Pod prysznicem bez happy endu
Helena* na ulicy znalazła się niespodziewanie. Z dnia na dzień straciła dochód, a w konsekwencji wynajmowane mieszkanie. Był środek zimy. Jak żyć, gdy kończą się pieniądze i mija tydzień w tych samych ubraniach? Gdzie znaleźć toaletę, skąd wziąć świeżą wkładkę higieniczną lub urologiczną? Jak zadbać o stopy i co zrobić, gdy skończy się tusz do rzęs, pośpiesznie zabrany z miejsca, które kiedyś było domem? – takie pytania Helena zadawała spotkanym osobom, które podobnie jak ona na miejsce do życia wybrały okolice Dworca Centralnego w Warszawie.
Dworce, noclegownie, łaźnie…
Przez dwa miesiące nabierała doświadczenia, czasem w bolesny dla siebie sposób.
- To był straszny czas. Mieszkanie opuściłam w styczniu i po raz pierwszy w życiu znalazłam się na ulicy. Nie mogłam się odnaleźć. Nie wiedziałam, jak żyć, gdzie się umyć. Nie miałam pojęcia, że istnieją jadłodajnie, wydawki, łaźnie. To był obcy świat, o którym wcześniej nie myślałam – wspomina Helena.
W pierwszych dniach na dworcu straciła portfel, dokumenty i telefon.
- Taki dworcowy standard. Niemal każdy jest tam okradany i traci pieniądze oraz telefon – wzdycha.
Na dworcu wiele straciła, ale zyskiwała potrzebną wiedzę, by przetrwać na ulicy. Najczęściej pytała o to, gdzie się ogarnąć i umyć. Dowiedziała się o mobilnej łaźni, która stoi w Parku Traugutta w Warszawie.
- Zachwyciło mnie to miejsce. Są tam bardzo dobre warunki do kąpieli. To kontenery, ale z wieszakami, szafkami na schowanie ubrania, natryskiem. W poniedziałki przyjmują zapisy na pranie. A kąpiel jest dostępna codziennie. Kobiety mogą liczyć na specjalne traktowanie. Na kąpiel mają 20 minut. Mężczyźni trochę mniej.
A co najważniejsze – w łaźni przysługuje czysta bielizna: majtki, podkoszulka, skarpetki. Wszystko nowe – luksusowe. To ogromny plus.
Helena uśmiecha się na wspomnienie tej bielizny.
Na ulicy stale czuła się brudna. Nie opuszczało jej wrażenie, że ma niedoprane rzeczy, nieumyte włosy. Za pierwszym razem w łaźni była zupełnie zagubiona. Obsługa, widząc jej zmieszanie, przyznała podwójny czas pod prysznicem. W połowie marca znalazła miejsce w noclegowni. Teraz ma codzienny dostęp do łazienki. Nadal jednak nie czuje się pewnie w swoich starych ubraniach. W noclegowni dwa razy w tygodniu można oddać rzeczy do prania, ale jeszcze nie odkryła miejsc, w których mogłaby otrzymać nowe ciuchy.
Podczas rozmowy ma na sobie bluzkę ze sklepu z używaną odzieżą. Kupiła ją ostatniego dnia wyprzedaży, gdy cena za kilogram była najniższa. Zapłaciła 10 zł. Pierze ją w rękach. Suszy na grzejniku w łazience w noclegowni.
- Broniłam się przed noclegownią, bo chodziły słuchy, że nie jest to zbyt fajne miejsce. A okazało się, że noclegownia na Kaczorowej w Warszawie to miejsce czyste i przyjemne. Ma też jednak swoje wady. Wolno tam przebywać tylko w nocy. W ciągu dnia Helena stara się spędzić czas w ciepłych, suchych punktach, gdzie może coś zjeść i się napić. W marcu, trzecim miesiącu swojej bezdomności, trafiła na „kobiecy poniedziałek” w Fundacji „Daj Herbatę”.
Przyszła z koleżanką, którą poznała w noclegowni. Niestety, pojawiły się za późno, by skorzystać z prysznica i wyprać ubrania. Zachwyciły się jednak spokojem i domową atmosferą. Zostały na kawie. Koleżanka Heleny, Ewa, z przyjemnością popija gorącą kawę. Włosy ma zaczesane w kok, makijaż, białą bluzę. Stara się być zadbana. Kiedyś regularnie „chodziła na paznokcie”. Już tego nie robi. Mieszkała z córką. W lutym do córki wprowadził się nowy partner. Ewa została wyrzucona z tego domu. To dla niej trudny temat. Kiedyś miała domek, męża i czworo dzieci. Potem wszystko się posypało. Wyprowadziła się z domu, gdy zastała męża z inną kobietą. Reszta dzieci, dzisiaj już dorosłych, mieszka poza Polską.
- Moje życie i to, co miałam, przeminęło. Już tego nie ma, niczego nie ma.
Nigdy nie mieszkała na ulicy. Znalazła miejsce w noclegowni na początku marca. Z poprzedniego, jeszcze „domnego”, życia zostały jej wkładki higieniczne, kremy, żel pod prysznic. Jeszcze nie myśli, co będzie, gdy się skończą. Nie może mieć zbyt wielu rzeczy ze sobą. Nie może nic kupić na zapas. Nie ma miejsca, gdzie mogłaby to zostawić.
- Każdego dnia musimy wyjść z noclegowni i nie możemy wrócić aż do wieczora. W ciągu dnia musimy sobie znaleźć miejsce, żeby przeczekać. Przed wyjściem mamy jednak możliwość zjedzenia śniadania, a gdy wracamy, dostajemy obiadokolację. Dwa razy możemy nie przyjść. Raz wykorzystałam tę możliwość, gdy autobus nie przyjechał i nie miałam się tam jak dostać przed 22:00. Pojechałam do byłego partnera córki, który zawsze mi pomagał. Niestety, nie było go w domu.
- Noc spędziłam na klatce schodowej – opowiada Ewa, uciekając spojrzeniem.
Noclegownię trzeba opuścić rano nawet w chorobie. Wtedy dzień zmienia się w próbę przetrwania do wieczora, gdy będzie można wrócić na noc do łóżka. Chore, zmęczone, czasem z bolesnym okresem, czasem w ciąży, z problemem nietrzymania moczu, muszą sobie poradzić.
Wydawki i mieszkanie kątem u rodziny
Wędrują od jadłodajni do jadłodajni, od wydawki do wydawki. Najlepsze są takie miejsca, w których można dostać ubrania i środki higieniczne.
- Kiedy jeszcze mieszkałam na dworcu, korzystałam z wydawki Fundacji „Daj Herbatę”. Tam dostałam szampon w małych opakowaniach i wkładki higieniczne. Teraz nie jest to możliwe. Nasza noclegownia jest daleko, a nie możemy się spóźnić, bo ją stracimy. Jeśli coś się odbywa po 18:00, to już nie jest dla nas. Nie warto ryzykować – wyjaśnia Helena .
Godziny wydawek się nie zmienią. Zazwyczaj są one obsługiwane przez wolontariuszy, którzy wcześniej są w pracy. Helena jeszcze nie wie, że ten problem można rozwiązać. Podczas dyżuru może zgłosić potrzebę posiadania ubrania do pracy czy na ważne spotkanie. Istnieją również magazyny odzieży w różnych punktach pomocy. Nie wie też, że nawet mieszkając w noclegowni, może odebrać paczkę z najpotrzebniejszymi rzeczami poza terminem wydawki. Dopiero uczy się nowego życia i czeka na emeryturę. Ma do niej prawo. Pracowała w administracji banku, w szkole i jako kasjerka w supermarkecie.
Na razie jednak musi odzyskać skradzione dokumenty.
- Będę prostować swoją sytuację krok po kroku – deklaruje.
Koleżanka Heleny złożyła już wszystkie dokumenty i czeka na przyznanie emerytury. Po cichu marzy, że mając stały dochód, będzie mogła wystąpić o mieszkanie komunalne. Gdy tylko dostanie emeryturę, dokupi brakujące kremy. Te, które zabrała z domu, za jakiś czas się skończą. Może też poszuka pracy. Helena także ma nadzieję, że znajdzie pracę i odmieni swój los.
Z „kobiecych poniedziałków” korzysta również Wanda. Nie jest osobą w kryzysie bezdomności. Mieszka u syna. Żyje skromnie. Minimalna emerytura nie pozwala jej na opłacanie rachunków.
- Całe życie pracowałam i w papierkach, i przy sprzątaniu. Miałabym wyższą emeryturę, ale pogubiłam gdzieś świadectwa pracy i jest, jak jest. Na szczęście syn za wszystko płaci – mówi Wanda.
Do punktu Fundacji „Daj Herbatę” przychodzi regularnie, chociaż mieszka po drugiej stronie miasta.
- Przychodzę tu prawie codziennie. Nie chodzi mi o jakieś korzyści. Lubię tu być. Posiedzieć, pogadać. W domu nie mam co ze sobą zrobić. Syn wychodzi do pracy, a ja cały dzień sama. To wolę tutaj przyjechać i być wśród ludzi – wyznaje szczerze.
Ma ponad 60 lat. Musi żyć jeszcze 20…
- Wnuczka w tym czasie skończy studia, wyjdzie za mąż, będzie miała dzieci i ja będę się nimi zajmowała. Taki mam plan na przyszłość.
- Kogo interesuje nasze życie? Po co w ogóle o tym opowiadać? – przerywa rozmowy Emilia.
Ona także nie ma swojego mieszkania. Mieszka u dalekiej rodziny. Dokłada się do kosztów utrzymania. Właśnie dostała rachunki: 1400 zł za ogrzewanie.
- To nawet nie jest moje zużycie, bo dzieli się na wszystkie lokale, a nie według indywidualnego zużycia. I niby z czego ja mam zapłacić? – pyta rozgoryczona.
Niedługo skończy 80 lat. Niedawno pochowała dwoje członków rodziny. Leczy się onkologicznie.
- Ja nikogo nie obchodzę, nikt mi nie pomaga. Mam długi, ale co mnie to wszystko obchodzi. Już w nic nie wierzę. W żaden rząd. W żadne obietnice. Nie mam żadnych praw do mieszkania. Po prostu rodzina pozwala mi mieszkać i mnie zameldowała, więc nie dostałam nawet mieszkania komunalnego. Nie należy mi się, mimo że mam niską emeryturę – żali się Emilia.
Ma dostęp do łazienki i środków higienicznych. Na dyżur kobiecy przychodzi, żeby nie siedzieć w domu. Boi się, że kuzyni niedługo spotkają swoje miłości, pozakładają rodziny. Wtedy nie będzie mogła z nimi mieszkać.
- Może w ogóle tego nie dożyję. Mam już swoje lata, jestem onkologiczna, mam też inne choroby. Nie zastanawiam się nad przyszłością. O jedno martwić się nie muszę. Mam wykupione miejsce w grobie rodzinnym. Już nie mam siły żyć – żali się Emilia.
Ma bystre, nadal młode spojrzenie, nie wygląda na swój wiek. Bije od niej młodzieńcza energia, nie pasuje do wypowiadanych, pełnych goryczy słów. Helena z Ewą trzymają się razem. Wanda z Emilią mają wspólne tematy, ale przyjaźń kobiet zagrożonych ubóstwem bądź w kryzysie bezdomności nie jest łatwa.
- Nawet panie, które przychodzą do nas od dawna i mają tu ze sobą dobry kontakt, nie utrzymują relacji poza naszymi dyżurami. Nie tak jak panowie. Kobiety w trudnej sytuacji są jak wolne elektrony. Osobne. Nie szukają przyjaźni. Z obserwacji wiem, że powrót do życia, w którym są przyjaciele, zabiera kilka lat. Podstawą tego powrotu jest praca, tylko jak ją znaleźć, gdy mieszka się w noclegowni? – pyta Agnieszka Jaskulska, koordynatorka „kobiecych poniedziałków”.
„Odkobiecanie”, uniki i zagrożenia
Praca jest celem Heleny i Ewy. Kobiety w kryzysie bezdomności i żyjące w ubóstwie napotykają szereg przeszkód w miejscach pracy. W znalezieniu i utrzymaniu zatrudnienia nie pomaga brak środków higienicznych, brak możliwości umycia się o dowolnej porze, brak ubrań odpowiednich do rodzaju wykonywanej pracy. Zmęczenie niespokojnym snem w miejscu publicznym, na ławce, dworcu, na klatce kończy się niską wydajnością.
- Niestety. My jesteśmy czynni od 9:00, a są panie, które potrzebują dostępu do kąpieli przed pracą o 6:00 rano. Na pozycji w pracy może się odbić nawet brak dezodorantu. Trzeba też pamiętać, że korzystanie z różnych możliwości wsparcia oznacza konieczność pojawienia się w konkretnych godzinach w odpowiednich miejscach. Panie cały dzień mają wypełniony logistyką. Tym, żeby przetrwać i przeżyć.
Wymogi rynku pracy i życia społecznego stoją w sprzeczności z zasadami bezpiecznego przetrwania dnia. Przykładem jest biustonosz. Nie ma go w ofercie łaźni, nowy jest drogi, a sprawy nie ułatwia fakt, że jest atrybutem kobiecości. Na ulicy i w środowisku zagrożonym wykluczeniem społecznym kobiecość to wada. Niechęć kobiet do używania biustonosza widać podczas organizowanego w Dniu Kobiet spotkania z brafitterką. Wtedy stanik i profesjonalna usługa są darmowe, ale chętne nie ustawiają się w kolejce.
- Dla naszych pań stanik to delikatna kwestia. Przez większość czasu go nie noszą. Po spotkaniu z brafitterką dochodziły do wniosku, że taki dopasowany do ich potrzeb stanik za bardzo ściska, jest niewygodny. Przede wszystkim jednak one na co dzień chodzą w dresach, luźnych bluzach. Próbują się upodobnić do mężczyzn. Chcą być bezpieczne w przestrzeni miejskiej. Bycie kobietą, eksponowanie biustu naraża kobiety na zaczepki i przemoc seksualną. Robią absolutnie wszystko, by się „odkobiecić”. Biustonosz do tego nie pasuje. Te od nas są trzymane przez panie na specjalne okazje – wyjaśnia Agnieszka Jaskulska.
Z podobnymi wątpliwościami podchodzą kobiety do usług kosmetycznych. Potrzebują również więcej czasu, by zdecydować się na ofertę Fundacji. Delikatną kwestią jest dla nich dbanie o stopy.
- Dla nich to przełamanie bariery intymności. Mamy spotkania z podolożką i łatwiej było zachęcić do tego panów niż panie. Tymczasem stopy naszych pań często są w lepszym stanie niż osób, które przychodzą do gabinetów. Jednak sama myśl, że mogą mieć nieświeże czy niezadbane stopy, powoduje, że wolą nie korzystać. Stopy są intymną częścią ciała, niemal na równi z kwestiami ginekologicznymi – podkreśla Agnieszka Jaskulska.
Z oferty „kobiecych poniedziałków” korzysta co tydzień od pięciu do dwunastu pań. Mimo różnorodności dostępnych usług regularność odwiedzin jest niska.
- Panie i ich sytuacja są trudniej uchwytne. Gdy wchodzą w relacje i są związane ze swoimi partnerami, przychodzenie do nas nie do końca jest możliwe. Zdarzyło się, że przychodziły z partnerami, którzy czekali na przystanku, ale to rzadkie rozwiązanie. Częściej zdarzają się relacje współuzależnieniowe, w których kobieta sama nie przychodzi. Panie przychodzą, znikają, wracają. Trudniej im pomóc. Jednocześnie wsparcia dla kobiet żyjących na granicy ubóstwa lub w kryzysie bezdomności jest mniej.
Agnieszka Jaskulska doszła do tego wniosku podczas poprzedniego projektu, w którym beneficjentki miały trzygodzinne warsztaty pracy z ciałem. Wtedy z rozmów i obserwacji wynikło, że nie ma w Warszawie miejsc przeznaczonych wyłącznie dla kobiet.
- Zwłaszcza takich miejsc, w których mogą się umyć, skorzystać z prysznica, wyprać rzeczy, zjeść, pobyć ze sobą i uzyskać pomoc, a takiej bezpiecznej przestrzeni dla siebie potrzebowały. Większość pań w kryzysie bezdomności ma za sobą trudne doświadczenia z mężczyznami. Zdarza się, że stają się ofiarami nadużyć, np. na tle seksualnym, a wtedy zwykła kąpiel w miejscu, do którego mają dostęp mężczyźni, jest traumatyczna. W łaźniach nie czują się bezpiecznie.
O pozycję kobiet wśród osób w kryzysie bezdomności pytam mężczyznę od lat żyjącego na ulicy. Chce pozostać anonimowy. Obecnie nie jest w związku z kobietą. bo tak łatwiej. Kobieta jest z kimś, bo tak jest dla niej bezpieczniej. Jak do kogoś należy, to inni dają jej spokój, ale czasem zarabia dla swojego faceta. Jak? Na to nie odpowiem, ale nie chodzi o pracę. Na ulicy jest alkohol, jest przemoc. Nie ma antykoncepcji. Z tego są choroby i niechciane dzieci. Zgoda na seks? Jak mówiłem, jest alkohol...
Ewa nie jest zainteresowana wchodzeniem w relacje w środowisku, w którym się znalazła, ale obserwuje pary, które poznały się w noclegowniach czy na wydawkach. W jej opinii to zwyczajne relacje nieoparte o przemoc.
Ubóstwo menstruacyjne, brak ochrony zdrowia
Podczas kobiecych dyżurów w Fundacji „Daj Herbatę” nie tylko bezpieczny prysznic ma znaczenie. Można tu też otrzymać podpaski, wkładki, tampony. Można także skorzystać z tzw. różowej skrzyneczki, prowadzonej przez fundację, która walczy z wykluczeniem menstruacyjnym i promuje dostępność środków higienicznych w miejscach publicznych. Dzięki tej współpracy przez jakiś czas na dyżurach można było otrzymać majtki menstruacyjne.
- Na Dzień Kobiet dostaliśmy je od Fundacji Różowa Skrzyneczka. Trzeba je prać, są wielokrotnego użytku. Trudniej dostępne i drogie są wkładki urologiczne. To nasza wielka i trudna do zrealizowania potrzeba. Staramy się również oferować pomoc medyczną, ale to nie jest proste. Panie nie czują się z tym komfortowo. Martwią się swoją higieną i tym, że dawno nie były u lekarza. Obawiają się, że żyjąc w kryzysie bezdomności, zostaną nieodpowiednio potraktowane. I rzeczywiście czasem w kontaktach z pracownikami ochrony zdrowia nie są traktowane z szacunkiem.
Gdy „kobiecy poniedziałek” dobiega końca, jedna z pań zaczyna opowiadać swoją historię. Niestety gubi słowa. Wydarzenia nie mają ciągu logicznego. Mówi o biciu, mieszkaniu na działce bez dostępu do wody. Trudno jej utrzymać koncentrację na rozmowie, zmieniają się fakty i ich okoliczności. Być może rozmowa ze specjalistą pomogłaby jej uporządkować myśli i opisać to, co jej się przytrafiło, a może problem leży gdzie indziej. Na ulicy nie brakuje kobiet, które powinny się znaleźć pod stałą opieką lekarzy i specjalistów. Nie mają dostępu do antykoncepcji. Nie zawsze mają warunki, by donosić ciążę. Z trudem radzą sobiem z terapią chorób psychicznych.
- Na każdym dyżurze pojawiają się panie w silnym kryzysie psychicznym. Mam na myśli zarówno choroby takie jak schizofrenia, jak i osoby z depresją. Trudno im pomóc. Załatwiamy wizyty nawet prywatne, ale koszty i terminy nas przerastają. Dochodzi jeszcze kwestia wykupienia i regularnego zażywania leków – ze smutkiem przyznaje Agnieszka Jaskulska.
***
„Kobiecy poniedziałek” skończył się o 13:30. Wanda idzie jeszcze popatrzeć na kwiaty na targu. Potem wróci do syna. Emilia wraca do domu. Nie chce zdradzić planów na resztę dnia. Helena i Ewa patrzą na zegarki. Przed nimi jeszcze kilka godzin błąkania się po mieście. Następny przystanek na ich liście to spotkanie organizowane przez kościół w centrum miasta. Tam też będzie łazienka i znowu zleci im trochę czasu.
- Jeszcze będzie dobrze – mówi na odchodne Helena i wsiada do tramwaju.
* Imiona w tekście są zmienione, na prośbę rozmówczyń nie podajemyteż ich nazwisk – IB
Miejsca, o których jest mowa w tekście:
✔ Fundacja „Daj Herbatę”. Dyżury dla kobiet, al. Krakowska 143, Warszawa
Poniedziałek: 10–13:30 („kobiecy poniedziałek”)
Piątek: 11:30–13:30 dyżur z zajęciami z psychoedukacji i motywacji.
Miejsce nie jest dostępne dla osób poruszających się na wózkach. Do łazienek prowadzą schody.
✔ Mobilna Łaźnia prowadzona przez Caritas. Od czerwca będzie działała przy ul. Namysłowskiej 8
w Warszawie. Od poniedziałku do niedzieli:
9:00–13:00 i od 15:00–19:00
Artykuł pochodzi z numeru 2/2024 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz