Samotność przewlekła

Pod hasłem epidemia samotności internet sugeruje alarmistyczne artykuły: „Epidemia samotności zabija”, „najgroźniejsza epidemia współczesności”, „Eksperci biją na alarm”. Ile wspólnego ten fatalizm ma z rzeczywistością – wyjaśnia prof. Łukasz Okruszek, kierownik Pracowni Neuronauki Społecznej Instytutu Psychologii Polskiej Akademii Nauk.
Aneta Wawrzyńczak-Rekowska: Panie profesorze, od razu do rzeczy. Coraz częściej i głośniej mówi się o epidemii samotności. To rzeczywiście tak wielki problem – czy nazbyt przez media rozdmuchany?
Prof. Łukasz Okruszek: Jak wiadomo, media często potrafią zrobić coś z niczego, ale w tym wypadku jak najbardziej jest to temat, o którym warto mówić, szczególnie po COVID-19. Ale absolutnie nie w alarmistycznym czy wręcz fatalistycznym tonie, jaki nieraz zdarzało mi się widywać w mediach – że jest to zjawisko, które wpędza nas w choroby, niszczy psychikę i demokrację, i nic już nie da się z tym zrobić.
„Kliki muszą się zgadzać”.
Dokładnie tak. Choć to powszechny problem, to nie dotyczący jednostki ani grupy, lecz całego społeczeństwa; jesteśmy z jego rozpoznaniem i diagnozowaniem daleko w tyle za państwami Europy Zachodniej, nie mówiąc o Anglosasach. w USA i Wielkiej Brytanii jeszcze przed pandemią toczyły się publiczne dyskusje na ten temat, łącznie z implikacjami rosnącego poczucia samotności dla zdrowia psychicznego i somatycznego jednostki, ale też społeczeństwa, gospodarki i tak dalej. My dopiero dojrzewamy do tej wiedzy, pojawiają się pojedyncze raporty dotyczące kosztów samotności. Wciąż nie mamy natomiast dużej strategii, jak sobie z tym radzić.
W Polsce ten temat wybrzmiał dopiero przy okazji pandemii. Pamiętam zdjęcia seniorów w DPS-ach, którzy mogli zobaczyć wnuki przez szybę – o ile w ogóle – albo pacjentów terminalnych, którym pielęgniarki otulały dłonie rękawiczkami jednorazowymi napełnionymi ciepłą wodą, by dać im w ostatnich chwilach namiastkę bliskości.
Szkoda, że dopiero tak masowe wydarzenie i te dramatyczne obrazki musiały nam uświadomić, że jest to temat, którym warto się zainteresować. Chociaż i tak jest wciąż zupełnie dla systemu niewidoczny, bo na przykład u lekarza, w ramach profilów profilaktycznych, jesteśmy pytani, czy palimy papierosy, jak śpimy, czy jemy zdrowo, czy jesteśmy aktywni fizycznie. Nie ma w ogóle tematu relacji społecznych, nikt nie interesuje się tym, czy mamy z kim porozmawiać i podzielić się problemami.
Lekarz ma kwadrans albo 10 minut na pacjenta, więc leci taśmowo.
A wystarczyłoby dodać proste narzędzia przesiewowe, nawet na kilka, kilkanaście pozycji w kwestionariuszu, żeby wstępnie ocenić, czy pacjent nie powinien zgłosić się do specjalisty zdrowia psychicznego. Czy to jest część jakiejkolwiek profilaktyki zdrowia w Polsce? Przecież od prawie dekady wiadomo, że zarówno samotność, jak i izolacja społeczna są czynnikami ryzyka zdrowotnego i przekładają się na wszystkie zmienne z nim związane, łącznie z umieralnością, w podobnym stopniu co palenie papierosów czy otyłość. Wiemy już też, że konotowanie samotności wyłącznie z osobami starszymi nie do końca jest adekwatne.
Z badań przeprowadzanych na Zachodzie wynika, że jest wręcz odwrotnie: im młodsze grupy wiekowe, tym częściej deklarują poczucie osamotnienia.
Jeszcze przed pandemią zostało przeprowadzone bardzo duże brytyjskie badanie BBC Loneliness Experiment, które wykazało, że w grupie wiekowej 16–24 lata wskaźniki dotyczące poczucia samotności czy braku wystarczających relacji społecznych były istotnie wyższe niż w grupie 75+. U nas po pandemii okazuje się, że to nie osoby najstarsze, tylko te na starcie dorosłego życia często deklarują najwyższy poziom samotności, rozumianej jako subiektywne poczucie, że ich relacje nie są wystarczające. Co oznacza, że nie tyle są pozbawione więzi, ile że z różnych przyczyn więzi te nie dają tego, czego ci ludzie potrzebują. W naszym zespole tak definiujemy samotność.
Intuicyjnie pewnie wszyscy rozumiemy samotność podobnie – jako poczucie osamotnienia, niechcianej izolacji. Mnie się kojarzy też ze smutkiem i przygnębieniem, ale może to kwestia tego, że jestem ekstrawertyczką, lubię nawiązywać relacje, nawet porozmawiać z przypadkowymi osobami w autobusie czy sklepie.
To rzeczywiście ważne, by mieć różne relacje, przy czym liczba kontaktów w tym przypadku jest wtórna wobec ich jakości. Czyli: mogę mieć dwójkę najlepszych przyjaciół i nie czuć się samotnym, a mogę mieć stu najbliższych znajomych i nie mieć z kim porozmawiać o swoich problemach.
Tym wymiarem samotności zajmuje się Pański zespół: nie życiem pustelnika, izolacją z wyboru – bądź nie, jeśli ktoś znalazł się na marginesie społecznym nie z własnej woli, tylko został poza niego społecznie wykreślony – tylko subiektywnym poczuciem osamotnienia.
Rozdzielenie między obiektywną izolacją społeczną a poczuciem samotności występuje w większości badań, choćby w europejskim Sondażu Społecznym. Tę pierwszą bada się, na przykład pytając o liczbę kontaktów w ostatnich dwóch tygodniach czy liczbę osób, z którymi ktoś może rozmawiać o sprawach osobistych. To, co nas interesuje, to czy liczba i jakość kontaktów danej osoby korespondują z jej oczekiwaniami, są dla niej wystarczające. Jeżeli nie, to według jednej z popularnych definicji samotności można powiedzieć, że jeżeli ktoś czuje się samotny, to jest samotny, i nie musi spełniać żadnych obiektywnych kryteriów. To poczucie jest czysto subiektywne, nie ma obiektywnego punktu odcięcia.
Bo wszyscy jesteśmy różni, mamy różne osobowości, temperamenty, potrzeby?
O to właśnie chodzi. Mogę przez cały dzień rozmawiać z ludźmi, ale kłaść się spać z poczuciem, że brakuje mi jakiejś fundamentalnej więzi, w której czułbym się bezpiecznie, która dawałaby mi coś, czego potrzebuję. A mogę też raz w tygodniu przeprowadzić z kimś dłuższą rozmowę na temat, który mnie interesuje, i zadzwonić do rodziców raz w miesiącu i czuć się z tym OK, nawet jeśli obiektywnie wchodzę w kryteria izolacji. Nie ma zatem jednej przyczyny samotności i nie ma uniwersalnej recepty.
Istnieją jednak czynniki zwiększające jej ryzyko – to osoby w najtrudniejszej sytuacji, bardziej podatne „na krzywdę”, w tym starsze, z niepełnosprawnością, młodzi rodzice, nastolatkowie, ale też imigranci i uchodźcy.
To absolutna prawda. Jednym z najsilniejszych predyktorów związanych z samotnością jest niski status socjoekonomiczny, na który narażona jest większość z wymienionych grup. Mamy badania, które dość stabilnie pokazują, że zarówno czynniki socjoekonomiczne, jak i doświadczanie dyskryminacji przekładają się na nasilenie i częstość problemu. W przypadku osób z niepełnosprawnością o ograniczonych możliwościach funkcjonowania brytyjskie badania pokazują, że 70 proc. wśród najmłodszych grup raportuje samotność jako problem życiowy.
Nie oznacza to jednak, że pozostali są bezpieczni: samotność może dotknąć każdego, niezależnie od płci, wieku, wykształcenia, zamożności, pochodzenia…
Nic z tego nie immunizuje przed samotnością, to doświadczenie uniwersalne. Nie znam osoby, która w którymś momencie życia nie czułaby się osamotniona. To normalna część spektrum ludzkiego funkcjonowania, okresowo możemy doświadczać poczucia samotności w różnych sytuacjach i z różnych powodów: przeprowadzki, rozstania z partnerem, urodzenia dziecka i tak dalej. Dotyka to na przykład młode matki, które – jak pokazały mocno m.in. badania brytyjskiego Czerwonego Krzyża – zostając z dzieckiem w domu, często zmagają się z poczuciem samotności, gdyż zostały wyalienowane z wcześniejszych relacji i grup społecznych. O poczuciu osamotnienia nie musi natomiast przesądzać posiadanie bądź nie partnera, bo samo bycie z kimś w relacji romantycznej jeszcze nie chroni przed samotnością.
Można żyć razem, a tak naprawdę osobno.
A z drugiej strony mogę być niby sam, ale mieć wokół siebie tak dużą sieć wsparcia, przyjaciół, relacje rodzinne, że zupełnie nie będę odczuwać samotności.
Jakie są przyczyny samotności?
Trudno, żeby tak duży problem, który dotyczy społeczeństwa jako całości, miał jedną przyczynę. Część badaczy uznaje, że samotność młodych pokoleń to wina smartfonów i mediów społecznościowych. Oczywiście trudno negować rolę rozwoju technologii i zmian w relacjach, ale ja uważam, że problem jest znacznie bardziej złożony. Mamy przecież obecnie duży kryzys na wielu różnych polach: najpierw pandemia, później problemy ekonomiczne i wojna tuż za granicą.
Spojrzałabym również bardziej wstecz, na zmiany stylu życia, w tym rozpad rodzin wielopokoleniowych, kiedyś mieszkających pod jednym dachem, a dziś rozbitych na oddzielne jednostki, rodziny atomowe.
Również zwracamy na to szczególną uwagę w badaniach, gdyż nie da się ukryć, że w 2025 r. żyjemy inaczej niż 200 lat temu: większość ludzi mieszka w miastach, zwykle nie tam, gdzie się urodzili, a poziomów, na których możemy analizować te zmiany, jest dużo. Nie musimy nawet sięgać tak daleko, bo wystarczy spojrzeć, jak dzisiaj spędzamy czas wolny, a jak spędzaliśmy go 20 lat temu, szczególnie młodzież i dzieciaki. Nie mówimy tylko o smartfonach i mediach społecznościowych – sprowadzanie całego problemu do nich jest bardzo upraszczające.
Dla osób z niepełnosprawnością mogą być dużym ułatwieniem.
Właśnie, każda moneta ma dwie strony, tak jest i w tym przypadku. Warto widzieć je obie.
A co jeżeli z różnych powodów wybraliśmy na własne życzenie życie pustelnicze, ale w którymś momencie postanowimy z niego zrezygnować i zapragniemy wrócić do ludzi, lecz już nikt nie będzie na nas czekał? Skoro nie byliśmy w stanie, nie chcieliśmy utrzymywać relacji, to one po prostu wygasły.
Jeżeli nie dbamy o relacje, to one siłą rzeczy osłabną. Okazuje się, że często wpadamy tym w błędne koło, bo samotność wiąże się na przykład z tendencją do negatywnych, a wręcz wrogich atrybucji poznawczych wobec innych ludzi.
Poproszę o przykład.
Widzę na ulicy znajomą osobę, macham do niej ręką, a ona mnie mija bez słowa. Część osób stwierdzi: pewnie mnie nie zauważył/nie zauważyła, część natomiast będzie myśleć: ignoruje mnie, ma mi coś za złe. Z badań widzimy, że te drugie atrybucje częściej występują u osób samotnych, zwłaszcza chroniczne odczuwanie samotności może być związane z narastaniem oporów przed zbliżaniem się do innych ludzi i podejrzliwości, że chcą mnie wykorzystać.
Błędne koło.
Skoro mam założenie, że inni nie są warci mojej uwagi, a nawet nie warto im ufać, to trudno będzie mi budować relacje. Problem pojawia się wtedy, kiedy nie czuję, by liczba i jakość relacji, które mam, była dla mnie wystarczająca i jest to stresujące, nieprzyjemne. Gdy przez dłuższy czas żyję w poczuciu, że nie mam z kim porozmawiać o moich problemach albo zainteresowaniach, to przechodzę w samotność chroniczną. A życie w przewlekłym poczuciu osamotnienia długofalowo będzie wpływać na moje coraz gorsze samopoczucie, co przekłada się na zdrowie psychiczne i fizyczne.
Omówmy je, proszę.
To również obiekt naszych zainteresowań: jak przy odczuwaniu samotności wpływają na siebie wzajemnie psychika z fizjologią. Przykładowo: jak tendencja do atrybucji innym ludziom określonych intencji powiązana jest z aktywnością mózgu i układu sercowo-naczyniowego czy jak różne aspekty poczucia samotności wpływają na zwiększenie ryzyka chorób serca, cukrzycy typu II, raka czy choroby obturacyjnej płuc, a nawet, jak pokazała Holt-lunstad – 26-procentowym wzrostem umieralności w badaniach podłużnych. Ten ostatni wynik przebił się szerzej do mediów pod hasłem: „samotność jest jak palenie 15 papierosów dziennie”.
Trzeba przyznać, budzi wyobraźnię.
Tylko że nawet opracowanie takich badań nie da nam jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego na przykład kobiety albo określona grupa wiekowa w danym województwie czują się bardziej lub mniej samotne. Dlatego dziedzin, które powinny się interesować samotnością, jest wiele, od socjologii i psychologii przez medycynę i architekturę po ekonomię, a każdy z nas ma za zadanie wyjaśnić kawałek tego zjawiska.
Jakie są inne skutki odczuwania samotności, zwłaszcza przewlekłej?
Przede wszystkim związane ze zdrowiem psychicznym. Jest to istotne o tyle, że do niedawna samotność rozważano jako część fenomenologii depresji, więc nie badano jej jako osobnego konstruktu. Teraz już inaczej o tym myślimy, w przypadku osób z depresją negatywne myślenie obserwować można w różnych obszarach, na przykład tzw. triada depresyjna obejmuje negatywne przekonania odnośnie do siebie, świata i przyszłości. W przypadku samotności natomiast jesteśmy niezadowoleni ze społecznego wycinka naszego życia, nie sprawia to natomiast, że źle myślimy o sobie czy świecie.
Chciałabym odnieść się do rad i komentarzy pod tytułem: „Jesteś samotny, to wyjdź z domu, znajdź sobie hobby, zacznij uprawiać sport”. Czyli: idź do ludzi po prostu. Pana badania wykazują, że to tak nie działa.
Dokładnie tak: mogę wyjść z domu i patrzeć na ludzi, których będę mijał bez słowa, bo nie bardzo wiem, jak do nich zagadać. Często też nie bardzo wiem, czemu w ogóle miałbym to robić, skoro oni są nieprzyjaźni, niespecjalnie się mną interesują. Takie pomysły jak interwencje oparte na tzw. facylitowaniu kontaktu mogą skończyć się tym, że grupę ludzi samotnych zapraszamy do jakiegoś klubu, i wyobrażam sobie od razu, że zamiast wchodzić w interakcje, siedzą w ciszy, patrzą w telefony, niespecjalnie cieszą się tą sytuacją, a raczej cierpią z powodu potencjalnego stresu związanego z byciem w takiej sytuacji.
Jak zatem pomóc?
Najpierw warto zastanowić się nad tym, co się stało i jakie cechy mojego funkcjonowania sprawiają, że trudno mi czuć, że moje relacje są dobre. Jeżeli mówimy o osobach, które czują się chronicznie samotne, odczuwają z tego powodu długotrwały dyskomfort i stres, to sugeruje się, żeby zająć się powodami tego typu funkcjonowania, na przykład w ramach psychoterapii. Trzeba jednak mocno podkreślić, że każdy przypadek jest indywidualny, nieraz wystarczy komuś pomóc ustabilizować sytuację ekonomiczną, żeby miał możliwość uczestnictwa w życiu społecznym i nie jest potrzebna praca na przekonaniach.
Czy da się rozpoznać osobę borykającą się z samotnością i jej pomóc?
To nie jest problem, który rozwiążemy na poziomie pojedynczej osoby czy grupy, potrzebne są różne działania na trzech płaszczyznach: indywidualnej, grupowej i całego społeczeństwa. Poziom najbardziej podstawowy to ludzie jako jednostki, wobec których jedne interwencje psychospołeczne są skuteczne, inne nie, i nie da się stworzyć uniwersalnej recepty dla każdego.
A na poziomie grupowym?
Obejmuje te grupy, które są w większym stopniu narażone na odczuwanie samotności. Część będzie do zaadresowania przez politykę społeczną i politykę antydyskryminacyjną, na przykład w zakresie likwidacji barier funkcjonowania, których doświadczają osoby z niepełnosprawnością. Jest jeszcze trzeci poziom, czyli społeczeństwo i zdrowie publiczne. Skoro wiemy, że izolacja społeczna i poczucie samotności mają podobny wpływ na zmienne związane z dobrostanem, jak dobrze opisane czynniki ryzyka zdrowia, takie jak otyłość czy palenie papierosów, to dlaczego nie uwzględniamy ich w programach edukacyjnych i profilaktycznych? Traktujmy je jako problem zdrowia publicznego, który, podobnie jak to jest w innych krajach Unii Europejskiej, staje się częścią polityki społecznej czy zdrowotnej państwa.
Czyli nie mamy żadnej uniwersalnej rady na to, jak osoby zmagające się z samotnością mogłyby spróbować to zmienić?
Na pewno tak jak nie ma jednego mechanizmu, który prowadzi ludzi do samotności, tak nie ma jednego rozwiązania, które ich z niej wyciągnie, bo każda osoba ma amalgamat różnych problemów. ale czasem wystarczą prostsze rozwiązania.
Na przykład?
Ad hoc mogę podpowiedzieć: idź na wolontariat. Istnieją badania, które wykazują, że zaangażowanie w nieodpłatną pracę dla innych pozwala zmienić perspektywę, skupić się nie na sobie, a na innych i tym samym minimalizować poczucie samotności. Ogółem gdy problem dotyczy relacji społecznych, to najlepiej byłoby próbować z nimi coś zrobić, a niekoniecznie proponować takie rozwiązania, jak czasem się pojawiają – w postaci pigułki na samotność. Nie odnosiłbym się do takich pomysłów zbyt dobrze.
Artykuł pochodzi z numeru 1/2025 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz