Wojtek Franków pokonał rywali i... chrapanie trenera
Walczący o paraolimpijskie kwalifikacje, kolarze grupy Impel Wojciech Franków i Grzegorz Guz ścigali się w Grecji w wyścigu Aegean-Talos Cup. Wojtek wywalczył dla Polski dwa srebrne medale. Sukces jest tym większy, że był to dopiero drugi jego start w tak poważnej imprezie. Debiutował w listopadzie ub. roku podczas Otwartych Mistrzostw Ameryki dla Kolarzy Niepełnosprawnych w Kolumbii. Teraz przygotowuje się do kolejnych zawodów, tym razem we Francji. Będą one miały decydujące znaczenie dla jego ewentualnego udziału w Paraolimpiadzie w Pekinie.
Wojciech Franków podczas ceremonii rozdania medali
O starcie w Aegean-Talos Cup z Wojciechem Franków rozmawia Piotr Brycki.
Jak to się zaczęło?
- Z Polski LOT-em do Monachium. Z Monachium do Aten lecieliśmy z greckim przewoźnikiem, ponieważ organizator zawodów dał nam upust w przelocie – nasze rowery poleciały za darmo. Z Aten do Heraklionu – wybraliśmy greckiego przewoźnika z tego samego powodu – oszczędności. Mieliśmy zapewniony transport z lotniska do hotelu.
Jakie warunki pobytu mieliście na miejscu?
- Hotel bardzo przyzwoity, tylko ja na swoje nieszczęście przez cały czas pobytu spałem w łożu małżeńskim razem z trenerem – Józefem Jurczakiem. To była makabra – Józef okropnie chrapał. Nie pomagały nawet zatyczki do uszu. Czułem się ciągle niedospany. Grzesiek Guz miał komfortowo – osobno, sam w jedynce.
Jak przebiegała aklimatyzacja?
- Pierwszego dnia około godziny 20:00 nasze rowery mieliśmy już poskładane i razem z trenerem przejechaliśmy ok. 10 kilometrów, żeby się „przekręcić”. Wiedziałem już po Kolumbii, że muszę każdego dnia wsiąść na rower bym mógł następnego dnia normalnie kręcić. Lampki błyskające na tył rowerów i dalej w trasę. Drogi w Grecji są bardzo dobre i bezpieczne. Nie takie jak w Kolumbii, dlatego też nie trzeba było mieć na trasie eskorty policji. Spokojnie mogliśmy poćwiczyć bez najmniejszych oznak zagrożenia. Wróciliśmy po 21:00 i poszliśmy grzecznie spać.
Jak wyglądała trasa wyścigu?
- W czwartek 10 kwietnia po śniadaniu pojechaliśmy szukać trasy wyścigu by móc objechać ją i zapoznać się ze skalą trudności. Zawsze inaczej to wygląda na mapce, a inaczej w rzeczywistości. Wiedzieliśmy z opisu, że trasa wyścigu biegnie w odległości 25 kilometrów od hotelu, ale nie wiedzieliśmy czy jest technicznie skomplikowana. Pytając miejscowych Greków i zaglądając w mapę znaleźliśmy szukane miejsce. Trasa wyścigu okazała się bardzo trudna technicznie ze względu na kilka ostrych podjazdów, długi zjazd, tunel i nawrót jak agrafka. Jedno okrążenie miało 5 km długości.
Ile miałeś do pokonania okrążeń?
- W jeździe na czas miałem do pokonania dwa okrążenia. W starcie
wspólnym trzeba było przejechać 40 km, czyli 8 okrążeń. Tak było
ustalone dla mojej Grupy – CP3. W Grupie – LC1 - Grześka Guza
kolarze mieli na czas do przejechania 15 km, a ze startu wspólnego
67 km. Trasa była tak trudna, że Grzesiek – kolarz bardziej
doświadczony, powątpiewał, czy to, co objeżdżamy razem z trenerem
jest w istocie trasą sobotniego wyścigu. Na dodatek cały czas wiał
mocny wiatr, który potęgował skalę trudności.
Po kilkukrotnym objechaniu trasy przyszłego wyścigu razem z
trenerem, wróciliśmy do hotelu na zasłużony odpoczynek. W hotelu
obiad, omówienie trasy i poobiednia drzemka. O godzinie 18:00
zrobiliśmy drugi trening, już spokojny. Po powrocie do hotelu:
kąpiel i spać. Tego dnia po przejechaniu ponad 90 km nie słyszałem
chrapania mojego trenera.
Czy mieliście czas dla siebie, czas na odpoczynek?
- W piątek na dzień przed wyścigiem pojechaliśmy z trenerem na małe relaksacyjne pokręcenie. Znam siebie, wiedziałem, że tuż przed wyścigiem muszę odpocząć psychicznie i fizycznie. Trasa, którą wybraliśmy okazała się „strzałem w dziesiątkę”. Widokowo jak z bajki, cieplutko, 24 stopnie. Cały czas droga biegła wzdłuż linii morza, a to, co oferowała przyroda i nieliczna architektura było ucztą dla oczu. Zapierało dech w piersiach. Zapomniałem o wyścigu, o nocnym chrapaniu, cały stres prysł jak mydlana bańka. Zrobiło się jakoś wakacyjnie, przyjemnie i błogo. Idylla nie trwała długo, zaraz po powrocie do hotelu zaczęła się nerwówka przedstartowa: jakie koła założyć, jakie przełożenia wybrać, jaką taktykę jazdy zastosować? Przezbrajanie roweru i niekończące się rozmowy trwały do późnej nocy.
Opowiedz proszę o pierwszym dniu wyścigu.
- W dzień startu – jazdy na czas – w sobotę 12 kwietnia wiatr był duży, ale na trasie wyścigu, albo wiał w twarz, albo w plecy. Na szczęście pełne koło, które założyliśmy nie dostawało wiatru bocznego. Opowiadam tak dużo o wietrze nie bez przyczyny. Chwilami był tak duży, że przewracał stalowe barierki rozdzielające trasę lub odgradzające ludzi. Nie startowaliśmy z podium. Każdego zawodnika przed startem trzyma za sidełko sędzia. Mój zapytał się, czy chcę być przechylony na prawą, czy na lewą stronę? Wybieram prawą, nogi mam wpięte w pedały. Sędzia odlicza. Na udany start mam dwie minuty. Z nerwów cały dygoczę. Spada łańcuch w rowerze. Sędzia podnosi mnie za siodełko. Przekręcam i łańcuch wskakuje na swoje miejsce. Za chwilę sędzia kończy odliczanie i daje sygnał do startu. Ruszam. Nabieram tępa, łapię rytm. Postanawiam jechać pełną parą. Jest cały czas pod górę. Idę na twardo, cisnę. Nie odpuszczam sobie. Cały czas kręcę na maksimum swych możliwości. Po pierwszym okrążeniu trener pokazuje, że jest dobrze. Słyszę jak cały czas dopingują. Czuję, że jestem rozgrzany – na drugim okrążeniu daję z siebie maksimum. Mam lepszy czas niż na pierwszym. Wpadam na metę. Biegnie trener ściska mnie, całuje. Mam drugi czas, mam srebro! To srebro dopiero po długim czasie dociera do mojej świadomości, wciąż zachłannie łapię powietrze, mroczki w oczach ustają. Odbieram od innych kolarzy gratulacje. Nie czekamy na autobus. Siadamy na rowery i zjeżdżamy w trójkę do hotelu. Jutro, w niedzielę start wspólny.
Bałeś się niedzielnego wyścigu?
- Nie mogę mówić o strachu, ale zdenerwowanie przedstartowe było ogromne. To z tego powodu w wyścigu ze startu wspólnego znowu spadł mi łańcuch. Ktoś z obsługi mnie pchnął, przekręciłem pedałami, łańcuch wskoczył i w trasę. Ruszyłem z dużym napięciem, ale o czasie. Jadę! W mojej grupie jest trzynastu kolarzy. Trasę wyścigu znam dobrze z jazdy na czas. Grupa w początkowej fazie rozbija się na małe grupki kolarzy. Górki na trasie i wiatr, jeszcze mocniejszy niż dzień wcześniej, powoli eliminują kolejnych kolarzy z walki o czołowe miejsca. Pcham się do przodu jak mogę. Przede mną widzę Greka nie z mojej grupy. Siadam mu na koło. Na górkach - podjazdach jestem lepszy od niego i wychodzę na prowadzenie. Na zjazdach on jest lepszy, ale na kolejnej górce znowu mięknie i mam go, wyprzedzam. I tak w koło – raz ja prowadzę, raz on. Po każdym okrążeniu trener pokazuje mi, że jest dobrze, podtyka żele - piję. Kolarze słabną, wiatr i górki robią swoje. Trzymam się Greka, dajemy sobie zmiany. Jeszcze jedno okrążenie przede mną. Widzę uśmiechniętą twarz trenera, ciągnę, pcham, ciągnę. Sędzia daje znak do zjazdu z trasy. Koniec wyścigu, zrobiłem 8 okrążeń – 40 km poza mną. To była rzeźnia. Mam wrażenie, że zmęczenie wychodzi każdą komórką mojej skóry. Jestem pijany zmęczeniem. Dygoczę. Serce wali jak młot. Podbiega Grzesiek, trener i znajomi kolarze – gratulują mi. Mam drugi czas wyścigu. Mam srebro!
Kiedy kolarzom startującym w zawodach wręczono medale?
- Zaraz po niedzielnym wyścigu zawieziono nas autobusem na uroczystość zakończenia zawodów. A tam: obiad, uroczyste wręczanie medali, dyplomów i narodowe – greckie występy artystyczne. Kiedy wręczano mi dwukrotnie srebro, mazurka Dąbrowskiego nie grali. Nikomu nie grano hymnu państwowego, ale i tak ze wzruszenia ściśnięte miałem gardło. To mój pierwszy tak znaczący sukces. Nie byłem sam w swej radości, dzieliłem ją z kolarzami ze Stowarzyszenia Cross. Polacy na tych zawodach byli silną grupą: w jeździe na czas zdobyli trzy medale: złoto, srebro i brąz, a w jeździe ze startu wspólnego srebro.
Dziękuję za rozmowę.
Wojciech Franków na starcie do wyścigu
Wojciech Franków z trenerem Józefem Jurczakiem
Wojciech Franków podczas startu do jazdy indywidualnej na
czas
Fot. Archiwum Impel
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji
Dodaj komentarz