Bon voyage
Najbardziej lubię podróżować pod koniec czerwca. Dni są wtedy tak rozkosznie długie. Patrzę na zegarek w telefonie i dziwię się, że jeszcze ciągle jest jasno. A lodziarnia na Słupeckiej w Warszawie zamyka się przed zmierzchem.
W tym roku w najdłuższy dzień, 21 czerwca, urządziłem medytację na plaży w Gdańsku na Przymorzu. Staliśmy na piasku, morze delikatnie szumiało. Szum morza jest medytacją samą z siebie. Wprowadza spokój w serce człowieka.
Po medytacji poszliśmy do plażowego baru w Jelitkowie. Na piasku meandruje tam strumień, który uchodzi do Bałtyku.
Tydzień później, w ostatni weekend czerwca, byłem zaproszony na Święto Herbaty do Cieszyna. Kieszonkowe historyczne miasto. Wracając, zahaczyłem o Bielsko-Białą, która też mi się bardzo podobała.
Czego szukamy w podróży? Odcięcia się od otoczenia, które kojarzy się z wysiłkiem zwykłego życia? Nie pracujemy, nie gotujemy obiadów. Wysypiamy się. Spędzamy dużo czasu z rodziną. Takie wakacje miałem pod koniec maja, kiedy wybraliśmy się z żoną do Florencji.
Bo tym, czym dla większości turystów jest piękna przyroda, dla mnie są historyczne miasta. Przez cztery dni we Florencji oglądaliśmy piękno sztuki i architektury, ale nie widzieliśmy ani kawałka trawnika. Dopiero w dniu wyjazdu poszliśmy do Giardino delle Scuderie Reali, czyli Ogrodu Królewskich Stajen, kupiliśmy sobie w warzywniaku przy wejściu pomarańcze z listkami przy ogonku, i tam chłonęliśmy zieloność. Zieloność jest jak morze. Daje ulgę i uspokaja.
Ale można chłonąć zieloność, nie wyjeżdżając donikąd. Moja mama, będąc już po osiemdziesiątce, schodziła, wspierając się na ramieniu opiekunki, z drugiego piętra na podwórko i tam siadała na rozkładanym krzesełku. Na podwórku, na którym jako dziecko grałem w dwa ognie i w piłkę nożną, jest teraz trawnik. Dzieci w bloku prawie nie ma, a lokatorzy, którzy wprowadzili się tam w 1964 roku, są starzy albo już nie żyją. Mama siedziała w cieniu klonów, które przez tych 60 lat wyrosły do czwartego piętra, i słuchała głosów wróbli i szpaków.
Potem już to drugie piętro było dla niej za wysokie. Roślinnością był rojcissus pnący się po ścianie koło wyjścia na balkon. Podróżowała po swoim pokoju przy balkoniku. Wreszcie, w ostatnim roku swojego 92-letniego życia, nie mogła już wstać z łóżka. Jej podróżami stały się audiobooki z ulubioną rosyjską klasyką.
Możesz wyjechać? Wyjeżdżaj. Możesz wyjść na dwór? Wychodź. Możesz chodzić po pokoju? Chodź po pokoju. Możesz leżeć? Leż. W każdym z tych stanów odnajdziesz sens i spełnienie.
Podróż to stan umysłu. To otwartość na nowe i nieznane. Moje dwie pierwsze książki, Zawsze jest dzisiaj i Pozwól rzece płynąć, są opowieściami o niepozornych zdarzeniach, które się widzi, kiedy się chodzi po Warszawie powolnym krokiem. Napisałem tam zdanie: „To, co egzotyczne, zaczyna się za rogiem”.
Bo też nie trzeba daleko jechać, żeby znaleźć dla siebie coś interesującego. Coś ekscytującego nowością i pięknem, a jednocześnie kojącego, uspokajającego. Właśnie to współwystępowanie ekscytacji i spokoju – dwóch sił teoretycznie stojących naprzeciwko siebie – tworzy niepowtarzalną aurę podróży.
W szufladzie zostały czarno-białe fotografie sprzed pół wieku. Nowszych zdjęć wcale nie ma tak dużo, zgasły na umarłych dyskach laptopów i telefonów. Wycieczka na pola Grunwaldu w szóstej klasie podstawówki, 1979. Wyprawy z harcerzami z Czarnej Jedynki w Beskidy w latach liceum, 1982–1983. Z kolegami ze studiów przed gmachem Instytutu Historycznego UW w czasie strajku uniwersyteckiego w 1988 roku. Parę zdjęć z redakcji „Gazety Wyborczej” z 1989 roku.
Dzięki fotografiom żyją wspomnienia. Dzięki wspomnieniom żyją podróże. Dzięki podróżom żyje nasza przeszłość. To przecież nie musi być daleko. Jak powiedział Lao Tsy: „Podróż na dziesięć tysięcy mil zaczyna się od jednego kroku”.
Artykuł pochodzi z numeru 4/2024 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.