Sobota w Zhangjiakou: czysta głowa, odcięty prąd i luzik, czyli Polacy na dobrej drodze
To był ostatni dzień startów indywidualnych w narciarstwie biegowym. W nocy spadł śnieg, ale z rana wyszło słońce i kiedy Krzysztof Plewa wyjechał na sledżach na trasę średniego dystansu zrobiła się mokra breja. Zawodnik Veloactiv Kraków, który dotarł na igrzyska z opóźnieniem z powodu pozytywnego wyniku na koronawirusa, zajął 14. w sledżach na 34. zawodników – i był zadowolony z tego wyniku.
- Dobrze mi się biegało. Fakt, że warunki były ciężkie - biegać dało się tylko w torach, poza nimi narta od razu hamowała. Ale to dla mnie dobrze, bo potrafię biec tym samym równym tempem. W pewnym momencie dogoniła mnie słynna Amerykanka Oksana Masters (w sobotę zdobyła piąty medal na igrzyskach w Pekinie i 15. w ogóle – red.), bo nasze zawody trwały równolegle. Przez chwilę starałem się jej trzymać, ale to tak świetna zawodniczka, że długo nie wytrzymałem jej tempa – opowiadał.
Plewa nie szukał usprawiedliwień ani wymówek. Jak stwierdził, ma wewnętrzną pewność, że dał z siebie w Pekinie wszystko co mógł, a 14, miejsce jest odzwierciedleniem jego umiejętności.
- Mógłbym szukać alibi w covidzie, ale po nim nie ma najmniejszego śladu. Ani fizycznie ani psychicznie - czułem się tu świetnie. Późny przylot i późna aklimatyzacja też w niczym mi nie przeszkodziły. Ot, trochę się podenerwowałem, że igrzyska przejdą mi koło nosa. Ale miałem już plan B: wyjechać z drużyną handbike’ów na zawody Majorkę (Plewa uprawia także kolarstwo, jest byłym wicemistrzem Europy handbike – red.). Nie byłoby to to samo, ale spokojnie czekałem na werdykt, bo pierwsze rokowania były takie, że nie mam żadnych szans tu dotrzeć – mówił.
Dodał, że biegł na luziku, zdając sobie sprawę, że tylko cud mógłby medal.
- Biegłem z czystą głową i dałem z siebie absolutnie wszystko. W samej końcówce już mi odcinało prąd, ale w końcu o to chodzi na igrzyskach. Na zawodach najwyżej rangi nie wypadało inaczej – stwierdził.
W niedzielę przed Plewą ostatni występ na igrzyskach w Pekinie – sztafeta open.
- Jestem gotowy! Każdy start tutaj to spełnienie marzeń. Obiecuję, że znów dam z siebie wszystko co mam!
Razem z nim w sztafecie pobiegnie także niewidomy Paweł Nowicki wraz z przewodnikiem i trenerem, Janem Kobryniem. Obaj znaleźli się w Pekinie dzięki „dzikiej karcie”. W sobotnim biegu średniodystansowym zajęli 15. miejsce.
- Dziś przynajmniej udało się dobiec do końca po historii ze złamaną nartą w poprzednim występie i zejściu z trasy. Publicznie dziękujemy naszemu rywalowi ze Szwecji, który pożyczył mi narty, jechało się świetnie. Dziś były takie bardzo polskie warunki, trudno się biega na takim śniegu. Trzeba się siłować, potrzebne jest duże doświadczenie. I fajnie, że sporo go nabraliśmy – mówił Nowicki.
- Takie warunki wymagają przyjęcia innej pozycji na nartach, szczególnie podczas zjazdów, bardziej napiętą. Trzeba być przygotowanym na każdy ruch, bo jak jest równy śnieg, to i tak naprawdę się jedzie i odpoczywa. Tutaj mięśnie są cały czas napięte, nie ma czasu na odpoczynek, cały czas pełne skupienie – dodał Kobryń.
Jak będą wspominać starty na igrzyskach?
- Przyjechaliśmy, pobiegliśmy, sprawdziliśmy się. Starty tutaj były jedną wielką nauką. Np. jak radzić sobie z takim śniegiem. Coraz lepiej potrafimy przygotować sprzęt i dobrać smary. Ważne było poczucie atmosfery igrzysk, nauczenie się radzenia ze stresem, który towarzyszy przed startem. Nauczenia tej gonitwy przedstartowej, żeby wszystko się zgadzało, dopilnowania wszystkich procedur. Całego hałasu przedstartowego – to wbrew pozorom jest najtrudniejsze do załapania – mówił Nowicki.
Kobryń opowiadał, że narciarstwo biegowe to sport dla cierpliwych. Trenują z Nowickim trzy lata, mają za sobą dwa sezony w Pucharze Świata.
- Najważniejsze, że widzimy postępy. Zarówno Paweł jak i druga moja podopieczna, Aneta Górska mieli w Pekinie najlepsze wyniki w tym roku i w ogóle w karierze, Paweł w biathlonie, a Aneta w sprincie. Daje nam to nadzieję, że z każdym kolejny rokiem będzie lepiej. Wiemy, że na szczyt formy to jeszcze z dziesięć lat trzeba potrenować. Ale czujemy się na dobrej drodze – mówił Kobryń.
Wyjaśnił, że w rozmowie o najlepszych wynikach chodzi nie o życiówki, ale o procentową stratę do najlepszego. Nowicki, Górska czy kolejny z niedowidzących młodych Polaków.
- Paweł Gil z przewodnikiem Michałem Lańdą ten dystans skracają i coraz mocniej gonią czołówkę.
Biegi narciarskie to nie lekkoatletyka. U nas każda trasa jest inna - w Norwegii, Pekinie czy w Kanadzie biega się zupełnie inaczej, na innym śniegu i w innych warunkach. Dlatego porównujemy stratę do najlepszego zawodnika – wyjaśniał Kobryń.
I dodawał, że poziom światowej elity jest naprawdę bardzo wysoki u niewidomych.
- Przypomnę tylko, że Brian McKeever (zdobył w sobotę swój 16. złoty medal igrzysk paraolimpijskich, jest niepokonany od Salt Lake City 2002! – red.) potrafi wygrywać z zawodnikami pełnosprawnymi. Sam fakt, że możemy ścigać się z nim w tych samych konkurencjach to dla nas dużo radości.
Nowicki z Kobryniem mówią, że współpracując ze sobą od trzech lat jeszcze się docierają. Wciąż pracują na komunikacją na trasie, nad zgraniem.
- Musimy np. poprawić kwestię zjazdu, wciąż uczymy się jak go najlepiej wykonywać. Mamy już małe sukcesy, bo potrafimy nie być gorsi, a chcemy być lepsi. Ciągle sprawdzamy różne sposoby. Będziemy testować w przyszłości, to może być w przyszłości nasz mocny punkt – mówi Kobryń.
- Nauka i zgranie na linii przewodnik – zawodnik. Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc idzie nam coraz lepiej. Jeszcze kilka miesięcy temu słyszałem jak mnie mijają i zostawiają za placami, a teraz często jestem obok nich, myślę, że za jakiś czas oni będą wiedzieli moje plecy – mówi Nowicki.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz