Tej reprezentacji nic nie zaskoczy
Paralimpiada w Paryżu była dla bocci historycznym wydarzeniem. Polacy zagrali w nią po raz pierwszy na paralimpijskich igrzyskach i był to debiut udany. Damian Iskrzycki zajął IV miejsce po emocjonującym, wyrównanym pojedynku z Grekiem Polychronidisem. „Wszystko rozbiło się o jedną, źle wymierzoną bilę, która poleciała za daleko” – powiedział trener Mieczysław Nowak tuż po meczu. „No, nie szło mi w dogrywce” – dodał rozczarowany zawodnik, do którego długo nie docierało, że jest w finałowej czwórce najlepszych zawodników na świecie. Sukces odniosła także Edyta Owczarz, która dotarła do ćwierćfinału. Mieczyław Nowak, trener kadry nie krył wzruszenia: „To był wyjątkowy mecz, wspaniały debiut. Tak niewiele zabrakło do medalu”. Dał się nam namówić na wspomnienia i opowiedział o drodze, jaką przeszła boccia do paralimpijskiego debiutu. Wszystko zaczęło się w latach 90. XX w...
Ilona Berezowska: Przyznam się, że przygotowanie do tej rozmowy nie było proste. Nigdzie nie ma o Tobie informacji. Czy Ty jesteś szpiegiem?
Mieczysław Nowak: Może szpiegiem nie, ale nie jestem też osobą medialną. Staram się unikać wszelkiego rozgłosu, i rzeczywiście nie ma o mnie żadnych informacji.
Czyli to Twój pierwszy wywiad?
Na to wychodzi. Były wcześniej jakieś wypowiedzi, sprawozdania z zawodów. Mówiłem o wynikach, o zawodnikach, ale wywiadu o sobie udzielam po raz pierwszy.
Jakie były Twoje sportowe początki? Jaką dyscyplinę uprawiałeś, zanim zostałeś trenerem bocci?
Sport uprawiałem i uprawiam amatorsko. Zawsze byłem aktywny fizycznie. Najwięcej czasu poświęciłem kręglom klasycznym. To nie to samo, co popularny bowling. Wprawdzie wizualnie te dwie dyscypliny są do siebie podobne, ale kule klasyczne są mniejsze i nie mają otworów na palce. W bowlingu mamy dziesięć kręgli, w kręglach klasycznych – dziewięć. I trochę inny jest system rozgrywek. Są tu rzuty pełne i zbierane.
Czy to popularna dyscyplina? Gdzie można jej spróbować?
Na przykład w ośrodku Wielspin w Wągrowcu, gdzie organizowaliśmy Summer Games. Odnowiliśmy tam dwa tory. W Poznaniu jest tylko jedna kręgielnia do takiej gry, więc na treningi jeżdżę do Tarnowa Podgórnego. To parę kilometrów od Poznania. Kręgle tam funkcjonują bardzo fajnie.
Jesteś uznanym trenerem bocci. Twoi zawodnicy byli na paralimpiadzie w Paryżu, ale nigdzie nie znalazłam wzmianki o studiach na AWF. Nie poszedłeś na studia?
Nie. Sytuacja życiowa zmusiła mnie do rozpoczęcia pracy, i nie była to praca związana ze sportem.
Jak z tego miejsca trafiłeś do Stowarzyszenia na Rzecz Dzieci i Dorosłych z Mózgowym Porażeniem Dziecięcym „Żurawinka”, w którym jesteś wiceprezesem?
W 1986 r. urodziła się moja córka Kasia z mózgowym porażeniem dziecięcym (MPD). Wtedy nie było jeszcze takiego dostępu do środków masowego przekazu, do internetu, do różnych wiadomości. Dla mnie i żony MPD Kasi było ciosem. Nie docierało do nas, co to w ogóle jest. Szukaliśmy organizacji zrzeszającej rodziny, w których u dziecka zdiagnozowano MPD. I tak trafiłem do „Żurawinki”. Z chwilą narodzin Kasi moje aktywności sportowe, fascynacje musiały przyhamować. Wszystkie siły, energia, środki finansowe poszły na jej rehabilitację.
Twoja córka jest już dorosła. Jaka jest jej sytuacja? Czy jest osobą zależną?
Jest po dwóch kierunkach studiów. Najpierw skończyła filologię polską. Potem wyjechaliśmy na wakacje do Chorwacji i tak jej się spodobał ten kraj, że ukończyła jeszcze filologię chorwacko-serbską. To mądra i utalentowana dziewczyna, ale ograniczenia wynikające z MPD nadal są odczuwalne. Kasia porusza się przy chodziku. To wpływa na jej możliwości podejmowania pracy. Bywa, że ma kłopot z dotarciem do miejsca pracy. Na szczęście wszystko się zmienia. Zwiększa się dostępność architektoniczna.
Czy to w „Żurawince” poznałeś boccię?
Nie do końca. Boccię podejrzałem w STARCIE Poznań. Zafascynowało mnie, że istnieje forma aktywności sportowej, w której mogą brać udział osoby o dużym stopniu niepełnosprawności ruchowej. To były absolutne początki bocci w Polsce. Wdrożyliśmy ją w „Żurawince”, ale wtedy boccia miała dla nas wymiar rehabilitacji i zabawy. Była sposobnością, by spotykać się w gronie znajomych. Zajęcia, które wtedy wprowadziliśmy, nie wyglądały tak profesjonalnie jak dzisiaj.
Skąd braliście sprzęt?
Na początku niczego nie było. Próbowaliśmy używać woreczków szytych przez opiekunów. Bile trzeba było sprowadzać z zagranicy, a rampy robiło się we własnych garażach. Pierwsze konstruowałem osobiście. Jedna z nich zachowała się do dzisiaj. Stoi w „Żurawince”. Konstrukcja nie była skomplikowana. To po prostu kawałek rynny plastikowej, leciutko na dole podgrzanej, żeby było zakrzywienie.
Jak od tej chałupniczej produkcji i rehabilitacji dotarliście do punktu, w którym boccia stała się dyscypliną?
Ja i prezeska Stowarzyszenia „Żurawinka” Anna Nowak (zbieżność nazwisk jest przypadkowa) zostaliśmy zaproszeni na rozmowę do START-u Poznań. Wiedzieli, że coś takiego już u nas funkcjonuje. Nie bez znaczenia był fakt, że w Stowarzyszeniu były osoby z MPD, a w tamtym czasie była to dyscyplina przeznaczona wyłącznie dla tej grupy osób z niepełnosprawnościami.
Czyli, jak dobrze rozumiem, Wy mieliście zawodników czy też kandydatów, a START Poznań miał pomysł, żeby to wdrożyć w swoje struktury?
Tak było. Oni byli organizacją sportową. Łatwiej im było w tym świecie sportu funkcjonować. My mieliśmy osoby chętne do gry. Do tej współpracy wniosłem też siebie jako prowadzącego dyscyplinę w STARCIE Poznań.
Wtedy byliście jeszcze grupą amatorów. Mimo Twojej ogromnej wiedzy i doświadczenia nie miałeś udokumentowanych uprawnień, żeby się tym zająć.
To prawda. Mieliśmy wiedzę, ale nie mieliśmy wykształcenia i potwierdzenia tej wiedzy na papierze. Musiałem zdobyć uprawnienia instruktorskie. Udało się to w 2007 r. dzięki współpracy z poznańską Akademią Wychowania Fizycznego, która zorganizowała długi kurs z egzaminami.
A skąd oni, na tym AWF-ie, czerpali wiedzę o bocci, skoro to Wy byliście prekursorami tej dyscypliny w Polsce?
START Poznań wprowadził ich w temat. Oni to wszystko rozbudowali o swoją wiedzę naukową. Był tam niesamowity człowiek, prof. Stanisław Kowalik, który zajmował się sportem osób z niepełnosprawnością. Zrobił na mnie takie wrażenie, że jeszcze długo po tej współpracy przychodziłem na jego zajęcia jako wolny słuchacz i zdobywałem dodatkową wiedzę. Byłem jej głodny i chłonąłem z przyjemnością.
Po uprawnieniach przyszedł czas na budowanie ligi, kadry. Skąd i jak pozyskiwaliście zawodników?
Początki były trudne. Jeździliśmy po różnych ośrodkach i pokazywaliśmy tę dyscyplinę. Organizowaliśmy współzawodnictwo. Jedną z ważnych postaci dla jej rozwoju był Ireneusz Klimek. W jego ośrodku w Zamościu znalazło się dużo osób kwalifikujących się do gry w boccię. Byliśmy my w Poznaniu i wkrótce dołączył START Zielona Góra i inne kluby w Polsce.
Ile kosztują bile do bocci?
Komplet do gry składa się z 13 bil. Sześć czerwonych, sześć niebieskich i jeden biały jack. Jeśli ma to być komplet certyfikowany i profesjonalny, to jego koszt zaczyna się na poziomie 1500 zł. Taki zwyczajny, treningowy, można kupić za 700–800 zł.
Kiedy zawodnicy zaczęli uczestniczyć w profesjonalnych zawodach?
Pierwsze mistrzostwa Polski zorganizowaliśmy w 2010 r. Od tego momentu toczyły się co roku. Rok wcześniej dostaliśmy zaproszenie na zawody do Wiednia. Nasi zawodnicy startowali tam z rynnami własnej konstrukcji. Dla mnie była to okazja, żeby podpatrzeć, jak to robią inni. Cały czas chodziłem z aparatem i wszystko, co tylko mogłem sfotografować, to sfotografowałem. Zawodników, rampy, asystentów – niczego nie pominąłem. Potem to wszystko było analizowane. Zastanawialiśmy się, co zrobić, żeby nasze rynny lepiej wyglądały i lepiej się spisywały.
Czy obserwowałeś też dostosowanie Wiednia? Coś zrobiło na Tobie wrażenie?
Spaliśmy w standardowym hotelu, nie było dostosowanych pokoi. W praktyce wychodziło wiele mankamentów. Organizator nie potrafił przewidzieć naszych potrzeb, ale dla nas ważniejsza była możliwość wyjazdu. Pomagaliśmy sobie wzajemnie.
Od zawodników wiem, że nadal zdarzają się niespodzianki, więc klocki do podwyższania łóżek są Waszym standardowym wyposażeniem.
Tak, to prawda. Problemy zdarzają się nam do dzisiaj. Na przykład na zawodach w Portugalii osoby na wózkach elektrycznych korzystały z windy towarowej. W hotelu były cztery windy, ale do żadnej nie można było wjechać wózkiem elektrycznym. Na każdym wyjeździe przynajmniej pół torby zajmują klocki do podnoszenia łóżka, bo nie każdy zdaje sobie sprawę, że podnośnikiem trzeba wjechać pod łóżko. Boccia to wyjątkowa dyscyplina, w której uczestniczą osoby o dużym stopniu niepełnosprawności. Drugiej takiej dyscypliny nie ma. Jesteśmy przyzwyczajeni, że regularnie wystawiamy drzwi do łazienki, bo często nie ma możliwości, żeby podnośnikiem nawet podjechać do łazienki.
Zatrzymajmy się na tej łazience. Stowarzyszenie „Żurawinka” jest częścią Koalicji „Przewijamy Polskę”, która upowszechnia komfortki – toalety z leżanką i podnośnikiem. Czy zdarzyło Ci się spotkać takie rozwiązanie podczas sportowych podróży?
W tej chwili już się pojawiają i mam nadzieję, że komfortki będą się pojawiały coraz częściej i w Polsce, i na świecie. Kilka lat temu do dyspozycji były tylko przewijaki dla dzieci, które nie są przydatne dorosłym osobom z niepełnosprawnością. Problem braku komfortek obserwujemy nie tylko w sporcie. Brakowało ich także podczas organizowanych przez „Żurawinkę” pikników i wycieczek dla osób z MPD. Teraz już mamy komfortkę plenerową. W przestrzeni publicznej nadal nie jest ich tyle, ile powinno. Moi sportowcy przed podróżą ograniczają napoje, żeby nie musieć korzystać z toalet.
Jak sobie radzicie w podróżach samolotem? Wspomniany przez Ciebie Wiedeń jest blisko, ale mieliście również zawody w Brazylii, a to już poważna wyprawa.
To jest osobny temat, bo to cała przeprawa. Linie lotnicze nie przepadają za wózkami, które mają spore akumulatory. Dodatkowym problemem jest fakt, że zawodnicy muszą podjechać pod sam samolot albo specjalnym podnośnikiem, albo rękawem. Linie lotnicze nie mają na ten temat wiedzy i doświadczenia. Za każdym razem trwa godzinę lub dłużej, żeby wytłumaczyć tę potrzebę. Dochodzi też kwestia przetransportowania zawodnika na miejsce w samolocie. Dla Edyty [Edyta Owczarz – mistrzyni Europy z 2021 r. i paralimpijka z Paryża – IB] używanie wózka lotniskowego jest niebezpieczne. Korzysta ona ze specjalnie skonstruowanego siedziska. Do samolotu przenosimy ją we dwóch z kolegą i czasem mamy tak przydzielone dla niej miejsce, że musimy to zrobić przez całe wąskie przejście w samolocie. Wprawdzie asystenci na lotnisku deklarują pomoc, ale gdy słyszą objaśnienia, jak to trzeba zrobić, żeby nie uszkodzić ciała Edyty, to się poddają. Przygotowując drogę do Paryża i z powrotem myśleliśmy nad różnymi rozwiązaniami. Podróż samochodem też ma swoje wyzwania. Edyta i Damian [Iskrzycki – IB] spędzają ją na wózku. Bus musi mieć możliwość zabezpieczenia ich wózków.
Paralimpiada to boccia przez duże B, ale w wymiarze rekreacyjnym to dyscyplina dla każdego. Gdzie można jej spróbować?
Oczywiście, boccię w tej chwili można spotkać praktycznie wszędzie. Od przedszkoli przez szkoły do DPS-ów. Wszędzie tam, gdzie są osoby z niepełnosprawnością. Boccia rozwinęła się w Polsce błyskawicznie. To po prostu fajna gra. Gdy organizujemy zawody w szkołach, do udziału zapraszamy też osoby pełnosprawne i nieraz nie mają szans, żeby wygrać z osobą niepełnosprawną, która na pewno więcej trenuje i ma większe doświadczenie. I zdobywa je dużym nakładem pracy. Dojście do jakiegoś poziomu wymaga ciężkiej pracy i pokonywania barier wewnętrznych i zewnętrznych.Taka osoba sama nie przyjedzie na trening. Zazwyczaj musi z nią być asystent czy ktoś z rodziny, albo ktoś zaprzyjaźniony, kto tę osobę na trening przywiezie, poczeka, aż ona skończy, i wróci z nią do domu. Asystenci zawodników z grupy BC3 muszą być cały czas obecni na treningu, są z nimi nierozłączni. Najlepiej, jeśli asystent nie jest najbliższym opiekunem, członkiem rodziny. To daje wytchnienie rodzinie, ale też przestrzeń do niezależności osobie z niepełnosprawnością. Nie zawsze rodzice dorosłych zawodników potrafią z tej chwili wytchnienia skorzystać. Oni 30–40 lat poświęcili na bycie opiekunem. Trudno im nagle zostać kimś innym. To część ich tożsamości.
Twoja córka zdobyła wykształcenie i ma własne życiowe plany. Twoi zawodnicy zakwalifikowali się do paralimpiady. Więcej już zrobić nie mogłeś, w Paryżu wszystko zależało od nich. Potwierdzili, że są w światowej czołówce. Stowarzyszenie „Żurawinka” rozwija się i odnosi sukcesy, ostatnio także w temacie komfortek. Czujesz się już spełniony czy masz jeszcze jakieś niedokończone zadania?
Na pewno chcę po powrocie z Paryża zwolnić, ale tak troszeczkę, bo jest jeszcze wiele do zrobienia. Choćby kwestia opieki czy też godnego miejsca pobytu dla zależnych osób dorosłych, gdy zabraknie już ich opiekunów. I to jest duży problem, przynajmniej w naszym środowisku. Poruszaliśmy w Stowarzyszeniu ten temat wcześniej, ale wtedy rodzice nie dopuszczali myśli, że przyjdzie moment, w którym nie będą mogli pomóc swojemu dziecku. Teraz ich dzieci mają po 40–50 lat. Rodzice stali się starsi. Idealnym rozwiązaniem byłoby miejsce, do którego rodzice mogliby się przenieść razem z dorosłym dzieckiem, by każdy korzystał z odpowiedniej dla siebie opieki. Chciałbym też, żeby boccia nadal się rozwijała. Prywatnie wystarczy mi, żeby mieć zdrowie i móc pomagać innym.
Tego więc Ci życzymy i gratulujemy udanego debiutu bocci na paralimpiadzie.
Artykuł pochodzi z numeru 4/2024 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.