O tęsknocie, wytrwałości i Monarze
Przy ośrodku Monar w Nowolipsku zobaczyłam uśmiechniętą panią Bogusię, a na ścianie budynku grafikę ze słowami Marka Kotańskiego „Daj siebie innym…”. Przyjechałam na rozmowę, ale nie chciałam być tylko gościem, lecz uczestniczyć w życiu bohaterów i stosować się do zasad, które u nich obowiązują. Otrzymałam od nich mnóstwo cennych lekcji, uśmiechu i serdeczności. Szczególne wrażenie zrobiły na mnie dwie rozmowy.
Dominika Kopańska: Adrianie, z jakimi barierami mierzysz się na co dzień jako osoba słabosłysząca? Z jakimi trudnościami?
Adrian: Największą barierą jest to, że niedosłyszę i nie umiem normalnie porozmawiać z ludźmi. Dobrze, że chociaż opieka terapeutyczna jest mi w pełni zapewniona. U lekarzy jest trudno. Leczę się u lekarza, który jest w takim wieku, że sam niedosłyszy, więc z komunikacją jest ciężko.
Czy podczas rozmów czytasz z ruchu warg?
Tak, podobnie jak Ty, nauczyłem się tego. Czasem mam jednak taki problem, że ludzie nie chcą powtórzyć tego, co mówili, i mnie lekceważą; odwracają się i idą w swoim kierunku. Zostaję sam.
Jak długo jesteś w ośrodku?
Rok i trzy miesiące.
(Adrian to młody człowiek zmagający się z uzależnieniem od dopalaczy i alkoholu. Niebawem wychodzi z ośrodka Monar po 1,5 rocznym pobycie. Pasjonuje się piłką nożną).
Z jakimi uzależnieniami się zmagasz? Zmagałeś?
Zmagam się z alkoholem i dopalaczami.
Pamiętasz dzień, gdy sięgnąłeś po używki?
Oczywiście, że pamiętam. Bardzo dobrze. To było z bezradności w stosunku do rodziców, ponieważ oni też są alkoholikami. Bardzo chciałem im pomóc, ale gdzieś w tym wszystkim się zagubiłem. Nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca. Dlatego też wpadłem w „głupotę”. Mój niedosłuch też mi nic nie ułatwiał.
Jaki jest najcięższy dla Ciebie moment w terapii?
Każda sytuacja, kiedy wychodzi na jaw mój niedosłuch. Nie raz były momenty, że jedna osoba się mnie o coś pytała, ja musiałem odpowiadać, że rozumiem, lub kiwałem głową, ale sama wiesz, jak jest w rzeczywistości. Bardzo dużo osób lekceważy to, że słabo słyszę, nie potrafią tego w pełni zaakceptować.
Pojawiały się u Ciebie kryzysy w walce z uzależnieniami? Jak sobie pomagasz w trudnych momentach?
Gdy miałem kryzysy, to szedłem do terapeuty porozmawiać. Wcześniejsza społeczność w tym ośrodku była bardziej otwarta i z nimi też można było porozmawiać. To mi pomagało. Obecna społeczność jest jakby zamknięta. Nie czuję się tu w pełni zaakceptowany.
Mam koleżanki Anię i Weronikę i kolegę Mateusza. Na nich zawsze mogę liczyć. Co do reszty, to myślę, że mnie lekceważą, i jak wspomniałem, nie akceptują. Nie czuję, żeby było inaczej.
(Zachowania pozytywne, które obowiązują w ośrodku)
Adrianie, niebawem wychodzisz z ośrodka. Jakie masz plany?
Chcę iść do hostelu, a co będzie dalej, czas pokaże. Nie mam żadnych perspektyw.
Czego Ci brakuje tak teraz, w tym momencie?
Normalnej rodziny i środowiska, w którym byłbym zaakceptowany.
Czy masz pasje? Zainteresowania?
To piłka nożna!
Czego Ci życzyć?
Powodzenia, gdy stąd wyjdę. Dużo siły i przede wszystkim wytrwałości w tym ciężkim i brutalnym życiu. Tak naprawdę terapia zaczyna się w momencie wyjścia, ponieważ tu, w ośrodku, to jest czas przygotowania, nauki samodzielnego życia.
W tym ośrodku jest to, co powinno być w moim domu. Gdy stąd wyjdę, to życie będzie dla mnie prawdziwym wyzwaniem, więc trzymaj za mnie mocno kciuki.
Adrianie, życzę Ci tej wytrwałości, siły, samozaparcia. Może kiedyś zobaczę Cię na boisku, gdy będziesz grał w piłkę nożną. Dziękuję, że chciałeś ze mną porozmawiać.
To ja dziękuję Ci, Dominiko, że tu przyjechałaś. W końcu mogłem porozmawiać z osobą słabosłyszącą. Dobrze się dogadujemy! Dziękuję!
***
(Pani Bogusława Bączkowska - jest certyfikowanym specjalistą terapii uzależnień i absolwentką pedagogiki resocjalizacyjnej na Uniwersytecie Opolskim. Od 1982 r. związana ze Stowarzyszeniem MONAR, obecnie jest liderem i kierownikiem Ośrodka Leczenia, Terapii i Rehabilitacji Uzależnień w Nowolipsku).
Dominika Kopańska: Czy w ośrodku przebywały już wcześniej osoby z niepełnosprawnością?
Bogusława Bączkowska: Oczywiście, że tak. Niestety, ale uzależnienia to też choroba, która powoduje pewne deficyty lub niepełnosprawności. Często jest tak, że osoby z niepełnosprawnością nie radzą sobie w życiu, jest im ciężko, również fizycznie.
Dlatego znieczulają sobie ból, sięgając po alkohol, tabletki czy narkotyki. Teraz to tak naprawdę narkotyki przywożone są do domu, nie trzeba nawet po nie wychodzić, tylko wystarczy w internecie znaleźć odpowiedni kontakt. To żaden problem, by po nie sięgnąć. Gdy osoby z niepełnosprawnościami zdecydują się na terapię, to oczywiście mogą pojawić się u nas w ośrodku. Być może nie wszystkie ośrodki przyjmą je z różnych względów, ale my staramy się im pomóc, było ich u nas wiele.
Na przykład chłopak, na którego mówiło się „Kaczor”. Był ofiarą zażywania narkotyków, uszkodził sobie błędnik. Nie mógł chodzić i wylądował na wózku. Stał się osobą z niepełnosprawnością jakby na „własne życzenie”, dlatego że brał narkotyki.
Były też osoby z niepełnosprawnością, które zażywały narkotyki lub borykały się z innego rodzaju uzależnieniami. Miały niepełnosprawność ruchu albo wzroku. Jakiś czas temu była w ośrodku niewidoma dziewczyna, która wyleczyła się i ukończyła liceum wieczorowe.
Często ją daję jako przykład moim wychowankom, którzy sobie tutaj nie radzą lub narzekają, że to dla nich zbyt ciężka praca. Wtedy im mówię: „Wy sobie nie wyobrażacie, jak ta niewidoma dziewczyna pracowała w kuchni, jak pomagała przy rozkładaniu talerzy na posiłki, jak nauczyła się rozkładu wszystkich pomieszczeń ośrodka na pamięć. Wy narzekacie, mając sprawny wzrok, nogi czy ręce!”.
(Każde miejsce w ośrodku jest efektem wspólnej pracy)
Podczas wcześniejszych rozmów opowiadała mi Pani o osobie na wózku w waszym ośrodku. Wszystkie pokoje są na pierwszym piętrze, a jej windą stała się cała społeczność.
[Śmiech] Tak, jej windą jest 40 osób, które tutaj się leczą i pomagają wnieść lub znieść tę osobę. To dla nas nie jest trudnością. Narodowy Fundusz Zdrowia uważa, że powinny być podjazdy, windy, ponieważ osoby z niepełnosprawnościami mogą czuć się w jakiś sposób wykluczone.
A tutaj jak w domu, choć bez windy. To normalne, że gdy ktoś ma pewne dysfunkcje, to nasza społeczność mu we wszystkim pomaga. Czy to, że nie mamy windy, oznacza, że nie kochamy tego człowieka? Oczywiście, że kochamy, a po to jesteśmy, żeby mu pomóc.
Ważne jest też to, by osoba z niepełnosprawnością nauczyła się, że warto czasem poprosić o pomoc i warto z niej skorzystać. Nie ma rzeczy niemożliwych.
A czy trafiła kiedyś do Was osoba g/Głucha posługująca się Polskim Językiem Migowym (PJM)?
W naszym ośrodku nie było osoby zupełnie g/Głuchej posługującej się jak Polskim Językiem Migowym. Nie znam tego języka i pewnie byłaby to jakaś trudność, ale myślę, że byśmy sobie poradzili. Nie uznajemy barier językowych.
Był u nas chłopak z Ukrainy, który kompletnie nie rozumiał tego, co mówimy, ale z czasem wszyscy nauczyliśmy się siebie. Możemy się komunikować. Oczywiście wymaga to innego podejścia, ale jest możliwe. Wyobrażam sobie, że z osobą g/Głuchą pisalibyśmy na początku na kartkach.
Może byście ratowali się też tłumaczem PJM? Może, ale to nie jest proste, ponieważ trzeba mieć fundusze, żeby kogoś takiego znaleźć, i to do jednej osoby. Myślę, że byśmy się nauczyli języka migowego! Dlaczego nie?
(Domownik, gdy przestaje być nowicjuszem, wymyśla i tworzy ptaka jako odzwierciedlenie swojej duszy. Po latach niekiedy zabiera go na pamiatkę)
Byłyśmy na spacerze w ośrodku i poznałam dwa „magiczne pomieszczenia”. Pierwsze to School Life, w którym na ścianie wisi mnóstwo ręcznie zrobionych ptaków, a drugie to ściana płaczu. Proszę opowiedzieć o tych miejscach.
Ściana płaczu to miejsce, w którym – jak to mówimy – gdy „ktoś ma doła” czy jakąś potrzebę wyrażenia ekspresyjnego, to może napisać, co mu leży na sercu. Często to bardzo ważne intencje, takie z głębi duszy. Myślę, że to pomaga ludziom uporać się z różnymi trudnościami. To taki symbol.
A ptaki? Ptaki to symbol wzlotu. Wzbijają się wysoko i lecą, kojarzą się z wolnością. Nowicjusz po okresie nowicjatu pyta społeczność o to, czy mógłby przejść na kolejny etap. Wszyscy to analizują i dają mu odpowiedź zwrotną. Gdy już zostanie domownikiem, to musi powiesić tu ptaka, którego sam wymyśla i tworzy.
Często ten ptak odwzorowuje jego duszę. Ptaki, które wiszą u nas u sufitu, są najczęściej odzwierciedleniem osób przebywających u nas w ośrodku.
Mówiła Pani, że niedługo może się skończyć miejsce na ścianie i suficie. Co wtedy z ptakami i obrazami, których jest mnóstwo?
Najstarsze ptaki co jakiś czas są zdejmowane, żeby zrobić miejsce dla nowszych, a gdy jest rocznica ośrodka, i przyjeżdżają osoby, które się wyleczyły przez te lata, to zabierają je do domu na pamiątkę.
(Ściana płaczu, na której osoby uzależnione piszą o swoich uczuciach).
Dziękuję, Pani Bogusiu, za rozmowę i za to, że mogłam przyjechać do Was, do ośrodka w Nowolipsku, przenocować i choć chwilę uczestniczyć w Waszym życiu.
To dla nas ważne, by spotykać się z najróżniejszymi ludźmi. Dla wychowanków ośrodka to wręcz terapeutyczne. We mnie od zawsze jest ciekawość świata. Chciałabym, aby wychowankowie też mieli taką potrzebę. Dziękuję Ci również!
Artykuł pochodzi z numeru 3/2022 magazynu „Integracja”, który ukaże się już w przyszłym tygodniu.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Komentarz