Profesor niezwyczajny
To nie była jego wina. Ciężarówka wjechała mu w samochód. W wyniku wypadku niemal 10 lat temu uznany awangardowy artysta, profesor warszawskiej ASP, stracił wzrok.
Nie można powiedzieć, że Andrzej Dłużniewski to malarz, rzeźbiarz, performer albo pisarz. Bywa nimi wszystkimi. W jego twórczości forma jest wtórna w stosunku do pomysłu. Jak sam mawia, sztuka od zawsze była dla niego rzeczą mentalną. Jego prace często są wręcz surowe, nie ma w nich wizualnych fajerwerków. Pojawiają się za to fajerwerki myśli. Są pewnego rodzaju rebusami. Tak jak szare płótno, na którym nieznacznie tylko ciemniejszą szarością napisał: jak trudno liczyć motyle.
Ślad po obrazie
Andrzej Dłużniewski studiował architekturę i filozofię,
ale ukończył rzeźbę na warszawskiej ASP. Od 1970 roku wykłada tam
na Wydziale Architektury Wnętrz, w stworzonej przez siebie Pracowni
Intermediów. Czym one są?
- Intermedia to jest przestrzeń między - tłumaczy profesor. - Pojęcie to wypełnia tę przestrzeń, którą pozostawiają dziedziny tradycyjne, gdy już nie wszystko da się namalować, sfotografować czy wyrzeźbić. Gdzieś są jakieś przestrzenie między, też pełne emocji, treści, które trzeba poruszyć. Tę formę artyści tworzą sami, bo nie ma na to odwiecznych wzorów i konwencji.
Intermedialna była też jego praca dyplomowa na Wydziale Rzeźby - duża „piaskownica" z suchym piaskiem, z którego wymodelował różne krajobrazy i uwiecznił na fotografiach. Praca wzbudzała tyle kontrowersji, że profesorowie zastanawiali się, czy w ogóle przyznać dyplom. Ostatecznie uznali takie ujęcie rzeźby. Potem było jeszcze bardziej niekonwencjonalnie. Były więc „Kopia Obrazu Kopii Obrazu Kopii Repliki Obrazu Repliki Obrazu", czy „Ślad po obrazie" (zdjęcie odbicia pozostałego na ścianie po zdjętym obrazie).
Był też czas tropienia związków między znaczeniem słów a ich rodzajem gramatycznym w różnych językach, i przedstawianie na płótnach wyników tych badań za pomocą trzech kolorów.
- W twórczości Andrzeja Dłużniewskiego należałoby przede wszystkim zwrócić uwagę na jej rodowód konceptualny, na podkład intelektualny, który miał znaczenie na początku lat 70., kiedy upowszechniała się nowa tendencja w sztuce, nazywana konceptualizmem - mówi Wojciech Krukowski, dyrektor warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej, a prywatnie przyjaciel artysty. - Dla konceptualistów najważniejszy jest pomysł i jego motywacja intelektualna. Na pewno nie ma tu reakcji natury mocno psychologicznej czy ekspresyjnej.
O intermediach, konceptualizmie i wielu innych sprawach dyskutowano w latach 80. i 90. w mieszkaniu państwa Dłużniewskich przy ul. Piwnej w Warszawie. Miejsce to było bardzo ważnym ośrodkiem życia artystycznego.
Odlot
„Rok 1998 stał się dla mnie rokiem przemiany. Nagle wiele z tego,
co uważałem za mądre wydało mi się głupie, i odwrotnie - w
największych głupotach dopatrzyłem się ziarenek mądrości" - tak
zaczyna się Odlot, wydany w 2000 roku zbiór zabawnych opowiadań
Andrzeja Dłużniewskiego. Napisał je dwa lata wcześniej, po
przegranej, nierównej walce o odzyskanie wzroku.
- To był pierwszy rok mojego kalectwa - wspomina. - Zdecydowałem
się wtedy, choć może to było instynktowne, zacząć pisać, bo
wszystkie działania wizualne, które są jakąś moją domeną, wydały mi
się w tym momencie niemożliwe. To była chwila spojrzenia wstecz,
pewnej rewizji. Przecież większość życia widziałem, w związku
z tym napatrzyłem się na różne rzeczy i na różne zjawiska. Być może
dla wielu ludzi to jest moment jakiejś tragedii, ale ja nie
chciałem, żeby to była tragedia.
W Odlocie występują: sam Dłużniewski, stoik - pan Zbynio, i najmniej sympatyczny z nich - profesor. Wszyscy trzej toczą ze sobą niekończące się dysputy. Cała trójka tworzy w sumie jedną postać - Andrzeja Dłużniewskiego.
Pisanie opowiadań okazało się znakomitą terapią. Z właściwym sobie poczuciem humoru, Dłużniewski dodaje jednak prawdziwą, odbrązowioną wersję tej terapii:
- Wszystko pisałem na kolanie, na kartkach, które numerowałem żeby jakoś tego nie pogubić. Część napisałem więc jedno na drugim. Żona musiała to potem jakoś odczytywać. A raz kilka stron zapisałem wypisanym długopisem. Ale tak jakoś mocno nim naciskałem, że potem posmarowaliśmy papier grafitem i całe opowiadanie dało się odczytać.
Geonauci
„Wylądowali niedawno i wkrótce odlecą. Cel tej wizyty jest
nadzwyczaj prosty. Nie przybyli tu ani dla podboju, ani dla
eksploatacji bogactw, ani po naukę. Chcą sprawdzić jedynie, czy ich
obecność i sposób bycia nie drażnią tubylców. Ponieważ stwierdzili
już, że drażnią w najwyższym stopniu, przygotowują się do odlotu i
wkrótce odlecą" - tak w tej samej książce Dłużniewski opisywał
geonautów. To setki malutkich figurek z brązu, siedzących na dużych
białych postumentach.
- Po wypadku moi koledzy rzeźbiarze, chcąc mi w jakiś sposób pomóc, przynieśli wosk, którego w życiu nie miałem w rękach - opowiada. - Zacząłem lepić figurki. Takie nieduże, pojedyncze, ale w końcu zrobiłem całą grupę. Odlano to w brązie. Wszyscy mi mówili, że to nawet zgrabne.
Koledzy z ASP pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo
mu pomogli.
- To w jakiś sposób, choć może na początku traktowane było jako
terapia, obudziło w nim nowe moce twórcze - mówi Wojciech
Krukowski. - Aparat intelektualny artysty bardzo łatwo zaadaptował
ten sposób tworzenia już nie tylko jako działanie zastępcze.
Akademia Sztuk Pięknych w ogóle zachowała się wzorowo. Nie było problemu, żeby profesor Andrzej Dłużniewski dalej wykładał. Decyzję pozostawiono jemu samemu.
- Myślałem, że praca w Akademii jest nierealna - mówi. - Okazała
się możliwa, bo my
i tak zawsze gadaliśmy ze studentami, więc gadamy dalej. Oni coś
tam robią, asystentka kontroluje wizualną stronę tych prac. Wygląda
to raz lepiej, raz gorzej, ale i tak zawsze chodzi mi o to, żeby to
miało sens, a o sensie można gadać.
ul. Konsekwencji 1
Geonauci, Odlot i praca na ASP okazały się znakomitą
terapią. Dłużniewski zaczął znowu tworzyć i wystawiać. Gdy trzeba
coś namalować, zawsze może liczyć na pomoc żony, Emilii Małgorzaty,
która jest malarką, oraz na młodego artystę Macieja Sawickiego.
- Siedzę na kanapie i dyryguję - śmieje się Dłużniewski. Tak jak wcześniej jest niekonwencjonalny i niekonsekwentny w formie. - Bałbym się konsekwencji - tłumaczy. - Kiedyś uznałem, że gdyby jakaś ulica nazywała się Konsekwencji, to wymyśliłbym dla niej tylko nr 1. Bardzo krótka by była.
Jako że jest konsekwentnie niekonsekwentny, ostatnio popsuł stare szachy, żeby stworzyć kilka absurdalnych kompozycji. Pisze także opowiadania o przygodach kota i królika. Czasami nawet zdarza mu się zapominać o tym, że nie widzi.
- Trudno powiedzieć, żebym był szczęśliwy z powodu sytuacji jaka jest, ale udaję, że tak - mówi. I zaraz dodaje: - Jest tak, jak jest. Jest inaczej. Tylko tak trudno liczyć motyle...
***
Artykuł powstał w ramach projektu "Integracja
- Praca. Wydawnicza kampania informacyjno-promocyjna"
współfinansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach
Sektorowego Programu Operacyjnego Rozwój Zasobów Ludzkich.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz