Transkrypcja podcastu "O miłości do życia i współdzieleniu pasji z uczniami"
Dominika Kopańska: Dzień dobry, z tej strony Dominika Kopańska. Witam Was w dzisiejszym Podcaście Integracji, do którego zaprosiłam wyjątkową gościnię, Panią Agnieszkę Korzeniowską, pedagożkę specjalną, nauczycielkę, która od ponad 20 lat pracuje z dziećmi i młodzieżą z niepełnosprawnością intelektualną, autyzmem i afazją. Pani Agnieszko, przedstawiłam Panią tak pokrótce, ale rozmawiałyśmy jakiś czas temu i Pani robi znacznie więcej rzeczy. Chciałabym, aby Pani opowiedziała o sobie, czym się zajmuje, bo robi Pani wiele rzeczy.
Agnieszka Korzeniowska: Generalnie, faktycznie, tak jak Pani powiedziała, całe moje życie zawodowe, to jest praca z młodzieżą i z dziećmi z różnymi niepełnosprawnościami. Gdzieś tam, w ciągu mojej drogi zawodowej to były dzieci z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim, umiarkowanym i znacznym.
Jakiś czas pracowałam w ośrodku dla dzieci z afazją i teraz pracuję w ośrodku z młodzieżą autystyczną i też z niepełnosprawnością w stopniu lekkim i umiarkowanym. Także cała moja droga zawodowa to jest wspieranie, podążanie za dziećmi, za młodzieżą.
Generalnie, tylko krótki czas w trakcie mojej drogi zawodowej, to jest czas bycia takim nauczycielem przy tablicy, prowadzenia lekcji, poza tym pracuję na świetlicy, w internacie, czyli właśnie wspieram w tym czasie wolnym, który zostaje po lekcjach. Organizuję jakieś dodatkowe rzeczy, staram się wspierać rozwój zainteresowań uczniów i generalnie też jestem po prostu z nimi, bo internat nasz to zastępuje młodzieży dom.
A proszę mi powiedzieć skąd pomysł żeby zostać nauczycielem? A później, żeby mieć taką specjalizację, aby pracować z dzieciakami z niepełnosprawnościami jak i też młodzieżą?
Ojeju, to chyba ja mam geny, bo moja mama jest nauczycielem przedszkolnym z powołania, babcia uczyła muzyki także generalnie, gdzieś ten zawód nam się przewija. W czasie studiów jeździłam z Caritasem, z osobami z niepełnosprawnościami na takie obozy i generalnie w tym się odnalazłam.
I tak, właśnie zawsze wiedziałam, że nie dla tych, którzy potrafią lepiej, szybciej, tylko dla tych, którzy gdzieś nie nadążają, że w jakiś sposób bardziej może oni potrzebują i też... w sumie, są chyba bardziej wdzięczni za tę pracę, za oddanie, za takie właśnie bycie z nimi. Wydaje mi się, że jest to praca łatwiejsza i wdzięczniejsze, niż z dziećmi z normą.
Widzę tutaj - i to jest fascynujące - bo widzę, że Pani zaszkliły się oczy, pojawiały się dołeczki na obu stronach policzka. Widzę, że Pani czuje, że to jest praca z powołaniem i to, co Pani robi to jest właśnie „to”.
Tak. Myślę, że właśnie to jest to, co chciałam robić. W czasie studiów mi się to wyklarowało i tak sobie podążam tą drogą.
A pomówmy też o Pani tak prywatnie. Podczas naszych rozmów powiedziała mi Pani, że ma wiele zajęć, a ja wtedy zapytałam, kiedy Pani na to znajduje czas i jakim cudem ma Pani na to siłę? To zatem zapytam: jak wygląda Pani codzienny dzień, bo doba ma 24 godziny, a u Pani?
Też. Myślę, że tyle samo. Lubię dużo spać, także na pewno nie kosztem spania. Natomiast, pracując w internacie, pracując z młodzieżą, którą mam ze sobą po południu, mam możliwość robienia naprawdę wielu fajnych rzeczy. My nie musimy zrealizować żadnego programu, ja nie mam podstawy programowej.
W sumie, sama sobie planuję zajęcia i planuję je w ten sposób, żeby wykorzystać to, co ja potrafię i lubię, żeby sprzedać młodzieży te moje różne pasje i zainteresowania. Ja jestem z zainteresowania po pierwsze rękodzielnikiem. Pani jest u mnie w domu, więc jakby się Pani tak dokładniej rozejrzała, to mam pudła z włóczkami, z materiałami w różnych miejscach, bo się już nie mieszczą w szafach, jest to moja pasja.
Od bardzo młodych lat lubię to robić i widzę, że takie rękodzieło przeżywa troszeczkę teraz swój rozkwit, staje się coraz bardziej popularne. 20 lat temu, jak proponowałam dzieciom szydełko, to nie bardzo wiedziały, co to jest, a w tym momencie dzieci już wiedzą. Jest to akurat trudna technika, więc niekoniecznie dzieci z niepełnosprawnościami sobie dają w tym radę, ale chętnie podejmują, też są łatwiejsze sposoby na to rękodzieło.
Bardzo chętnie się tym zajmują i widzą, że zaczyna to być też troszkę modne, właśnie żeby torebka była ozdobiona przez siebie, żeby była bransoletka, którą sobie sam zrobiłem. Chyba mamy przesyt chińszczyzny, która nas już zalała dość mocno i chyba właśnie każdy chce mieć coś takiego wyjątkowego i widzę, że ta moja pasja do rękodzieła bardzo fajnie się przekłada na moje zajęcia i bardzo chętnie młodzież bierze w tym udział.
Nasz ośrodek, to nie tylko są moje zajęcia rękodzielnicze, bo ośrodek kształci zawodowo, więc mamy dużo pracowni, gdzie uczniowie wykonują coś sami. Jest to też szkoła przysposabiająca do zawodu, więc tam też są różne pracownie, na przykład gliny, ceramiki i zorganizowaliśmy taką wystawę w Urzędzie Miasta Krakowa.
Bardzo ta wystawa się podobała, bo były przeróżne rzeczy, przeróżnymi technikami zrobione przez wiele, wiele osób, które właśnie pracują w ten sposób z dzieciakami u nas. I w sumie przychodziły tam osoby właśnie czy nawet z tego Urzędu Miasta i mówiły: „Wow! To dzieci tak potrafią? To oni tak to robią?” - No tak, tak potrafią.
I dzieciaki były też bardzo, bardzo zadowolone, że mogą to pokazać, a w sumie widziałam takie zaskoczenie, że to szkoła specjalna, że to dzieci z niepełnosprawnościami, a takie efekty fajne.
Proszę mi powiedzieć jakiego Pani przedmiotu uczy? Artystycznego?
Jestem wychowawcą w internacie. To jest mój zawód, natomiast w tym roku jeszcze też uczę - sztuki użytkowej.
Rozmawiamy o Pani zawodzie, byciu nauczycielem oraz wychowawcą, ale jakby Pani mi zdradziła, trochę, czym Pani zajmuje się też na co dzień albo jakie ma hobby? Bo rozmawiałyśmy przez telefon, wspomniała Pani o chórze, o jakichś zajęciach tanecznych, wiemy, że Pani też tutaj dużo tworzy rękodzieła.
Tak, tak. O tym rękodziele już odpowiadałam, zresztą staram się sama chodzić na takie zajęcia, żeby też mieć nowe pomysły i żeby się samemu rozwijać. Kolejną rzeczą jest taniec i w ogóle ruch, od 10 lat jestem fanką zumby, jest to też w moim rytmie - ja muszę wszystko szybko, jestem taka właśnie, że musi się coś dziać, także ten typ właśnie mi pasuje.
Bardzo lubię tańczyć i myślę, że w ogóle cała grupa, bo grupa zumbowa jest na tyle specyficzna, że znamy się z wieloma osobami, poznajemy się, nawiązujemy kontakty koleżeńskie. Naprawdę, bardzo dużo różnych rzeczy w życiu się wydarzyło dzięki osobom, które poznałam na tych zajęciach, na przykład teraz z dzieciakami w ramach wolontariatu, pomagaliśmy uchodźcom z Ukrainy, a punkt ZHP prowadzi moja koleżanka z zumby, więc od razu był kontakt i od razu mogliśmy działać.
Robiliśmy naleśniki i kanapki z naszymi uczniami i tam zawoziliśmy do nich, także przeróżne rzeczy naprawdę się gdzieś tam dzieją, przez to dzięki temu, że spotyka się różnych ludzi, no a tak jak mówiłam, że ja staram się te moje pasje dzielić z uczniami, to też prowadzę takie zajęcia muzyczno-ruchowe, na które mam dużo chętnych.
Dużo osób pyta, czy już będą dzisiaj. Ostatnio miałam taką śmieszną sytuację, kiedy przyszli studenci na te zajęcia i mieli z nami ćwiczyć, i tak troszeczkę sobie nie mogli poradzić, w każdym razie Paulina, moja uczennica ze spektrum autyzmu, mocno zaangażowana zawsze, która też zawsze musi dokładnie wiedzieć jakie kroki mają być i z takim zaangażowaniem, wykonując nowe kroki, tak się odwraca do tych studentek i mówi: „no, bo to są zajęcia dla zaawansowanych”.
No i też widzę, że w ogóle ruch daje też taką możliwość troszeczkę odpoczynku, relaksacji, takiego uwolnienia różnych emocji. Myślę, że dzieciakom to też jest potrzebne, a mnie jest potrzebne chyba jeszcze bardziej. Także w internacie mamy dyżury w różnych godzinach, dzieci są tam 24 godziny na dobę, więc my jesteśmy też z nimi 24 godziny na dobę, więc albo jestem od szóstej rano -budzę, wysyłam szkoły albo przychodzą na 14:00 i ich odbieram po szkole i wtedy działamy właśnie, w tym czasie wolnym. Bardzo, bardzo różnie ten dzień wygląda.
Tutaj Pani mówiła o takich pięknych, dobrych i wyjątkowych momentach, ale czy pojawiają się trudy w Pani pracy? Trudne momenty?
Pewnie tak. Myślę, że ja jestem takim urodzonym optymistą, staram się zawsze pamiętać dobre rzeczy, które się wydarzają, a gdzieś tamte odkładać. Trudną, taką rzeczą, teraz na przykład jest to, co się dalej dzieje z naszymi wychowankami. Oni są u nas do pewnego wieku. 24 lata to jest górna granica, gdzie młodzież, dorośli właściwie w tym momencie, mogą uczyć się w tej szkole zawodowej, potem jest taka bezradność czasami, bo część z nich znajduje pracę, a jest to bardzo mała część. Natomiast nie ma za bardzo oferty takiej - co dalej?
I potem, jak oni przychodzą czy piszą do nas, bo mamy też kontakt z nimi, to jest to takie trudne, że gdzieś tutaj ich wyposażyliśmy w różne umiejętności, że wiemy, że coś potrafią, ale też wiemy, że bez wsparcia nie dadzą rady sami i tego wsparcia nie mają. I to tak właśnie czasem..., no jest to takie trudne, że jeszcze nie ma nic u nas, takiego systemu, który by tę dziurę w jakiś sposób zapełniał.
Co z tymi osobami się wtedy dzieje? Mają 24 lata, jak Pani mówiła i nie znajdują pracy.
Są warsztaty terapii, jest ich mało i są kolejki. Jak składałam podanie z uczniem 2 lata temu do takiego warsztatu terapii, to jest siódmy w kolejce i wiem, że minęło 2 lata i jeszcze się nie odezwały do niego warsztaty, czyli jeszcze ta kolejka się nie przesunęła na tyle, żeby mieli dla niego miejsce. Oni często mają po prostu renty i zostają w domach.
Zostają w domach, a podejrzewam, że nie tylko dzieciaki, ale też młodzież i osoby dorosłe, uczęszczając na takie zajęcia, o których rozmawiamy tutaj wspólnie, to chcą tam chodzić. Dla nich jest to coś takiego, że z radością wstają, są na tych zajęciach, widzą się z kolegami, krzyczą też na Panią, że się Pani spóźniła, 2 minuty.
Tak.
Mają kontakt z innymi osobami niż rodzice, rodzina, z którymi różne bywają relacje.
To jest takie środowisko - u nas właśnie tej szkoły, też internatowe - gdzie oni się czują właśnie jak w domu, ale nie mają mamy, czyli: troszeczkę się odpępowiają, mogą być samodzielni, mają pierwsze miłości i naprawdę oni nie chcą od nas odchodzić. Czasami się mówi, że dzieci nie chcą chodzić do szkoły, oni naprawdę nie chcą od nas odchodzić.
Właśnie, wspomniała Pani o miłości, o problemach społecznych, takich typowo jak my mamy, osoby też pełnosprawne, a proszę powiedzieć, czy zdarzają się takie sytuacje, gdzie rodzice bądź opiekunowie osób z niepełnosprawnością intelektualną, czy to też z innymi niepełnosprawnościami, pomimo wieku - bo mówimy tutaj o dwudziestolatkach, czy o siedemnastolatkach - nie dają takiego pola albo też takiego kredytu zaufania i uniemożliwiają podjęcia się samodzielności? Osoby z niepełnosprawnością intelektualną chcą być samodzielne, chcą się czegoś nauczyć, ale...
Myślę, że tak, myślę. Takie rodziny bywają, my to też widzimy na wejściu, tak jakby do nas do szkoły, bo przychodzi szesnastolatek, który jest naprawdę bardzo mało samodzielny, który sobie nie potrafi wybrać ubrania na jutro. My też w jakiś sposób staramy się zrozumieć tych rodziców, bo jest to rodzic, który czasami został po prostu z tym dzieckiem z niepełnosprawnością, zrezygnował z pracy swojej, zrezygnował z bardzo wielu rzeczy z życia swojego prywatnego i został dla tego dziecka.
I trudny jest ten moment, że trzeba tę pępowinę zacząć przecinać, - że on chce sam zadecydować, że on będzie coś sam - i dlatego też, trudno jest nam w jakiś sposób tych rodziców oceniać, bo taka jest sytuacja. Myślę, że właśnie dlatego tutaj ten internat to, że oni muszą być samodzielni w jakiś sposób, rodzice się też do tego przekonują pomału, że: tak, on sobie radzi, on zaczął sam dojeżdżać do szkoły, zawsze jeździł z mamą, często dzieci przychodzą z integracji i na przykład mama mówi: on nigdy nie był na wycieczce z klasą, bo może jechać na wycieczkę, pod warunkiem, że ja jadę z nim.
No to w jaki sposób? Kiedy miało nastąpić to usamodzielnienie? I w momencie, jak zostaje u nas, to okazuje się, że całkiem fajnie zaczyna sobie radzić i na tym etapie szkoły zawodowej zaczyna być samodzielny i mama też w końcu przekonuje się do tego, że to działa, że to jest możliwe, że on sobie da radę i myślę, że jest z dumna wtedy z tego, że to tak się dzieje.
Nie wiem czy dobrze mi się wydaje, podejrzewam, że też rodzice, bądź opiekunowi nie są przygotowywani do tej roli, nie mają takiej opieki psychologicznej czy jakiejś takiej terapeutycznej w jaki sposób przygotować to dziecko z niepełnosprawnością do życia społecznego?
Myślę, że najbardziej jest skupiona ta praca na dzieciach samych, na takiej terapii, ale też często na technikach szkolnych.
To znaczy?
To znaczy, będąc w szkole dziecko ma czytać, pisać, liczyć, dodawać, pierwiastkować, mnożyć, dzielić, itd. Ale czy sobie zrobi herbatę? No niekoniecznie, prawda?
Tego się uczy w internacie, między innymi?
Między innymi. Między innymi, że czajnik, woda i kubek to się równa herbata.
Jakie byłoby dobre rozwiązanie? Czego brakuje w takiej edukacji poszkolnej, w momencie, gdy osoba skończy te 24 lata?
Brakuje takich miejsc pracy. Kiedyś, kiedyś, były takie warsztaty pracy chronionych, było tego więcej. Ja już tego nie pamiętam, aż tak długo nie pracuję, ale wiem, że były. Są takie różne stowarzyszenia, fundacje, które gdzieś, coś takiego zaczynają robić.
Tutaj, u nas, w Krakowie są frytki belgijskie, które sprzedają dzieci z zespołem Downa i drugie miejsce, to jest taka kawiarenka, też przez tą samą fundację bodajże otwarte, gdzie oni właśnie pod okiem instruktora pracują. Pracują krócej, nie 8 godzin, tyle, ile mogą pracować, zarabiają swoje pieniądze, czyli są samodzielni, a mają cały czas to wsparcie.
Takich miejsc brakuje. Są to właśnie najczęściej stowarzyszenia, które są zakładane przez rodziców. Takie miejsca, gdzie rodzic w sumie myśli o tym: „dobrze, on będzie miał 24 lata i co wtedy?”
Czy Pani też się często zastanawia, co z tym moim uczniem będzie, gdy będzie miał 24 lata? Czy sobie poradzi albo czy na przykład odzywają się takie osoby do Pani bezpośrednio?
Tak. Pamiętam takie pierwsze, dawne już doświadczenie, dwie dziewczyny, które miałam do ósmej klasy. Ojej, była to bardzo trudna praca, bo trudne charaktery, bardzo dużo energii i żeby tam coś wypracować z nimi to było trudno. No i poszły dalej w świat, gdzieś na kilka lat straciliśmy kontakt, nie kontaktowały się bezpośrednio, straciliśmy je z oczu i potem poszliśmy na jakąś kolację z pracy i patrzymy te dwie dziewczyny są kelnerkami.
I ja powiedziałam jeszcze: Edytka to porozmawiaj. „Nie, ja nie mogę rozmawiać z Panią, bo ja tutaj pracuje, jestem w pracy”. I po prostu to było tak fajne, że znalazły pracę, właśnie jako kelnerki z tą swoją energią, niespożytą, to jest idealnie dla nich i że w ten sposób się potrafią odnaleźć swoim zawodzie, że ja już teraz jestem w pracy i już tak nie mogę sobie pogadać.
Widzę, że jest Pani dumna z tego, co robi i ze swoich wychowanków.
To są takie fajne, właśnie momenty, ale dużo jest też dzieciaków, którzy piszą do mnie, że jednak są w domu, że nie ma tej pracy. Chwilkę tam gdzieś popracowali, ale to jednak się tam nie udało. Także mówię, takie miejsca, gdyby były... Takie marzenia, myślę, że nas wszystkich, którzy tę młodzież wyprowadzamy, miejsca takie wspierane byłoby fajne.
Pani Agnieszko, czego Pani mogę życzyć?
Hm, żeby się za wiele nie zmieniało, bo już zaczynam odczuwać to, że pesel mam taki, jaki mam, więc gdzieś tam mi strzyka. Chciałabym, żeby się za dużo nie zmieniało, żeby mieć siłę cały czas. Nowych pomysłów proszę mi, nie życzyć, bo jak mój mąż słyszy, że mam pomysł, to się najczęściej chowa gdzieś, bo nie nadąża. Jeszcze ich mam dużo.
I życzę Pani mimo wszystko tych pomysłów. Naprawdę się cieszę, że miałyśmy okazję porozmawiać, że zgodziła się Pani, żebym przyjechała tutaj do Krakowa. Dziękuję za rozmowę. W dzisiejszym Podcaście Integracji rozmawiały Dominika Kopańska i Pani Agnieszka Korzeniowska. Dziękuję, że byliście razem z nami, do usłyszenia.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz