Śmierć, podatki, srebrny medal Lucyny Kornobys na igrzyskach
Lucyna Kornobys została wicemistrzynią paralimpijską w pchnięciu kulą w klasie F34. Polka uzyskała swój najlepszy wynik w tym sezonie – 8,33 m! To jej trzeci srebrny medal na trzecich kolejnych igrzyskach – po Rio i Tokio.
Obserwujący starty Lucyny Kornobys mieli prawo poczuć déjà vu.
-
Znów zdobyła srebrny medal igrzysk.
-
Znów lepsza od Polki okazała się jedynie Chinka Zou Lijuan, rekordzistka świata, która w Paryżu jako jedyna przekroczyła magiczną granicę dziewięciu metrów (9,14 m).
-
Znów przed zawodami zwizualizowała sobie cały konkurs. Żeby niczym nie dać się zaskoczyć i podczas startu robić wszystko mechanicznie („to bardzo ważne, żeby sobie wszystko w głowie dobrze poukładać. To dodaje pewności siebie. Pomogła mi też wczorajsza wizyta rodziny, siostry”).
-
Znów po zawodach zapowiedziała, że tak jak poprzednio, także ten medal paralimpijski odda na cele charytatywne („a po co mam medale trzymać w szafce, niech idą w świat zrobić coś dobrego! Niech przyniosą komuś choć drobną cząstkę tej pozytywnej energii, jaka była mi dana, to będę się miała z czego cieszyć”).
-
I znów po konkursie pokazała dziennikarzom instrukcję, jaką wypisała na plastrze przylepionym do lewego przedramienia.
Instrukcja zdobycia srebrnego medalu
- „Od prawej nogi” – czyli żeby na początku pochylać się do prawej nogi. „Patrz w górę”, „lewa ręka skręcona”, „napięty brzuch” i wreszcie: „cała moc w przód”! Przyklejam go na wszelki wypadek. Niby to wszystko wiem, mam wdrukowane. Ale jakby tak nagle ogarnęło mnie zaćmienie i nie wiedziałabym, co robić już tam na siedzisku, prawie na środku stadionu, to mam gdzie zerknąć po ratunek – tłumaczyła.
Kornobys przyznała, że choć Chinka z takimi wynikami była poza zasięgiem, nie jest do końca zadowolona ze swoich prób.
- Może gdyby nie problem z zatokami, z którymi walczę od trzech dni, i cieknący nos, byłoby jeszcze lepiej. Po pierwszym pchnięciu trochę się wystraszyłam, że będzie źle i musiałam przemówić do siebie w paru ostrych słowach, które nie nadają się do cytowania. Czasami to na mnie działa i podziałało – mówiła. – Pozytywnie podziałał na mnie też niesamowity spokój mojego trenera, Michała Mossonia. Zapewnił mnie, że wszystko jest git, że będzie dobrze wszystko. Tego mi było potrzeba.
Marzenie o złocie
- Marzy mi się to złoto – przyznała – ale ciężko będzie dogonić Chinkę Zou, a już się pojawiła jej nowa rodaczka, która nas naciska. Ale nie mam zamiaru się poddać, będę jeszcze więcej żelastwa przerzucać na treningi i zobaczymy. Mam zamiar sprawić, że Los Angeles 2028 będzie moje!
Dziennikarze stwierdzili, że już dopisują do osiągnięć polskiej ekipy w LA srebro Lucyny, zgodnie z zasadą, że pewne w życiu są tylko: „śmierć, podatki, srebrny medal Lucyny Kornobys na igrzyskach”.
- Tak naprawdę medal nigdy nie jest pewny, dopóki nie zawiśnie na szyi. Ja nauczyłam się nigdy nie zakładać sobie medalu przed zawodami, bo mam ogromny szacunek do rywalek. Wiem, jak ciężko każda z nas pracuje na treningach – mówiła Kornobys.
Protest z powodu protestów
I przypomniała, ile tu, w Paryżu, protestów i zmian medalistów już dawno po zawodach, co dotknęło także polską ekipę.
- W naszym konkursie odkąd startuję chyba ani razu nie było protestu. Przynajmniej sobie nie przypominam. Natomiast powiem szczerze, że sędziowie powinni reagować natychmiast, już podczas zawodów. Jak ktoś np. odrywa tyłek od siedziska, dyskwalifikować go już na stadionie. A nie, że zawodnik cieszy się z medalu, pozuje z flagą, słucha hymnu i godziny później żegna się z tym wszystkim. A ktoś, komu nie dane było przeżyć tych wzruszeń, dostaje medal do pokoju – to bym zmieniła w lekkoatletyce – mówiła.
Dedykacja dla trenera
Na koniec podkreśliła, że srebrny medal pragnie zadedykować swemu trenerowi, Michałowi Mossoniowi.
- Tylko on wie, jak wiele pracy i trudu kosztował mnie ten medal. Współpraca ze mną to 13 lat harówki. Z roku na rok ulepszamy technikę pchania, żeby ten tyłek się nie podnosił, żebym za mocno się nie spinała, bo odzywają się przepukliny i nie jestem w stanie funkcjonować, żebym wykonywała coraz lepsze ruchy. To srebro to jego wielka zasługa – mówiła Kornobys.
Michał Mossoń przyznał skromnie, że jak trener pracuje z takim zawodnikiem, jak Lucyna, który wie, czego chce i oddaje serce na każdym treningu, to sama przyjemność wspólnej pracy i efekty muszą przyjść.
- Z kimś tak świadomym własnego celu i tak gotowym do poświęcenia łatwo się rozwijać, udoskonalać technikę. Do tego udało nam się dołożyć fajną współpracę psychologiem. Naszą ekipę wzmocnili świetni fizjoterapeuci. Do tego medalu tak naprawdę wiele osób przyłożyło cegiełkę – stwierdził Michał Mossoń.
Lucyna Kornobys już zapowiedziała walkę o złoty medal na igrzyskach za cztery lata w Los Angeles. Czy jest w stanie dogonić Chinkę i przełamać barierę dziewięciu metrów?
- Jeżeli tylko zdrowie jej na to pozwoli, to jak najbardziej! Wszystko już mamy dopięte na najbliższe dwa lata startów i treningów. A później zobaczymy. Opracowujemy założenia, które jeśli okażą się trafione w punkt, to Lucyna będzie mogła odzyskać rekord świata, który zabrała jej Chinka. Już przed igrzyskami z pozycji bez „zabrania”, czyli bez wychylenia się, bez niczego pchała osiem metrów. Ale nie chcę niczego przesądzać, bo przecież przez cztery lata mogą się pojawić nowe zawodniczki. Wiem tylko, że Lucy walki nie odpuści – podsumował Mossoń.
Polecamy
Co nowego
- W 2025 roku nowe kryteria dochodowe w pomocy społecznej
- Rehabilitacja lecznicza Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O czym warto wiedzieć
- Czego szukają pod choinką paralimpijczycy?
- Gorąca zupa, odzież na zmianę – każdego dnia pomoc w „autobusie SOS”
- Bożenna Hołownia: Chcemy ograniczyć sytuacje, gdy ktoś zostaje pozbawiony prawa do samodzielnego podejmowania decyzji