Srebro Dróżdż i Dąbrowskiego w szabli! „Heroiczny wyczyn Michała”
Kinga Dróżdż i Michał Dąbrowski zdobyli po srebrnym medalu w szabli w turnieju szermierczym na igrzyskach paralimpijskich w Paryżu. Wcześniej Michał w półfinale pokonał swego przyjaciela, Adriana Castro, który ostatecznie zajął czwarte miejsce.
- 14:15 z mistrzem paralimpijskim z Tokio! Tylko że ten jego złoty medal nie miał dziś znaczenia. Miałem go już. Została ostatnia akcja. Wiedziałem, co zrobi i, kurde, nie wyszło. Nie zdążyłem go złapać w tym kluczowym momencie. Szkoda… Na ten moment bardziej przeżywam tę ostatnią nieudaną akcję niż zdobycie srebra – mówił na gorąco Michał Dąbrowski.
W finale szabli kat. B minimalnie przegrał bowiem z Chińczykiem Fengiem Yanke.
- To był fantastyczny pojedynek na najwyższym poziomie. Niewątpliwie trzeba mieć nerwy ze stali, jak się walczy stalą i Michał pokazał fantastyczny mental. Zabrakło mu trochę szczęścia i może dwóch centymetrów przy tym ostatnim natarciu. Ale trzeba przyznać, że wytrzymał do końca i walczył jak równy z równym z mistrzem paralimpijskim z Tokio! Nie przestraszył się go, nie dał przytłoczyć stawce – mówił Michał Morys, trener główny kadry szermierki na wózkach. – Ten jego srebrny medal to absolutnie olbrzymie osiągnięcie Michała. Heroiczny sukces, biorąc pod uwagę sytuację, jaka go spotkała w ostatnich miesiącach. Przecież toczy walkę z nowotworem, bierze chemioterapię. Tym występem zasługuje na absolutny szacunek – dodał Morys.
Chodzi o nowotwór przewodów żółciowych wewnątrzwątrobowych, który zdiagnozowano u Michała w listopadzie ubiegłego roku. Natychmiast poddano go chemioterapii. By mieć szanse na wyleczenie, Michał zbiera na nierefundowany lek. Koszt jednorazowego wlewu wynosi 20 250 zł. Zatem całkowity koszt leczenia to 850 000 zł.
- Dopiero teraz, gdy schodzą emocje, dociera do mnie, co zrobiłem. Niby każdy przyjeżdżając na igrzyska liczy na sukces, ale – szczerze – kiedy dotarłem do Paryża i zobaczyłem konkurencję, zdałem sobie sprawę, z czym się mierzę. I naprawdę się bałem, że nic tu nie ugram – opowiadał Dąbrowski. – Więc już po zwycięstwie z Adrianem, gdy uświadomiłem sobie, że wrócę z Paryża z medalem, troszeczkę się rozkleiłem. Bo naprawdę ten rok był dla mnie tragiczny. Teraz jest dużo lepiej, bo lek naprawdę pomaga. Leczenie naprawdę zadziałało. Bez niego nie byłoby mnie tutaj. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim, którzy mnie wspierali. Mojej kochanej żonie, która mi tak bardzo pomogła. Prezesowi Polskiego Komitetu Paralimpijskiego, Łukaszowi Szelidze, który wsparł zbiórkę na lek. Wszystkim osobom, które pomagały promować zbiórkę i wszystkim, które się w nią włączyły.
Bratobójczy pojedynek
W półfinale szabli doszło do bratobójczej walki między Dąbrowskim i Adrianem Castro. Stoczyli niezwykle zacięty pojedynek, który ostatecznie wygrał ten pierwszy 15:13. Mimo że w ich dotychczasowych starciach częściej górował Adrian.
- To była dla mnie jedna z najtrudniejszych walk w życiu pod względem mentalnym i fizycznym. To dla mnie męczący turniej, bardzo wymagający, a ja chyba nie do końca wstrzeliłem się z formą. Częściej na planszy walczyłem ze sobą niż z przeciwnikiem – przyznał Castro. – Z Michałem znamy się na wylot, znamy wszystkie nasze triki, bo nie zliczę, ile razy przeciwko sobie walczyliśmy. Ale co z tego, że wygrywałem dużo częściej? To nie znaczy, że miałem zagwarantowaną wygraną na igrzyskach.
Ta porażka być może boli mniej niż inne.
- Cieszę się, że jak już musiałem przegrać półfinał, to z Michałem. Gratuluję mu podium z całego serca! Myślę, że nasze relacje to coś więcej niż koleżeństwo, że jesteśmy przyjaciółmi. Dlatego choć nienawidzę przegrywać, to po porażce z Michałem ja jestem łagodnie uśmiechnięty – mówił Castro.
Adrianowi na drodze do medalu igrzysk paralimpijskich znów stanął ktoś bliski. W Rio w 2016 roku stoczył walkę o brąz z przyszłym teściem, Grzegorzem Plutą. O brąz i o to, kto zapłaci za rychłe wesele.
- No tak to się układa, że los mi rzuca Polaków na drogę po medal igrzysk, mistrzostw Europy czy Pucharu Świata. Razem wygrywamy, tym razem przegrałem – uśmiechnął się pod nosem.
Dróżdż odgania demony z Tokio
Jako ostatnia walkę wieczoru, grubo po godz. 23, stoczyła Kinga Dróżdż. Nie dała rady Chince Gu Haiyan, przegrywając 10:15. Wcześniej w półfinale stoczyła jednak świetny, dramatyczny pojedynek z Węgierką Evą Hajmasi.
- Uciekłam spod topora, odegnałam demony Tokio. Pomogło to, nad czym pracowałam ostatnie trzy lata, czyli nad mentalem. Mam medal i jestem przeszczęśliwa! Ciężko mi opanować emocje – mówiła Polka.
- Walka w półfinale wyglądała na bardziej dramatyczna, niż była. Kinga wygrała zasłużenie i wygrałaby dużo wyżej, gdyby skład sędziowski był bardziej… łaskawy, delikatnie mówiąc. Wszelkie wątpliwości były rozpatrywane na korzyść Węgierki. Ale mamy finał, to najważniejsze – komentował trener Marek Gniewkowski.
W finale z Chinką Gu Dróżdż nie miała łatwo.
- Chinki to są najtrudniejsze rywalki. Miałam szczęście, że drabinka tak się ułożyła, że tę najsilniejszą dostałam dopiero w finale – mówiła Kinga.
Bałagan organizacyjny
Wszyscy nasi zawodnicy i trenerzy narzekali na potworny bałagan organizatorów, który doprowadził do olbrzymich opóźnień. Dla przykładu, półfinał Castro z Dąbrowskim opóźnił się aż o 2,5 godziny!
- Siedziałem na jednym bananie i nie wiedziałem, czy jeść, czy nie, bo może mnie wezwą na salę. Jedna wielka masakra dla zawodników, i to na igrzyskach, imprezie życia – łapał się za głowę Adrian.
- Nie wiem, chyba organizatorzy uznali, że zawodnicy wezwani z call roomu zjawią się na planszy tak szybko, jak olimpijczycy. Może zapomnieli, że nasi poruszają się na wózkach. W dodatku żadna para na planszach nie zaczynała walki, jeśli wszystkie plansze nie zostały skompletowane. Wyszedł z tego absurd – narzekał jeden z polskich trenerów.
Absurdów było więcej. Chaos na każdym kroku. Zawodnicy po całym dniu w hali na jednym bananie, bo nie ma co jeść, zresztą nie było wolno się ruszyć na krok. Przez opóźnienie zawodnicy byli trzymani cały czas pod parą, bo w każdej chwili mogła być ich walka. Czasy nie były aktualizowane. Ktoś miał startować o 19, jest 20:20. Kiedy wystartuje? A kto to może wiedzieć?
Cały turniej jednej broni jednego dnia, podczas gdy tenisiści stołowi, badmintoniści, boccia mają rozłożone eliminacje albo mecze grupowe na kilka dni. Autobusy do wioski paralimpijskiej odjeżdżały w nocy co 40 minut. Adrian Castro był w wiosce grubo po godz. 1:00 w nocy, a na kolejne starty musiał wstać o 5. Kinga Dróżdż i Michał Dąbrowski – z powodu dekoracji medalowej – byli w wiosce jeszcze później.
Autobusy do Grand Palais, gdzie walczą szermierze, odjeżdżają z wioski tylko do 9 rano. Ktoś, kto chciałby dojechać później, musiał kombinować na własną rękę.
Zawodnicy nie mają stałych miejsc na sprzęt, jak w innych dyscyplinach. Muszą wszystko taszczyć z miejsca na miejsce na koniec dnia. Itd., itp. Tego jest mnóstwo.
Medale zdobyte w takich warunkach to ogromny wyczyn.