1460 dzieci potrzebuje bezpiecznego domu
Coraz głośniej mówi się o tym, że Polska piecza zastępcza jest w kryzysie. Największy problem stanowi brak miejsc w placówkach i rodzinach zastępczych. Władze powiatu szukają wolnych miejsc w placówkach opiekuńczo-wychowawczych, pytają w rodzinnych domach dziecka, pukają do rodzin zastępczych, a dzieci wciąż żyją w warunkach zagrożenia, nie wiedząc co przyniesie jutro.
Według danych zebranych na koniec 2023 roku blisko 1500 dzieci mieszkało z rodziną biologiczną, pomimo wydanych przez sąd orzeczeń o skierowaniu do pieczy zastępczej, gdyż może być potencjalnie niebezpieczna dla dziecka1. Rok 2024 nie wygląda lepiej.
O kryzysie pieczy zastępczej, jego przyczynach i możliwych (chociaż nie łatwych) rozwiązaniach mówi Bartłomiej Jojczyk, prezes zarządu Fundacji Dobrych Inicjatyw oraz Joanna Luberadzka-Gruca, prezeska Fundacji Polki Mogą Wszystko.
To nie bidul, to człowiek bogaty w talenty
Fundacja Dobrych Inicjatyw zajmuje się wspieraniem dzieci i młodzieży z instytucjonalnej pieczy zastępczej.
- Chcemy być głosem rzeczniczym dzieci z instytucjonalnej pieczy zastępczej. Dotychczas nie było silnej organizacji, która mówiłaby głosem dzieci i młodzieży z pieczy instytucjonalnej oraz kadry z placówek opiekuńczo-wychowawczych tzw. domów dziecka. Istnieją za to silne organizacje, które mówią głosem rodzin zastępczych. Chcemy, aby dzieci z pieczy instytucjonalnej również miały taką przestrzeń – mówi Bartłomiej Jojczyk.
Fundacja Dobrych Inicjatyw współpracuje z 28 placówkami opiekuńczo-wychowawczymi. Wspiera swoich wychowanków zarówno wtedy, kiedy są w domu dziecka, jak i w momencie, w którym opuszczają już placówkę i podejmują proces usamodzielniania. W zeszłym roku w ramach fundacji zorganizowano kampanię 1,5 procent pod hasłem „To nie bidul, to człowiek bogaty w talenty”.
Fundacja znana jest również z organizacji stypendiów, obozów terapeutycznych, grupy wsparcia, jak też warsztatów edukacyjnych i inicjatyw wspierających młodzież w znalezieniu pracy.
- Pomagamy na dwa sposoby: długoterminowo i krótkoterminowo – tłumaczy Bartłomiej Jojczyk – Staramy się by jak najwięcej podopiecznych znalazło miejsce w projekcie długoterminowym. Zaczynamy od zimowych obozów terapeutycznych, podczas których dzieci pracują z psychoterapeutami. Po zakończonym obozie, rozmawiamy z wychowawcami z placówek na temat dzieci, a następnie oferujemy wychowankom roczne stypendium dostosowane do ich potrzeb. Może być to stypendium edukacyjne obejmujące m.in. korepetycje czy kursy i szkolenia zawodowe, albo wsparcie psychoterapeutyczne. Zwiększenie dostępności psychoterapii dla dzieci z tzw. domów dziecka - szczególnie z małych miasteczek i wsi, gdzie szanse na to są obecnie najmniejsze, jest jednym z najważniejszych postulatów naszej fundacji. Widzimy, jak bardzo jest to potrzebne, ponad 50 proc. wniosków złożonych w ramach programu dotyczyło właśnie pomocy psychologicznej.
- Nasze stypendium nie jest kierowane wyłącznie do tzw. młodzieży uzdolnionej, lecz do każdego dziecka, które potrzebuje wsparcia i chce rozwijać swoje talenty. Często korzystają z niego młodzi ludzie, którzy w szkole siedzą w przysłowiowych ostatnich ławkach. Tak rozumiemy wyrównywanie szans społecznych - jako pomaganie tym, którzy są w ostatnim wagonie, tak by mogli pójść do przodu – podkreśla Bartłomiej Jojczyk.
W morzu potrzeb to jednak wciąż zbyt mało.
Głos rodzin zastępczych
Fundacja Polki Mogą Wszystko otwiera się na potrzeby różnorodnych beneficjentów – od rodzin zastępczych z Ukrainy po dzieci z polskich rodzin biologicznych. Najważniejsze działania fundacji dotyczą jednak polskiej pieczy zastępczej.
W ramach fundacji organizowane są warsztaty i szkolenia dla rodziców zastępczych. Dzieci mogą liczyć na wsparcie psychologiczne, a w razie potrzeby również m.in. na konsultacje z integracji sensorycznej oraz wsparcie wolontariuszy.
- Naszą działalność rozpoczęliśmy w 2001 roku, działamy więc już od ponad 20 lat. Zaczynaliśmy od wolontariatu i współpracy z domami dziecka. Wtedy wyglądały one zupełnie inaczej: standardem była około setka dzieci pod opieką jednej placówki. Domy dziecka często znajdowały się w starych dworach, pensjonatach, gdzieś przy lesie, daleko od skupisk ludzkich. Jakbyśmy chcieli udawać, że ten temat nie istnieje. Dopiero po jakimś czasie nasza fundacja skupiła się na rodzinach zastępczych – opowiada Joanna Luberadzka-Gruca.
W 2004 roku powołano nieformalną jeszcze wtedy Koalicję na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej. W działania Koalicji zaangażowała się również Joanna Luberadzka-Gruca, wraz ze swoją fundacją Polki Mogą Wszystko.
- Koalicja na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej dopiero w 2010 roku sformalizowała się jako związek stowarzyszeń. Początkowo miała być platformą do wymiany dobrych praktyk, a nie ciałem formalnym. Okazało się jednak, że jeśli organizacja nie jest sformalizowana, trudno jest występować na zewnątrz – mówi Joanna Luberadzka-Gruca.
Były znaki
Zarówno Joanna Luberadzka-Gruca jak i Bartłomiej Jojczyk podkreślają, że kryzys pieczy zastępczej dało się przewidzieć. Można też było, przynajmniej częściowo, mu zapobiec. Niestety w momencie, w którym zaczęły pojawiać się pierwsze sygnały, że sytuacja systematycznie się pogarsza, zostały one zbagatelizowane.
- Jeszcze około 15 lat temu w większości powiatów w Polsce w praktycznie nie było niewykonanych postanowień o umieszczeniu dzieci w pieczy – opowiada Joanna Luberadzka-Gruca. - Dzisiaj tych niewykonanych postanowień jest w Polsce bardzo dużo, bo blisko 1500. To wciąż głównie problem dużych miast. W mniejszych miejscowościach również są niewykonane postanowienia, ale nie na taką skalę.
Pokłosie pandemii
Chociaż rozmawiałam z Bartłomiejem Jojczykiem oraz Joanną Luberadzką-Gruca osobno, ich odpowiedzi były bardzo podobne. Obydwoje zwracają uwagę na to, że jedną z przyczyn radykalnego pogorszenia się sytuacji pieczy zastępczej może być pandemia.
- Jedna teoria jest taka, że jest to pokłosie pandemii. Wtedy dzieci nie chodziły do szkoły, mało wychodziły na zewnątrz. Za zamkniętymi drzwiami sytuacja trudnych rodzin tylko się pogarszała – tłumaczy Bartłomiej Jojczyk.
- Jednocześnie podczas pandemii sądy nie pracowały: nie było skierowań do pieczy zastępczej. Jednak już w 2021 roku widać było, że zaczyna się ich robić coraz więcej. A 2022 rok był takim przełomem, kiedy wyraźnie zaczęły narastać niewykonane postanowienia – podsumowuje Joanna Luberadzka-Gruca.
Coraz więcej mówi się o przemocy wobec dzieci. Politycy, samorządowcy, ministrowie jednym głosem mówią, że los dzieci nie jest im obojętny. Podkreślają, że sytuacja musi się poprawić, popierają strategię deinstytucjonalizacji pieczy zastępczej, mówią o konieczności zmniejszenia liczby placówek instytucjonalnych. Jednak deklaracje bardzo rzadko są spójne z działaniami.
- Istnieje ogromna przepaść pomiędzy ogólnym stwierdzeniem, że sytuacja dzieci w pieczy powinna się poprawić, a tym, co się robi, żeby rzeczywiście do tego doszło – wskazuje Joanna Luberadzka-Gruca. - W 2012 roku weszła w życie Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Wiele osób myślało, że to wystarczy i sytuacja sama się unormuje. Niestety, w polityce społecznej nic samo się nie dzieje, trzeba temu pomóc. Niezbędne są konkretne rozwiązania, sensowne, przemyślane i przetestowane. Nie zostały jednak przeprowadzone badania dotyczące konsekwencji ustawy, kolejne nowelizacje nie były robione w oparciu o twarde dane.
Kiedy pytam, jak można rozwiązać ten impas Joanna Luberadzka-Gruca milknie na moment. Potem odpowiada:
- Moim zdaniem musi to być działanie zespołowe. Potrzebny jest premier, który weźmie ten temat na sztandar, zaangażować się musi Ministerstwo Rodziny, Edukacji, Zdrowia. Premier powinien głośno mówić o tym, że zwieńczeniem jego kadencji ma być rozwiązanie problemu kryzysu w pieczy zastępczej i działająca reforma. Po zakończeniu kadencji powinien ustalić dalsze działania z kolejnym premierem, bez względu na to z jakiej wywodzi się strony politycznej i przysłowiowo przekazać ten sztandar. Praca nad rozwiązaniem kryzysu w pieczy zastępczej powinna być kontynuowana ponad podziałami partyjnymi.
- Z jednej strony dzieci nie głosują w wyborach, więc ich problemy mogą wydawać się mniej „opłacalne” z perspektywy politycznej. Ale my w Polsce tyle mówimy o niskim przyroście naturalnym, o tym jak rozwiążemy kwestię emerytur. Naprawdę każde dziecko powinno być dla nas na wagę złota – mówi Joanna Luberadzka-Gruca.
Upadek pieczy zastępczej?
- W Polskim systemie pieczy zastępczej mamy około 17 tys. dzieci w domach dziecka i ponad 55 tys. w rodzinach zastępczych – mówi Bartłomiej Jojczyk. - Zdecydowana większość rodzin zastępczych, bo ponad 60 proc., to rodziny spokrewnione, czyli babcia, dziadek, starsze rodzeństwo. Osoby, które raczej nie planowały zostać rodziną zastępczą. Bardzo niewielki odsetek to zawodowe rodziny zastępcze.
Sytuacja polskich rodzin zastępczych, na ten moment, nie jest łatwa. Od 2020 roku wzrasta ogólna liczba wychowanków placówek opiekuńczo-wychowawczych kosztem rodzin zastępczych, których jest coraz mniej. Jednak, według danych zebranych przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiPS) na rok 2022 liczba dzieci znajdujących się w rodzinach zastępczych wzrosła w porównaniu do 2020 roku2. Dlatego sytuacja nie jest tak jednoznaczna.
- Średnia wieku ponad 50 proc. rodziców zastępczych wynosi między 51 a 70 lat. Są to głównie seniorzy – najczęściej dziadkowie z rodzin spokrewnionych – tłumaczy Bartłomiej Jojczyk. – Mamy też niewystarczającą liczbę przeszkolonych kandydatów na rodziców zastępczych w stosunku do potrzeb. Część rodzin zastępczych się rozwiązuje, a dzieci trafiają do placówek opiekuńczo-wychowawczych. To niewłaściwy kierunek. Dzieci powinny trafiać z domów dziecka do rodzin zastępczych, a nie odwrotnie.
Teraz, kiedy blisko 1,5 tysiąca dzieci mieszka w warunkach zagrażających ich życiu i zdrowiu, u rodziny biologicznej, która często nadużywa alkoholu lub stosuje przemoc, dalsza deinstytucjonalizacja zdaje się trudnym do osiągnięcia marzeniem.
- System pieczy zastępczej powinien być jak najbardziej różnorodny, bo mamy bardzo różnorodne potrzeby dzieci, które w różnych momentach życia trafiają do tego systemu. Mimo, że piecza rodzinna jest optymalną formą wsparcia dzieci, obecnie panuje naprawdę głęboki kryzys pieczy, a my musimy szukać pilnych rozwiązań – twierdzi Bartłomiej Jojczyk. - Dom dziecka, lepszy czy gorszy, to jednak bezpieczna przestrzeń. Jeśli dziecku zagraża niebezpieczeństwo w jego rodzinie biologicznej, to priorytetem jest to, by je stamtąd zabrać, forma pieczy zastępczej staje się drugorzędna. Oczywiście możemy tworzyć piękne obrazy rzeczywistości, mówić o idealnych rozwiązanych, opowiadać, że chcielibyśmy aby każde dziecko miało rodzinę zastępczą. Ale myślę, że dzisiaj to nie jest miejsce ani czas na taką rozmowę.
- Świadczy o tym śmierć Wojtka ze Świebodzina, siedmiomiesięcznego niemowlęcia, które przez sześć miesięcy czekało w kolejce do pieczy. Już nawet miało to wyczekane miejsce w pieczy rodzinnej, w poniedziałek miało pójść. Ale w piątek już go z nami nie było. Dla mnie śmierć tego chłopca jest symboliczną datą upadku pieczy zastępczej w Polsce. Tej tragedii dało się uniknąć – mówi gorzko Bartłomiej Jojczyk.
Rodzina prawem każdego dziecka
Joanna Luberadzka-Gruca uważa jednak, że nie możemy rezygnować z rozwoju pieczy rodzinnej.
- Jestem entuzjastką pieczy rodzinnej – podkreśla – i uważam, że dzieci nie powinny wychowywać się w instytucji. Nie twierdzę, że w instytucjach pracują niekompetentne osoby, wręcz przeciwnie, uważam, że w większości są to świetni specjaliści. Lubię jednak używać takiego stwierdzenia, że świat jest tak dobry jak dobre jest dzieciństwo. Nie da się jednak zbudować odpowiednich więzi w instytucji, nawet takiej, która ma wysokie standardy. Pracownicy zmieniają się, mają swoje rodziny, chorują, idą na urlopy macierzyńskie. Nie są obecni przez cały czas. Dom dziecka, nawet ten najlepiej prowadzony, jest dla nich po prostu pracą. A praca stanowi wyłącznie jeden z elementów życia.
- Jeśli wychowawca w placówce zachoruje, to idzie na zwolnienie lekarskie, zostaje w domu i dzieci nie mają z nim kontaktu – dodaje. - Za to w rodzinie zastępczej jeżeli zachoruje jeden z rodziców to cała rodzina w pewnym stopniu staje się częścią tej choroby, ale nie w negatywnym sensie. Wspiera tę osobę, dba o nią, przynosi jej herbatę lub robi jedzenie. To również przystosowuje do późniejszego dorosłego życia. Takich elementów jest bardzo wiele.
Joanna Luberadzka-Gruca zachęca do tego, by w dobie kryzysu pieczy zastępczej tym bardziej skupić się na rozwoju rodzin zastępczych. Przeanalizować możliwe przyczyny kryzysu, zapewnić rodzicom zastępczym odpowiednie szkolenia oraz wsparcie, a dzieciom pomoc psychologiczną i psychiatryczną. Zamiast budować nowe placówki instytucjonalne, odpowiednio dofinansować pieczę rodzinną i zainwestować w promocję rodzicielstwa zastępczego. Jednak promocję szczerą, a nie taką, która tworzy fałszywie pozytywny obraz. Bo chociaż bycie rodziną zastępczą daje wielką wewnętrzną satysfakcję nie jest to proste zadanie.
- Bardzo często rodzice zastępczy narzekali na to, że trochę są uwodzeni albo mamieni pięknymi perspektywami przez powiat na etapie szukania kandydatów, rekrutacji i szkolenia – mówi Joanna Luberadzka-Gruca. - A w momencie w którym przyjmują dziecko wszystko się zmienia. Wtedy władze powiatu uznają, że dziecko przestaje być ich „problemem”, a cała odpowiedzialność zostaje zrzucona na rodziców zastępczych. Taka sytuacja jest niedopuszczalna.
Wielu rodziców zastępczych podczas szkoleń słyszało, że wystarczy, by okazali dzieciom odpowiednio dużo miłości i wszystkie ich problemy zostaną rozwiązane. Nie jest to jednak prawda.
- Dzieci znajdujące się w pieczy zastępczej mają takie problemy jak cała populacja dzieci, tyle że zwiększone, trochę jak w soczewce – mówi Joanna Luberadzka-Gruca. – Wiele z nich doświadczyło traum i potrzebuje profesjonalnego psychologicznego oraz psychiatrycznego wsparcia. Dlatego uważam, że państwo powinno zainwestować w budowę specjalistycznych centrów pomocy psychologicznej dla dzieci z pieczy zastępczej. Tak by jak najszybciej otrzymały właściwą diagnozę, wsparcie oraz leczenie. Jest to też dobra droga do realizacji idei deinstytucjonalizacji i wykorzystania zasobów obecnych placówek, zmieniając ich charakter z całodobowego i długoterminowego na doraźny i dający wsparcie.
Oddać głos dzieciom
15 lutego 2024 roku weszły do życia przepisy nowelizacji Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, czyli tzw. ustawy Kamilka z Częstochowy. Placówki dostały 6 miesięcy na wprowadzenie zawartych w niej przepisów. 15 sierpnia dobiegł końca „okres próbny”, a ustawa zaczęła obowiązywać w całości.
W Polsce dzieci spotykają się z protekcjonalnym traktowaniem – wiele mówi się o tym, że należy je chronić, ale niewiele o tym, że powinno się ich również słuchać. Ustawa Kamilka, w teorii, ma dać dzieciom większą podmiotowość, sprawić by ich głos stał się słyszalny. Aby ułatwić ocenę tego, czy zdrowie i życie młodej osoby jest zagrożone wprowadzono specjalne kwestionariusze bezpieczeństwa. We wszystkich placówkach, w których znajdują się dzieci, zaczęły obowiązywać wypracowane przez odpowiednie zespoły jednolite standardy ochrony małoletnich.
- Uważam, że jednym z pozytywów ustawy Kamilka jest to, że wymusza na osobach dorosłych, by zastanowiły się nad poważnymi kwestiami, które dotychczas bywały pomijane. Muszą usiąść przy tym przysłowiowym stole i rzeczywiście porozmawiać na temat tego, gdzie jest styk w relacji dziecko-dorosły, dziecko-dziecko – co może się wydarzyć, czemu trzeba przeciwdziałać. Jakie w placówce powinniśmy mieć standardy: np. czy dorosły może rozmawiać sam na sam z dzieckiem, czy jednak zawsze powinny być dwie dorosłe osoby przy takiej rozmowie – opowiada Bartłomiej Jojczyk.
Standaryzacja interakcji oraz wprowadzenie jednolitych kwestionariuszy, często nie będących w stanie uwzględnić unikalności niektórych sytuacji, może jednak sprawić, że zaniknie aspekt ludzki, który jest niezbędny podczas analizy spraw dotyczących przemocy.
- Dla pracowników instytucji – mówię tutaj głównie o instytucjach typu szkoła czy dom dziecka – opcja rozmowy na temat standardów to często wielkie wyzwanie. Oni w takiej sytuacji się blokują – są urzędnikami, formalistami, więc wszystko musi być pod linijkę. Boją się, że przyjdzie kontrola, oskarży ich o niedopełnienie jakiś wytycznych. Ta niepewność ich paraliżuje – tłumaczy Bartłomiej Jojczyk.
Pojawia się również pytanie o to jak ustawa Kamilka z Częstochowy wpłynie na sytuację dzieci umieszczanych w pieczy zastępczej. Z jednej strony stanowi ona powiew świeżego powietrza, jako że wyraźnie broni interesów dzieci. Z drugiej zaś pośrednio może doprowadzić do jeszcze silniejszego wzrostu znaczenia biurokracji.
- Ważna jest priorytetyzacja – dodaje Bartłomiej Jojczyk. - Są przypadki, w których wiemy o ewidentnej przemocy, takiej, że kiedy wieczorem kładziemy się spać, nie wiemy, czy kiedy wstaniemy kolejnego dnia, dziecko będzie jeszcze żyło. A są takie sytuacje, gdzie rodzina jest niewydolna wychowawczo i należałoby ją wspierać, np. zaangażować asystenta rodziny albo zaproponować jakiś inny sposób pomocy. Jednak teraz trudno będzie rozróżnić te dwie kwestie.
- Dlatego ustawa, która ma bardzo dobre założenia i w teorii ma sprawić, że nasz system będzie działać lepiej, ostatecznie może doprowadzić do tego, że kolejka do pieczy zastępczej zacznie się coraz mocniej korkować. System sądownictwa, do którego trafia bardzo dużo wniosków, zacznie się coraz bardziej blokować, a kolejka dzieci czekających na miejsce w pieczy tylko się wydłuży – podsumowuje Bartłomiej Jojczyk.
Podobnie twierdzi Joanna Luberadzka-Gruca.
- Jestem w grupie tych osób, które uważają, że będziemy musieli się zmierzyć ze skutkami “ustawy Kamilka”, która jest ważna bo ma chronić dzieci, jednak do jej efektów nie przygotowano systemu pieczy zastępczej – twierdzi. – jest prawdopodobne, że kryzys pieczy zastępczej jeszcze bardziej się pogłębi.
Podwójne wykluczenie
O kryzysie w pieczy zastępczej mówi się niewiele. Kiedy jednak już się o nim wspomina, zwraca się uwagę na sytuację dzieci pełnosprawnych. Te, które mają niepełnosprawności spychane są na margines.
- Przez te wszystkie lata poznałam wiele dzieci osobiście, w tym również dzieci z niepełnosprawnością – zaczyna swoją opowieść Joanna Luberadzka-Gruca.- Pamiętam historię chłopca, który miał mózgowe porażenie dziecięce, czyli poważną niepełnosprawność. Chłopiec miał dwóch braci, on był najmłodszy. Ich mama zniknęła z dnia na dzień. Ojciec uznał, że nie jest w stanie sam wychować synów, zrzekł się więc praw rodzicielskich. Wciąż miał jednak z nimi kontakt. Najbardziej zależało mu na tym, by najmłodszy syn znalazł rodzinę adopcyjną, gdyż przy odpowiedniej rehabilitacji jego stan mógł się poprawić.
- Wszyscy trzej chłopcy trafili do domu dziecka. Po 6 latach, kiedy ten chłopiec przestał być malutkim dzieckiem, a stał się dziewięciolatkiem, dyrekcja placówki doszła do wniosku, że nie jest w stanie sobie z nim poradzić. Częściowo to rozumiem, bo jeśli ma się trzydzieścioro dzieci (to było przed powstaniem czternastoosobowych domów dziecka) i ma się jedno dziecko z poważną niepełnosprawnością, to właściwie trzeba mieć do opieki nad nim osobnego pracownika – mówi zrezygnowana Joanna Luberadzka-Gruca – Efekt był taki, że ponieważ nie mogli zapewnić mu w ośrodku ani wsparcia ani rehabilitacji po prostu przesunęli go do domu pomocy społecznej. Jego bracia zostali w domu dziecka, rozdzielono więc rodzeństwo. Chłopiec stracił również możliwość stałego kontaktu z ojcem, ponieważ DPS znajdował się w innej miejscowości niż dom dziecka. Ostatecznie nie wiem czy ten chłopiec kiedykolwiek miał szansę by DPS opuścić – kończy ze smutkiem.
Historia, którą opowiedziała Joanna Luberadzka-Gruca pokazuje sposób, w jaki często traktowane są dzieci z niepełnosprawnościami w pieczy zastępczej. Przesuwane z jednego ośrodka do drugiego ostatecznie kończą w domu pomocy społecznej, miejscu w którym nigdy nie powinno się znaleźć żadne dziecko. Często dorastają w przepełnionych, niedostosowanych do ich potrzeb placówkach, a ostatecznie nigdy nie mają szansy na to, by je opuścić.
- Młodzież oraz dzieci z niepełnosprawnościami często są niejako wypychane poza granice systemu pieczy zastępczej – twierdzi Bartłomiej Jojczyk. - W Polsce, jeśli projektuje się rozwiązania systemowe, to zwykle skupia się na tym, by skorzystało jak najwięcej osób. Czyli buduje się obraz uniwersalnego beneficjenta danego rozwiązania. A te wszystkie osoby, które poza ten obraz wykraczają, te, które mają dodatkowe potrzeby, są pomijane.
Nowe rozwiązania w systemie pieczy zastępczej tworzone są z myślą o dzieciach pełnosprawnych. Dzieci z niepełnosprawnościami obowiązują całkowicie inne zasady. Podczas gdy, według ustawy, w instytucjonalnych domach dziecka powinno mieszkać nie więcej niż czternaścioro wychowanków, w placówkach opiekuńczo-terapeutycznych, skierowanych do osób z niepełnosprawnościami, dzieci może być znacznie więcej, bo aż czterdzieści pięć. Różnica między czternastką a czterdziestką piątką wychowanków jest ogromna. Trudniej także znaleźć specjalistyczne rodziny zastępcze dla dzieci z niepełnosprawnościami.
- Jeśli odpowiemy na potrzeby osoby, która ma niepełnosprawność intelektualną i/lub fizyczną i znajdziemy dla niej ścieżkę wsparcia przez cały jej okres przebywania w pieczy zastępczej, to siłą rzeczy stworzymy również przestrzeń wsparcia dla tych, którzy potrzebują mniej pomocy i dla tych, którzy wymagają jej w stopniu minimalnym – mówi Bartłomiej Jojczyk.
Joanna Luberadzka-Gruca zgadza się ze stanowiskiem Bartłomieja Jojczyka.
- Jeśli zaczynamy planować jakieś zmiany, powinniśmy tworzyć je mając na względzie potrzeby tych, którzy są najbardziej wykluczeni. Teraz nie powinniśmy mówić tylko o tym, że należy zmniejszyć liczbę miejsc w placówkach opiekuńczo-wychowawczych do 8. Najpierw musimy zastanowić się nad tym, jak spełnimy potrzeby grup, które są narażone na to, że system się ich po prostu, mówiąc brutalnie, pozbędzie.
Podczas planowania reform pieczy zastępczej trzeba więc mieć na względzie nie tylko obecny kryzys, ale również potrzeby tych, którzy dotychczas byli ignorowani, w tym właśnie dzieci oraz młodzieży z niepełnosprawnościami.
Pospolite ruszenie
Kryzys pieczy zastępczej to problem, który narastał już od wielu lat. Trzeba zacząć traktować go jako realne zagrożenie i zwrócić na niego uwagę w debacie publicznej.
- W latach 2005-2007 dużo mówiło się o pieczy zastępczej. Była kampania Gazety Wyborczej „Dzieciaki do domu”, kampania Ministerstwa Rodziny „Rodzina zastępcza, miłość prawdziwa”. To było takie pospolite ruszenie – podkreśla Joanna Luberadzka – Gruca.
Tego więc nam właśnie potrzeba. Realnego społecznego zainteresowania, prawdziwego pospolitego ruszenia, które pozwoli zwrócić uwagę na dzieci, które na co dzień spotykają się z wykluczeniem.
- Nawet jeżeli założymy, że mamy w Polsce 50 000 tys. dzieci potrzebujących miejsca w rodzinie zastępczej, to moje pytanie brzmi: dlaczego w kraju, który ma blisko 40 000 000 mieszkańców, takim problemem jest znalezienie miejsca dla 50 000 tys. dzieci? W rodzinnym domu dziecka jest zwykle ósemka dzieci. Potrzebujemy więc około 10 000 tys. rodzinnych domów dziecka. To oczywiście ogromna liczba, zwłaszcza w dobie kryzysu, może ona brzmieć jak szaleństwo. Ale wcale nie musi tak być. Przecież te 10 000 tys. dzielimy na 380 powiatów. Gdybyśmy wszystko postawili na jedną kartę i choćby nie wiem co się działo – kryzysy finansowe, zmiany w rządzie, w zarządach powiatu – dążylibyśmy do tego celu, to może nie za rok, nie za dwa, ale za dziesięć czy piętnaście lat naprawdę mogłoby się to udać. Kryzys da się rozwiązać. Ale potrzeba w tym celu realnych działań, a nie pustych deklaracji – kończy twardo Joanna Luberadzka- Gruca.
1. MRPiPS. Piecza zastępcza w 2023 r.