W kobiecym świecie męskim okiem
Metr dziewięćdziesiąt dwa wzrostu, szeroki uśmiech i opanowanie. Lata temu był świetnie zapowiadającym się zawodnikiem i trenerem wioślarstwa, ale wiosła zamienił na lekarski kitel.
Jestem wymagający, ale i dużo wymagam od siebie – mówi szczerze dr n. med. Wojciech Puzyna, prezes Centrum Medycznego „Żelazna” Sp. z o.o. i dyrektor Szpitala Specjalistycznego św. Zofii. Placówki, która ma III stopień referencyjny, czyli kompetencje i uprawnienia do opieki nad najtrudniejszymi przypadkami z zakresu położnictwa i ginekologii oraz patologii noworodka, w tym wcześniakami o krańcowo niskiej masie urodzeniowej.
Natalia Haus-Gołaszewska: Proszę powiedzieć, jak to się stało, że z wioślarstwa przeszedł Pan do medycyny ze specjalizacją: ginekologia?
Dr. n. med. Wojciech Puzyna: Początków trzeba szukać w szkole średniej, kiedy za namową rodziców zacząłem uprawiać wioślarstwo, a w konsekwencji zdobywać medale w mistrzostwach Polski juniorów. W 1970 r. zostałem wicemistrzem Polski seniorów i to był punkt zwrotny w karierze sportowej, ponieważ dostałem się na studia medyczne. Musiałem podjąć decyzję, czy chcę przygotowywać się do olimpiady [Monachium 1972 – NHG], czy studiować medycynę. Wybrałem medycynę i zakończyłem karierę wyczynową, ale za namową trenera Teodora Kocerki, dwukrotnego medalisty olimpijskiego, zostałem instruktorem wioślarstwa, trenując prawie wyłącznie kobiety. W międzyczasie podjąłem studia trenerskie na AWF-ie w Poznaniu w trybie zaocznym. Osady, które prowadziłem, zdobyły około 30 medali mistrzostw Polski, a jedna – mistrzostwo świata juniorek. Można by rzec, że w naturalny sposób zmierzałem w kierunku medycyny sportowej.
A gdzie tu miejsce na ginekologię?
Zaraz po ukończeniu studiów zostałem zatrudniony w Centralnej Przychodni Sportowo-Lekarskiej, w której odbywałem staż podyplomowy z ortopedii, pracując W kobiecym świecie męskim okiem jednocześnie jako lekarz sportowy. Spędzałem w ciągu roku 326 dni na obozach i zawodach. Wtedy też zacząłem się wycofywać z medycyny sportowej. Uzyskałem zgodę dyrektora wojewódzkiego wydziału zdrowia i rozpocząłem specjalizację z położnictwa i ginekologii w szpitalu im. Orłowskiego przy ul. Czerniakowskiej w Warszawie. Kolejnym szpitalem ginekologicznym, który poznałem w trakcie stażu podyplomowego i w którym zachwyciłem się położnictwem, był szpital przy ul. Karowej. I to był punkt zwrotny w moim życiu, ponieważ w tym właśnie miejscu przyuczyłem się i zacząłem dyżurować jako lekarz w sali porodowej. Przychodziłem z wolnej stopy jako lekarz dyżurny, a pierwszy dyżur doskonale pamiętam. To była sobota 6 maja 1978 r.
Co takiego się wydarzyło, że zapadło Panu w pamięć?
W tym dniu urodziła się moja córka. Były to czasy, kiedy nie można było przebywać w sali podczas porodu. Mimo że byłem na terenie szpitala, zostałem jedynie poinformowany, że właśnie rodzi mi się dziecko.
Piękne wspomnienie, celebracja pierwszego dyżuru i niesamowity zbieg okoliczności.
A propos zbiegów okoliczności, to mam czwórkę dzieci...
O!
I wszystkie porody odbyły się spontanicznie, wszystkie w soboty i wszystkie na moich dyżurach.
To historie jak z filmu!
Tak to wyglądało. Mam córkę i trzech synów.
Czy dzieci poszły w Pańskie ślady? Są związane z medycyną?
Nie, nie chciały o tym słyszeć. Każde zajmuje się czymś innym. Jeden z moich synów pracował nawet przez pewien czas w Integracji przy organizacji gali, która odbywała się w Arenie Ursynów. Woził także Piotra Pawłowskiego jego samochodem.
Jak wspomina Pan początki swojej kariery zawodowej?
W szpitalu na Karowej pracowałem do początku 1992 r. i przeszedłem tam wszystkie etapy kariery: pierwszy stopień specjalizacji, drugi stopień specjalizacji, doktorat, stanowisko adiunkta, prace w komisjach rekrutacyjnych uczelnianych na różnym szczeblu, zarządzanie dydaktyką w klinice – ale doszedłem do takiego momentu, że było mi tam... za ciasno.
Co to znaczy? Nie miał Pan już przestrzeni do rozwoju?
Tak, dlatego stanąłem do konkursu na dyrektora szpitala św. Zofii i 2 stycznia 1992 r. wygrałem konkurs. 16 stycznia, czyli 31 lat temu, rozpocząłem pracę jako szef tej placówki.
Metr dziewięćdziesiąt dwa wzrostu, szeroki uśmiech i opanowanie. Lata temu był świetnie zapowiadającym się zawodnikiem i trenerem wioślarstwa, ale wiosła zamienił na lekarski kitel.
Wrażenie? Po trzech miesiącach złożyłem rezygnację.
Dlaczego?
Było bardzo trudno; pokonałem sześciu konkurentów i delikatnie rzecz ujmując, nie miałem na starcie zbyt wielu przyjaciół. Nastawienie do mnie było raczej negatywne, dlatego zdecydowałem się złożyć rezygnację, ale jej nie przyjęto. Po osobistych doświadczeniach ze szpitala im. Orłowskiego wiedziałem, że jeśli nie wymienię większości pracowników, to nie zaistnieję jako dyrektor, w związku z tym w ciągu trzech lat wymieniłem 90 procent personelu. Miałem zupełnie inne standardy niż poprzednicy i chciałem je wprowadzić.
Jakie to priorytety i standardy?
Moje pomysły na to, co ma być w tym szpitalu, wynikały z różnych obserwacji. Miałem okazję odbyć staż w Holandii i poznałem położnictwo w tym kraju. Przychodząc do szpitala św. Zofii na Żelazną, byłem na etapie, w którym przyjąłem około 30 porodów domowych i bardzo chciałem tam stworzyć warunki zbliżone do domowych.
Jak dużo czasu upłynęło od pomysłu do realizacji?
18 maja 1992 r. odbył się pierwszy w Polsce poród rodzinny, w oddzielnym pomieszczeniu z zachowaniem wszelkich standardów oraz prywatności. I to stało się wyróżnikiem, który spowodował, że szpital św. Zofii bardzo szybko zyskał miano najpopularniejszej placówki w regionie. Potwierdzają to statystyki: największa liczba porodów odbywa się w szpitalu przy Żelaznej. Najwięcej porodów – 7035 – mieliśmy w 2017 r. Teraz jest mniej, ale też mniej dzieci rodzi się w Polsce.
Jak na przestrzeni 30 lat zmienił się Pański szpital? Co udało się dzięki Pańskiej wizji zmodernizować? Do czego się Pan przyczynił?
Zmieniło się ogromnie dużo. W 2012 r. obchodziliśmy 100-lecie szpitala. Mogę powiedzieć, że największe dokonanie inwestycyjne to projekt przebudowy istniejącego budynku oraz rozbudowa szpitala o nowe skrzydło mieszczące izbę przyjęć, blok operacyjny i porodowy oraz pomieszczenia dla pacjentów.
Zastałem szpital jako jednostkę budżetową, później przygotowywano się do tworzenia samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej (SP ZOZ), czyli posiadających osobowość prawną i rozliczających się pieniędzmi – tuż przed powołaniem do życia kas chorych. Myśmy jako wyróżniająca się placówka dwa lata przed wszystkimi przekształcili się w ramach pilotażu Ministerstwa Zdrowia w SP ZOZ. Zawarliśmy umowę z wojewodą na świadczenie usług. Szpital nigdy nie był i nadal nie jest zadłużony, ponieważ jest na własnym rozrachunku, mimo to wystąpiłem do miasta z prośbą o jego przekształcenie, skomercjalizowanie i dzięki temu trwamy jako spółka miejska, ale jednocześnie możemy świadczyć usługi komercyjne zarówno ambulatoryjne, jak i stacjonarne.
Nasz szpital jako pierwszy w Polsce zorganizował sesje strategiczne.
To znaczy?
Wyjechaliśmy wraz z 30 pracownikami na trzy dni pod Warszawę i tam omawialiśmy takie tematy, jak: analiza słabych i mocnych stron, szanse i zagrożenia. W ten sposób zbudowaliśmy plan rozwoju szpitala, a także powstała tam obowiązująca do dzisiaj pierwsza w Polsce misja szpitala, nowe standardy okołoporodowe, przyjazne dziecku, ze szczególnym uwzględnieniem tematu karmienia piersią oraz obecności ojca podczas porodu. W 2006 r. pacjentki wyróżniły szpital w akcji „Rodzić po ludzku”. Udało się nam także otrzymać certyfikat zgodności z normami ISO 9001.
Czy szpital jest otwarty na przyjmowanie kobiet z niepełnosprawnością?
Tak. Mieliśmy szczęście gościć tu wielokrotnie Piotra Pawłowskiego, także w charakterze doradcy, jeśli chodzi o budowę standardów dla osób z niepełnosprawnością. Piotr zwiedzał szpital, wskazując, jak powinno wyglądać dostosowanie i zdecydowanie jesteśmy do tego przygotowani. Są u nas szersze drzwi, pochylnie, dostępne łazienki; na każdym piętrze istnieje możliwość umieszczenia pacjentów ze szczególnymi potrzebami, mamy również gabinety przystosowane dla potrzeb pacjentek z niepełnosprawnością. Ponadto wyznaczamy osoby z personelu, które mają zadanie w szerszym aspekcie zająć się i zaopiekować taką pacjentką. W naszym szpitalu Ewa Pawłowska przez 26 lat była położną.
Czy jakiś szczególny przypadek, jakaś pacjentka zapadła Panu w pamięć?
Mamy w szpitalu taki obszar wrażliwości, którym z perspektywy położnej zajmuje się moja żona, dr Urszula Tataj-Puzyna, i jest to opieka nad pacjentkami, które mają niepomyślne diagnozy perinatalne. Dotyczy to całkiem sporej grupy kobiet, którym staramy się zapewnić opiekę; jest ich coraz więcej. Dostrzegamy tę liczną grupę pań, które chcą świadomie kontynuować ciążę do naturalnego końca, i im w tym towarzyszymy. Te kobiety uważają, że przeżycie pełnej żałoby i macierzyństwa choćby utraconego jest dla nich czymś, co pomaga w przyszłości.
Mogę powiedzieć, że co tydzień coś się dzieje, rodzą się dzieci z wadami; natomiast większość z nich, jeśli te wady dają szansę na leczenie, jest przez nas wysyłana do szpitali pediatrycznych różnych specjalności, gdzie można coś zrobić, żeby dziecku pomóc. Medycyna poszła do przodu i obecnie wiele wad wykrywa się w trakcie trwania ciąży.
Pamiętam Patrycję, którą wypisaliśmy ze szpitala całkiem zdrową, choć urodziła się z wagą 380 g.
Nigdy nie żałował Pan zmiany decyzji zawodowej?
Absolutnie. Za „moich czasów” w szpitalu św. Zofii odbyło się 143,5 tys. porodów i jest to dorobek zdecydowanie bardziej wartościowy niż medale sportowe. Aczkolwiek sport na nowo zawrócił mi w głowie parę lat temu, ponieważ mój najmłodszy syn został wioślarzem.
Czyli życie zatoczyło koło.
Można tak powiedzieć. Woziłem nawet przez jakiś czas na dachu samochodu łódkę jedynkę, która ma 18 m długości. Jednak kocham swoją pracę, nie mam wątpliwości, że to był właściwy kierunek, moja pasja. Teraz mam poważny dylemat, ponieważ za kilka dni kończy mi się kadencja.
I co dalej?
Chciałbym wznowić zatrudnienie na kolejne trzy lata. Zobaczymy, czy 1 lipca będę nadal prezesem „Żelaznej”.
Trzymam kciuki, aby tak było.
Chyba bym się nudził w domu...
Dr n. med. Wojciech Puzyna – Prezes Zarządu Centrum Medycznego „Żelazna” Sp. z o.o., Dyrektor Szpitala Specjalistycznego św. Zofii, sportowiec, trener wioślarstwa, specjalista medycyny sportowej, od ponad 30 lat lekarz specjalista położnik- -ginekolog. W 1977 r. ukończył Wydział Lekarski Akademii Medycznej w Warszawie. Po studiach rozpoczął pracę w stołecznej Centralnej Przychodni Sportowo- -Lekarskiej i uzyskał specjalizację z zakresu chirurgii ortopedyczno-urazowej. Od 1981 r. specjalizuje się w położnictwie i ginekologii. W 1983 r. uzyskał I stopień specjalizacji, a cztery lata później II stopień specjalizacji z zakresu położnictwa i ginekologii. 2 stycznia 1992 r. wygrał konkurs na stanowisko dyrektora Szpitala Ginekologiczno-Położniczego przy ul. Żelaznej w Warszawie. Stanowisko to zajmuje do dziś.
Artykuł pochodzi z numeru 3/2023 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz