilogramowy odważnik będzie zbyt lekki, żebym – przy mojej pływalności – mógł się zanurzyć, usłyszałem kolejne „No problem”, zdając sobie sprawę, że mogą być lekkie zakłócenia w komunikacji. Ale co tam, pomyślałem, do odważnych świat należy!
"Osiem metrów pod wodą, niezwykła widoczność, bajeczne kolory –
było warto", fot. archiwum autora
Autochoton zatem zanurzył mnie pod wodę, trzymając na wyciągnięcie ręki za butle, sam pozostając nad powierzchnią morza. Już zaczynałem dostrzegać uroki rafy koralowej, ale po trzecim zaciągnięciu się powietrzem nie było czym... dalej się zaciągać! Uniósłszy zatem kciuk do góry dawałem znak, że chcę wydostać się na powierzchnię. Bez paniki, pomyślałem, i – zwiększając siły za pomocą zasolonej wody - uniosłem i drugi kciuk do góry.
- On chce na powierzchnię, patrz na kciuki – rzuciła również po angielsku moja siostra Magdalena, oglądająca sytuację z łódki.
- No problem – odparł wyraźnie niezorientowany instruktor.
Chyba przebrał miarkę „Małej”, bo ta skoczyła do wody, wynurzając mnie ponad powierzchnię.
- Nie mogłem oddychać – wypaliłem wypluwając aparat.
- No problem – bez wzruszenia i rozbrajająco skonkludował mój instruktor.
Rafa koralowa i jej mieszkańcy z bliska, fot. archiwum
autora
Na to podpłynął filmujący wszystko Egipcjanin, nieco bardziej zaznajomiony z językiem angielskim, a przy okazji zafascynowany blond włosami i niebieskimi oczami mojej siostry. Wyjaśniwszy problem, wyjawił, że pewnie... zawór butli nie był odkręcony.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym ponownie nie zanurkował. Osiem metrów pod wodą, niezwykła widoczność, bajeczne kolory – było warto.
Dwa lata temu razem z Gosią oddałem się znowu nurkowaniu w Morzu Czerwonym, a dwa dni później pofrunęliśmy za jachtem 70 metrów nad ziemią, podziwiając wybrzeże Hurghady. Z jednej strony warto dbać o swoje bezpieczeństwo, mieć otwartą głowę, a z drugiej – pokonywać bariery.
Zawrót głowy „dusigroszów”
Wracam na tegoroczną Fuerteventurę. Powtórka wypadu sprzed czterech lat miała bardzo aktywny wymiar. Wybraliśmy z Gosią hotel nad samym Oceanem Atlantyckim. W całości dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych. Liczne windy, podjazdy, przestronny pokój i łazienka pozwalały cieszyć się wypoczynkiem. Tuż obok rozpoczynała się promenada nad brzegiem, można było spacerować, rozmawiać i... nie przestawać.
Druga wizyta na hiszpańskiej wyspie, leżącej zaledwie 100 kilometrów od wybrzeży Afryki, zobowiązywała. Chcieliśmy zatem ją bardziej zgłębić, dotknąć jej, posmakować. Poza nurkowaniem odwiedziliśmy tamtejsze ZOO, czyli Oasis Park. Śladowe zniżki przeznaczone dla osób z niepełnosprawnościami mogłyby przyprawić o zawrót głowy nie tylko „dusigroszów”, a wespół ze sporymi różnicami poziomów na rozległym terenie być – dla malkontentów – przeszkodą nie do pokonania.
"Przyjazne zwierzątka natychmiast wskoczyły mi na barki,
zapraszając do wspólnej biesiady przy owocowych szaszłykach z
bananami", fot. Małgorzata Lisowska
Ale we dwoje pomału, z uwagą, ale i uśmiechem na ustach daliśmy radę. Czymże bowiem są bariery wobec chęci zobaczenia się z lemurem, znanym z bajki Król Julian. Przyjazne zwierzątka natychmiast wskoczyły mi na barki, zapraszając do wspólnej biesiady przy owocowych szaszłykach z bananami. Papugi, kolorowe pelikany, żyrafy, białe kangury i wiele innych okazów w wodzie i terrariach zachęcały do odwiedzin.
Z Gosią wracaliśmy jednak do Tarajalejo, drugiego pod względem wielkości miasteczka na wyspie i portu, gdzie mieścił się nasz hotel. Obok niego znajdowała się słynna na Fuerteventurze czarna plaża i najlepsze na Kanarach pomidory, które dojrzewają w wietrze znad oceanu i w szczodrych promieniach słońca.
Dotyk historii
Stąd też, w konwoju jeepów z holenderskimi, francuskimi i niemieckimi turystami, wyruszyliśmy na półwysep Jandia, południową część Fuerteventury. Safari wiodło na jego zachodnią część, najpierw szutrem, a potem wąskimi półkami wykutymi w powulkanicznych zboczach, serwując przy okazji absolutnie wyjątkowe widoki Parku Naturalnego, aż do wioski Cofete, doprowadzając do tajemniczej willi nazisty Gustava Wintera. Wszystko wskazuje na to, że dom był punktem przerzutowym zbrodniarzy wojennych uciekających do Ameryki Południowej.
"Safari wiodło na jego zachodnią część, najpierw szutrem, a
potem wąskimi półkami wykutymi w powulkanicznych zboczach", fot.
Małgorzata Lisowska
Mieszka w nim Rosa, służąca Wintera, która skończyła 90 lat, mająca dożywotnie prawo zamieszkiwania posesji. Dumnie podkreśla swoją hiszpańską narodowość flagą łopoczącą na wietrze domostwa, mającego swoje lata świetności dawno za sobą. Poruszanie się w-skersa po śladach wojennej historii wymaga wsparcia silnego asystenta.
Krajobraz horroru miesza się tutaj z przepięknymi widokami dzikiej plaży de Barlovento. Ubity piasek pozwala poruszać się w miarę swobodnie. Tutaj też kręcono film Ridleya Scotta o ziemi obiecanej i życiu Mojżesza pt. „Exodus”. Plaża jest rzeczywiście niezwykle imponująca, ale prądy oceaniczne wyjątkowo zdradliwe. Niestety, nieuwagę swoim życiem przypłaciło kilku śmiałków kuszącej kąpieli.
"Od czterech lat z przyjaciółką Gosią eksplorujemy wiele miejsc
w Europie i na innych kontynentach", fot. archiwum autora
Wyprawę kończymy posiłkiem po obejrzeniu plaży, na której kręcono filmy dla dorosłych, a także latarni morskiej Faro de Jandia, położonej na samym południowo-zachodnim krańcu wyspy. Zatapiamy się w smakowaniu wyśmienitej przystawki, jaką stanowią... tutejsze ziemniaki, płukane w odzyskiwanej z oceanu wodzie, z sosem pomidorowym, delektując się – stanowiącą danie główne - paellą z ośmiornicą, krewetkami, cukinią i licznymi przyprawami. Miesiąc przed nami, w trakcie realizacji swojego programu, tą strawą zachwycał się polski kucharz i historyk Robert Makłowicz. Nad brzegiem Atlantyku nie zabrakło też hiszpańskiego wina i głośnych rozmowów.
Miguel de Unamuno, hiszpański poeta i filozof, zesłany na Fuerteventurę przez generała Franco, opisał wyspę jako „oazę na pustyni”. Nic dodać, nic ująć. A zobaczyć warto.
Ile to wszystko kosztuje?
Wycieczka na Fuerteventurę – od 1 800 zł
Nurkowanie – ok. 300 zł
Wejście do Oasis Park – 114 zł (cena dla osoby niepełnosprawnej:
96,35 zł)
Ważna informacja: turyści na lotniskach na Wyspach Kanaryjskich nie
są obsługiwani poza kolejnością.
Bartłomiej „Skrzynia” Skrzyński - lat 34, jest
dziennikarzem, aktywistą i społecznikiem, współzałożycielem
Fundacji W-skersi. Wykłada w Instytucie Dziennikarstwa i
Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego, jest rzecznikiem
ds. osób niepełnosprawnych przy Prezydencie Wrocławia oraz autorem
programów TV, m.in. „W-skersów”, za które otrzymał Grand Prix w
konkursie dziennikarskim „Oczy Otwarte”, organizowanym przez
Integrację. Ponadto zdobył wyróżnienie PZMot za promowanie sportu
żużlowego w mediach, a w 2012 r. - wyróżnienie w plebiscycie
„Człowiek bez barier”. Został wyróżniony przez Rzecznika Praw
Obywatelskich nagrodą im. Pawła Włodkowica w 2014 r., w tym samym
roku zostając też Lodołamaczem Specjalnym w regionie
dolnośląskim.
Porusza się na wózku z powodu postępującego zaniku mięśni. Mimo to
skakał na bungee, latał szybowcem i paralaotnią. Uwielbia podróże i
sport żużlowy, nurkuje.
Więcej o autorze: www.skrzynski.info.pl
Komentarze
-
Rodzice
14.09.2014, 16:32wszystko fajnie, jak się ma się w wieku 36 lat dwoje rodziców z czego tata nosi i pomaga we wszystkim. Do tego sprawna siostra. Panie Bartku ale to się kiedyś skończy, rodzie nie będą żyć wiecznie, a przyjaciółka raczej nie będzie chciała być pielęgniarką do podmywania przez całe swoje życie. Ma pan szczęście że ma pan Duchena i to zanik w najmniej dotkliwej odmianie. Kiedy rodziców - darmowej opieki 24h/dobę- zabraknie, zobaczy pan na co może pan liczyć w Polsce. Każdy za wszystko będzie chciał od pana kasy, nawet MOPS. Albo pan sobie wymajnie pielęgniarkę za 6000 zł miesięcznie albo pozostaje DPS. Naprawdę to nie jest sztuka podróżować mając taką komfortową sytuację rodzinną jak pan Skrzyński.odpowiedz na komentarz -
Turystka
05.09.2014, 19:43Hmm towarzystwo? Gdy stałam się ON, a jestem chodząca jakoś całe towarzystwo znikło. Nawet jak proponowałam wyjazd w charakterze opiekuna nikt nie chciał. Ten artykuł i jego bohater ma moc szczęścia. Życzę mu jak najlepiej i oby jak najdłużej to szczęście przy nim trwało. Pozdrawiam słonecznie.odpowiedz na komentarz -
niepelnosprawnyturysta.pl - warto zerknąć.
03.09.2014, 15:38Zapraszam na portal dotyczący podróżowania osób niepełnosprawnych - opisy wycieczek i ciekawych miejsc, gdzie warto wyruszyć by czuć się pewnie. Na portalu także praktyczne porady itp. Zapraszam. Portal ma na celu jedynie propagowanie podróży, nie ma żadnych reklam.odpowiedz na komentarz -
Nurkowanie super sprawa!
02.09.2014, 17:14Gratulujemy wytrwałości i aktywności! Sam też miałem lęki przed "nurem", ale na wakacjach z dziewczyną się przekonaliśmy do tego sportu :))) pozdrowieniaodpowiedz na komentarz
Dodaj komentarz