Ewa Nowicka - Człowiek bez barier 2007
Profesor Ewa Nowicka-Rusek od rodziców nauczyła się, że najważniejsze w człowieku jest to, co ma w sobie. „Wszystko możesz stracić w jednej minucie, ale tego nie stracisz”, powtarzał ojciec.
– Rodzice stworzyli mi warunki do edukacji i życia zintegrowanego – wyznaje. Wzrok zaczęła tracić już w szkole podstawowej. Prawdopodobną przyczyną był zanik siatkówki na tle zapalnym. Choroba postępowała powoli. Do tej pory postępuje. Pani profesor mówi, że jeszcze coś widzi: układ form przyrodniczych, światło i cień. Ale to wszystko jest mało wyraźne, zupełnie niepraktyczne.
Jeszcze w szkole podstawowej lekarze zabronili jej czytać przy
sztucznym świetle, więc obszerne lektury ojciec czytał na głos.
Podczas studiów czytał jej teksty angielskie, a mama
francuskie.
– Nie próbowali mnie wyręczać ani nie spychali na margines. Byłam
zawsze w środku życia, a nie odseparowana – opowiada. Szkoła
Od IV do VII klasy chodziła do specjalnej szkoły dla dzieci
niedowidzących. Źle wspomina ten okres. – W szkole byli
fantastyczni nauczyciele i bezsensowne dzieci – opowiada. – Dla
mnie to było getto. Trafiały tam dzieci, które nie radziły sobie w
normalnych szkołach. – Chciała chodzić do wybranego liceum. –
Zdecydowałam się na Żmichowską – opowiada. – Trochę miałam stracha,
bo renoma, wysoki poziom… Dobrze radziła sobie w tej szkole.
Pamięta, że od początku jej pomagano. – W domu dostałam dużo
miłości, a miłość, wiadomo, oddaje się.
Rozumna pomoc
Ewa Nowicka-Rusek przekonuje, że kluczową sprawą jest mądra pomoc otoczenia. – Pomoc rodzi sympatię do świata – mówi. Właśnie dlatego dzieci niepełnosprawne nie mogą być zamykane w placówkach odizolowanych od świata zewnętrznego. – Integracja, która zaczyna się już na początku życia społecznego, ma szansę powodzenia – wyjaśnia. – Izolacja to koniec.
Profesor Ewa Nowicka-Rusek styka się z wieloma osobami niepełnosprawnymi, które nie potrafią samodzielnie żyć. Z drugiej strony dostrzega też ludzi sprawnych, którzy często nie wiedzą, jak zachować się wobec niej – osoby niewidomej. Ludzie, widząc niepełnosprawnego człowieka, chcą coś zrobić. Ważne jest, by umieli zrobić to, co akurat jest potrzebne. – Ale skąd mają wiedzieć, jak można pomóc? – pyta. – Ludzie tego nie wiedzą. Trzeba ich dopiero nauczyć.
Pasja
W szkole interesowała się historią, była najlepsza z tego
przedmiotu. Chodziła do szkoły muzycznej i grała na fortepianie. W
końcu wybrała studia socjologiczne. Już od I roku zainteresowała
się antropologią społeczną. Pociągała ją odmienność kulturowa. Po
obronie magisterium została na Uniwersytecie Warszawskim (UW).
Kolejne stopnie naukowo zdobywała szybko. – Miałam wtedy dużo
czasu, nie miałam dziecka, więc energia poszła w podróże i naukę –
wspomina.
Doktorat obroniła w wieku 26 lat. Po stypendium w USA habilitowała
się w 1978 roku, w 1993 roku uzyskała tytuł profesora. Nadal
prowadzi pracę dydaktyczną w Instytucie Socjologii na Wydziale
Filozofii i Socjologii UW oraz w Instytucie Psychologii Stosunków
Międzykulturowych Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.
Zaangażowana jest też w badania terenowe.
W polu jej zainteresowań naukowych są zagadnienia religijności,
mniejszości etnicznych, tworzenia się nowych narodów. Bada m.in.
kulturę i problemy Romów i Greków z Polski, Indian i rdzennych
narodów syberyjskich: Buriatów, Jakutów, Koriaków, Ewenków. Jest
autorką licznych publikacji.
Ewa Nowicka-Rusek wyznaje, że najtrudniejszy w jej pracy jest
pomysł. – Wtedy ma się wszystko – mówi. – Ale pomysł jest
rzadkością, każdy na niego czeka. Jej raczej brakuje czasu na ich
realizację.
Najbardziej uciążliwym zajęciem są dla profesor prace edytorskie.
Podkreśla, że rozwój elektroniki zrewolucjonizował jej sposób pracy
nad tekstami. Bardzo pomocne jest Biuro ds. Osób Niepełnosprawnych
na UW. Praca, jak mówi, jest jej pasją. – Jeśli nie
byłaby to forma życia, to tylko zawracanie głowy – wyjaśnia.
Uwielbia pracę terenową, bo wiąże się z podróżami, poznawaniem
miejsc i ludzi, różnorodności świata. Lubi też dydaktykę, bo ma
kontakt z młodzieżą. – Lubię i szanuję moich studentów. Mam
nadzieję, że z wzajemnością.
Przede wszystkim aktywność
Podczas ostatnich wakacji była ze studentami na wyjeździe naukowym.
Dziennie pokonywali kilkunastokilometrowe trasy. Jak zwykle
jeździła na tandemie. Jeśli była możliwość, to wieczorami pływała.
Uwielbia zmęczenie fizyczne. Dwa razy w tygodniu chodzi na
gimnastykę. Jest w grupie osób pełnosprawnych. – Gdy nie wiem, jak
coś zrobić, to służę instruktorce jako model albo się dopytuję.
Chodzi po górach. W trakcie ostatniej wyprawy na Syberię
towarzyszył jej syn Wojtek. – Znam tamtejsze góry, ale w tym roku
były ciężkie warunki. Syn bardzo mi pomógł. Zawsze to silna męska
dłoń – opowiada. Bardzo lubi narty. Na zjazdowych już od lat
nie jeździ. Przestawiła się na biegówki. Mówi, że potrzeba
uprawiania sportu musi wejść człowiekowi w krew. – Nie może to być
katowanie się.
Autostop
– To trochę hazard. Jestem uzależniona od autostopu – wyznaje. – To autoselekcja, na stopie zawsze zatrzymują się fajni ludzie. Trzeba jednak wiedzieć, z kim nie wolno wsiąść do samochodu albo kiedy należy wysiąść. Podróżowała m.in. po Grecji, Danii, Serbii i oczywiście po Polsce. Lubi turystykę, jak to określa „nie z biurem, lecz tu autobusem, tu autostopem”. Dzięki temu uczy się języków. Poza angielskim, rosyjskim i francuskim, którymi biegle włada, w czasie podróży nauczyła się porozumiewać m.in. po grecku i serbsku.
Jestem nietypowa
W trakcie wakacji na Bornholmie Ewa Nowicka-Rusek poszła z koleżanką, Amerykanką irańskiego pochodzenia, do muzeum. Wyjęła banknot i zapytała, czy to 10 czy 20 euro. Kasjerka zorientowała się, że to osoba niewidoma. Zaczęła przepraszać za nieuwagę. „It’s OK – powiedziała koleżanka. – She’s abnormal blind”. Ewa polubiła określenie „nienormalna niewidoma”. Mówi, że jest esencją tego, kim jest i jak się czuje. Mimo braku wzroku żyje w normalnym świecie. Jest świadoma swoich ograniczeń i stara się sobie z nimi radzić. Przyznaje, że jest niepełnosprawna. – Ale dopiero gdzieś na 10. czy 24. miejscu – podkreśla. – Najpierw jestem człowiekiem, matką, żoną, naukowcem, przyjacielem i tak dalej. To moim zdaniem jest najistotniejsze, aby nie definiować siebie jako człowieka niepełnosprawnego na 1. miejscu – dodaje. To też jej sukces. Dzięki takiemu podejściu do życia ma dobry dom, wspaniałego syna i pracę, którą kocha.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz