Roczeń: musimy działać w jednym tempie
Na kanapie siedzą obok siebie niewidomy pieśniarz szantowy i gitarzysta Roman Roczeń oraz aktorka Agnieszka Więdłocha. Oboje z biało-czerwonymi szalikami w dłoniach oglądają mecz, kibicując swojej drużynie. „Więcej nas łączy niż dzieli… gdy w telewizji wygrywają nasi” – to jedna z realizacji nowej odsłony kampanii społecznej z okazji 20-lecia Integracji.
Agnieszka Fiedorowicz: Czy według Pana przez ostatnie 20 lat rzeczywiście zaczęło nas więcej łączyć niż dzielić?
Roman Roczeń: Szereg czynników zewnętrznych złożył się na to, że mamy dziś narzędzia pozwalające na łączenie się pod kątem zainteresowań. Trzeba tworzyć przestrzeń umożliwiającą wspólne robienie wielu rzeczy. Ja w 2006 roku wymyśliłem „Zobaczyć morze”, coroczne rejsy jachtem "Zawisza Czarny", którego załogę w połowie stanowią osoby niewidome lub słabowidzące. W czasie tych rejsów tworzymy z tych ludzi załogę – nie grupę wolontariuszy, którzy pomagają niewidomym, nie dwie załogi, ale jeden wspólny organizm. Dzielimy się zadaniami: widzący wykonują te, którymi nie są w stanie zająć się niewidomi, np. służbą „na oku”, czyli wypatrywaniem światła w nocy. Osoby niewidome mają jednak inne zadania – i są to zadania realne, bo my nie lubimy nic robić na niby.
Jak narodził się pomysł akcji „Zobaczyć morze”?
Ja już wcześniej żeglowałem z widzącymi i często doświadczałem zachowań typu: „Poczekajcie, poczekajcie, bo Romek jeszcze do swojej linki nie doszedł, jak dojdzie i znajdzie ją, to pociągniemy”. To nie ma sensu; musimy działać w jednym tempie, świat widzących jest szybszy i spowolnić go można tylko poprzez włączenie weń grupy niewidzących. Nie można prosić widzących: Poczekajcie, pochylcie się, bądźcie dobrzy, mili… My tego nie chcemy.
Mam wrażenie, że na długo przed wzięciem udziału w kampanii „Więcej nas łączy, niż dzieli” realizował Pan to hasło we własnym życiu. Wielokrotnie podkreślał Pan, np. w wywiadach, że nie chce być postrzegany jako „niewidomy artysta”, że ale by ludzie słuchali Pana, bo nagrywa Pan świetne płyty, a nie dlatego, że jest niewidomy…
To prawda. Długo szukałem przestrzeni, w której moja muzyka nie będzie przyjmowana litościwie, ale podda się najtwardszym prawom: publiczności, pieniądza, rynku. Ktoś, kto kupuje moją płytę, nie lituje się, chce sobie kupić płytę, która mu się podoba.
Jak zaczęła się Pana kariera muzyczna?
Z pomocą przyszła mi w latach 90-tych moda na żywych muzyków w pubach. To działa tak: przychodzą ludzie co tydzień, zostawiają pieniądze, a muzyka jest po to, by chcieli wrócić. To twardy układ; gdybym robił to źle, właściciel powiedziałby szybko: „Stary, bardzo mi żal, że nie widzisz, ale ja muszę zarabiać, bo z tego żyję”. Albo jesteś dobry i skupiasz uwagę, a ludzie wracają i proszą o rezerwację stolika na następny tydzień, albo nie – i koniec.
Na plakacie akcji „Więcej nas łączy…” widzimy, jak kibicuje Pan wspólnie z Agnieszką Więdłochą, gdy „w telewizji wygrywają nasi”. Czy na co dzień też kibicuje Pan z taką pasją?
Bywa, że oglądam mecze, ale przyznam, że raczej nie z szalikiem w ręku. Lubię oglądać mecze piłki nożnej, ma ona odpowiedni dobór tempa, a komentatorzy telewizyjni potrafią na bieżąco dobrze opowiadać – gdy umie się ich słuchać, to wiadomo, co się dzieje na boisku. Ale w kwestii sportu i muzyki wyznaję zasadę: „wolę robić, niż o tym opowiadać”.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Komentarz