Przedolimpijskie porządki
Policja przyjeżdża o 7:00, czasem wcześniej. Tego dnia dzieci nie pójdą do szkoły, dorośli nie pojawią się w pracy. Nie zdążą na wydawkę, nie zjedzą ciepłego posiłku. Muszą spakować swoje rzeczy, złożyć namioty i opuścić teren pod mostem, w parku, w bocznej uliczce za dworcem. Niektórzy nie znają języka. Bezradnie patrzą na innych. Robią to, co reszta. Dzieci pytają, co się stało i dokąd jadą. Nikt niczego nie wyjaśnia. Rzeczy i ludzie znajdują miejsce w busach i autokarach. Opuszczają Paryż jeszcze przed pierwszą kawą. Nie wiedzą dlaczego. Dostają informację, że to kwestia bezpieczeństwa.
Niektórzy się tego spodziewali. Wiedzieli, że brzegi Sekwany to miejsce części ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich i paralimpijskich w 2024 r. i że będą musieli je opuścić. Byli jednak przekonani, że dostaną informację, czas na przeniesienie i propozycję nowego miejsca zamieszkania.
Busem donikąd
Busy odjeżdżają do Orleanu, Strasburga i innych miast. Takich miejsc docelowych jest dziesięć. Ich nazwy nie mają znaczenia. Nikt tam na nich nie czeka, nie mają tam rodzin ani przyjaciół. Nie odwiedzą ich zaprzyjaźnieni streetworkerzy. Dzieci nie są zapisane do szkoły. Rodzice nie mają tam źródła utrzymania ani nawet kontaktów, dzięki którym mogliby znaleźć zatrudnienie na czarno. Wysiadają na ulicy i nie mają dokąd pójść. Nie są mile widziani w nowych miastach, a czasami nikt o ich przyjeździe nie wie. Mieszkańcy z zaskoczeniem odkrywają, że coraz więcej osób błąka się po ulicach ich miast.
Przyjezdni nie mogą więc liczyć, że organizacje pozarządowe pomogą im postawić pierwsze kroki w nowym miejscu. Czasem dzwonią na rządowy numer 115. Zgodnie z przepisami powinni wtedy otrzymać tymczasowe zakwaterowanie, np. w noclegowni, schronisku lub prowizorycznie przeznaczonym do tego miejscu. W marcu br. zadzwoniło pod ten numer 487 mieszkańców Saint Denis, północnych peryferii Paryża. Pomoc otrzymały... zaledwie trzy. Dla tylu wystarczyło miejsc. Pozostali, w tym rodziny z dziećmi i kobiety w ciąży, musieli opuścić miasto.
Do Orleanu, nieco ponad 100 km od Paryża, osoby bez stałego miejsca zamieszkania są zwożone regularnie od maja 2023 r.
- Co trzy tygodnie przyjeżdża z Paryża 35 do 50 osób – grzmi w swoim proteście Serge Grouard, burmistrz Orleanu. W jego mieście pojawiło się ponad 500 nowych osób wymagających wsparcia i tymczasowego schronienia. Nie dostaną go, gdyż zdaniem burmistrza miasto nie było na to przygotowane ani o niczym poinformowane. Swój protest przeciwko „przedmiotowemu traktowaniu ludzi” wyraził burmistrz Grouard w licznych pismach skierowanych do organizatorów igrzysk i do władz Paryża. Nie otrzymał odpowiedzi. Napisał na Facebooku post, który powtórzyły za nim miejscowe media. Zadał publiczne pytanie podczas programu telewizyjnego. Pytał o czystkę społeczną i o „sprzątanie” Paryża z niewygodnych ludzi przed igrzyskami. Ministra sportu i igrzysk Amelie Oudéa-Castéra zaprzeczyła, że trwa zorganizowana akcja „wypychania” osób wykluczonych społecznie poza Paryż. Jej zdaniem te działania nie są w żaden sposób związane ze zbliżającymi się igrzyskami. Długo zaprzeczały temu też wszystkie urzędy i policja.
Alarm dla organizacji pozarządowych
Nettoyage social – określenie na opisanie „czyszczenia” miasta, wywożenia ludzi i ukrywania problemów pojawia się w mediach często. Używają go również przedstawiciele organizacji pozarządowych. Kolektyw Rewers Medalu (franc. Le Revers de la Médaille) zrzesza ich ponad 80.
- To się zaczęło, gdy organizacje pracujące z osobami w kryzysie bezdomności, osobami uzależnionymi, doświadczającymi migracji i z innymi środowiskami wykluczonymi społecznie zaczęły zauważać, że nasilają się niepokojące zjawiska – powiedział Antoine de Clerck, koordynator Kolektywu.
Działaczy społecznych zaalarmowało pojawienie się w Saint Denis policji. Na tych północnych peryferiach Paryża swoją siedzibę będzie miało biuro prasowe igrzysk i odbędą się m.in. konkurencje paralekkoatletyczne. Miasteczko jest zamieszkane przez osoby o niższych dochodach, często doświadczające migracji. W okolicy jest nieco budynków zajmowanych przez dzikich lokatorów, tzw. squotów.
- Największe squoty zostały już eksmitowane. Planowane są kolejne eksmisje. Problem jest w tym, że ludziom tam zamieszkującym nie zaproponowano żadnego rozwiązania. Zaczęliśmy stawiać pytania. Niestety najczęściej nie otrzymywaliśmy odpowiedzi, a jeśli już, to kazano nam się nie martwić i zapewniano, że wszystko będzie dobrze. Potem zaczęto zasłaniać się brakiem infrastruktury i pieniędzy, co jest śmieszne przy budżecie na olimpiadę wynoszącym 9 mln euro – komentuje koordynator de Clerck.
Organizacje pomocowe zaczęły ze sobą rozmawiać, przyglądać się temu, co w przeszłości działo się przed igrzyskami w miastach. Negatywne skutki społeczne przygotowań do igrzysk, takie jak zniszczenie faweli w Rio de Janeiro, by zyskać ziemię pod obiekty sportowe, czy kwestia łamania praw człowieka w Pekinie zostały dobrze udokumentowane. Zaskoczeniem dla organizacji pozarządowych w Paryżu były dane z Vancouver.
- To była zimowa olimpiada, no i w Kanadzie. Nie spodziewaliśmy się, że wydarzyły się tam podobne historie. Okazuje się, że gdy kamery, oczy kibiców i turystów patrzą na miasto, jego władze chcą pokazać jego możliwie najlepszą twarz, a to dotyka bezdomnych, seksworkerów, ludzi biednych i uzależnionych. Wszystkie miasta starają się uczynić te grupy społeczne niewidzialnymi – wyjaśnia Antoine de Clerck.
Przedstawiciele organizacji pozarządowych szybko zrozumieli, że w Paryżu będzie tak samo. We wrześniu 2023 r. połączyli siły i postanowili pracować razem.
- Nie działamy przeciwko igrzyskom. W żadnym wypadku. Nie jesteśmy przeciwni temu wydarzeniu. Kochamy sport i cieszymy się, że powstają nowe obiekty. Jesteśmy przeciwko temu, by igrzyska stały się pretekstem do wykluczania całych grup społecznych w taki sposób, w jaki ma to miejsce teraz. Każdego tygodnia z Paryża znikają ludzie. Nie są przenoszeni, nie są zaopiekowani. Oni są wypychani z miasta. W swoich działaniach Kolektyw Rewers Medalu skupia się na podnoszeniu świadomości, współpracy z mediami i dokumentowaniu działań antyspołecznych. Zwraca uwagę władzom i urzędom na skutki tych działań. Organizacje, które do tej pory działały osobno, chcą teraz wspólnie dbać o potrzeby osób wykluczonych.
Nie jestem zagrożeniem
Tymczasem wywiezieni w nowe miejsca ludzie szybko orientują się, że nie mają tam przed sobą żadnych perspektyw. Nie wiedzą, gdzie skorzystać z prysznica, skąd wziąć jedzenie, co będzie ze szkołą ich dzieci czy sami odzyskają pracę. Wracają więc na własną rękę do Paryża, chociaż nie zawsze mają dokąd. Miejsc, w których mieszkali przed wywózką, już nie ma. Pod mostem de Gaulle’a jeszcze w styczniu tego roku tętniło życie. Tu wieczorem do swoich namiotów ludzie wracali z pracy, przynosili jedzenie, czyste ubrania, pomagali dzieciom odrabiać lekcje. W lutym nie było po nich śladu. Teren został ogrodzony, na miejscu namiotów pojawiły się głazy.
- To się już nie zmieni. Przecież nie zabiorą tych kamieni po olimpiadzie – mówi z przekonaniem mieszkaniec namiotu ulokowanego na moście. Jest jednym z tych, którzy wrócili, ale nie zgadza się na rozmowę.
Mimo wysiłków policji w mieście pozostają osoby bezdomne, które wiodą samotne życie. Niczym się nie wyróżniają w tłumie turystów i paryżan. Nie są stałymi beneficjentami żadnej organizacji. Nie mają stałych miejsc przebywania. Unikają policji. Nie rzucają się w oczy. Nie chcą dać się odnaleźć i wyrzucić z Paryża. Nie poddają się łatwo socjalizacji.
Junior („Tak mnie nazywają. Podoba mi się. To jak George Walker Bush. Jego też nazywali Junior” – podkreśla mój rozmówca) przyjechał do Paryża z Marsylii. Nie używa popularnych we Francji namiotów. Byłby za bardzo wystawiony na widok innych ludzi. Śpi w różnych miejscach. Ostatnio na zapleczu kościoła.
- Ksiądz się zgodził – zaznaczył. – Radzę sobie dobrze. Jestem tu od dawna i nie myślę, że coś się zmieni – mówi.
Jest kibicem. Podziwia sportowców z niepełnosprawnością i nie widzi powodu, dla którego jego obecność w mieście podczas paralimpiady miałaby być problemem.
- Nie jestem dla nikogo zagrożeniem – zapewnia Junior.
Samuel mógłby mieszkać i pracować w Paryżu zgodnie z prawem. Kilka lat temu przyjechał tu ze Szwecji. Ma wszystkie dokumenty, na terenie Francji przebywa legalnie. Mówi biegle po francusku i angielsku. Nie zdradza powodów, dla których żyje na ulicy. Wspomina, że przetrwał osobistą tragedię, która odcisnęła na nim swoje piętno. Zdecydował się na migrację. Żyje z traumą i nie jest gotowy wrócić do społeczeństwa. Spotykamy się na śniadaniu opłacanym przez władze miasta. Dzisiaj w menu jest makaron i chleb. Do tego gorąca herbata.
- Zjem i pójdę w miasto. Trochę pracuję w pewnej bibliotece. Spędzam tam całe dnie, nawet po pracy. To fajne miejsce. Ciepłe i z książkami – opowiada.
Tą możliwością zainteresował się Junior. Przerywa moją rozmowę z Samuelem, by dowiedzieć się, czy i on mógłby posiedzieć w cieple z książką w ręku. Jest czysty. Ma na sobie świeże ubrania. Samuel udziela mu informacji, ale chce czegoś w zamian. On też nie ma namiotu, nie ma stałego miejsca noclegu. Śpi tam, gdzie akurat zastanie go noc. Tę ostatnią spędził na metalowym przęśle kolejowego mostu. Jest zziębnięty i zmęczony. Pyta Juniora o możliwość skorzystania z gościnności księdza i bezpiecznego przespania nocy. Postanawiają, że pomogą sobie wzajemnie. To wyjątek. Zjednoczyła ich rozmowa z „Integracją”. Siedzą przy jednej ławce i dodają sobie otuchy w tej nietypowej sytuacji udzielania wywiadu.
Zazwyczaj jednak na tzw. wydawce panuje cisza. Po chłodnej i deszczowej nocy wszyscy spokojnie stoją w kolejce, biorą swoje jedzenie. Jedzą, próbują się rozgrzać i rozchodzą się po mieście. Nie nawiązują kontaktów. Spotkają się jeszcze kilka razy tego dnia, na posiłkach w innych częściach miasta, na wieczornej wydawce przy Dworcu Wschodnim. Moja obecność powoduje, że rozmawiają, żartują, pytają, czy zwyczajem turystek w Paryżu zjadłam już swojego rogalika moczonego w café au lait, poprawiają moje źle wymawiane słowa. Niemal wszyscy goście śniadania wybuchają gromkim śmiechem, gdy robię typowy błąd gramatyczny i moje pytanie z neutralnego zmienia się w dwuznaczne. Pytają też o Polskę. Trwa piknikowa atmosfera. Tracą jednak dobry humor, gdy wracam do rozmowy o olimpiadzie i paralimpiadzie.
- Nie wiem, co będzie. Wyjechać – na pewno nie wyjadę. Trzymam się na uboczu, więc mnie nikt wywozem nie zaskoczy, ale martwię się, że zamkną miejsca z jedzeniem, że będzie kłopot, by gdzieś dojechać i coś załatwić – niepokoi się Samuel.
Może mieć rację. Poruszanie się po mieście w czasie igrzysk zostanie ograniczone. Kilka dni przed ceremonią otwarcia i po niej niedostępne będą wybrane mosty. To stawia zaopatrzenie posiłkami i wydawki uliczne organizacji wspierających seniorów i osoby z niepełnosprawnością pod znakiem zapytania. Nie dojedzie do nich żywność, beneficjenci nie dostaną się na zwyczajowe miejsca wydawania posiłków, a wolontariusze będą mieli utrudniony dostęp do mieszkań osób czekających na jedzenie i zakupy.
- Codziennie wydajemy 30 tys. posiłków. Nie mamy żadnej informacji, jak ich dystrybucja będzie wyglądała po wprowadzeniu wszystkich restrykcji. Ta liczba to tylko jeden posiłek dziennie. Tylu ludzi może nie dostać jedzenia. A przecież ograniczenia potrwają do końca paralimpiady, a nawet chwilę dłużej. To miliony posiłków, na których polegają mieszkańcy miasta. Bez pomocy nie będą w stanie sobie na nie pozwolić – martwi się Antoine de Clerck.
Inkluzywne igrzyska dla nielicznych
Środki bezpieczeństwa, ograniczenie działalności, wyższe koszty funkcjonowania, korki i zamknięte ulice to realne problemy, a osoby bezdomne to nie jedyna grupa ponosząca koszty organizowania olimpiady i paralimpiady w Paryżu. Na początku kwietnia tego roku przeciwko działaniom władz miasta protestowali studenci i uczniowie. Według wyliczeń Defenseur des Droits [powołany w 2008 roku urząd przypominający polskiego Rzecznika Praw Obywatelskich – IB] problem z zakwaterowaniem będzie miało ponad 2 tys. uczniów i studentów. Ich miejsca w akademikach i internatach są potrzebne osobom z zaplecza olimpijskiego i paralimpijskiego. W akademikach zamieszkają strażacy, służby porządkowe, opieka medyczna. Studenci spoza Paryża będą musieli wrócić do domu i zrezygnować z letniej pracy, letnich kursów uniwersyteckich i staży zawodowych.
Dach nad głową to także problem osób wynajmujących mieszkania. Organizatorzy spodziewają się odwiedzin 16 mln turystów i kibiców. Ceny wszystkich typów zakwaterowania rosną. Przewidywane stawki są o minimum 300 proc. wyższe niż przed rokiem w szczycie sezonu. Właściciele mieszkań wypowiadają umowy swoim stałym, wieloletnim najemcom w nadziei na wysokie dochody z najmu podczas igrzysk.
Rosnące ceny zakwaterowania i transportu dotykają również wolontariuszy. Organizatorzy nie zapewniają im noclegu na czas olimpiady i paralimpiady, podczas której ich wsparcie dla zawodników bywa jeszcze ważniejsze niż na innych zawodach.
Martwić się muszą też mieszkający we własnych mieszkaniach paryżanie. Seniorzy nie mogą być pewni, czy dotrą do nich zakupy i opiekunki. Chorujący przewlekle mają obawy, czy dojedzie do nich karetka – wobec planowanego wyłączenia z ruchu całych kwartałów miasta. Obawy zgłaszają także osoby uzależnione, i to nie tylko dlatego, że mogą nie dotrzeć na swoje terapie. Stracą także anonimowość, gdy nowoczesne, oparte o sztuczną inteligencję systemy inwigilacji będą śledziły każdy ich krok, a wiele wskazuje na to, że owe systemy zostaną w Paryżu na długo.
„45 tys. policjantów wspieranych przez inne służby, śmigłowce, łodzie, urządzenia antydronowe, zamknięcie dla ruchu 150 km wokół Paryża i wyłączenie wszystkich paryskich lotnisk” – takie środki bezpieczeństwa na czas ceremonii otwarcia ogłosił Gérald Darmanin, Minister Spraw Wewnętrznych Francji. Kolejne dni zmagań sportowych to ciągła praca 35 tys. policjantów i żandarmów.
- Na te środki bezpieczeństwa przeznaczone są tak ogromne pieniądze, że brak możliwości zapewnienia zakwaterowania tymczasowego dla 3500 osób w kryzysie bezdomności i eksmisje donikąd uważamy za niemoralne. Zwłaszcza że w Paryżu oficjalnie padają słowa o najbardziej inkluzywnych igrzyskach w historii. Mają też przynieść wyjątkowe i pozytywne rozwiązania dla ekologii i społeczeństwa. To, według deklaracji, mają być igrzyska dla każdego. Jednak deklaracje nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością. Najbardziej boli mnie widok potraktowanych w niehumanitarny sposób kobiet i małych dzieci – oburza się koordynator Kolektywu Rewers Medalu.
Kobiety, które znikają z oczu aktywistów i tracą kontakt ze streetworkerami, w nowych miejscach są bardziej narażone na przemoc seksualną. Jednak wzrost przestępczości, wbrew zastosowanym środkom bezpieczeństwa, może być udziałem większej części społeczeństwa.
- Jeśli jesteś osobą bezdomną, migrantem, osobą o specjalnych potrzebach, pracujesz w seksbiznesie, będziesz często legitymowany i sprawdzany. Nie będziesz chciał nawet chodzić ulicami prowadzącymi do ewentualnej pomocy czy wsparcia. Nie będziesz jadł. Nie będziesz korzystał z pomocy medycznej, także psychiatrycznej czy terapeutycznej. Nie będziesz miał dostępu do cracku. Niestety ta forma narkotyków jest popularna wśród najbiedniejszych osób uzależnionych. To wszystko razem nie składa się na obraz zwiększonego bezpieczeństwa – wylicza zagrożenia Antoine de Clerck i porównuje sytuację do urządzenia przyjęcia dla wszystkich z wyjątkiem mieszkańców domu.
Negatywne skutki organizacji wielkiej sportowej imprezy odczują także goście stolicy Francji. Zwykli turyści, którzy planowali w tym roku odwiedzić Paryż latem, mogą natrafić na przeszkody związane także z dostępnością. Na bulwarach, które zazwyczaj tętnią życiem, trwa budowa miejsc dla widowni. Na Polach Marsowych powstaje scena, a tereny zielone przy wieży Eiffla są zagrodzone. Wiele atrakcji zostanie latem zamknięte. Rosną ceny biletów do metra i noclegów także dla osób niezwiązanych z igrzyskami. Zamknięcie ulic i ograniczenie transportu odbiją się na dostępności architektonicznej. Objazdy i obejścia nie zawsze uwzględniają potrzeby osób o ograniczonej mobilności.
- Mam nadzieję, że dokumentacja, którą tworzymy w Kolektywie, posłuży organizatorom igrzysk w Los Angeles i zostaną wyciągnięte wnioski na przyszłość. Coś musi się zmienić w sposobie, w jaki organizowana jest olimpiada i paralimpiada. Dla dobra wszystkich, dla ekologii i dla społeczeństwa – podsumowuje Antoine de Clerck.
Artykuł pochodzi z numeru 2/2024 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
-
Przeczytałam i zastanawiam się: czego Państwo oczekujecie po tej publikacji? Współczucia? Chyba tak, zważywszy na to, że tekst otwiera wizja biednych, głodnych dzieci. Czy współczujecie komuś, kto ciężko pracuje żeby się utrzymać? A komuś, kto zajmuje odpowiedzialne stanowisko ponosi na sobie ciężar decyzji istotnych dla niego i jego pracowników? A przedsiębiorcy zmagającemu się z chwiejnością rynku? Współczujecie im? Każdy podejmuje decyzję jak chce żyć. Wybiera swoją drogę. Ci ludzie wybrali właśnie taką. I proszę, nie wrzucajcie tu od razu opowieści o trudnym dzieciństwie, konieczności emigracji bo bieda, odrzuceniu społecznym itp. Oni kiedyś taką drogę wybrali. Wielu nie chce jej zmienić. Tak widzą swoje życie i tak chcą żyć. Czy mam im z tego powodu współczuć? Czemu nie napisali Państwo o tym, że przypadku dużych imprez rośnie zagrożenie i rośnie przestępczość na ulicach? Sugerujecie, że organizatorzy to dranie bo starają się ograniczyć zagrożenia? Dziwicie się, że nie chcą pokazywać tych namiotów i bałaganu? (chociaż to akurat zwykła hipokryzja) Czego Państwo oczekujecie po tej publikacji?odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz