„Chciałem to zagrać” – mówi Michał Sikorski, debiutujący w „Sonacie”
- Nie grałem osoby z niepełnosprawnością, tylko chłopaka, który ma bardzo konkretny charakter. Myślę, że film Sonata, opowiadający historię rodziny Płonków, pokazuje paradoksalnie, że to system edukacji w Polsce, a nie Grzegorz, jest niepełnosprawny. To system i tworzący go ludzie nie działają tak, jak powinni. Dobrze, że to budzi w widzu wnerwienie. Film jest o walce z systemem, którą muszą toczyć Płonkowie w swoim codziennym życiu – mówi Michał Sikorski, odtwórca roli Grzegorza Płonki w filmie Sonata Bartosza Blaschke.
Agata Jabłonowska-Turkiewicz: Mimo młodego wieku ma Pan spore doświadczenie aktorskie: jako nastolatek był Pan zaangażowany w działania Teatru Ruchu Forma w Inowłodziu. Czy wtedy, mając 14 lat, myślał Pan, że aktorstwo, oprócz pasji, będzie Pana drogą zawodową?
Michał Sikorski: Dość wcześnie podjąłem decyzję, że będzie to mój zawód. Kiedy zdawałem do Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, to była bardzo świadoma decyzja. Chciałem, żeby aktorstwo stało się moim źródłem zarobkowania. Jednak ważne jest to, żeby ciągle pozostawało przede wszystkim pasją. Usłyszałem kiedyś zdanie, że „nie każdy amator powinien zostać zawodowcem, ale każdy zawodowiec powinien zostać amatorem”. Amator ma w sobie świeżość oraz ciekawość dziecka, i takie uczucia w sobie pielęgnuję.
Rola Grzegorza Płonki w filmie Sonata to Pana pierwsza duża rola filmowa. Chciałabym, żeby wrócił Pan na chwilę do czasu, kiedy dowiedział się, że taki film ma powstać i poszukiwany jest odtwórca głównej roli.
O tym, że reżyser filmu Bartosz Blaschke chce się ze mną spotkać, dowiedziałem się od swojego profesora z krakowskiej Akademii Teatralnej Wojciecha Leonowicza, który mnie do tej roli rekomendował. Jeszcze przed castingiem Bartosz Blaschke zapoznał mnie z materiałami dotyczącymi Grześka, opowiedział historię tego chłopaka i całej jego rodziny, zdradził powody, dla których chce zrobić ten film. Kiedy usłyszałem, jak Grzegorz Płonka gra i z jaką pasją opowiada o nim Bartosz, pomyślałem sobie: „MUSZĘ to zagrać”. No i faktycznie otrzymałem tę rolę. Wtedy to był jeszcze czas, kiedy szukano źródeł finansowania tego projektu i nie było pewności, czy w ogóle dojdzie do realizacji, ale ja byłem przekonany, że to musi dojść do skutku.
Grzegorz Płonka to postać, o której musiał powstać film. Od castingu do rozpoczęcia produkcji minęły aż trzy lata. To był długi czas, Grzegorz Płonka ciągle we mnie „siedział”, sporo o nim myślałem. Obawiałem się, że w związku z upływającymi latami producenci zdecydują się zaangażować do tej roli kogoś innego, młodszego ode mnie. Dbałem więc o to, żeby się nie zestarzeć, mając na uwadze fakt, że w początkowych scenach filmu mój bohater jest nastolatkiem.
Rola Grzegorza Płonki jest wymagająca. Aktor musi się wcielić w postać, którą poznajemy na przestrzeni 10 lat. Na planie, być może tego samego dnia, musiał być Pan pryszczatym 14-latkiem, a chwilę później ponaddwudziestoletnim mężczyzną. Ponadto grana przez Pana postać to osoba z niepełnosprawnością, niedosłysząca, specyficznie porozumiewająca się z otoczeniem. Jak technicznie przygotowywał się Pan do tej roli?
Chciałbym w tym momencie zrobić duży ukłon w kierunku kostiumolożki filmowej Emilii Czartoryskiej oraz charakteryzatorki Ani Gorońskiej. Obie miały ogromny wpływ na wizerunek filmowy Grześka. To wielkie profesjonalistki i artystki. Ja musiałem nauczyć się poruszać jak Grzesiek, mówić jak on, ale w gruncie rzeczy nie to było najważniejsze. Przede wszystkim chciałem dotrzeć do tego, co czuje, jak działa taki jego wewnętrzny „motorek”, który go napędza, który jest u niego jakoś szczególnie rozwibrowany. Zależało mi na tym, żeby dotrzeć do „środka” Grzegorza i tego, czego pragnie. Bardzo szybko odrzuciłem sposób postrzegania Grześka tylko przez pryzmat niepełnosprawności. To jest po prostu jedna z jego wielu cech. Nie grałem osoby z niepełnosprawnością, tylko chłopaka, który ma bardzo konkretny charakter, cechy osobowościowe. Niektóre z nich mi się podobały, inne mniej, momentami grana przeze mnie postać mnie wzruszała, czasami denerwowała. Podziwiam ogromną siłę i determinację Grzegorza Płonki w walce o siebie. Takiego człowieka grałem. To, że ma inny kolor włosów niż ja, czy fakt, że inaczej słyszy, nie miało dla mnie pierwszoplanowego znaczenia. To według mnie nie definiuje Grześka.
Stworzona przez Pana postać nie budzi współczucia. To wielki atut Sonaty. Wydaje mi się, że osoby z niepełnosprawnością nie chcą, aby otoczenie się nad nimi litowało. Oczekują raczej zrozumienia. Bartosz Blaschke stworzył obraz, który skłania do zadania pytania: dlaczego system, zamiast pomagać, utrudnia życie osobom z niepełnosprawnością i lekceważy ich potencjał? Dlaczego Grzesiek, chcąc uczyć się irozwijać talent muzyczny, ciągle słyszał, że do czegoś się nie nadaje i wszystko, o czym marzy, nie jest w zasięgu jego możliwości? Ten nieudolny system wzbudza złość i irytację.
Myślę, że film Sonata, opowiadając historię rodziny Płonków, pokazuje paradoksalnie, że to system edukacji w Polsce, a nie Grzegorz, jest niepełnosprawny. To system i tworzący go ludzie nie działają, jak powinni. Dobrze, że to budzi w widzu wnerwienie. Film jest o walce z systemem, którą muszą toczyć Płonkowie w codziennym życiu.
Która scena była najtrudniejsza do odegrania?
Najtrudniejsze były sceny z początkowej części filmu, kiedy grałem Grzegorza w takim momencie jego życia, kiedy nie posługiwał się jeszcze mową werbalną. Musiałem uruchomić swoją wyobraźnię, żeby pokazać, że mimo iż mój bohater nie słyszy i nie mówi, to chce wejść w interakcje z otoczeniem. Musieliśmy na planie stworzyć jakiś unikatowy kod, żeby to dotarło do widza. Sceny realizowane z Basią Wypych grającą nauczycielkę, która jako pierwsza zauważyła, że Grzegorz nie jest autystyczny, miały pokazać przełom, jaki zachodzi w Grześku.
Scenę z plasterkiem, który zrywa Pan z ręki Barbary Wypych i nakleja na zepsuty fortepian, można uznać za taki przełom. To wydarzenie z życia Grzegorza?
Nie jestem tego pewny, ale, biorąc pod uwagę naturę Grześka, to mogło się wydarzyć naprawdę. Ważna jest w tej scenie postawa Basi, odgrywającej rolę nauczycielki. Ona wykazuje się dużą wrażliwością i uważnością na drugiego człowieka. Ten plasterek jest cienki, malutki, ale przełomowy w życiu bohatera filmu, trzeba go tylko zauważyć. Dobrze, że wprowadzono do scenariusza takie postaci, bo one pokazują, że w całym wadliwym systemie edukacyjnym są ludzie wrażliwi, cierpliwi, otwarci na drugiego człowieka.
Zachęcamy do obejrzenia rozmowy z reżyserem Sonaty - Bartoszem Blaschkem.
Jak „wychodzi się” z roli, która towarzyszyła Panu tak długo? Historię Grzegorza poznał Pan w 2017 r., zdjęcia do filmu rozpoczęły się w 2020 i trwały z przerwami ponad pół roku. Jak pożegnał Pan tę rolę?
Grześka istotnie nosiłem w sobie bardzo długo. Pożegnałem się z tą postacią w sposób naturalny. Moje końcowe dni na planie filmu Sonata zbiegły się w czasie z narodzinami syna. Wróciłem po prostu do prawdziwego życia.
Czyli po pierwszej ważnej roli filmowej pojawiła się druga, życiowa, być może najważniejsza – rola ojca. O ile na ocenę tej drugiej, życiowej roli trzeba będzie jeszcze poczekać, to za rolę Grzegorza Płonki otrzymał Pan nagrodę za debiut aktorski na 46. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Myśli Pan, że będzie miała wpływ na rozwój Pana kariery? Pomoże w zdobywaniu kolejnych ról?
Obecność na Festiwalu Filmowym w Gdyni dostarczyła mi wiele radości. Jeśli moje wyróżnienie to rodzaj rekomendacji czy zachęty dla widzów, aby obejrzeć Sonatę, to cieszę się tym bardziej, bo uważam, że ludzie powinni zobaczyć ten film. Nie wydaje mi się, żeby nagroda miała jakieś konkretne przełożenie na moją przyszłość. Jest na pewno sympatycznym elementem mojego CV.
Oprócz roli osoby z niepełnosprawnością ma Pan na koncie rolę Cecylii. W sztuce Zachodnie wybrzeże w reż. Mai Kleczewskiej wciela się Pan w kobietę. Tą różnorodnością udowadnia Pan kunszt aktorski i szeroką paletę możliwości. Czy szansa ciągłej zmiany jest w aktorstwie najbardziej pociągająca?
Lubię się zmieniać. W ogóle bardzo lubię swój zawód. Pozwala postawić się w sytuacji „innego”, pozwala zrozumieć punkt widzenia drugiego człowieka, poszerza horyzonty. Nawet jeśli czasami nie rozumiem postępowania swoich bohaterów i sam nigdy bym się nie zachował jak oni, to odgrywanie ról powoduje, że po prostu wiem o ludziach więcej i bardziej rozumiem ich motywacje. Aktorstwo w moim przypadku uruchamia empatię, staram się mocno wejść do wnętrza bohaterów. Staję się na moment nimi.
Przywołam taką anegdotę. Kiedy Maciej Nowak, dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu, przyjechał do Krakowa na spektakl dyplomowy w reż. Mai Kleczewskiej, w którym grałem wspomnianą Cecylię, zadzwonił po nim do Mai i stwierdził, że wprawdzie przyjechał, aby znaleźć do swojego teatru aktora, ale znalazł dobrą aktorkę. Miał na myśli mnie [śmiech].
Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Panu kolejnych ciekawych wcieleń i wielu sukcesów!
Artykuł pochodzi z numeru 1/2022 magazynu „Integracja”.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz