Na własną rękę - bez taryfy ulgowej
Mirosław siedzi za biurkiem zastawionym sprzętem potrzebnym w pracy informatyka. Można nie domyślić się, że nie ma rąk, a komputer obsługuje stopami. Poza niskim podestem, na którym ma myszkę i klawiaturę, nie korzysta ze specjalnych udogodnień.
- Zrobił na nas niesamowite wrażenie, gdy przyszedł do pracy - opowiada Jacek Grzywacz. - Pytaliśmy, czy chce coś specjalnego, ale niczego nie chciał.
Pracownicy Urzędu Miasta w Nowym Mieście Lubawskim wspominają, że od początku był bezpośredni w kontaktach i bardzo pomocny. Mijają już cztery lata, odkąd Mirosław Jeznach dołączył do ich zespołu.
Na zdj.: Mirosław Jeznach
Fot.: Konrad Janaszek
Umiejętności przede wszystkim
Początkowo jego stanowisko było dofinansowywane przez
PFRON. Umowa o pracę na tych zasadach skończyła się Mirkowi w
czasie, gdy zmieniało się kierownictwo Urzędu. Nowe władze
postanowiły przedłużyć z nim umowę już na normalnych warunkach.
- Jest dobrym pracownikiem, więc wydawało się to oczywiste - tłumaczy Katarzyna Kaniewska, Sekretarz Miasta. - Proszę zobaczyć chociażby jedną z ostatnich jego prac - nasze nowe logo. Bardzo ładnie je zrobił.
Urząd Miasta w Nowym Mieście Lubawskim nie jest dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych, zarówno pracowników, jak i klientów. Katarzyna Kaniewska ma obawy, czy udałoby się zapewnić odpowiednie warunki innym osobom niepełnosprawnym, które chciałyby tu pracować. Ale nie chce też zniechęcać:
- Jeśli ktoś wykaże się odpowiednim przygotowaniem zawodowym i będziemy w stanie zorganizować mu wygodne miejsce do pracy, nie widzę przeszkód. Trzeba pomagać ludziom niepełnosprawnym. Wiele się mówi o pomaganiu im, ale mało się robi.
Bez taryfy ulgowej
Mirosław nie potrzebował wielu udogodnień. Częściowo
wynika to z rodzaju jego niepełnosprawności, ale przede wszystkim z
charakteru. - Nie chcę wykorzystywać mojej sytuacji do tego, aby
ktoś się nade mną litował - podkreśla. - Ja się nie rozczulam nad
sobą.
Mirosław barkiem odbiera telefon, otwiera drzwi i okna,
przytrzymuje kartkę, gdy pisze, a długopis trzyma w ustach. Klucze
natomiast nosi w butach. Czy wygodnie jest tak chodzić?
- To tylko przez najbliższe 10 metrów - tłumaczy.
Posługuje się standardowym sprzętem komputerowym. Myszkę i
klawiaturę obsługuje stopami. W pracy zdejmuje obuwie i właśnie
dlatego wolał mieć własny pokój. Opinię tą podzielili
pracodawcy.
- Niektórych ludzi mogłoby to krępować - mówi Dorota Osińska,
bezpośrednia przełożona Mirosława. Na szczęście, spory budynek
Urzędu Miejskiego w Nowym Mieście pozwolił zapewnić takie
warunki.
Na zdj.: Mirosław Jeznach
Fot.: Konrad Janaszek
Na co dzień
5 minut przed końcem pracy Mirek zrobił już wszystko, pakuje się i
za chwilę chce wychodzić. Do pokoju wpada osoba prosząca o
wrzucenie na stronę pewnej informacji.
- Zrobiłbyś to jeszcze? - pyta.
Mirosław zgadza się bez problemu. Nie jest głównym informatykiem. To, czym się zajmuje, to przede wszystkim grafika, czyli projektowanie zaproszeń, plakatów, a ostatnio także nowego logo Urzędu. Nadzoruje też strony WWW, uaktualnia informacje w Biuletynie Informacji Publicznej. Nie ma kontaktów z interesantami, natomiast bardzo intensywnie współpracuje z wieloma pracownikami. Mówią, że można na niego liczyć.
Mirosław uczył się grafiki komputerowej na Warsztatach Terapii
Zajęciowej. Tam też poznał swoją przyszłą pracodawczynię - Lidię
Grabowską, byłą Burmistrz Nowego Miasta Lubawskiego.
- Cieszę się, że mam pracę - podkreśla.
Wcześniej próbował znaleźć coś w Toruniu. Myślał, żeby osiedlić się tam, gdzie mieszka brat. Bardzo lubi duże miasta. Chodził od biura do biura, przedstawiał się, zostawiał papiery. Nie dostał żadnej odpowiedzi.
- To jest tak, że niby dużo się mówi o zatrudnianiu osób niepełnosprawnych, ale pracodawcy się tego boją - tłumaczy. - Osoby sprawne zupełnie inaczej zachowują się w towarzystwie osoby niepełnosprawnej. Krępują się, myślą, jak jej nie urazić, chcą pomagać, choć często nie wiedzą, w jaki sposób to zrobić.
Z humorem
Mirek jest bardzo pogodny i otwarty.
- Mam taki komfort psychiczny, że nie wnikam w to, jak ludzie na
mnie patrzą - podkreśla.
Bez goryczy opowiada o tym, jak pewnego razu dostał w twarz, bo nie podał ręki na powitanie, albo o tym, jak został wyzwany przez kierowcę autobusu, gdy otwierał drzwi nogą. Takie sytuacje mogą zdarzyć się każdemu. On nie narzeka na swoje relacje z ludźmi.
- Zawsze wygrywałem dzięki poczuciu humoru - wyznaje. - Ludzie widzą niepełnosprawnego i myślą: „O czym z nim gadać?". A jak zaczynam żartować, to zawsze rozładowuję sytuację.
Jest samodzielny, ale gdy potrzebuje pomocy, nie waha się o nią poprosić. Dzięki własnym staraniom pozyskał sponsorów, którzy kilka lat temu sfinansowali mu wyjazd do kliniki w Heidelbergu. Tam uczył się samodzielnego golenia, mycia zębów, ubierania się. Dostał specjalny sprzęt - metalowy pręt. a na nim kilka obracających się rączek - co pomaga mu w codziennym funkcjonowaniu.
- Ten hak służy do zapinania guzików, ten do paska, a tu jest jeszcze szczotka do włosów - tłumaczy.
Na zdj.: Mirosław Jeznach
Fot.: Konrad Janaszek
Marzenia
Właśnie w Heidelbergu Mirosław zobaczył samochód
dostosowany do prowadzenia bez pomocy rąk. Sam mechanizm jest,
niestety, bardzo drogi, nie mówiąc o kosztach pojazdu. Mirek
absolutnie nie mógłby sobie pozwolić na taki wydatek. Znów zaczął
szukać sponsora. I udało się - kilka miesięcy temu trafił do niego
używany volkswagen golf III.
- Przysłali mi zdjęcia samochodu i zapytali, czy taki mi odpowiada. Byłbym chyba głupi, gdybym powiedział, że nie podoba mi się marka lub kolor - śmieje się.
Samochód bardzo się przydaje. Mirek ma rodzinę, a z Krzemieniewa, rodzinnej wioski, odjeżdża tylko kilka autobusów dziennie. Chciałby mieszkać w mieście, na swoim. Marzy też o mieszkaniu, ale to na razie nieosiągalne.
- Żaden bank nie da mi kredytu - ubolewa - szczególnie teraz, gdy sam utrzymuję rodzinę.
Na razie Mirosław cieszy się z małego pokoju, który rodzice udostępnili w swoim mieszkaniu dla niego, żony i córki.
Na zdj.: Mirosław Jeznach
Fot.: Konrad Janaszek
Nie wszystko stracone
- Cieszę się, że mogłem dorosnąć do niepełnosprawności - wyznaje. -
Gdybym teraz stracił ręce, pewnie nie udźwignąłbym tego.
Wypadek zdarzył się, gdy miał 13 lat. Wszedł na transformator
wysokiego napięcia. Jest kilka wersji tego, co stało się później.
Mirek nie docieka, która jest prawdziwa.
- To już nieistotne. Nie da się nic zmienić. Nie mam wpływu na to,
co było, tylko na to, co będzie - mówi.
Najtrudniejszy moment przeżył w szpitalu. Gdy obudził się, nie wiedział, że nie ma rąk. Po amputacji kończyny dalej się ją czuje. Dopiero gdy chciał podeprzeć się rękoma, wstając z łóżka, zorientował się. że coś jest nie tak. Później było jeszcze wiele ciężkich chwil, ale Mirek nie chce do nich wracać. Wspomina za to te sytuacje, które przekonywały go, że nie wszystko jeszcze stracone.
Tak było, gdy na dyskotece poznał swoją przyszłą żonę Grażynę.
Długo się sobie przyglądali, uśmiechali się do siebie, zanim
pierwszy raz ze sobą porozmawiali. Potem była przyjaźń i miłość. Od
trzech lat są małżeństwem. Córka Patrycja niedawno skończyła
roczek. Grażyna przerwała pracę, by zostać z nią w domu. Nie chcą,
by ich dziecko wychowywała obca osoba. Czy planują mieć więcej
dzieci?
- A dzieci się planuje? - śmieje się Mirek.
*****
Artykuł powstał w ramach projektu "Integracja
- Praca. Wydawnicza kampania informacyjno-promocyjna"
współfinansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach
Sektorowego Programu Operacyjnego Rozwój Zasobów Ludzkich.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz