Mikrogaleria Pana Siateczki
Koalicja „Przewijamy Polskę” ma już dwanaścioro ambasadorów. To osoby z niepełnosprawnością, aktywne, zależne i niezależne, które są zaangażowane w promowanie idei komfortek, informują o nich, testują je, a także angażują się w przedsięwzięcia związane ze strategią Koalicji. W numerze 6/23 przedstawiliśmy poetkę Joannę Pąk – z grona lubelskich ambasadorów, a teraz czas na poznanie Łukasza Siatkowskiego, utalentowanego grafika i oryginalnego promotora własnej twórczości. Do „Integracji” napisał o sobie sam.
Z niechodzeniem jest jak z innymi cechami, które dostajemy po urodzeniu. Po prostu ktoś lub coś losuje takiego delikwenta i od tej pory Ty, właśnie Ty, jesteś na arenie teatru absurdu, poruszając się na czterech kółkach. Jeśli masz szczęście, oprócz egzystowania w ramach czystej niesprawności fizycznej otrzymujesz także świadomość tego, kim jesteś i dlaczego akurat Tobie to się przydarzyło. I kto to wymyślił?
Z niechodzeniem jest jak z loterią na konkursie. Właściwie to wygrałeś. Tak, nie ironizuję. Nawet jeśli do końca swych dni będziesz patrzył się, za przeproszeniem, w sufit, to ten bezkres myśli, które przyjdą przez Twój strumień świadomości, w końcu wyodrębni ten jeden okruszek złota, ten jeden poszukiwany moment, który śnił się wielu, a Ty, właśnie Ty, jesteś blisko.
Pomyślałeś, że urodziłeś się taki, ale nie poprzestałeś na tym chwilowym przygnębieniu... Ile razy patrzyłeś na inne dzieci, biegające, szczęśliwe, wolne... Bo tak pewnie o nich myślałeś, prawda? Że one mogą więcej, że to one są wybrane?
Wiesz, coś Ci opowiem... Może jest to historia podobna, może jesteśmy tak bardzo różni, ale wydaje mi się, że jesteśmy tu właśnie z bliskości, z połączenia, z magicznego zrządzenia losu, a nawet jeśli ze ślepego przypadku, to proszę Cię, Przyjacielu, przeczytaj to, co chcę napisać.
Jestem Łukasz
Przyszedłem na świat jeszcze za tamtego ustroju, za szarzyzny robotniczej zmiany, za krajobrazu wielkich kolejek po to, co akurat dowieźli. Moi rodzice zdecydowali się na potomstwo pewnie tak jak inni, w poszukiwaniu szczęścia w posiadaniu dzieci. Nie jest to tekst o tym, co akurat myślę o tej drodze, ale jeśli chcesz, kiedyś Ci napiszę – znajdziesz mnie na social mediach; to nietrudne.
W roku 1986 to wiadomo, najpierw wstrząs po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu, a potem... kolejny wstrząs dla nich – ich pierwsze dziecko urodziło się z mózgowym porażeniem dziecięcym. A wtedy, cóż, sorry memory... tego nie wyguglujesz... nie było takich szybkich możliwości sprawdzenia, co się robi w takich przypadkach.
No i ja w sumie nigdy nie drążyłem tego tematu w sposób metodologiczny, wyciągając z nich, jak to było. Chciałem raczej pozostawić to moim mitem założycielskim, romantyczną epopeją, że wzięli się w garść, zacisnęli zęby.
Żebym mówił...
Żebym sam myślał...
Żebym decydował o sobie mimo niesamodzielności fizycznej...
I w końcu żebym pisał do Ciebie tak blisko, z tak daleka.
Nie wiem, czym dla Ciebie jest niepełnosprawność, ale po tych latach tłumaczenia nauczycielom, że trzeba mnie traktować tak jak innych uczniów, po wysyłaniu mnie z moimi rówieśnikami, bym był ich ziomkiem, był w ich bandzie, po tylu latach walk, by to ziarenko złota przemycało się przez zniszczony niedotlenieniem umysł, ja już wiem...
Niepełnosprawność to, jak wszystko inne, okazja do pokonania siebie...
I słuchaj mnie, to naprawdę, naprawdę rozchodzi się o to, jak Ty o sobie pomyślisz. Bo to nie jest tak, że jesteśmy my i oni, i się różnimy. Wiesz, cała historia ludzkości to jedna wielka walka z własnym cieniem. Tak, dokładnie, z własną głową.
Czym dla mnie jest ta walka?
Już mówię... Otóż z mojego niechodzenia wynikło to, że przez dłuższy czas nie musiałem praktycznie parać się poruszaniem z miejsca A do miejsca B. Nie zrozum mnie źle, ja nie byłem nieruchomy, ale przez coś, w czym jeszcze nie miałem swojego wózka elektrycznego, mogłem skupić się na rozmyślaniach.
Bo zawsze chciałem być wielkim artystą. Tak, wiem, megalomania, każdy ma tam swoje grzeszki... Wiedziałem, że są artyści warsztatów terapii zajęciowej, ale ja zawsze czułem, że nie mogę tak wprost jak oni utożsamiać sztuki ze swoim stanem psychofizycznym. Żeby było jasne, ja ich nie oceniam, wręcz kiedyś miałem etap, by tam z nimi się ukryć, ale mi z jakiegoś powodu nie pozwolono. Miałem inny cel, który teraz zaczynam dostrzegać.
Potrzebowałem więc, by moja sztuka nie była łączona z moim stanem fizycznym, dlatego już podczas studiów na kulturoznawstwie spróbowałem połączyć moje niesprawnie spastyczne ręce z bardzo precyzyjnym wzorem. Wziąłem do tego zwykły karton i długopis żelowy za 1,20 zł i tak powstała ona.
Karambolizacja przestrzeni
I wszystkie „ochy” i „achy” spadały na moją złaknioną atencji duszę artystyczną, ale na szczęście dla mojej samozachowawczej postawy rynek sztuki szybko mnie zweryfikował. Bardzo trudno być abstrakcjonistą bez wykształcenia. Artyści po studiach plastycznych potrafią dorobić do wizji symbolicznej słowa, które jeszcze mocniej zachęcają do kupna.
A ja nigdy nie miałem takiej zdolności do snucia opowieści, no i jedno, co miałem, to puste galerie, a także przeczucie, że gdzieś musi być połączenie mojej energii, którą otrzymałem, z potrzebą mówienia do ludzi otwarcie, że wszystko jest kwestią podejścia do sprawy.
Stworzyłem więc samojezdną mikrogalerię sztuki – po to, by patrzyli, po to, by pytali, po to, byśmy rozmawiali o możliwościach.
I zakończę, pozostawiając Cię, Przyjacielu, z niedosytem: Dum spiro spero.
Artykuł pochodzi z numeru 4/2024 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz