Krótki tekst o miłości
Na pierwszy rzut oka prezentują się bardzo ładnie, intrygująco trochę, jak pozytyw i negatyw jednej fotografii.
Ona to drobna blondynka, typowa Słowianka, z szaro-niebieskimi oczami, jasnymi brwiami i rzęsami, delikatnymi, miękkimi wręcz rysami twarzy, promienną cerą. On to typ południowy: czarne włosy, ciemnobrązowe oczy, śniada skóra, nieco kanciaste rysy twarzy. Chwila rozmowy z Elą i Rafałem Wiech wystarczy, by się przekonać, że nie tylko z wyglądu, ale i charakteru są całkowitymi przeciwieństwami: Ela to wulkan energii, Rafał – oaza spokoju.
Im dalej w las rozmowy, tym ciemniej, wydaje się, że łączy ich tylko 11-letnia Wiktoria i orzeczenie o niepełnosprawności. Właśnie – wydaje się.
Piorun z nieba, motylki w brzuchu
Na początku rozmawiamy o wszystkim: w progu ich mieszkania o psach (Ela i Rafał mają 5-letniego westiego, czyli białego teriera), przy parzeniu herbaty o oszustwach internetowych, nad pudełkiem kokosowych pralinek o typach osobowości, jej choleryczności i jego melancholicznym domatorstwie. W końcu rozmowa schodzi na meble.
- Ja lubię minimalizm, niech sobie stoi jeden dzbanek. A tak muszę na meblach daty pisać, kiedy będzie kolejny remont, bo żona to by non stop coś zmieniała, a ja muszę tylko z tego wszystkiego kurze ścierać – śmieje się Rafał.
Tak zaczyna się długa opowieść o tym, jak bardzo się różnią i jak paradoksalnie są przez to do siebie podobni. Gwiazdy na przykład szepcą o tym, że ich związek w każdej chwili może zawisnąć na włosku. Według horoskopu zodiakalnego „jest między nimi wiele animozji, nad którymi pewnie nie w każdym przypadku uda im się przejść do porządku dziennego”. Bardziej przychylna im jest numerologia: „Mimo że należą do różnych światów, mogą się doskonale porozumieć”. Najbardziej – samo życie.
On jest z Kielc, ona z Konina. Ponad 250 kilometrów odległości, trzy godziny drogi bez korków. Nawet gdyby mieli szansę spotkać się wcześniej, to prędzej za sprawą Eli, bo to ona była od dziecka bardzo aktywna i bardzo mobilna. Trenowała szermierkę, później maraton, w tzw. międzyczasie miała jeszcze epizod z tańcem towarzyskim. Jej codziennością były więc treningi, wyjazdy na zawody w całym kraju, wakacyjne zgrupowania i obozy.
Los przyszykował im jednak spotkanie w Warszawie. Kilka lat wcześniej ją do stolicy przygnał sport, a jego praca. Natomiast ich do siebie – impreza.
Pięć lat temu w filmie dokumentalnym „Kochankowie” (w reżyserii Rafała Skalskiego) Rafał stwierdził bez ogródek: „Od razu wiedziałem, że będzie moja”. Ela się na to trochę oburzyła, więc Rafał dyplomatycznie poprawił się: „Od razu chciałem, żeby była moją dziewczyną”. Teraz mówi:
- Pierwszy raz na nią spojrzałem i od razu mi się spodobała!
I zaraz dodaje, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia, bo miłość przychodzi później, jak się człowieka pozna. Ale pod piorunem z nieba, motylkami w brzuchu, szybszym biciem serca na widok Eli już by się obiema rękoma podpisał.
Wózek w oczy kłuł
Ela mówi, że mimo iż Rafał wciąż przychodził, okazywał jej zainteresowanie, przesiadywał u niej godzinami i godzinami z nią rozmawiał, miała duże opory. Nie to, żeby jej się nie podobał, ale to, że jej wcześniejsze związki były nieudane. A końcówka lontu, ścieżkami wykrętów, poplątanych mniej lub bardziej, zawsze dochodziła ostatecznie do jej wózka.
- Wtedy słyszałam: fajna jesteś, podobasz mi się, ale z dziewczyną na wózku to ja nie dam rady – opowiada Ela. To było raptem dwóch facetów (trzech, jeśli doliczyć tego, którego rodziców wózek Eli w oczy kłuł). Wystarczająco, żeby się do związków, ludzkiej odpowiedzialności i męskiej „miłości” zniechęcić. – Jak ci facet powie, że mu się nie podobasz albo że ma inną, to tłumaczysz sobie, że to tylko pretekst, naprawdę chodzi o wózek, ale on nie chce po prostu prawdy powiedzieć. A kiedy słyszysz z jego ust, że to faktycznie przez wózek, to jest z jednej strony trochę lżej, że zna się prawdę, ale z drugiej to jest bardzo przykre… – mówi Ela.
Rafał, ta oaza spokoju, po namyśle mówi:
- Przecież mogą być dwie osoby pełnosprawne, ale któraś będzie miała wypadek, urwie jej rękę albo będzie musiała siąść na wózek. I co wtedy? To drugie powie: oj, teraz to nie, już mi się nie podobasz?
Gdy pytam, który to był rok, kiedy się poznali, Ela rzuca Rafałowi zawadiackie spojrzenie.
- Pamiętasz? – zagaduje z błyskiem ciekawości w oku.
- 2001, luty jakoś, tuż przed walentynkami – odpowiada z ledwo dostrzegalnym cieniem wahania Rafał.
Ela pamięta natomiast, że dobre pół roku zajęło jej oswajanie się z myślą, że Rafał kocha ją tak naprawdę, na zawsze, bezwarunkowo.
- Było mi trudno uwierzyć, że komuś mogłam się aż tak spodobać, skoro przez tyle czasu komuś coś we mnie przeszkadzało, najczęściej właśnie ten wózek. Ale Rafał był stały w tym, co mówi, powoli mnie do siebie przekonywał, mówił zawsze: podobasz mi się taka, jaka jesteś, w całym tego słowa znaczeniu.
Jak już wpuściła go do swojego serca i mieszkania, nie zastanawiali się długo nad kolejnym krokiem. Improwizacja i spontaniczność to słowa klucze, którymi otwierają kolejne furtki w ich związku. Nawet te największe, najszersze.
- Po roku, jak tylko Rafał się do mnie wprowadził, zaczęliśmy rozmawiać o dziecku – mówi Ela. – Jak zaczęły się rozmowy na temat dziecka, to byłam już pewna, że Rafał mnie nie zostawi. No, może nie na 100, ale na 99,9 procent – śmieje się Ela.
Zawsze jesteśmy „my”
Ela w ciążę zaszła niemal od razu. Ku swojemu i Rafała wielkiemu szczęściu, a ginekologa, do którego trafili – nie mniejszemu przerażeniu. Pierwszy lekarz, drugi, trzeci, poród „odradzali”, jak eufemistycznie określa to Rafał.
Od Annasza przez Kajfasza dotarli w końcu do lekarza, który już podobną ciążę prowadził, tę zakwalifikował jako obarczoną wysokim ryzykiem i w piątym miesiącu kategorycznie wygonił Elę na zwolnienie lekarskie (ona sama śmieje się, że najchętniej pracowałaby aż do porodu, a nawet w jego trakcie). W 2003 roku na świat przyszła prawie 2,5-kilogramowa Wiktoria. Rafał zarzeka się, że kolejny wózek, dziecięcy, w jego życiu nic nie zmienił. No, może tylko trochę więcej mu logiki, a właściwie logistyki przydał.
- Jedyny problem był taki, że mieliśmy mały samochód, a ja musiałem jakoś w nim dwa wózki spakować – śmieje się Rafał.
Ten pierwszy, na którym porusza się Ela, nigdy mu nie przeszkadzał.
- Z początku byłem nawet nadgorliwy, za bardzo jej pomagałem – wyjaśnia. – Jako dziecko w domu nie miałam taryfy ulgowej, żadne z trójki rodzeństwa mnie nie wyręczało.
Przez wózek (a może raczej: dzięki niemu) ich związek jest bardziej partnerski niż statystyczny. Bo tak: od razu wiadomo było, że okien Ela nie umyje, na zakupach w markecie też lepiej, żeby Rafał był, bo ona do koszyka rzeczy powkłada, ale już nie do samochodu. Rafał się do tego nie przyzna, prędzej wzruszy ramionami, dla niego to przecież takie naturalne, ale Ela mówi o tym z podziwem: dla Rafała nie ma podziału na „ja” i „ty”. Zawsze jesteśmy „my”.
- Jak jedziemy gdzieś na wycieczkę, często jeździmy na przykład w góry, to ja mówię, że zostanę, poczekam, nie chcę, żeby się męczył – wyjaśnia Ela. I rozczula się: – Pamiętasz, jak mnie po kamieniach targałeś na górę? Ludzie się za głowy łapali. A on po prostu chciał, żebym ja też coś tam zobaczyła.
Zgodnie z oczekiwaniami Rafał wzrusza ramionami, robi wielkie oczy, jakby jej zdziwienie go dziwiło.
- Skoro idziemy gdzieś coś zwiedzić, to jak ja mogę ją zostawić na dole? Albo nie idziemy tam w ogóle, albo wybieramy łatwiejszą drogę – wyjaśnia.
O tyle o ile
Na opak jest u Rafała i Eli także to, że ją ciągnie w świat, a jego – do domu. Jest nawet taka scena w filmie „Kochankowie”, która dobrze to pokazuje: jak oboje, w płaszczach przeciwdeszczowych, bujają się na huśtawkach i kiedy jedno jest w górze z tyłu, drugie też jest w górze, ale z przodu, razem, obok siebie, są tylko przez sekundę, na dole.
Sami siebie charakteryzują.
Ela według samej siebie jest: choleryczna, towarzyska, energiczna, otwarta na świat i ludzi, pozytywna; jakby miała dużo pieniędzy, to cały świat by zwiedziła.
Rafał według samego siebie jest: spokojny i opanowany, woli sobie w domu posiedzieć, zawsze za dużą wagę do pracy przywiązywał.
- Mamy różne charaktery, temperamenty. Chociaż nigdy nie mieliśmy większych problemów, widocznie jakoś się umiemy dogadać, pójść na kompromis – tłumaczy Ela.
- Oboje się przez te 14 lat zmieniliśmy: żona się trochę wyciszyła, ja się trochę „scholeryzowałem”, wyrównaliśmy mniej więcej do podobnego poziomu – dodaje Rafał.
Już wspólnie głośno się zastanawiają: tacy normalni przecież są, czy naprawdę jest o czym opowiadać? Czy u nas znowu taka wielka miłość? Zwyczajnie żyją, pracują, wychowują dziecko, raz czy dwa razy do roku pojadą na wakacje, wieczorem porozmawiają, zjedzą obiad, przytulą się. Kiedyś się nie mogli nagadać, po 14 latach już na zarywanie nocy nie ma energii ani czasu. Nawet walentynek nie obchodzą hucznie, można by rzec: o tyle o ile, symbolicznie, jakiś drobiazg, kwiatek, serduszko z czekolady.
- My się cały czas kochamy, cały czas nam jest dobrze, więc czy ten dzień naprawdę jest jakiś wyjątkowy? – zastanawia się Ela.
Będzie tak, jak zwykle w ich przypadku: spontan. Tylko jedno można już teraz przewidzieć.
- Zawsze wszędzie idziemy za rękę – wyjaśnia Rafał.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz